06. Rozdzial 22 - 23.pdf

(110 KB) Pobierz
96988229 UNPDF
Rozdział 22.
Straszliwe odkrycie.
Z nową nadzieją w sercu Li-Fang wszedł do swego pawilonu, włożył czarne kimono i
wyszedł do parku, by odświeżyć się nieco w wieczornym chłodzie.
Jego myśli krążyły dokoła dziwnej choroby księcia Tola-Wang.
Co zaszło podczas jego krótkiej nieobecności w Chinach? Jak się to stało, że stary książę
rozstał się ze swoim zaufanym lekarzem, starym doktorem Pechun? Dlaczego minister Botang
nakłonił księcia Tola-Wang do usunięcia lekarza? Czy nie miało to związku z nagłą chorobą
starego księcia? Ale w jaki sposób można dowiedzieć się prawdy? Jak przeniknąć intrygi,
rozgrywające się poza plecami księcia?
Wtem drgnął i stanął jak wryty. Przypomniał sobie nagle tajemniczą karteczkę, którą wrzucił
chiński chłopiec przez okno do niebieskiego pokoju.
Ogarnęło go niezwykłe podniecenie. Obejrzał się ostrożnie dokoła i podążył w stronę stawu.
Droga trwała około dziesięciu minut. Nie zauważony przez nikogo Li-Fang dotarł do jeziora
Po-Jang i odszukał grotę, o której była mowa w karteczce.
Przy wejściu do groty zawahał się na chwilę w obawie zasadzki. Przypomniał sobie jednak
chińskiego chłopca, który przekradał się między strażnikami i to go uspokoiło.
W odległości pięciu niespełna metrów od wejścia do groty znajduje się szeroki staw, który
ciągnie się pod skalnym sklepieniem na odległość około dwóch kilometrów.
Coś bieliło się na kamieniu tuż obok wejścia. Była to karteczka. Li-Fang zapalił zapalniczkę i
przeczytał :
Siadaj do łodzi i płyń naprzód. Czekam!
Nie namyślając się długo, Li-Fang wskoczył do małej łodzi i począł wiosłować.
Po paru minutach spośród skał rozległ się głos ludzki:
Czy to książę Li-Fang?
Li-Fang wciągnął wiosła do łodzi. Głos wydał mu się znajomy, lecz w pierwszej chwili nie
mógł sobie przypomnieć, do kogo ten głos należy.
- dlaczego pan nie odpowiada? - rozległ się tajemniczy głos spośród skał.
- Kto jesteś?! - zawołał Li-Fang przytłumionym głosem.
- proszę wymienić wpierw, swe nazwisko!
- książę Li-Fang!
- A więc wszystko w porządku, Wasza Wysokość. Proszę się zbliżyć. Jestem Pechun, były
lekarz nadworny księcia Tola-Wang!
- Pechun? Doktor Pechun? - Li-Fang nie wierzył własnym uszom.
- Pechun! - zawołał po raz trzeci.
- Tak, to ja jestem! Nie lękaj się Wasza Wysokość, gdyż jest jeszcze czas zaradzić zbrodni!
Li-Fang począł energicznie wiosłować, kierując łódź do brzegu. Pomiędzy skałami zabłysło
światełko. Li-Fang wyskoczył na brzeg i dopiero teraz w zagłębieniu pomiędzy skałami w
małej zatoczce ujrzał drugą łódź.
W łodzi tej stał mężczyzna z długą, siwą brodą. W jednym ręku trzymał ślepą latarkę, w drugim
zaś błyszczący rewolwer, skierowany lufą w pierś księcia.
Lecz gdy upewnił się, że ma do czynienia z księciem Li-Fang we własnej osobie, schował
rewolwer w fałdach szerokiego kimona i rzekł cicho:
- Wybacz mi, Wasza Wysokość, że tak wrogo cię przyjmuję, lecz nie mogłem postąpić inaczej,
nie byłem bowiem pewny, czy list mój doszedł do twych rąk. Siadaj do mej łodzi. Tutaj
możemy porozmawiać swobodnie, bez obawy, że nas ktoś podsłucha.
Li-Fang blady i drżący skoczył do łodzi starego doktora i uścisnął jego dłoń w milczeniu.
- Mów prędko, doktorze, co to wszystko znaczy? - zapytał po chwili, podczas gdy stary lekarz
wiosłował. - Co się stało na litość Boską, i dlaczego musisz się ukrywać?
Pechun odłożył wiosła, następnie zaś powiódł drżącą ręką po śnieżnobiałej brodzie i zaczął:
- Wasza Wysokość, mam nadzieję, że mi ufasz, gdyż to, co ci mam opowiedzieć, brzmi tak
nieprawdopodobnie, że będziesz sądził, iż postradałem zmysły.
- Ufam ci, drogi doktorze! - odparł książę - Lecz przystępuj do rzeczy, gdyż w pałacu mogą
spostrzec mą nieobecność. Mamy niewiele czasu do rozporządzenia.
- Zaczynam więc, Wasza Wysokość. Jak ci wiadomo, zostałem wygnany z pałacu, a moje
miejsce przy boku księcia Tola-Wang zajął doktor Chen, protegowany ministra Botanga.
- Ministra Botanga?
- Tak, książę. A stało się to wszystko w następujący sposób. Przypominam sobie dokładnie
ową noc. Było to przed niespełna trzema tygodniami. Siedzieliśmy przy stole, spożywając
wieczerzę, książę Tola-Wang, minister Botang, kilku oficerów pałacowych i ja, lekarz nadworny
starego księcia.
Mój dobry pan i przyjaciel był tego wieczora w świetnym humorze. W takich wypadkach
podawano do stołu kilka butelek wina, co przy dworze należy do nader rzadkich wyjątków.
Wasza Wysokość wie o tym, nieprawdaż?
- Dalej, dalej! - ponaglał Li-Fang z rosnącym lękiem.
- Po upływie godziny od chwili, gdy książę wypił szklankę wina, stało się coś strasznego i
nieprzewidzianego zarazem.
Książę Tola-Wang zwalił się z chrapliwym okrzykiem ze swego siedzenia i stracił przytomność.
Wszyscy rzucili się ku niemu. Zbadałem księcia i z przerażeniem skonstatowałem niezwykłe
osłabienie serca. Zemdlony wyglądał na to, jak gdyby miał lada chwila umrzeć.
Kazałem przynieść z mego gabinetu szpryckę i ampułki z kamforą.
Zrobiłem zastrzyk, lecz ku memu przerażeniu zabieg ten nie pomógł. Wówczas minister Botang
nazwał mnie starym niedołęgą i kazał przywołać doktora Chena, który niedawno osiadł w
Ho-Kou. I stała się dziwna rzecz: ledwie doktor Chen wstrzyknął zastrzyk choremu, gdy ten
natychmiast prawie odzyskał przytomność.
- Jakie lekarstwo zastosował?
- To samo, co i ja. Obejrzałem ampułki, które użył do zastrzyku i przekonałem się ze
zdumieniem, że użył tego samego rozczynu kamfory.
Tejże samej nocy wszedłem do prywatnego pokoju księcia. Zastałem go na leżaku. Obok niego
stał doktor Chen, który uśmiechał się szyderczo na mój widok.
- Doktorze Pechun - rzekł z ironią - nie mogę zrozumieć pańskiego zaślepienia. Czyż nie
dostrzegł pan ciężkiej choroby sercowej, która od dawna toczy zdrowie księcia Tola-Wang?
Ze strony starego i doświadczonego lekarza podobne przeoczenie jest karygodne! Całe
szczęście, że mnie wezwano do chorego. Gdyby nie ja, książę nie żyłby już teraz!
Książę Tola-Wang był niezwykle osłabiony. Rzuciłem się do jego nóg, błagając, by pozwolił mi
pozostać przy jego boku, jeśli już nie jako nadworny lekarz, to chociażby w charakterze
przybocznego doradcy.
W tej samej jednak chwili nowy atak serca powalił mego pana. Jakby z pod ziemi wyrósł przede
mną minister Botang i po prostu wyrzucił mnie za drzwi.
Udałem się do swego pokoju i przez całą noc daremnie łamałem sobie głowę nad tą dręczącą
zagadką. Przysiąc mógłbym na wszystko, że książę był przed tym zupełnie zdrów i nie cierpiał
wcale na serce. Co się stało? Skąd ta nagła choroba?
Nad ranem zjawił się u mnie minister Botang. Spokojnie i rzeczowo oznajmił mi, że z rozkazu
księcia mam natychmiast opuścić kraj. Okazał mi przy tym własnoręcznie podpisany przez
księcia dokument, nakazujący pod karą długoletniego wiezienia natychmiastowy wyjazd z
Ho-Kou. Nie mogłem jednak opuścić mego biednego pana, wiedząc, że życie jego jest w
niebezpieczeństwie.
Wychodząc z pałacu, napotkałem Singana, długoletniego strażnika pałacowego, wiernego
księciu, sługę. Rozmawialiśmy otwarcie. Wyjawiłem mu swe obawy, na co Singan poradził mi,
bym się ukrył w grocie, nad cichym jeziorem.
Strażnik ten ma synka, sprytnego chłopca, który począł przynosić mi żywność do groty,
utrzymując mnie w ten sposób przy życiu.
Na co czekałem? Otóż całą moją nadzieję pokładałem w twym powrocie, książę Li-Fang,
wiedząc że zmiękczysz serce starego księcia i wyjednasz łaskę dla mnie. Lecz Wasza Wysokość
ciągle nie powracał.
Przed trzema dniami przyszło mi do głowy, że powinienem był sprawdzić, czy wszystkie środki
medyczne, zawarte w mej walizce, są w porządku. I oto, poczyniłem straszliwe odkrycie:
ampułki z roztworem kamfory zostały zamienione na inne, łudząco podobne. Zamiast kamfory
była w tych ampułkach czysta woda. Teraz zrozumiałem dopiero, dlaczego moje zastrzyki nie
działały.
Zbrodnicze ręce spłatały mi figla. Komuś zależało, bym został skompromitowany w oczach
mego pana i został usunięty z pałacu.
Dokonałem tego okropnego odkrycia, ale nie mogłem powrócić otwarcie do pałacu, gdyż nikt
by nie uwierzył, że mówię prawdę.
Zeszłej nocy synek Singana przyniósł mi żywność i opowiedział przy tym dziwną historię o
dwóch tajemniczych mężczyznach, których podsłuchał w parku. Twarzy ich, niestety, nie mógł
dojrzeć. Ci dwaj mężczyźni mówili, że książę Tola-Wang i następca tronu Li-Fang muszą
umrzeć. Jednocześnie otrzymałem wiadomość od Singana, że minister Botang wyruszył do
Ti-Ri, by przywieźć tutaj Waszą Wysokość.
Postanowiłem przesłać karteczkę do Waszej Wysokości, by zawiadomić cię o tajemniczych
wrogach, którzy nastają na twoje i twego ojca życie. Moje wygnanie, niespodziewana choroba
księcia Tola-Wang po wypiciu wina i ostatnia rozmowa dwóch nieznanych wrogów, wszystko
to upewniło mnie, że Wasza Wysokość musi działać szybko i stanowczo, jeśli chce zapobiec
nieszczęściu.
- Ataki serca powtarzają się dość często - wtrącił Li-Fang.
- Jest to dowodem, że wrogowie księcia mają sposobność często podawać truciznę choremu.
Tak, nie cofam oskarżenia; księcia Tola-Wang trują systematycznie jego wrogowie. Trucizna
działa powoli, wywołując pozory choroby serca. W ten sposób po śmierci księcia nikt nie
domyśli się, że popełniono morderstwo.
Li-Fang opuścił głowę i zadumał się głęboko. Po chwili jednak zerwał się na równe nogi i
zawołał:
- Muszę wrócić do pałacu, doktorze Pechun. Możliwe, że mordercy postarają się tej nocy zadać
ostateczny cios memu ojcu. Chodź ze mną, drogi przyjacielu, ja odpowiadam za twe
bezpieczeństwo.
Pechun zawahał się, lecz książę nalegał:
- Musisz mi towarzyszyć do pałacu, drogi doktorze. Jakże uda mi się wykryć bez twojej
pomocy, czy napój podany memu ojcu został naprawdę zatruty? Pan będzie w sąsiednim pokoju
gotowy na każde zawołanie. Jeśli zajdzie potrzeba, wtajemniczę również Botanga i doktora
Chena. Oni pomogą nam wykryć zbrodniarzy!
- Idę z tobą, książę! - Zawołał zdecydowanie doktor - oby nieba, pozwoliły nam przyjść
księciu z pomocą, zanim będzie za późno!
Piętnaście minut później Li-Fang w towarzystwie doktora Pechuna wkraczał do pałacu.
Strażnicy, czuwający przed drzwiami sypialni umierającego księcia, oznajmili mu, że doktor
Chen i minister Botang opuścili przed chwilą sypialnię.
Zdawało się, że Tola-Wang spał; jego oddech wydzierał się z piersi ciężko i chrapliwie. W
chwili jednak, gdy Li-Fang nachylił się nad jego łóżkiem, chory otworzył oczy i szepnął:
- A więc przyszedłeś, mój synu! Nie gniewasz się na mnie, prawda?
- Ojcze, chciałbym spędzić noc przy twym łożu! - odpowiedział Li-Fang.
- Kochasz mnie pomimo wszystko?
- Pomimo wszystko, czcigodny ojcze!
Tola-Wang zamknął oczy i westchnął. - Co sprowadza cię do mnie? - zapytał po chwili.
- Sprowadza mnie troska o twe życie, ojcze!
- Na próżno! Jęknął starzec.
- Nie, ojcze, nie na próżno! Zapewniam cię, że jeśli będę czuwał tej nocy przy twym łożu,
będziesz żył jeszcze bardzo długo.
- Li-Fang - chory usiadł, chwycił rękę młodzieńca i utkwił weń wzrok, niespokojny i
badawczy - dlaczego jesteś pewny, że będę żył długo, jeśli spędzisz noc przy mym łożu?
Ha!.. ty nic nie odpowiadasz, jesteś przeraźliwie blady. Co to znaczy? Mów prędzej , dlaczego
drżą twoje ręce?
W oczach twych dostrzegam wyraz zgrozy. Synu czytam w twej duszy, jak w otwartej księdze.
Mów, dlaczego przyszedłeś do mnie wśród nocy?
- Przyszedłem, by bronic cię przed twymi wrogami, którzy codziennie dają ci do wypicia, napój
powolnej śmierci. Za każdym razem, gdy coś pijesz, następuje atak serca, czy prawda, ojcze?
Starzec chwycił oburącz rękę młodzieńca. Oczy jego, rozszerzone przerażeniem, wpatrywały
się weń z nieopisaną grozą.
- Li-Fang! - wyjęczał - co... co to znaczy?
- Mówię prawdę, czystą prawdę. Dowiedziałem się o wszystkim dopiero przed godziną.
A teraz zachowaj absolutny spokój, ojcze!
To mówiąc, ujął karafkę z wodą, stojącą na stoliku obok łoża i począł obserwować pod światło
białawy osad na dnie karafki.
Bogu niech będą dzięki, że nie przyszedłem za późno! - rzekł cichym głosem i odstawił
karafkę - ten biały osad na dnie, to trucizna, która zabiła by cię tej nocy, gdybyś wypił choćby
jeden łyk wody!
W pałacu znajduje się łotr, który postanowił cię zgładzić. Gdyby nie doktor Pechun, który
otworzył mi oczy na przygotowywaną zbrodnię, byłbyś już nie żył!
- Pechun! - wykrzyknął Tola-Wang - mój były lekarz! A więc nie usłuchał jednak mego
rozkazu...
- Ryzykował życiem dla ciebie, czcigodny ojcze, pozostając w ukryciu i troszcząc się o ciebie!
Lecz wrogom twym nie chodziło jedynie o ciebie. I ja również miałem zostać następny z kolei
pozbawiony życia!
- Łotry, łotry! - wycharczał starzec - jak się nazywają?
- Nie wiadomo. Synek strażnika Singana podsłuchał w parku rozmowę dwóch naszych wrogów,
lecz twarzy ich nie dojrzał.
Doktor Pechun, ukryty w grocie nad jeziorem, już dawno odkrył przyczynę swego
niepowodzenia wtedy, w nocy, gdy daremnie usiłował przywrócić ci życie przy pomocy
zastrzyku kamfory. On wie, dlaczego zastrzyk ci nie pomógł!
-Mów, mów! - przerwał mu Tola-Wang.
- Ktoś zamienił ampułki w walizeczce Pechuna. Zamiast kamfory włożono łudząco podobne
ampułki z wodą destylowaną. Nic więc dziwnego, że doktor Chen miał szczęśliwszą rękę.
Pechun przysięga, że nigdy dotychczas nie chorowałeś na serce, czcigodny ojcze. Oddalając
starego i wiernego lekarza, utorowałeś tylko drogę mordercom!
Tola-Wang siedział na swym łożu zupełnie ogłuszony. Po chwili odzyskał mowę i zawołał
boleśnie:
- Gdzie jest doktor Pechun? Sprowadź go tutaj, niech mi pokaże zamienione ampułki, niech
zbada zawartość tej karafki!
- Pechun nie jest daleko stąd. Ale zanim go tutaj przywołam, pozwól, ojcze, że zadam ci jedno
pytanie: czy nigdy nie skarżyłeś się na dolegliwości w okolicy serca? A może ukrywałeś swą
chorobę?
- Co ci na myśl przychodzi? - zdziwił się stary książę - zawsze byłem najzupełniej zdrowy!
Li-Fang zadrżał i zbladł, przypomniał sobie bowiem, jak minister Botang opowiadał mu
podczas podróży samolotem, że książę Tola-Wang od dawna cierpi na chorobę serca, lecz
nikomu do tego się nie przyznaje.
Te słowa ministra przyszły mu obecnie do głowy i ciarki przeszły mu po plecach. W umyśle
jego wzbudziło się podejrzenie: minister Botang wydał mu się więcej niż podejrzanym.
Li-Fang milczał jednak, gdyż minister był długoletnim powiernikiem, osiwiałym na służbie u
księcia Tola-Wang. Dlaczego miałby nastawać na życie swego pana? Dlaczego miałby
spiskować przeciwko Li-Fangowi?
- Sprowadź Pechuna! Nalegał zniecierpliwionym tonem stary książę.
Li-Fang wstał i opuścił pokój, zmierzając do swych apartamentów. W przejściu natknął się na
ministra Botanga który drgnął na jego widok.
- Wasza Wysokość, dokąd to o tak późnej porze? - zapytał, kłaniając się przesadnie nisko, by
ukryć zmieszanie.
Li-Fang zatrzymał się i spojrzał surowo w oczy ministra.
- Dlaczego pozostawiono księcia Tola-Wang tej nocy zupełnie bez opieki? - zapytał ostrym
tonem. - Jakim prawem doktor Chen oddalił się od chorego? I wreszcie, co pan tutaj robi w
tym korytarzu o tej porze, panie ministrze?
- Byłem w pokoju doktora Chena! - odparł Botang, odzyskując zimną krew. - Rozmawialiśmy
właśnie o księciu Tola-Wang. Otóż doktor utrzymuje, że pańska dzisiejsza wizyta tak bardzo
zdenerwowała chorego, że z całą pewnością tej nocy nie przeżyje. Wybacz mi, Wasza
Wysokość, mą śmiałość, lecz to jest czysta prawda!
Li-Fang z trudem opanował nerwy. Odraza do tego człowieka obudziła się i wzrosła w jego
duszy. Pomimo to przemógł się i rzekł spokojnie:
- Zwracam ci uwagę, panie ministrze, że nie miałeś prawa zapytywać mnie, co tutaj robie o tak
późnej porze. Odpowiem ci jednak, że powracam od mego ojca. Czuwałem przy nim, nie chcąc
dopuścić, by zginął z ręki zbrodniarza!
- Wasza Wysokość!
Minister odskoczył do tyłu. Jego oblicze okryło się śmiertelną bladością, a oczy znieruchomiały
z przerażenia.
- Z ręki zbrodniarza - bełkotał nieprzytomnie - z ręki zbrodniarza... Skąd to podejrzenie?
Jakżeż to możliwe?
- Dowiesz się niebawem, ministrze! Chodź ze mną! - rzekł twardo Li-Fang.
Lecz Botang stał jak wrośnięty na miejscu. Oczy jego zapadły się w oczodołach, a na czole
perliły się grube krople potu.
- Pozwól zawiadomić doktora Chena, Wasza Wysokość! - wyjąkał. - On będzie niepocieszony,
że pomimo jego czujności mogła zajść taka okropna zbrodnia!
Botang skierował się z błyskawiczną szybkością do schodów, lecz Li-Fang był jeszcze szybszy i
zastąpił mu drogę.
- Nie zobaczysz się z doktorem Chen - padł krotki rozkaz z jego ust - sam książę Tola-Wang
kazał sprowadzić cię do niego. Jeśli jesteś ciekaw bliższych szczegółów , to jedynie doktor
Pechun może cię objaśnić, ministrze Botang!
- Doktor Pechun? - Botang oparł się ciężko na poręczy schodów. - Ach, ten łotr! - krzyknął
nagle - więc ten zdrajca, czyhający na życie mego pana, nie opuścił jeszcze naszego kraju?
Czy schwytałeś go książę? Gdzie on jest?
- Milcz i chodź za mną!
Botang zamilkł, opuścił głowę na piersi i chwiejnym krokiem poszedł za Li-Fangiem.
Gdzieś w pobliżu cicho zamknęły się drzwi, po czym zaszeleściły czyjeś posuwiste kroki.
Wyostrzony słuch Botanga uchwycił ten szelest. Minister drgnął.
Li-Fang zatrzymał się przed drzwiami swego pokoju i otworzył je szeroko.
Pechun i Botang stanęli przed sobą oko w oko.
- Łotrze, chciałeś zamordować księcia! - krzyknął minister, rzucając się na starego lekarza.
- Precz od niego! - krzyknął Li-Fang, stając przed ministrem, jak karzący sędzia - chodźcie
obaj za mną!
Doktor Pechun milcząc wyszedł pierwszy. Botang szedł w ślad za nim, zataczając się jak pijany.
Oblicze jego znów było zupełnie spokojne i nieruchome, jak kamienna maska.
Wszyscy trzej weszli do sypialni chorego księcia.
Tola-Wang usiadł jęcząc na swoim łożu. Oblicze jego było gniewne i pełne goryczy. Wzrok jego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin