Picoult Jodi - Dziesiąty krąg.doc

(6061 KB) Pobierz
JODI PICOULT





JODI PICOULT

DZIESIĄTY KRĄG

Ilustracje Dustin Weaver

Przełożył Michał Juszkiewicz

Prószyński  i S-ka


Tytuł oryginału THE TENTH CIRCLE

Copyright © 2006 by Jodi Picoult All rights reserved

Ilustracja na okładce Getty Images / FPM

Redakcja Magdalena Koziej

Redakcja techniczna Elżbieta Urbańska

Korekta Bronisława Dziedzic-Wesołowska

Łamanie Aneta Osipiak

ISBN 978-83-7469-445-2

Wydawca

Prószyński i S-ka SA

02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7

www. proszynski. pi

Druk i oprawa

Drukarnia Wydawnicza

im. W.L. Anczyca S.A.

30-011 Kraków, ul. Wrocławska 53


Nickowi i Alexowi Adolphom

(oraz Jonowi i Sarah, ich rodzicom),

którym obiecałam, że pewnego dnia

zrobię cos takiego


Podziękowania

Niniejsza książka była przedsięwzięciem na wielką skalę i z pewnością nie udałoby się doprowadzić go do końca bez pomo­cy Drużyny Moich Marzeń.

Na liście podejrzanych powtórzą się, jak zwykle, następujące nazwiska: Betty Martin, Lisa Schiermeier, Nick Giaccone, Frank Moran, David Toub, Jennifer Sternick, Jennifer Sobel, Claire Demarais, JoAnn Mapson, Jane Picoult.

Nowe twarze: Laurie Carrier i Annelle Edwards, dwie damy szlachetnego serca, które pomagają ofiarom gwałtów odnaleźć w życiu kruchy spokój.

Do tego trzy niesamowite młode kobiety, dzięki którym mog­łam podejrzeć życie nastolatki: Meredith Olsen, Elise Baxter i Andrea Desaulniers.

Dziękuję pracownikom firm Atria Books oraz Goldberg McDuffie Communications, w szczególności zaś Judith Curr, Karen Men­der, Jodi Lipper, Sarah Branham, Jeanne Lee, Angeli Stamnes, Justinowi Loeberowi oraz Camille McDuffie.

Laurze Gross, agentce, która każdego dnia wykracza poza za­kres obowiązków ustalony kontraktem.

Emily Bestler, której nie zabrakło cudownych, najwłaściwszych słów, tych, które najbardziej pragnęłam usłyszeć, wręczywszy jej książkę inną niż te poprzednie.

Joanne Morrissey, która odświeżyła mi Dantego; ją powitała­bym najchętniej jako towarzyszkę wędrówki po piekle.

Moim osobistym komiksowym superbohaterom: Jimowi Lee, Wyattowi Foxowi i Jakeowi van Leerowi.

Pam Force za wiersz otwierający niniejszą powieść.

Gościnnym Alaskanom: Annette Rearden oraz Richowi i Jen Gannonom.

7


Donowi Reardenowi, który nie tylko doskonale pisze (a teraz pewnie żałuje swoich nieopatrznych słów: Wiesz co, gdybyś chciała kiedyś wybrać się na Alaskę...), lecz jest przy tym zawsze gotowy służyć innym swoją wiedzą i doświadczeniem. Dzięki nie­mu poznałam tundrę, a później dotarłam na ostatnią stronę mojej książki.

Dustinowi Weaverowi, rysownikowi, który powiedział: To mo­że być całkiem fajna impreza. W prostych słowach: dusza tej po­wieści to Twoje dzieło.

Na samym końcu dziękuję Timowi, Jakeowi i Sammyemu, au­torom moich happy endów.


Na początku czasu,

kiedy ludzie i zwierzęta pospołu zamieszkiwali ziemię,

człowiek mógł wedle swej woli zamienić się

w zwierzę, a zwierzę - w człowieka.

Żywa istota raz była człowiekiem,

a raz zwierzęciem,

bez żadnej różnicy.

Wszyscy mówili jednym językiem.

W owym czasie słowa miały magiczną moc.

Ludzki umysł władał tajemnymi siłami.

Słowo wypowiedziane przypadkiem

Groziło nieznanymi konsekwencjami.

Mogło nagle zbudzić się do życia

i spełnić życzenie człowieka

- wystarczyło tylko je wypowiedzieć.

Nikt nie wiedział jak ani dlaczego:

tak to już było.

Edward Field, Słowa magiczne

inspirowane kulturą Innuitów


Prolog

23 grudnia 2005 r.

Kiedy komuś zgubi się dziecko, mała córeczka, co czuje taki człowiek? Żołądek zamienia mu się momentalnie w wielką bry­łę lodu, a jednocześnie nogi robią się miękkie jak z waty. Serce dudni jednostajnym, głuchym łomotem. Chciałby zawołać, ale imię dziecka więźnie w ustach, kaleczy dziąsła i wargi jak meta­lowe opiłki, za nic nie pozwala się wykrzyczeć. Strach dyszy do ucha niczym potworne widmo: Gdzie ostatni raz ją widziałem? Czy to możliwe, że sama sobie gdzieś poszła? Kto mógł ją za­brać? W końcu zaś gardło odmawia posłuszeństwa i człowiek, który zgubił swoje dziecko, dławi się świadomością tego, że popeł­nił niewybaczalny błąd.

Daniel Stone przeżył to po raz pierwszy dziesięć lat temu, w Bostonie. Jego żona otrzymała zaproszenie na sympozjum or­ganizowane na Uniwersytecie Harvarda: skorzystali chętnie z tej doskonałej okazji i urządzili sobie rodzinną wycieczkę. Laura biegała na swoje panele, a Daniel sadzał Trixie do wózka i zabie­rał ją na Szlak Wolności, gdzie kółka podskakiwały na bruku, W Ogrodzie Miejskim karmili kaczki, a w zoo oglądali ciemnookie żółwie morskie i ich podwodny balet. A potem, kiedy po wszystkich tych rozrywkach Trixie informowała, że jest głodna, Daniel zabierał ją do Faneuil Hall, gdzie budki z jedzeniem sto­ją jedna przy drugiej.

Był ładny kwietniowy dzień, pierwszy ciepły dzień w Nowej Anglii - ciepły na tyle, żeby bostończycy zdecydowali się porozpi­nać kurtki i przypomnieć sobie, że zima nie jest jedyną porą ro­ku. Miało się wrażenie, że wszyscy pracownicy firm mieszczących się w dzielnicy finansowej - mężczyźni w wieku Daniela, w garni­turach i pod krawatem, pachnący wodą kolońską i chorobliwą zazdrością - wylegli masowo na ulice, zasilając tłum złożony z pstry­kających zdjęcia turystów i z wycieczek szkolnych, wijących się po chodnikach

11


 

niczym olbrzymie stonogi. Obsiedli wszystkie ławki w pobliżu pomnika Reda Auerbacha, racząc się gyrosami, rybną zupą chowder i kanapkami z peklowaną wołowiną. I ukradkiem rzucali w stronę Daniela badawcze spojrzenia.

Miał to już przerobione: ojciec w roli opiekuna czteroletniej dziewczynki to fenomen należący raczej do rzadkości. Kobiety na jego widok myślały, że owdowiał albo niedawno się rozwiódł. Mężczyźni szybko odwracali wzrok, wstydząc się za niego. Ale on nie zamieniłby się z nikim, nawet za wszystkie skarby świata. Bo lubił układać sobie harmonogram pracy zgodnie z potrzebami Trixie. Przepadał za jej niekończącymi się pytaniami: czy psy wiedzą, że biegają na golasa? Czy rada pedagogiczna to jest grupa dorosłych superbohaterów powołana do ochrony dzieci przed złymi ludźmi? Kiedy jechali dokądś we trójkę samocho­dem, wariował ze szczęścia, że Trixie, chcąc zwrócić na siebie uwagę, zawsze mówi: Tato..., nawet wtedy, gdy to Laura siedzi za kierownicą.

-              Co chcesz na obiad? - zapytał małą tamtego dnia, pierwsze­go ciepłego dnia w Bostonie. - Pizzę? Zupę? Hamburgera?

Trzykrotnie skinęła zadartą główką. Pizza, zupa, hamburger. Trzy razy tak....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin