Wójtowicz Milena - (Nie)szczęśliwy traf.doc

(145 KB) Pobierz

Milena Wójtowicz

 

(Nie)szczęśliwy traf

 

Przy drodze stało drzewo. Duże, stare i na wpół martwe. Biorąc pod uwagę, że

droga przechodziła przez las, nie było w tym nic dziwnego. O wiele dziwniejsza

była jedyna, poza gromadą korników, lokatorka tego drzewa. Miała około pół metra

wzrostu, lekko wytrzeszczone oczy, dużo czerwonych piórek i chrypkę. Kiedyś była

najpiękniejszą księżniczką w okolicy. Obecnie - zmarzniętą i lekko przeziębioną

papugą.

Na drzewo zaczęły spadać pierwsze płatki śniegu. Papuga westchnęła zrezygnowana

i schowała się do dziupli. O wiele rozsądniej zrobiłaby, przenosząc się w jakieś

cieplejsze okolice, ale nie chciała zbytnio oddalać się od swojego zamku.

Szczerze mówiąc, kilka dni temu oddaliła się na krótką wycieczkę po okolicy i od

tej pory nie mogła znaleźć drogi powrotnej. Mimo, że była ptakiem, zachowała

odpowiednia dla księżniczki orientację w terenie. Prościej mówiąc - żadną. W

końcu księżniczki nie są od tego, żeby umieć trafić z powrotem do domu. Dlatego

książęta zawsze doskonale dają sobie radę na nieznanych terytoriach.. Ich

zadaniem jest doprowadzić zagubione księżniczki do domu i, w  miarę możliwości,

ożenić się z nimi. Ale cóż począć. Niektóre księżniczki mają pecha.

Jak na przykład ta, będąca obecnie ładnym, kolorowym ptaszkiem pokojowym.

Właśnie zastanawiała się poważnie nad zmianą miejsca zamieszkania, gdy usłyszała

radosne pogwizdywanie. Ostrożnie wystawiła łepek z dziupli. Dostrzegła niewysoką

postać w pelerynie z kijem w ręku.

- Lepszy wróbel w garści... - mruknęła pod nosem, po czym odchrząknęła i

zawołała: - Stój wędrowcze! Oto los dał ci szansę uniesienia się z nizin i

zyskania sławy i bogactwa - miało to w zamierzeniu zabrzmieć wykwintnie i

obiecująco, ale zamiast tego rozległ się skrzypiący głos, zakończony donośnym

kaszlem.

Postać zatrzymała się i odwróciła w stronę drzewa. Okazała się piegowatym

chłopcem w wieku około trzynastu lat. Papuga zaklęła pod nosem i wyszła z

dziupli. Chłopiec zdecydował się odezwać:

- Hę?

- Nie stój tak. Zabierz mnie stąd i to natychmiast - wychrypiała papuga.

- Gadający ptak! - ucieszył się chłopiec. - No, ptaszku, powiedz coś jeszcze!

- Tylko nie ptaszku! - zdenerwowała się papuga. - Masz się do mnie zwracać

"wasza książęca wysokość". I natychmiast mnie stąd zabrać! Słyszysz?!

Natychmiast! To jest rozkaz! - zaczęła histerycznie krzyczeć. Kilka dni

spędzonych w przewiewnym pniu podczas mrozów nie poprawiło jej humoru.

Chłopiec zastanowił się chwilę.

- Gdzie?

- Co gdzie? - zdziwiła się papuga.

- Gdzie mam cię zabrać... wasza książęca wysokość - dodał przezornie, zerkając

na dziób i pazury ptaka.

- Do zamku - odparła papuga bez wahania.

- Do którego zamku?

- Mojego oczywiście! Jaki inny zamek mogę mieć na myśli?! - papuga robiła się

coraz bardziej zła. Była mokra, głodna, zziębnięta, a ten chłopiec był chyba

niespełna rozumu.

- Tu jest pięć zamków. Który jest twój.... wasza wysokość?

- Pięć? - papuga była wyraźnie zainteresowana. - Czy w którymś jest może książę?

Młody i nieżonaty?

- Hmmm.. - zastanowił się chłopiec. - W Zamku Róż jest książę, ale on właśnie

poślubił księżniczkę z Zamku Nad Rzeką. A książę z Zamku Wschodniego pojechał na

wojnę z królem Zamku Południowego. I jest jeszcze książę z Zamku Północnego.

- Świetnie - gdyby papuga miała ręce, zatarłaby je radośnie. - Udamy się zatem

do Zamku Północnego, mój... Jak ci właściwie na imię?

- Herbert. A tobie... wasza wysokość - mimo że papuga była zziębnięta, jej dziób

nadal był bardzo groźny.

- Jestem Lucilla, księżniczka Zamku Księżyca, najpiękniejsza kobieta na świecie.

- Raczej papuga - sprostował chłopiec.

Księżniczka spojrzała na niego niechętnie, ale nie zaprotestowała.

- To stan tymczasowy. Daleko do tego zamku?

- Ćwierć dnia drogi.

- Cóż, trudno - podfrunęła i usiadła na ramieniu chłopca. - Aby okazać ci

wdzięczność za wybawienie mnie z opresji i doprowadzenie do księcia, opowiem ci

moją historię. Niegdyś byłam księżniczką, młodą i piękną. W posagu miałam

otrzymać całe królestwo mojego ojca, którego byłam jedynym dzieckiem.

Przyjeżdżało do mnie w konkury wielu młodzieńców pięknych, bogatych i

walecznych. Sławili moją urodę, śpiewali pieśni na moją cześć, stawali w

szranki...

- I co dalej? - przerwał chłopiec.

- No przecież mówię! - zirytowała się papuga.

- Ale to jest nudne. Co było kiedy już przestali się bić i śpiewać?

- Jeden z nich miał siostrę, księżniczkę chytrą i podstępną, która omamiła

mojego ojca, a on ją poślubił.

- I żyli długo i szczęśliwie?

- Tak - parsknęła papuga. - Urodził im się syn i to on miał odziedziczyć

królestwo, a nie ja.

- I książęta przestali przychodzić - domyślił się Herbert.

- No cóż... z pewnością mieli kłopoty ze znalezieniem drogi. Próbowałam namówić

czarownika, żeby zamienił moją macochę i brata w żaby... To jest - księżniczka

odchrząknęła. - Chciałam powiedzieć, żeby zrobił im niespodziankę, ale ten

podstępny drań zamienił mnie w papugę. Mój ojciec oczywiście był załamany. A mój

brat... łobuz. Cały czas chciał we mnie wmuszać krakersy. A ja ich nie znoszę!

Dlaczego ty się śmiejesz?

- Ja.. - chłopiec nie musiał odpowiadać, bo przed nimi pojawił się most zwodzony

i stroma ścieżka prowadząca do Zamku Północnego, który raczej przypominał

warownię niż pałac.

Wynikało to z faktu, że władcy tej górzystej i niedostępnej krainy żywili

szczególne umiłowanie do sportów zespołowych, zwłaszcza do jednej dyscypliny,

zwanej "chodź tu i podbij mój zamek". W wyniku ciągłych rozgrywek sportowych po

kilku wiekach pozostał tylko jeden władca, wyposażony w niezdobytą twierdzę oraz

zbyt liczną i zbyt waleczną armię. Ten władca miał jednego syna, który, choć

odziedziczył po przodkach posturę i siłę, zdecydowanie wolał poświęcać się pracy

nad rozwojem swojego umysłu. Zmartwiony takim podejściem król posyłał po

medyków, mając nadzieję, ze wyleczą jego syna ze szkodliwego pędu do wiedzy.

Niestety, nawet najwymyślniejsze medykamenty nie skutkowały wobec wrodzonej

odporności księcia na magiczne wywary. Mag, sprowadzony w celu rzucenia uroku,

uciekł posiniaczony po tym, jak książę użył silniejszych argumentów. Uradowany

król liczył na unormowanie sytuacji, ale książę nie przejawiał zbytniego zapału

do bicia innych, podsuwanych mu poddanych. Dlatego też król trwał w smętnej

zadumie, szukając sposobu na przekonanie syna, że nawet wobec silnych i

przekonujących argumentów należy używać jednego własnego argumentu - siły.

Kiedy przyprowadzono przed jego oblicze Herberta i papugę, zniecierpliwiony

wysłuchał jej historii, po czym radośnie zawołał:

-Cóż za szczęśliwy.. chciałem powiedzieć nieszczęśliwy przypadek. Jestem pewien,

ze syn mój, waleczny książę Lanfred, bez wahania pośpieszy ci z pomocą i

odnajdzie podłego czarownika, pokona go, i może przy okazji jeszcze jakiegoś

olbrzyma, i zmusi, by przywrócił cię, pani, do poprzedniej postaci.

- Ojcze - wtrącił się książę. - Jej historia jest nieprzekonywująca, poza tym

jak mam znaleźć jakiegoś maga, którego nie widziałem na oczy i nawet nie wiem,

jak on się nazywa. Chciałbym też zauważyć...

- Że jesteś gotowy do drogi! - zakończył szeroko uśmiechnięty król. - Jedź,

żegnam cię z bólem serca, ale rozumiemy z matką twoją potrzebę pokonywania

potworów i ocalenia księżniczki. Każę dać ci najlepszego konia i zbroję. Z

niecierpliwością będziemy oczekiwać twojego powrotu w glorii chwały z piękną

księżniczką u boku.

- Hmm.. - chrząknęła księżniczka. - A nie dało by się załatwić ślubu od razu?

Przyzwoita panna nie podróżuje samotnie w towarzystwie mężczyzny - zamrugała

oczami.

Książę skrzywił się z niechęcią. Król spojrzał na nią niepewnie.

- Sądzę, że twój obecny stan, pani, daje... hmm... gwarancję, że jesteś pani

przyzwoitą panną i taką pozostaniesz. A kiedy zdjęta zostanie klątwa, urządzimy

taaakie wesele. Z wielką ucztą, bijatyką, wielkim prosięciem... - rozmarzył się

król.

- Statystyczne powodzenie tego typu wypraw... - zaczął książę.

- Jestem pewien, że podczas wyprawy przyda ci się twoja wiedza na temat tej,

no... statystyczności - przerwał mu król. - Wyruszasz jutro rano. A ty, chłopcze

- zwrócił się do Herberta, który stał spokojnie z boku. - W nagrodę za swe

męstwo i pomoc w ratowaniu tej damy pojedziesz z moim synem jako książęcy

giermek - zastanowił się chwilę. - To chyba już wszystko. Udajcie się do swych

komnat. A tobie pani -  powiedział do papugi. - każę przynieść wyśmienity

posiłek. Mamy tu świetne krakersy.

    Bardzo niezadowolony książę powrócił do swojej komnaty. Wypełniały ją

kroniki, rozprawy naukowe i różne wykresy. Książę uważał, że przyszłość leży w

nauce. Jedynym problemem było to, że nikt mu nie wierzył. Jego ambitne plany

nawiązania rozległych stosunków dyplomatycznych z sąsiednimi państwami ojciec

skwitował pytaniem ilu żołnierzy potrzeba do takiej wyprawy. W głębi duszy

książę był romantykiem, przeszkadzał mu w tym tylko jego daleko posunięty

realizm i zdolność logicznego myślenia. W głębi duszy miał nadzieję, że pewnego

dnia spotka miłą, inteligentną księżniczkę, która będzie rozumiała wyrazy typu:

algebra, średnia statystyczna, rachunek prawdopodobieństwa i będzie traktowała

książki jak coś więcej niż materiał na podpałkę.

Najbardziej lubił siedzieć tu, ze swoimi książkami i wykonywać skomplikowane

obliczenia. Tymczasem jutro miał wyruszyć na wyprawę w nieznane, barbarzyńskie

krainy, w których na pewno nikt nie wiedział co to jest "cywilizacja" w

towarzystwie papugi i chciwego przygód małolata. Z pewnością nie była to

przyszłość, o jakiej marzył. Ale przynajmniej będzie miał okazję do studiów nad

sąsiednimi krainami. Dotychczas dworskie wizyty ograniczały się do królewskich

zamków i ich mieszkańców. Teraz będzie mógł zobaczyć więcej. W żyłach księcia

płynęła krew jego wojowniczych przodków. I tak jak oni, pragnął przygody.

Oczywiście, w miarę możliwości racjonalnej i interesującej z naukowego punktu

widzenia.

Za oknem zapadał zmrok.

Mniej więcej w tej samej chwili, setki mil od komnaty księcia, na środku

ponurego leśnego gościńca w cieszącej się złą sławą okolicy, różowa ropucha

nerwowo zaćwierkała. Obok niej podskakiwała ze złości smukła, zakapturzona

postać, miotająca wiązanki najwymyślniejszych przekleństw. Ropucha zaćwierkała

radośnie, wygramoliła się z resztek skórzanego ubrania, przeskoczyła przez

gałęzie i znikła w  lesie.

Książę został wyrwany ze snu wczesnym rankiem. Niechętnie wyszedł na mroźne

powietrze. Na zewnątrz czekali już papuga i Herbert, zachwycony nowym kolorowym

ubraniem, które, jak nie omieszkał się zauważyć książę, czyniło z niego gustowna

tarczę strzelecką i wykluczało całkowicie możliwość ukrycia się. Oburzony król

zareplikował, że jadą walczyć, a nie chować się po krzakach.

- Dlaczego w takim razie nie jedzie z nami wojsko? - chciał wiedzieć Lanfred.

Król zaczerwienił się i nieśmiało wybąkał:

- Bo wiesz... Tak sobie myślałem... Kiedy ty będziesz dokonywał bohaterskich

czynów, które sławą okryją nasz ród, to ja może... Jest takie małe królestwo w

okolicy... Mają armię, mury obronne...

Książę tylko westchnął i obiecał sobie, że nigdy nie wpadnie w taki nałóg,

uważany powszechnie za dziedziczną przypadłość rodową. Zrezygnowany wsiadł na

konia, przypasując do pasa ogromny miecz, który musiało nosić dwóch giermków.

Książę, tak jak i jego przodkowie, z łatwością podtrzymywał go jedną ręką.

Księżniczka usiadła mu na ramieniu i zaczęła opowiadać, jakim to szczęściem jest

dla niego towarzystwo tak szlachetnego i dzielnego młodzieńca i jakim szczęściem

jest dla niej, ze tak wspaniały książę zajął się nią, biedna i niedocenioną.

Książę znosił to jakoś, ale po kilku godzinach z zaciśniętymi zębami poprosił,

żeby przefrunęła na Herberta. Tłumaczył, że jest zbyt zajęty wymyślaniem planów

pobicia czarnoksiężnika. Papuga niechętnie spełniła jego prośbę, a książę

odetchnął z ulgą. Nie mógł wytrzymać jej bezustannego skrzeczenia, historię o

jej przemianie słyszał już kilkanaście razy, a czerwony kolor zaczynał mu

działać na nerwy.

Podróż upływała im spokojnie i nudno, jak zresztą większość podróży. To właśnie

dlatego wszyscy opowiadają, że na drogach jest pełno zbójów. Po prostu rycerze

umierają z nudów, nie mając nic lepszego do roboty niż wymyślanie

nieprawdopodobnych mrożących krew w żyłach historii.

Wieczorem dotarli do rozstaju dróg. Stała przy nich rozwalająca się gospoda.

- Zostaniemy tu na noc - postanowił książę. - A jutro udamy się... Gdzie leży

twój zamek, księżniczko?

Papuga miała trochę niewyraźną minę.

- No, ja nigdy nie byłam aż tak daleko. I wszystkie drogi wyglądają tak samo -

zatrzepotała rzęsami, co wyglądało jakby nagle oślepła.

- Tylko tego brakowało - mruknął książę. - Trudno. Prześpimy się w tym czymś -

wskazał na gospodę. - A jutro wyruszamy na zachód.

- Myślisz, o przewspaniały, że tam jest mój zamek? - zachrypiała papuga.

- Myślę, że tam są biblioteki. I powinnaś, o pani, oszczędzać swój głos. Inaczej

szybko go stracisz. Oby jak najszybciej - dodał po cichu.

Kiedy zsiadał z konia usłyszał, jak papuga mówi do Herberta:

- Jaki on troskliwy. I zna się na czarach. Te biblioteki muszą być potężne.

Co ja tu robię? - przemknęło księciu przez głowę. Ratuję księżniczkę - idiotkę,

i do tego z własnej woli.

Ale na razie ważniejszy był dla niego spokojny sen. Pchnął drzwi i wszedł do

wnętrza gospody. Musiał przyznać, że dawno nie widział czegoś tak obskurnego.

Kiedyś, kiedy był mały, dziadek zabrał go do tawerny pełnej pijanych rycerzy. Tu

było gorzej. Ale przynajmniej nikt nie śpiewał.

Wewnątrz siedziało kilku niesympatycznych oprychów, a w kącie kuliła się jakaś

postać w kapturze. Za ladą stał gruby karczmarz o czerwonej od alkoholu twarzy.

Książę zignorował jęk papugi i radosny okrzyk Herberta i podszedł do gospodarza.

- Potrzebuję noclegu na jedną noc. Dla mnie i dla chłopca - ręką zamknął dziób

księżniczce, która chciała zaprotestować.

Karczmarz zastanowił się, po czym jego twarz rozjaśnił grymas, mający być w

zamyśle życzliwym powitaniem.

- Oczywiście szlachetny panie. Mam pokój w sam raz, ale niezbyt tani... - książę

wyciągnął złotą monetę i położył na jego wyciągniętej dłoni.

- Zaprowadź konie do stajni i przygotuj nam jakiś posiłek.

Karczmarz ochoczo pokiwał głową. Skinieniem ręki posłał pomocnika po konie, a

księciu wskazał wolny stół. Herbert usiadł naprzeciw księcia, a papuga

przysiadła na poręczy krzesła i zaczęła narzekać.

- Jak to jeden pokój? A ja? Gdzie ja będę spać?

- Na poręczy krzesła. Jesteś w końcu ptakiem. A teraz bądź cicho, bo sprowadzisz

na nas kłopoty.

- Ależ... - papuga zaniemówiła, ale tylko na krótką chwilę. - Czy ja...

- Herbercie, zamknij jej ten dziób - polecił książę.

Chłopiec ochoczo wykonał polecenie. Po chwili papuga mogła już tylko prychać, co

też bardzo energicznie czyniła.

Książę rozejrzał się po pomieszczeniu, sprawdzając, czy nikt nie zwraca na nich

zbytniej uwagi. Ale zainteresowanie klientów gospody koncentrowało się raczej na

zakapturzonej postaci siedzącej w kącie. Jeden z opryszków podniósł się od stołu

i podszedł do nieznajomego. Położył mu rękę na ramieniu.

- Hej przyjacielu! - zahuczał. - Napij się z nami!

- Ja... hmm... Nie.. dzi-dziękuję - wyjąkała postać.

- Ależ napijesz się z nami. Pokaż no swoją twarz. My tu nie lubimy

nietowarzyskich obcych - to mówiąc, zdarł podróżnemu kaptur z twarzy i odskoczył

jak oparzony. Wpadł na karczmarza niosącego kufle z piwem i obaj upadli na stół

przy którym siedzieli książę i Herbert.

Tymczasem podróżny próbował uciec w tył, ale zaplątał się we własny płaszcz,

który zaczepił o kratę kominka. Płomienie szybko przeskoczyły na materiał, więc

właściciel był zmuszony pozbyć się go w jak najszybszym tempie. Wszyscy patrzyli

na niego osłupiali.

Podróżny był niewielkiego wzrostu, ubrany w brązowe, znoszone ubranie. Przez

dziurę w spodniach wystawał szary, lekko zakręcony ogon. Ręce, a raczej łapy,

zaopatrzone były w potężne pazury. Twarz była pokryta szarym futrem, od którego

odcinały się lśniące kły.

- Wilkołak! - wykrzyknął jeden z opryszków. Jego towarzysze zerwali się z

krzeseł i przepychając się wybiegli na zewnątrz.

W gospodzie zostali tylko książę, Herbert, papuga, próbujący wstać z podłogi

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin