05. Rozdzial 19 - 21.pdf

(109 KB) Pobierz
87346655 UNPDF
Rozdział 19.
Gdzie jesteś.
Szarzał poranek . Wielki, elegancki jacht walczył zaciekle z wysoką falą.
Dwie kobiety w nieprzemakalnych płaszczach stały oparte o burtę . Jedna z nich niewielkiego
wzrostu, lecz prześliczna, druga zaś wysoka, o postaci Junony. Obie były blade i niewyspane po
burzliwej nocy na morzu.
Pierwsza z nich, to była Li, siostra Li-Fanga, druga zaś o wyglądzie Junony, to jej panna do
towarzystwa, Angielka Maud Gibson.
Mała księżniczka wbiła sobie w głowę, że musi wyruszyć na spotkanie swemu bratu, który
telegrafował jej, że przybywa do Chin w towarzystwie pięknej młodej żony.
Jacht stanowił własność księżniczki. Zwinni marynarze uwijali się po pokładzie.
Wtem z kabiny telegrafisty wyszedł młody chiński oficer jachtu i zbliżył się do obydwu kobiet.
Co się stało, Czu-Wu? - zapytała Li przestraszona jego wyglądem. - Czy są jakieś
wiadomości z „Aleksandrii”? Czy brat mój wie, że wyjechałam mu na przeciw?
Oficer Czu-Wu stał nieruchomo wyprostowany. Młodociane jego oblicze stało się zielonawe.
- Dlaczego pan nie odpowiada? - zapytała energicznie Maud Gibson, przystępując doń.
Czy stało się jakieś nieszczęście?
Oficer zdecydował się wreszcie:
- Otrzymaliśmy wiadomość jeszcze tej nocy z „Aleksandrii” - rzekł drżącym głosem.
- Wzywali pomocy, gdyż, okręt płonął. Nie chciałem panie niepokoić, toteż nic nie mówiłem
dotychczas, kierując jacht całą siłą pary, na miejsce katastrofy.
Li chwyciła się kurczowo poręczy burty, by nie upaść.
- Wielkie nieba! - jęknęła. Biedny mój brat i jego piękna, młoda żona! O, Boże , Boże, czy
daleko jeszcze do tego miejsca?
- Od dawna już jesteśmy na tym miejscu, księżniczko - wyjąkał oficer.
- O, litościwy Boże! Jesteśmy na miejscu? - krzyknęła Li, załamując ręce. - A więc, to
znaczy, że statek zatonął?
Księżniczka rzuciła się na szyję miss Gibson i poczęła rozpaczliwie szlochać.
- O, gdyby on umarł, ja bym tego nie zniosła! - łkała. - Czyżby Europa przyniosła mu
nieszczęście? Nie, nie! To nie możliwe! On żyje, żyje! Dlaczego nic nie czynicie, by mu
pomóc? Zapalcie reflektory, puśćcie syrenę w ruch. Taka byłam szczęśliwa, że Li-Fang
powraca, a teraz... teraz... Jego biedna młoda żona... czyżby zginęła, zanim ją ujrzałam?
Maud Gibson skierowała wzrok na morze. W oczach jej przyczaił się dziwny ogień. Był to
strach, śmiertelny strach o pewnego człowieka, a jednak prócz tego strachu lśniła w jej
źrenicach z trudem ukrywana nienawiść.
- Szukajcie go, szukajcie! - wołała Li, nie dostrzegając błysku nienawiści w oczach Angielki.
- Pasażerowie opuścili płonący statek w łodziach ratunkowych! Musicie go znaleźć! Ja czuję, że
on żyje! Och, Boże, ta okropna mgła przesłania wszystko!
- Horyzont się rozjaśnia, Księżniczko! - brzmiała zatroskana odpowiedź oficera.
Jacht sunął poprzez zwały gęstej mgły. Niebawem jednak mgła nieco zrzedła. Tu i tam można
było rozpoznać większe bałwany morskie.
Syrena ryczała bez przerwy. Wtem na przodzie jachtu rozbrzmiał okrzyk marynarza:
- Rozbitek na widnokręgu!
Oficer Czu-Wu podbiegł do marynarza, który wydał ten okrzyk, i podniósł lunetę do oczu.
Księżniczka Li oraz Maud Gibson podążyły w ślad za nim, czepiając się poręczy, by nie zostać
zmiecione przez wysoką falę do morza.
-Widzę kawałek drzewa oraz uczepionych dwóch ludzi, zdaje się nieżywych! - oświadczył
Czu-Wu, po czym wydał rozkaz spuszczenia łodzi ratunkowej i sam wsiadł do niej.
Skacząc i rzucając się na wzburzonych falach Oceanu, łódź ratunkowa posuwała się z trudem w
stronę dwóch rozbitków.
Obie kobiety, śmiertelnie blade i drżące, z wytężeniem spoglądały na wzburzone morze.
- Dotarli do rozbitków! - krzyknęła nagle Maud Gibson i chwyciła ramię księżniczki, która
wychyliła się za burtę, pragnąc lepiej widzieć.
Wciągnęli rozbitków do łodzi! - krzyknęła rudowłosa Angielka. - Są to dwaj mężczyźni!
Kolana księżniczki ugięły się pod nią i głuche łkanie wydarło się z jej piersi.
- To nie jest mój brat! - wyjąkała. - To nie jest Li-Fang, gdyż nie opuściłby swej żony!
Czy naprawdę widziała pani dwóch mężczyzn? Czy nie było tam kobiety?
Łódź przybiła do jachtu.
- O, Boże, Li-Fang odnaleziony! - krzyknęła nagle Maud Gibson. - Leży bez życia na dnie
łodzi!
Ze zduszonym okrzykiem rzuciła się Li w stronę marynarzy, którzy wyciągali bezwładne ciała
na pokład.
- Li-Fang, braciszku mój kochany! - krzyknęła Li, rzucając się na kolana, obok niego i
okrywając go pocałunkami. - On żyje, on żyje! - zawołała nagle. - O, dzięki Ci,
Wszechmocny Boże! Dzięki za ocalenie!
Maszyny jachtu poczęły znów działać. Mały, odważny stateczek ruszył w powrotną drogę,
prując wzburzone fale Oceanu.
Tymczasem dwóch rozbitków przeniesiono do kabiny.
Li pochyliła swą zroszoną łzami twarzyczkę nad Li-Fangiem i obrzucając go najsłodszymi
pieszczotami, usiłowała przywrócić mu przytomność.
Marynarze przynieśli nagrzane prześcieradła oraz grube derki, by rozgrzać zemdlonych
rozbitków.
Pierwszy otworzył oczy doktor Martini.
Li podbiegła do niego i zapytała z trwogą w głosie:
- Błagam pana, niech pan mówi, na litość Boską, gdzie jest żona księcia Li-Fanga?
- Kim pani jest? - zapytał lekarz, przyglądając się obcym twarzom dokoła.
- Jestem księżniczką Li, siostrą Li-Fanga.
- Siostra? A więc... a więc powiem pani całą prawdę!
-Proszę, mów pan, mów prędko! Gdzie jest żona mego brata?
Lecz doktor Martini potrząsnął smutnie głową i księżniczka jęknęła boleśnie.
- Byliśmy razem w łodzi - rzekł cicho - wszyscy troje. Łódź została strzaskana i księżna
runęła do wody. Uczepiliśmy się szczątków naszej łodzi, lecz księżna znikła.
- Nie żyje ! Ona nie żyje! - krzyknęła Li,wstrząśnięta do głębi. - O, Boże, jakie to okropne,
jakie straszne!
- Gdzie jestem? - zapytał doktor Martini. - Fale rzucały nami przez całą noc we wszystkie
strony. Nad ranem straciliśmy przytomność, toteż nie wiem, co się dalej działo.
- Znajduje się pan na mym jachcie.
- Czy książę został również uratowany?
- Tak. Znaleźliśmy was obu, trzymających się kurczowo kawałka drzewa.
Li powróciła do łoża swego brata, który w tej samej chwili właśnie otworzył oczy.
Spojrzenia rodzeństwa spotkały się. W pierwszej chwili Li-Fang nie poznał swej siostry, lecz
niebawem twarz jego rozjaśniła się.
- Li, moja siostrzyczko, czy to ty naprawdę? Czy ja śnię?! - zawołał, nie wierząc swoim
oczom.
- To ja jestem, drogi, kochany braciszku! - odpowiedziała, powstrzymując łzy.
- Ty tutaj? I to jest twój jacht? Tak, poznaję tę kabinę. Skąd się tu wziąłem? Nic nie rozumiem.
I oto nagle przypomniał sobie wszystko.
Barki Li-Fanga wstrząsnął dreszcz szalonego bólu.
- Li! - krzyknął, chwytając jej małe, zimne dłonie - czy uratowano Jankę, moją żonę, moje
szczęście, bez którego nie mógłbym żyć na świecie?! Mów prędko, siostrzyczko, gdzie jest
Janka? Dlaczego nie widzę jej u mego boku? I czemu jesteś taka blada i zmieszana?
- Braciszku - zabrzmiała cicha odpowiedź - biedny, nieszczęśliwy mój braciszku!
- Li!....
Młodzieniec zrozumiał nagle. Okropny jęk wydarł się z jego piersi:
- Janki nie ma! Nie uratowaliście mej żony!
-Nie, Li-Fang. Przeszukaliśmy dokładnie te strony.
Młodzieniec usiadł na swym łożu blady, jak śmierć.
- Siostrzyczko, ja wstaję! Krzyknął. - Musimy powtórnie przeszukać powierzchnię wody!
- Bracie, błagam cię pozostań w łóżku. Jesteś osłabiony i musisz wyzdrowieć. Czu-Wu spełnił
dokładnie swój obowiązek, przysięgam!
- Nie troszcz się o mnie, Li! Chcę umrzeć, gdyż życie nie ma dla mnie żadnej wartości! Bez
Janki nie chcę żyć!
Li chwyciła go wpół, starając się ułożyć go na łóżku, lecz zrozpaczony młodzieniec usunął ją na
stronę.
-Idź, idźcie precz wszyscy! - wyjąkał z trudem. Za chwilę będę na pokładzie.
Maud Gibson wyprowadziła z kabiny księżniczkę. Wychodząc, Angielka rzuciła na Li-Fanga
płonące spojrzenie.
Książę zeskoczył z łóżka.
Ledwie stanął na pokładzie, zachwiał się, nie mogąc utrzymać się na nogach ze słabości, lecz
trwoga o Jankę dodała mu sił.
W głowie jego rozległ się szum, ręce drżały i całe ciało było obolałe, lecz najwyższym
wysiłkiem woli młodzieniec pokonał swe wyczerpanie.
-Janka, Janka! - oto wszystko, co dudniło w jego rozgorączkowanym mózgu.
Chwiejąc się, postąpił w stronę drzwi. Wtem ujrzał oblicze doktora Martiniego, który patrzył
nań z głębokim smutkiem.
Li-Fang przeszedł obok, uścisnął w milczeniu rękę lekarza i wyszedł z kabiny.
Burza wzmogła się. Wicher zamienił się w orkan. Pogoda wciąż się pogarszała.
Czu-Wu oddał ster jednemu z marynarzy i podbiegł do Li-Fanga.
- Książę! - zawołał - nie powinien pan wychodzić na pokład! Jestem odpowiedzialny za
pańskie życie! Błagam Waszą Książęcą Mość, zejdź na dół!
- Drogi Czu-Wu! - Wykrztusił Li-Fang, kładąc rękę na ranieniu dzielnego oficera -
przywiozłem moją żonę z Europy , fale mi ją porwały, rozumiesz więc, że nie mogę się chować
pod pokładem, ani też wypoczywać. Będziemy czynić wspólne poszukiwania.
Oficer opuścił głowę i odpowiedział cichym głosem:
- Przeszukałem cały stopień geograficzny dokoła miejsca, gdzie zatonął parowiec
„Aleksandria”. Prócz strzaskanych i wywróconych łodzi ratunkowych nie znalazłem nic a nic.
- Nic! - wyszeptał bezdźwięcznie Li-Fang.
W następnej jednak chwili złamany bólem i ciężkimi przejściami młodzieniec wyprostował się.
Znużenie znikło i wstąpiła weń dzika energia.
Gwałtownym ruchem ręki odsunął na bok oficera, podbiegł do steru i zawrócił statek.
Rozpoczęły się poszukiwania zaginionej.
Godziny upływały. Jacht krążył niezmordowanie aż do południa, lecz Janki nie znaleziono.
- Wasza Wysokość, to jest bezcelowe - odważył się wreszcie przemówić Czu-Wu. - Jestem
przekonany, że sygnał S O S zwabił w to miejsce wiele statków, które wyratowały rozbitków.
Dlatego też spotkaliśmy tyle pustych łodzi. Sądzę, że księżna została również uratowana przez
jeden z tych statków.
- O, gdybyż to była prawda! - wyszeptał Li-Fang i nagle oczy jego zabłysły.
Skoczył do oficera i porwał go za ramię, wołając:
- Wracamy do Hong-Kongu! Możliwe, że ma pan rację! Ach, dlaczego nie pomyślałem o tym
wcześniej? Gdzie jest Li moja siostra?
- W kabinie! Oczekuje Waszą Wysokość z niepokojem! - brzmiała odpowiedź.
Li-Fang postąpił krok naprzód, lecz musiał oprzeć się na silnym ramieniu Czu-Wu, by nie
upaść.
Chwiejąc się, zeszedł do kabiny swej siostry i upadł bez sił na wielką, obciągniętą jedwabiem
kanapę.
Li uklękła na wzorzystej poduszce przed swym bratem podała mu ożywczy napój, mówiąc,
że musi to wypić, jeśli chce mieć dość siły, by szukać swej żony.
- Li, maleńka Li - zabrzmiały przepojone bólem słowa - wybacz mi, że nie podziękowałem
ci dotychczas za ratunek. Gdyby nie ty, ja oraz doktor Martini spoczywalibyśmy teraz na dnie
Oceanu.
- Podziękuj nie mnie, lecz porucznikowi Czu-Wu, który uratował cię z narażeniem własnego
życia.
Li-Fang spojrzał na swą siostrę ze smutkiem. Teraz dopiero zauważył, jak piękną stała się
ostatnio księżniczka Li.
Wąski owal jej delikatnie rzeźbionej twarzyczki rozświetlały piękne, brązowe oczy. Popielate
włosy wiły się w bujnych lokach.
Li-Fang ujął jej małą, wąską rączkę i opowiedział jej historie swego zapoznania się z Janką
oraz miłości, jaka powstała w ich sercach. Opowiedział jej wszystko, o Wintersie, o Karolu
Garliczu oraz o tajemniczym Chińczyku, tak bardzo podobnym do czcigodnego Czang-Czu.
- Czang-Czu ? - zawołała Li. - Ależ to jest niemożliwe, mój drogi braciszku. Przede
wszystkim ten starzec nigdy nie opuściłby Chin, a następnie dlaczego miałby być twym
wrogiem?
- Myślałem tak samo, Li, a jedna pomyśl tylko, czy to niemożliwe, że Czang-Czu pragnie
tronu Tola-Wang dla swego syna?
Li drgnęła nagle, a w pięknych jej oczach odmalował się niepokój.
- Co ci się stało? - zapytał zdumiony Li-Fang. Czy nasz przybrany ojciec, książę Tola-Wang,
jest bardzo chory?
- Li-Fang, na miłość Boską, skąd wiesz o tym? - krzyknęła młoda księżniczka, zrywając się ze
swego miejsca. - Kto zawiadomił cię, że Tola-Wang jest chory? Przecież ukryłam przed
wszystkimi, na którym statku powracasz do domu, sama zaś nie chciałam cię zawiadomić, by
nie zasmucić cię przedwcześnie.
- Otrzymałem telegram od ministra Botanga. - odpowiedział zdumiony książę. - Więc nie
podałaś mojego adresu ministrowi?
- Ja? - Li potrząsnęła przecząco głową - przenigdy, mój braciszku! Ktoś inny musiał to
uczynić, ale kto? Boże, kto to uczynił?
- więc to nie byłaś ty? - rzekł Li-Fang dziwnie przygnębiony.
Przyciągnął siostrę do siebie i szepnął cicho:
- Li, coś ci powiem, lecz nie przestrasz się. Na statku zaszedł dziwny wypadek. Skradziono mi
telegram Botanga. Sądzę, że uczynił to ten nędznik, hrabia Winters, albo też jeden z jego ludzi.
Któż jednak dał Botangowi mój adres na statku „Aleksandria”? Kto wywołał katastrofę
parowca?
Czy to możliwe, że popełniono tę okropność, by pozbawić życia mnie oraz mą biedną,
nieszczęśliwą Jankę?
- Li-Fang, ty masz na myśli Czang-Czu ?! -zawołała przerażona księżniczka.
- Nie, moja Li, to jest wykluczone, a jednak... jednak nie wiem co o tym myśleć? Czy dziwi cię
fakt, że ojca mej żony zabił właśnie Chińczyk?
Musiała tutaj działać bardzo stara nienawiść, gdyż Bogdan Liniecki, znając swego zabójcę, nie
chciał wymienić jego nazwiska.
Nieco później Janka znalazła w stalowym schowku jej zmarłego ojca owalny talizman, ten sam
talizman, który skradziono przed wielu, wielu laty naszemu ojcu, księciu Tola-Wang.
- Li-Fang, co oznaczają te wszystkie okropne historie? - cicho szlochała młoda księżniczka.
- Czyżby powrót do Polski, ojczyzny naszych rodziców, przyniósł ci nieszczęście? A może
miłość do twej żony ściągnęła te fatalne wypadki na nasze głowy?
- Li!..
Li-Fang zerwał się na równe nogi.
- Ty, która zawsze mnie rozumiałaś, nie powinnaś była tego mówić. Czyżbyś rzeczywiście
przesiąknięta została fatalizmem Chińczyków?
- Wybacz mi, Li-Fang - wyjąkała zmieszana - lecz nie miałam nic złego na myśli. Twa
opowieść napełniła mnie takim przerażeniem, że sama nie wiedziałam co mówię. Wszystko to
wydało mi się złym snem. Boże, jakież to okropne, niesamowite i straszne zarazem!
- Biedna moja Janeczka! - wyszeptał Li-Fang z rozpaczą - jakże mam jechać do księcia
Tola-Wang z sercem ściśniętym trwogą i przerażeniem?
Czy potrafię rządzić jego państwem, podczas gdy wszystkie me myśli są przy mej
nieszczęśliwej żonie, podczas gdy nie wiem, co się z nią stało, czy żyje jeszcze, czy też
straciłem ją na zawsze?
- Odszukamy ją wspólnym wysiłkiem. Gdy odjedziesz, Czu-Wu pomoże mi w poszukiwaniach,
- odparła Li, całując brata w rozpalone czoło. - Będziemy wspólnie dźwigać brzemię niedoli.
Li-Fang opuścił głowę na piersi, otrząsnął się jednak ze swego zamyślenia i ujął ramie swej
siostry.
- Prowadź mnie do doktora Martiniego - rzekł. Oboje wyszli z kabiny, idąc do lekarza, który
czuł się już nieco lepiej po okropnej przygodzie.
Lecz wychodząc z kabiny księżniczki Li, nie dostrzegli pochylonej postaci kobiecej, która
szybko odskoczyła od drzwi kabiny i znikła w przejściu.
Kobietą, która podsłuchiwała pod drzwiami, była Angielka, Maud Gibson, panna do
towarzystwa księżniczki Li.
Dzień przeminął szybko i nastał wieczór. Porucznik Czu-Wu telegrafował do Hong-Kongu,
rozsyłając wszędzie zapytania, czy znaleziono młodą Europejkę, Janinę Li-Fang.
Nikt Jednak nie mógł odpowiedzieć na to pytanie twierdząco. Nigdzie nie słyszano, by została
uratowana kobieta o podobnym imieniu i nazwisku.
I wreszcie jacht przybył do Hong-Kongu.
Księżniczka Li, oparta o burtę obok swego brata, z bijącym sercem przyglądała się , jak
stateczek powoli sunie labiryntem wśród grupy małych, zielonych wysepek, które są położone u
wejścia do właściwego portu Hong-Kong.
Coraz bliżej ukazywała się przystań, coraz głośniej biły serca obojga rodzeństwa w dręczącej
trosce o Jankę.
Wreszcie jacht dopłynął do przystani i zatrzymał się.
Książę Li-Fang zbiegł pierwszy na ląd.
Jak szalony począł biec naprzód i przeciskając się gwałtownie pomiędzy hałaśliwym tłumem
chińskich tragarzy i przekupniów, zmierzał do urzędu portu Hong-Kong.
Dopadł wreszcie biura i wdarł się do środka.
- Proszę o listę pasażerów, wyratowanych z katastrofy włoskiego parowca”Aleksandria”!
- krzyknął do urzędnika.
Podano mu listę, spisaną w pośpiechu na maszynie.
Li-Fang przejrzał listę i zachwiał się, blady śmiertelnie, bliski obłąkania.
To, co ujrzał na liście wyratowanych pasażerów, omal nie przyprawiło go o utratę zmysłów.
Wszyscy pasażerowie zostali wyratowani. Na liście jednak brakowały trzy nazwiska:
Jego nazwisko, doktora Martini oraz nazwisko Janki, jego żony.
A więc tylko ona... ona jedyna nie została odnaleziona!
Ona jedyna była tą jedyną zmarłą.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin