LANG1.DOC

(110 KB) Pobierz
służbie niepodległoci 





Monotonny stukot kół pocišgu Królewskich Kolei Wschodnich, 
zmierzajšcego do Berlina przez Krzyż w kierunku Bydgoszczy, 
przerywał co pewien czas, na krótkš zresztš chwilę, postój na 
kolejnych stacyjkach, gdzie wysiadały niewielkie grupki podróżnych 
i wsiadali nowi pasażerowie. Parowóz sapišc i sypišc iskrami z 
dymišcego komina cišgnšł za sobš rzšd wagonów skrajem nadnoteckich 
łšk i lasów Krajny, okrytych włanie styczniowym niegiem 
skrzšcym się w promieniach słońca. 

W jednym z przedziałów wagonu trzeciej klasy, tuż przy oknie, 
siedział krępy, redniego wzrostu mężczyzna w okularach, który z 
widocznš ciekawociš i zainteresowaniem wpatrywał się przez nie 
zamarznięty fragment szyby w nieżnš przestrzeń. Od czasu do czasu 
głoniejsze rozmowy w wagonie odrywały uwagę naszego podróżnego od 
krajobrazu. Przysłuchiwał im się w milczeniu, ale z wyranym 
zadowoleniem. 

- Wreszcie tylko polskš mowę słychać - pomylał z radociš. 

Poczšwszy od Kostrzyna nad Odrš wyłapywał z satysfakcjš z 
panujšcego gwaru dwięki polskiej mowy; im dalej na wschód toczyły 
się koła wagonów, mowy tej przybywało. Nasz podróżny po krótkim 
odpoczynku w Bydgoszczy, rankiem dnia następnego miał wyruszyć 
dalej, ku Toruniowi, a stšd zaprzęgiem konnym do Ryńska pod 
Wšbrzenem. Teraz za cieszył się, że jest już wród swoich, na 
polskiej ziemi, z którš rozstał się tak dawno. 

- Ile to lat minęło? - próbował sobie przypomnieć. 

W 1848 roku wyjechał do Wrocławia, w 1850 do Pragi, potem do 
Berlina, znów do Wrocławia i z powrotem do Berlina, a w końcu 
Francja, Włochy, znów Francja, Anglia, Belgia... 

- Będzie prawie trzynacie. - Szmat czasu. Spora częć życia - 
stwierdził z zadumš. 

Teraz wrócił, ale rodzinnych stron nie pisane mu było odwiedzić. 
Krotoszyn leżał daleko na południe od Noteci, na samym prawie 
pograniczu Wielkopolski i lšska. Tam się włanie urodził dnia 5 
sierpnia 1827 roku, jako trzeci z kolei i ostatni syn Eleonory z 
Kluczewskich i Wojciecha Langiewicza, "lekarza praktycznego". Ojca 
prawie nie pamiętał. Jak przez mgłę, przypomina sobie jedynie jego 
duże wšsy, które lubił szarpać małymi ršczkami, i miech ojca. 
Całš resztę poznał z opowiadań matki. 

- Miałe synku zaledwie cztery lata, kiedy los uczynił cię sierotš 
- powiedziała którego wieczoru. - Nieszczęsna nasza polska dola 
sprawiła, że nadszedł czas, kiedy ojciec musiał rzucić wszystko i 
opucić Krotoszyn. Stało się to pod koniec listopada 1830 roku, 
kiedy w Warszawie wybuchło powstanie. Rzšd pruski zaniepokojony 
wydarzeniami w Kongresówce, obawiajšc się, by powstanie nie 
ogarnęło także ziem polskich zagarniętych niegdy przez Prusy, 
postanowił wzmocnić szeregi swej armii powołujšc rezerwistów. 
Ojciec, jako lekarz, podlegał poborowi w pierwszej kolejnoci. Nie 
chciał jednak włożyć obcego munduru. Pospieszył na teren walk 
powstańczych, aby tam ofiarować swe dowiadczenie lekarskie w 
warszawskich lazaretach. W postanowieniu tym nie był odosobniony. 
Blisko dwanacie tysięcy ochotników z Wielkiego Księstwa 
Poznańskiego przekroczyło wówczas graniczny kordon rozdzielajšcy 
dwa zabory, aby wspierać swych braci w ich walce o wolnoć. 
Biedaczysko, opuszczajšc spokojny Krotoszyn i nas wszystkich nie 
wiedział, że więcej tu nie wróci. Padł w czasie walk wrzeniowych 
o Warszawę w 1831 roku. Co było potem, sam pamiętasz. 

Pamięta. Rodzina Langiewiczów składała się wówczas z czterech 
osób: matki, dwóch starszych braci - Józefa Antoniego i Aleksandra 
- i jego - Mariana Melchiora. Cała troska o wychowanie dzieci, 
kiedy zabrakło żywiciela, spadła na owdowiałš matkę, która 
rozporzšdzajšc drobnymi dochodami z małego, a "deponowanego w 
sšdzie majštku", zmuszona była gospodarować nimi bardzo 
oszczędnie, aby zaspokoić najpilniejsze potrzeby zarówno swoje, 
jak i synów. 

Podstawowš edukację Langiewicz otrzymał wraz z braćmi w domu 
rodzinnym, gdzie pod troskliwym okiem matki wprowadzał ich w 
arkana abecadła, tabliczki mnożenia i sztuki pisania prywatny 
nauczyciel. W sierpniu 1836 roku przekazany został przez 
rodzicielkę na dalszš naukę w szkole powiatowej krotoszyńskiej, 
kierowanej wówczas przez "rektora" Mońskiego. 

Dziewięć lat nauki w progimnazjum krotoszyńskim minęło jak z bicza 
strzelił. Nadszedł rok 1844, ostatni rok pobytu w szkole. 
Langiewicz miał czyste sumienie. Lat spędzonych w gimnazjum nie 
zmarnował. Uczył się pilnie i z zapałem. Nic też dziwnego, że na 
wiadectwach otrzymywanych co roku rektor Moński wystawiał mu 
najlepsze oceny, co stanowiło ródło dumy jego matki, a i on sam z 
tego powodu odczuwał duże zadowolenie. 

Pod jednym względem edukacja krotoszyńska nie spełniła swego 
zadania. W szkole tej bowiem, jak zresztš we wszystkich szkołach 
zaboru pruskiego, nauka języka polskiego traktowana była jako 
nauka języka obcego. Z tych włanie powodów w wykształceniu 
Mariana Melchiora powstała luka, którš uzupełnił dopiero w 
następnych latach dodatkowš pracš. Doskonałe natomiast rezultaty 
osišgnšł już w Krotoszynie w zakresie nauk 
matematyczno-fizycznych, przy czym specjalnym zainteresowaniem 
darzył wojskowoć, a szczególnie w przedmiocie artylerii, czemu 
chciał się powięcić w przyszłoci. Przypomina sobie, że tak 
włanie sprecyzował swoje plany w jednym z listów do brata Józefa, 
nagabywany przez niego w tej sprawie. 

Wspomnienia te zostały nagle przerwane. Pocišg zatrzymał się na 
jakiej większej stacji. Langiewicz wyjrzał przez okno. Na budynku 
dworca widniał napis - Nakel. 

- Nakło - stwierdził - to do Bydgoszczy już niedaleko. 

Peron stacji rozjaniony nielicznymi lampami naftowymi pełen był 
ruchu. Trzaskały drzwi wagonów. Jedni podróżni wysiadali, drudzy 
wsiadali i układajšc bagaże na półkach zajmowali miejsca w 
przedziałach. Po jakiej chwili gwar nieco ucichł. Rozległ się 
dzwonek zawiadowcy stacji i pocišg sapišc z wysiłkiem ruszył w 
dalszš drogę do Bydgoszczy. 

Znów zanurzył się we wspomnieniach. Ukończywszy wiosnš 1844 roku 
najwyższš klasę szkoły krotoszyńskiej, na w. Michała, t. 29 
wrzenia tego roku, przeniósł się Langiewicz zaopatrzony w skromnš 
sumę pieniędzy, niezbędnš garderobę i matczyne błogosławieństwo do 
gimnazjum w Trzemesznie, gdzie przyjęto go do klasy drugiej, czyli 
sekundy. Mieszkanie wynajšł wspólnie z innymi kolegami u wdowy 
upoważnionej przez dyrekcję gimnazjum do prowadzenia uczniowskiej 
stancji. Jednym ze współlokatorów był Józef Iłowiecki, do którego 
teraz włanie jechał, powiadomiwszy go z Berlina telegraficznie o 
swoich odwiedzinach. 

- Jak też kochany Józek wyglšda? - pomylał serdecznie. - Tyle 
lat, tyle lat. - Umiechnšł się na wspomnienie tamtego okresu. 
- Dobre to były czasy, najlepszy okres w moim życiu. 

Pamięć znów nasuwa wspomnienia. Pracował w Trzemesznie solidnie. 
Zyskał sobie uznanie nauczycieli i sympatię kolegów, którym wiele 
pomagał, szczególnie w naukach matematycznych, będšc w tej 
dziedzinie wiedzy jednym z najlepszych. Intensywna nauka odbiła 
się niekorzystnie na stanie jego zdrowia. Przyplštała się choroba 
oczu, która uniemożliwiła mu czytanie i pisanie. Wtedy to włanie 
zadziwił wszystkich umiejętnociami rozwišzywania zawiłych nie raz 
zadań matematycznych pamięciowo. Nie zaniedbał także pracy nad 
uzupełnieniem wiadomoci z języka polskiego, przy czym i tu zyskał 
sobie uznanie oraz serdecznš pomoc polonisty - profesora 
Lutomskiego. 

W sierpniu 1848 roku, po czterech latach solidnej pracy w 
gimnazjum trzemeszeńskim, przystšpił wreszcie do składania 
egzaminów maturalnych z języka polskiego, niemieckiego, łaciny, 
francuskiego oraz matematyki. Osišgnšł pełny sukces. 24 wrzenia 
dyrektor gimnazjum wręczył mu upragnione wiadectwo dojrzałoci, w 
którym podkrelono jego wybitnš pilnoć w nauce i to we wszystkich 
przedmiotach, a szczególnie osišgnięcia w matematyce. Nadto 
wiadectwo zawierało pochlebnš adnotację o pełnej samodzielnoci w 
myleniu i wydawaniu sšdów. Langiewicz nie zdawał sobie w tym 
radosnym dniu sprawy, że ten dyplom będzie dokumentem zamykajšcym 
najprzyjemniejszy, najbardziej beztroski okres jego życia. Cieszył 
się chwilš obecnš, snujšc plany dalszych studiów matematycznych na 
uniwersytecie we Wrocławiu, dokšd w miesišc po otrzymaniu matury 
wyjechał razem z bratem Józefem Antonim, który idšc w lady ojca 
postanowił powięcić się medycynie. 

Plany Mariana Melchiora, jak się rychło okazało, musiały niestety 
ulec zmianie. Fatalnym zrzšdzeniem losu ani matka, ani nikt z 
rodziny nie mógł mu w tym czasie pospieszyć z pomocš materialnš, a 
scheda po ojcu przepadła w jakich bliżej nie okrelonych 
okolicznociach i młody student musiał pożegnać się z nadziejš 
zgłębiania wiedzy matematycznej. Zdany wyłšcznie na własne siły, 
aby zdobyć rodki na utrzymanie, podejmuje pracę prywatnego 
nauczyciela u wrocławskiej rodziny Chłapowskich, której dzieci 
uczył bardzo sumiennie. 

Pełnišc funkcję guwernera nie zaniechał myli o własnej nauce. Nie 
mogšc kontynuować studiów matematycznych zaczšł uczęszczać na 
wykłady z zakresu filologii. Po blisko dwuletnim pobycie na 
uniwersytecie wrocławskim, zachęcony przez profesora 
Czelakowskiego, którego poznał na zebraniach akademickiego koła 
słowiańskiego, przenosi się do Pragi czeskiej w lutym 1850 roku, 
aby tu powięcić się studiom języków słowiańskich. Po upływie roku 
opuszcza jednak praski uniwersytet Karola i wyjeżdża do Berlina, 
gdzie wreszcie rozpoczyna ulubione studia matematyczne. Ciężkie 
warunki materialne, w których żył, były powodem, że stronił od 
życia towarzyskiego, odmawiał udziału w imprezach rozbawionej, a 
nie liczšcej się z wydatkami zamożnej młodzieży akademickiej. W 
tamtejszym polsk...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin