Zakład, Który Przegrałem.doc

(69 KB) Pobierz

ZAKŁAD, KTÓRY PRZEGRAŁEM
Lamia



  Poczułem gorący oddech na szyi i to właśnie mnie obudziło. Nie to, żeby nie było to przyjemne. Ba! Było wręcz rozkoszne... Równie rozkoszne, co niepokojące. Nie miałem wcale ochoty otwierać oczu, ale musiałem. Musiałem sprawdzić, kto...
  Od razu, gdy rozwarłem powieki, oślepiło mnie jasne światło. W pierwszym odruchu przymknąłem je ponownie i dopiero po chwili spojrzałem w dół.
  Na piersi rozsypaną miałem burzę rudych loczków. Włosy zasłaniały częściowo twarz intruza. Jednak i tak widziałem poletko piegów rozsiane na bladej twarzy i wargi rozchylone lekko tuż przy mojej szyi. To spomiędzy tych warg wydobywał się oddech. Właściciel warg siedział na mnie okrakiem, w niemiłosiernie dziwnej i pokrzywionej pozycji. Spał najwidoczniej.
  Znałem go, z widzenia tylko, ale znałem. Damian? Daniel? Wszystko jedno. Nie mam pamięci do imion, zresztą po głowie kołatały mi się inne pytania niż to o imię chłopaka. Czemu obudziłem się przyszpilony do krzesła? Nie mam przecież zwyczaju spać na siedząco. Czyżbym przesadził z alkoholem? Nie ma co ukrywać, że poprzedniego dnia wypiłem. Ale teraz tylko jedno piwo. Służbowo...
  Lekko oszołomiony powiodłem wzrokiem po pomieszczeniu. Przez szpary w żaluzjach przeciskały się promienie słońca, rzucając na stary parkiet długie pasy światła. W powietrzu unosił się zapach papierosowego dymu. W skórzanym fotelu na drugim końcu pokoju siedział on: Kotecki. Minę miał wybitnie znudzoną. Strącał właśnie popiół z niedopałka wprost na podłogę. Nawet mnie jego widok nie zdziwił. Tam, gdzie jest Daniel Damian, jest i on. Zresztą, to u niego wypiłem to piwo i w sumie była to ostatnia rzecz, jaką pamiętałem.
  Dopiero po chwili Kotecki pochwycił mój wzrok. Aż ciarki mnie przeszły, gdy spotkałem spojrzenie jego oczu, ciemnych i chmurnych jak niebo przed burzą. Ten jego wzrok był jak zapowiedź katastrofy.
  – Co to ma znaczyć?! – zapytałem, wskazując ruchem głowy Daniela Damiana.
  Kotecki zaciągnął się powoli, po czym wypuścił z ust smużkę dymu. Bardziej aroganckiego gestu nie jestem w stanie sobie wyobrazić.
  – Zakład... – oznajmił, jakby to było czymś oczywistym. – Założyłeś się ze mną w karty. Miesiąc temu, pamiętasz? – znów się zaciągnął. – Jeśli bym przegrał, miałem załatwić twojej firmie zlecenie. Wiesz które... Jeśli bym wygrał, miałeś wyświadczyć mi przysługę, dowolną przysługę... Przegrałeś. Chcę teraz skorzystać z oferty.
  Absolutna porażka! Myślałem, że o tym zapomniał. Przez miesiąc milczał jak grób.
  Kotecki był kimś na kształt mojego wspólnika. Uzdolniony prawnik, obecnie prezes dużej firmy developerskiej. Pojawił się niczym anioł stróż dla mojego przedsiębiorstwa. Omijając zręcznie przepisy, pomógł mi wypłynąć na budowlaną głębię. Odtąd uczepiłem się go i zmuszałem do współpracy. Kotecki był dobrym partnerem, pod względem korzyści finansowych oczywiście, bo prywatnie był z niego wredny typ. Często trudno mi było przewidzieć, co zrobi.
  – No więc? Czego byś sobie życzył? – zapytałem, zmuszając się do uśmiechu.
  – Obiecałeś zrobić dla mnie, co tylko zechcę... Chciałbym więc, żebyś zrobił dla mnie mały show. Z jego udziałem – dodał, a ja podążyłem za jego spojrzeniem: wpatrywał się w rudą czuprynę chłopaka.
  Show. Z jego udziałem... To stąd się wziął ten Daniel Damian, dlatego był półnagi, a co gorsza, w usta wepchniętą miał jakąś chusteczkę spełniającą rolę knebla. To nawet było w stylu Koteckiego. Wszyscy wiedzieli, że dla niego nie istnieje coś takiego jak empatia, moralność lub inne granice. Ale co ja miałbym z tym chłopakiem robić? Jaki show? Chyba nie... – i krew odpłynęła mi z twarzy.
  – Nie ma mowy! – warknąłem pod nosem, wściekły, że w ogóle dałem się w to wplątać. – Obiecałem, że zrobię dla ciebie, co zechcesz. Ale to chyba za wiele! I w ogóle, co to za pomysł?! Po co to sznury?! Rozwiąż go! Przez niego i ja się nie mogę ruszyć!
  – Taką miałem fantazję – oznajmił drwiąco, wyciągając nogi przed siebie. – Skoro ci się to nie podoba, mam inną propozycję. Oddajesz mi 50% udziałów w swojej firmie i po sprawie.
  – Co?! 50%! – prawie wrzasnąłem.
  – Powiedziałeś: wszystko, co zechcę. Więc...?
  – Ale nie to!
  Daniel Damian mruknął coś pod nosem i zsunął się po mojej piersi, wyginając się jeszcze bardziej.
  – Chyba zwariowałeś! – dodałem ciszej. – To nie jest do zaakceptowania.
  – Wiem – oznajmił chłodno, obracając w palcach papierosa. Nawet na mnie nie spojrzał. – I dlatego właśnie ci to zaproponowałem. Jeśli odrzucasz drugą, musisz się zgodzić na moją pierwszą propozycję. No więc? Twoja odpowiedź?
  Spiąłem się w sobie. Kotecki nie przebierał w środkach. Słyszałem już co nieco o jego dziwnych upodobaniach i poszukiwaniu nowych wrażeń, które miały służyć zaspokojeniu jego temperamentu. Ale czegoś takiego się nie spodziewałem. Wydawało mi się, że nauczyłem się go poskramiać, że wobec mnie nie pozwoli sobie na... Zdaje się, że się przeliczyłem. Za wcześnie włożyłem rękę do paszczy lwa.
  – Muszę mieć czas, żeby się zastanowić.
  Nie wiem, po co to powiedziałem. Zastanowić się? Niby nad czym? Nie miałem innego wyboru. Druga opcja odpadała. Pierwsza też nie była zbyt ciekawa. Nie to, żebym miał coś przeciwko Danielowi czy Damianowi, jak mu tam. Chłopak jak z obrazka, przystojny, delikatny, zbyt młody tylko, ale to może właśnie jego dodatkowy walor? Miał jednak tę wadę, że spał sobie w najlepsze i zdaje się, że nie zdawał sobie sprawy, jaki los gotuje mu Kotecki.
  – A nawet jakbym się zgodził na twój mały show... co on na to? – ruchem głowy wskazałem chłopaka.
  Kotecki westchnął głośno i rzucił papierosa na podłogę.
  – Mamy z Danielem taką umowę...
  Więc jednak to Daniel...
  – ...że zrobi dla mnie wszystko, czego sobie zażyczę – dokończył.
  Wstał, rozgniatając butem niedopałek i podszedł do nas, wsuwając we włosy chłopaka dłoń. Ten poruszył się niespokojnie.
  Słyszałem już o tej umowie. Od plotek aż huczało wśród naszych wspólnych znajomych. Kotecki przygruchał sobie skądś tego Daniela. Chłopak ponoć studiował prawo. Ambitny, od zawsze o tym marzył. Kotecki opłacał chłopakowi studia, pozwalał mieszkać u siebie, obiecał mu pracę w zaprzyjaźnionej kancelarii. Młody w zamian miał ponoć spełniać każdą jego zachciankę i nie muszę chyba mówić, jakie to były zachcianki. Prosty układ, prawda? Równie prosty, co obrzydliwy.
  Uniosłem wzrok i spojrzałem w oczy Koteckiemu.
  – Czemu on się nie budzi? I jakim cudem ja usnąłem na krześle... z nim na kolanach, co?
  – Dosypałem ci coś do piwa. Jemu też. Widać jemu sypnąłem za dużo. Ale za chwilę powinien się obudzić.
  W pierwszej chwili wydałem z siebie coś na kształt warknięcia. Szybko jednak się opanowałem. I tak nic nie mogłem zrobić.
  – Usnąłeś na krześle i postanowiłem już tego nie zmieniać. Daniel idealnie wpasował się w twoje kolana. Przywiązałem go do krzesła, żeby nie spadł. To was powinno zbliżyć – powiedział kpiąco i uśmiechnął się pod nosem.
  Ponownie z całą świadomością zauważyłem, że chłopak rzeczywiście jest skrępowany. To dlatego był taki wygięty. Gdyby nie więzy, zsunąłby się bezwładnie z moich kolan. Stopy miał przywiązane do nóg krzesła, a ręce, które były oplecione wokół mojej szyi, także umocowane były do oparcia. Kotecki nie mógł tego lepiej wymyślić. Pozycja była szalenie erotyczna, a bliskość chłopaka oszałamiająca.
  Zostałem upomniany szybkim tupnięciem. Kotecki zawrócił na pięcie i zrobił kilka kroków przed siebie. Miał widać dość czekania.
  – No więc? Twoja odpowiedź?
  – A niech cię szlag! – warknąłem. – Jak ten show ma wyglądać?
  Kotecki uśmiechnął się, odwrócił i zasiadł w fotelu aksamitnym wręcz ruchem. Miał minę jak kot, który dostał wyjątkowo tłuste mleko. Chyba spodziewał się, że spróbuję się wyłgać.
  – To bardzo proste. Doprowadź Daniela do spazmów rozkoszy, a rozluźnię po kolei każdy z więzów. Wystarczy, że się trochę postarasz, i będziesz... będziecie wolni...
  Chyba przewróciłem oczami w dość zabawny sposób, bo uśmiech na twarzy Koteckiego rozbłysnął tysiącem odcieni. Kotecki wie o mnie, ja wiem o nim, ale... żeby tak...! Wpadłem we własne sidła!
  – Jak niby mam go doprowadzić do spazmów, jak on mi blokuje wszelkie ruchy i jeszcze na dodatek śpi?! – warknąłem.
  – Rusz trochę głową i postaraj się.
  Na chwilę zapadła denerwująca cisza. Przez głowę przelatywały mi dziesiątki myśli. Muszę przyznać szczerze, że miałem opory. Chłopak właściwie mi obcy, a tu jeszcze Kotecki miałby się wszystkiemu przyglądać...? Czułem, że wchodzę w wyjątkowo grząskie bagno.
  Kotecki wstał powoli z fotela. Obdarzył mnie ostatnim przeciągłym spojrzeniem i zniknął za drzwiami. Od razu zacząłem się wiercić, starając się wyplątać z objęć Daniela. Po chwili oswobodziłem ręce. Chwyciłem go mocno za ramiona i potrząsnąłem. Chłopak wymamrotał coś niewyraźnie zza tego knebla. Odchyliłem lekko jego głowę, próbując wyciągnąć mu go z ust. Tak właśnie zastał nas Kotecki.
  – Oj... Tak nie wolno – mruknął cicho.
  Spojrzałem szybko w jego stronę. Stał, opierając się o framugę. W dłoni trzymał kieliszek pełen bordowego płynu, wina zapewne. Na ustach malował mu się obrzydliwy wyraz zadowolenia.
  – To ja miałem się tym zająć.
  Przełknąłem głośno ślinę. Chyba zbyt głośno. Byłem wręcz przekonany, że to usłyszał. Skarciłem się w myślach.
  Kotecki wrócił na swój fotel i wbił we mnie to swoje przenikliwe spojrzenie. Powoli przeniosłem wzrok na chłopaka i zamarłem. Nie wiem, ile czasu minęło, zanim podjąłem decyzję. Nagle wszystko zaczęło się dziać niesamowicie wolno. Minuty ciągnęły się w nieskończoność.
  Wreszcie pochyliłem się w stronę Daniela. Musnąłem ustami jego czoło. Luźne kosmyki grzywki kleiły mi się do ust. Zacząłem ostrożnie wodzić językiem po jego kształtnym uchu, przygryzając je delikatnie. Spomiędzy warg wydarło mu się ciche westchnięcie. Zignorowałem je i dalej robiłem swoje, coraz szybciej i mocniej. Wreszcie pochwyciłem wargami czubek jego ucha i zacząłem go ssać.
  Za wszelką cenę starałem się nie zwracać uwagi na Koteckiego. Wiedziałem jednak, że patrzy. Czułem na sobie jego spojrzenie, a ten wzrok wręcz palił. Wyobraźnia podsuwała mi przed oczy widok prawie niezauważalnego uśmiechu aprobaty. Właśnie taką musiał mieć teraz minę.
  Daniel poruszył się gwałtownie, wyrywając mnie z zamyślenia. Szybko odsunąłem się na tyle, na ile pozwalały mi więzy.
  – Szo dło cholely? – wymamrotał. Spojrzał na mnie z wyrazem bezgranicznego zdumienia. Popatrzyłem mu w oczy, zupełnie nie wiedząc, jak się zachować.
  Kotecki wstał szybko i stanął za plecami Daniela. Wsunął dłoń w jego rozczochrane włosy, głaszcząc go uspakajająco. Nachylił się nieznacznie, szepcąc mu do ucha:
  – Spokojnie... Nic złego się nie dzieje. Zrób mi tę przyjemność i pobaw się trochę z panem Markiem.
  Chłopak próbował coś powiedzieć, ale knebel zamieniał jego słowa w bełkot.
  – Ciii.... Nic nie mów.
  Daniel obrócił głowę i spojrzał na niego kątem oka. Jeśli wzrok mógłby zabijać, Kotecki leżałby już martwy. Takiej dawki nieskrywanej nienawiści już dawno nie widziałem w niczyim spojrzeniu. Ciekawe, pomyślałem, doprawdy dziwne stosunki ich łączą. Kotecki przecież nie jest ślepy i musi widzieć tę aż nazbyt wyraźną niechęć i nic sobie z tego nie robi?
  Kotecki pogładził dłonią policzek Daniela, ale ten gest nie miał nic wspólnego z czułością. Był gwałtowny i jakby wykonany w roztargnieniu. Szybkim ruchem wyjął mu knebel z ust. Ku mojemu zdziwieniu chłopak nie powiedział już ani słowa. Spojrzał tylko na mnie, ale w jego wzroku nie było już wściekłości, zastąpiła je apatia i dziwna obojętność. Kotecki powoli wycofał się.
  Przez chwilę trwaliśmy w bezruchu. Szczerze mówiąc, bałem się cokolwiek zrobić, bałem się reakcji chłopaka. Dopiero po chwili, gdy przekonałem się, że Daniel nie ma zamiaru się buntować, zacząłem działać. Oswobodzoną dłonią odgarnąłem mu włosy z twarzy. Spojrzał na mnie inaczej, wyczuwałem w nim lęk, choć jego twarz nie wyrażała niczego.
  Otoczyłem jego plecy ramieniem, przytrzymując go, po czym powoli złożyłem na jego ustach lekki pocałunek. Nie opierał się. Jak w hollywoodzkim filmie przekrzywił tylko nieznacznie głowę. Najpierw subtelny i wręcz nieśmiały, później intensywniejszy, aż wreszcie nasz pocałunek wykwitł namiętnością. Chłopak rozchylił lekko wargi i nasze języki spotkały się w powolnym tańcu. Zdziwiło mnie to Danielowe przyzwolenie. Sądziłem raczej, że chłopak będzie się opierał.
  Gdy wreszcie przerwaliśmy pocałunek, Daniel opuścił szybko głowę, nie pozwalając spojrzeć sobie oczy. Spływające mu na czoło kosmyki włosów lśniły w blasku porannego słońca niczym niteczki miedzi. Wtuliłem twarz w jego włosy, muskając je ustami. Z trudem wyginając szyję, schodziłem z pocałunkami coraz niżej. Zatrzymałem się dopiero na jego szyi. Daniel odchylił głowę w tył, odsłaniając gardło. Jego lekko zarysowane jabłko Adama podskoczyło nieznacznie, gdy przełknął ślinę. Powoli przejechałem językiem w ślad za nim. Poczułem, jak Daniel się spina i napręża pod wpływem pieszczoty. Dalej więc wodziłem językiem, błądząc po jego bladej skórze. Schodziłem coraz niżej i niżej, na tyle, na ile pozwoliła mi ta niewygodna pozycja i krępujące nas więzy. Z ust chłopaka wreszcie wyrwało się ciche westchnienie. Objąłem go i zdecydowanym ruchem uniosłem do góry, przysuwając do siebie. Byliśmy teraz tak blisko... Drżał lekko, a mnie ten dreszcz podniecał. W spodniach zrobiło mi się ciaśniej.
  Daniel wygiął się w tył, prostując ręce. Odsłonił tym samym swoją nagą klatkę piersiową. Dopiero teraz przyjrzałem mu się uważniej. Był subtelnie zbudowany. Pod jasną, prawie biała skórą lekko rysowały się mięśnie, a tuż nad jego szorty wybiegała linia ciemnych włosków.
  Nie kazałem mu dłużej czekać, naznaczyłem jego skórę mokrą ścieżką. Zataczałem powoli kręgi wokół jego sutka. Najpierw szerokie, potem coraz węższe i węższe. Daniel ścisnął mocno uda, zagryzając wargę i tłumiąc ciche jęknięcia. Chwyciłem jego sutek w usta i zacząłem delikatnie ssać. Westchnięcie rozległo mi się tuż nad uchem. Przysunąłem jego biodra do siebie. Przez moment na brzuchu czułem wypukłość wyraźnie zarysowaną w jego spodniach.
  Kiedy przerwałem na chwilę i uniosłem głowę, napotkałem wzrokiem spojrzenie ciemnych oczu. Kotecki stał tuż nad nami. Spomiędzy palców zwisał mu smętnie tlący się papieros. Wolną ręką grzebał przy więzach krępujących dłonie Daniela. Uśmiechnąłem się do niego lekko. Nie wiem czemu. Kąciki ust same poszły mi w górę.
  Daniel wyginał się, prawie wisząc na krępujących go sznurach, więc gdy te się rozluźniły, poleciał gwałtownie w tył, prawie zsuwając się z moich kolan. W ostatniej chwili chwyciłem go w pasie. Instynktownie przylgnął do mnie, obejmując mnie wolnymi teraz rękoma. Jego ciepły oddech znów pieścił moją skórę. Bezwiednie wodziłem palcami po jego naprężonych plecach. Trwaliśmy tak w bezruchu przez jakiś czas. Daniel po chwili nieśmiało musnął ustami moje odkryte ramię. Uniosłem jego głowę, chwytając go za podbródek i zmusiłem, by spojrzał mi w oczy. Miał zmienione spojrzenie, jakby zasnute mgłą. Usta rozchylił lekko, oddychał ciężko. Zbliżyłem się do niego powoli i złożyłem na jego wargach leniwy, długi pocałunek. Dłonie przesuwałem po jego plecach, zjeżdżając wolno w dół. Kiedy wreszcie przerwałem pocałunek, szepnąłem mu do ucha:
  – Unieś się.
  Posłusznie podniósł się, na tyle, na ile pozwalał mu sznur, którym Kotecki przywiązał mu nogi do krzesła. Przez chwilę wisiał w powietrzu, w niewygodnej pozycji. Szybkim ruchem zsunąłem z niego szorty, odsłaniając jego sztywną męskość. Niewielki penis stał wyprężony niemal pionowo, w otoczeniu ciemnych delikatnych włosów, jakby sam zapraszał mnie do zabawy.
  Daniel opadł z westchnieniem na moje kolana, skrywając za zasłoną włosów rumieniec, który wykwitł mu na twarzy.
  Sięgnąłem ręką do jego penisa. Powiódł wzrokiem za moją dłonią. Szeroko otwartymi oczyma obserwował szalony taniec, który rozpocząłem. Najpierw powoli gładziłem go palcami, później coraz szybciej i szybciej, aż wreszcie chwyciłem go mocno całą dłonią. Cały czas patrzyłem mu w twarz.
  Jęczał głośno w rytm ruchów mojej dłoni, zaciskając mocno powieki. Jego twarz zdawała mi się być jeszcze bledsza. Włosy rozsypały mu się nieładzie, luźne kosmyki kleiły się do czoła zlanego potem. Zagryzł mocno wargę. Wiedziałem, że jest już bliski spełnienia. Nie przestawałem jednak i moja dłoń pracowała coraz szybciej. Z ust wyrwał mu się okrzyk. Wygiął się mocno w tył, dysząc ciężko. Wtedy przerwałem. Wypuściłem go z rąk. Daniel sapnął rozczarowany.
  Odnalazłem wzrokiem Koteckiego. Stał pod oknem, opierając się o parapet. W dłoni trzymał prawie pusty kieliszek. Miał znudzony wyraz twarz. Widać było po nim, że nagość Daniela już nie robi na nim wrażenia i że myślami jest daleko. Kiwnąłem mu głową ponaglająco. Przeniósł na mnie zblazowane spojrzenie i posłusznie podszedł do nas. Uklęknął przy krześle i zaczął grzebać przy więzach.
  Daniel oddychał tak ciężko, że miałem wrażenie, że jeśli Kotecki się nie pośpieszy, pękną mu płuca. Próbował sięgnąć do swojego sterczącego dumnie penisa. Odtrąciłem lekko jego dłoń i pogroziłem mu palcem.
  Kotecki rozwiązał ostatni supeł i Daniel był wolny. Złapałem go gwałtownie i uniosłem w górę. Objął mnie kurczowo za szyję. Posadziłem go na krześle i uklęknąłem przed nim. Chwyciłem jego nogi i rozwarłem je szeroko. Szybkim ruchem ściągnąłem szorty, które zabłąkały się gdzieś na wysokości jego ud. Uśmiechnąłem się pod nosem, patrząc na jego pełną zniecierpliwienia pozę. Był naprężony jak struna. Dłonie zacisnął tak mocno, że aż zbielały mu kostki, a jego usiana piegami twarz zarumieniła się teraz lekko.
  Nie kazałem mu długo czekać. Pochyliłem się nad nim i wziąłem do ust jego męskość. Od razu odpowiedział mi cichymi westchnięciami. Mieściłem ją lekko, czując każdy jej pulsujący ruch. Już po chwili ciało Daniela znów ogarnęły rozkoszne dreszcze.
  Śpieszyłem się w tej pieszczocie, nie byłem delikatny. Moje własne ciało domagało się spełnienia. Wypuściłem w końcu z ust jego penisa i znów pozwoliłem działać palcom. Daniel mruknął coś i zacisnął dłonie na mojej i tak już wymiętej koszuli. Minęła krótka chwila, jego jęk przeszedł w krzyk, a moje palce zalała biała, lepka substancja. Żeby z takiego penisa popłynęło jej aż tyle... Wytarłem dłoń w jego łonowe włosy i uda.
  Chłopak skulił się na krześle, przechylając się do przodu. Twarz ukrył w dłoniach. Jego oddech powoli się uspokajał, wciąż jednak był ciężki. Nie mogłem mu dać zbyt wiele czasu na odpoczynek. Podniosłem go, chwytając dość brutalnie za ramię. Syknął cicho i spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Przeciągnąłem go kilka kroków i pchnąłem na stół. Opadł na blat, wystawiając w moją stronę kształtne pośladki. Nerwowo szarpnąłem za pasek. Ze zdenerwowania nie mogłem go rozpiąć. Kiedy wreszcie mi się udało, zrzuciłem spodnie byle gdzie. Nie myśląc wiele, chwyciłem biodra Daniela, przymierzyłem swojego penisa pomiędzy jego pośladki i wtargnąłem w niego brutalnie, na siłę. Wszedłem w niego szybko, ostro, gwałtownie. Chłopak krzyknął z bólu, chwytając kurczowo krawędź stołu. Przebiegło mi przez myśl, że robię mu krzywdę, ale nie mogłem już przestać. Pomyślałem: przecież Kotecki robi to z nim co noc. Poza tym machina podniecenia i jakiegoś dziwnego szału, który mnie ogarnął, była już nie do zatrzymania. Lecz gdy spojrzałem w jego twarz... Zaciśnięte zęby, uniesione wargi, zwarte powieki... Wtedy się opanowałem. Moje ruchy stały się płynniejsze i wolniejsze. Wciąż czułem, że i ja balansuję na krawędzi spełnienia, które może nastąpić w każdej chwili, a tego tak szybko nie chciałem. Jęki Daniela przeszły w coś na kształt szlochu. Niestety... Nie musiałem mu długo sprawiać bólu. Wystarczyło zaledwie kilka mocniejszych ruchów i spełnienie wybuchło we mnie niczym tysiące fajerwerków. Nie zdążyłem się nim nacieszyć.
  Gdy tylko otworzyłem oczy, oślepiła mnie fala jasności. Gniewnie spojrzałem w kierunku źródła światła. To Kotecki uniósł żaluzje. Jego twarz była chmurna.
  – Dość! – oznajmił. – Pozwoliłem ci pobawić się moją zabawką, a nie ją psuć... czymś takim – z gniewnym błyskiem w oczach wskazał moją męskość .
  Zrozumiałem. Przecież Kotecki nie wiedział, co noszę w spodniach. Teraz się dowiedział i zobaczył. Posłusznie puściłem Daniela, który leżał jeszcze przez chwilę na blacie stołu, nie poruszając się. Po nodze spływała mu cieniutka strużka krwi. Spanikowałem, ale dopiero teraz zauważyłem, że wokół kostek ma czerwone pręgi. Więc to nie ja... Więzy najwidoczniej go poraniły.
  Wszystko tkwiło teraz w bezruchu. Wreszcie Daniel dźwignął się ciężko, zsunął się z blatu, oparł stopy na podłodze i wyszedł z pokoju bez słowa.
  Zostałem sam na sam z Koteckim. Stał jeszcze pod oknem. Jego twarz znów przybrała ten zblazowany wyraz.
  – No to jesteśmy kwita – stwierdził i podniósł do ust kieliszek.
  Gdzieś z głębi domu dobiegł mnie szmer wody. Odwróciłem gwałtownie głowę.
  – Nic mu nie będzie – rzucił szybko Kotecki, jakby wyczuwał mój niepokój. – Musi się teraz umyć. Ubierz się i idź już lepiej...
  Nie musiał mi powtarzać tego dwa razy. Natychmiast wciągnąłem spodenki trzymające się przy moich kolanach, zażenowany, że Kotecki znów taksuje m,nie jak... jak niewolnika na targu. Zazdrości mi? Czego...? Zebrałem swoje ubranie z podłogi i wrzuciłem je szybko na siebie, w drodze do przedpokoju.
  Moje wyjście od Koteckiego jakoś mi umknęło. Pamiętam, że już kilka chwil później byłem w domu. Od razu rzuciłem się na łóżko, zmęczony jak po całym dniu ciężkiej pracy. Byłem jednak zbyt podenerwowany, by zasnąć. Z opóźnieniem docierało do mnie, co właściwie zrobiłem, jak musiał się po tym wszystkim czuć Daniel. Jakoś nie było mi specjalnie dobrze z tą świadomością.
  Przez jakiś czas starałem się unikać Koteckiego. Nie miałem odwagi spojrzeć mu w twarz. Przez moment miałem nawet zamiar zerwać z nim wszelkie kontakty. Tym większe było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, że dał mojej firmie zlecenie, którego dotyczył tamten zakład. Zakład, który przegrałem... Widać miał taki zamiar, zanim ta cała historia się wydarzyła. Po prostu mnie wykorzystał. Mogę się tylko śmiać z mojej własnej głupoty, ale jakoś nie jest mi do śmiechu.
                                                                                                       Lamia

Zgłoś jeśli naruszono regulamin