Zaginiony dokument.docx

(262 KB) Pobierz

 


Zaginiony dokument

 

 

 


I

Ruth Alving stała przygnębiona przy oknie i ze smutkiem patrzyła na zaśnieżony ogród. W zimowej szacie prezentował się wyjątkowo pięknie, mimo to nie zachwycał jej teraz. Zacisnęła mocno subtelnie wykrojone usta, a na jej białym czole rysowała się wąska pionowa zmarszczka, nadająca tej młodej twarzy wyraz bólu.

W taki nastrój wprawiła ją dochodząca do jej uszu z drugiego pokoju rozmowa, którą pan domu, Berndt, prowadził ze swymi jedynymi krew­nymi, wnukami kuzyna.

Rochus Berndt, siwowłosy starzec, spoczywał najwyraźniej znużony w fotelu i spoglądał spod białych krzaczastych brwi na dwoje młodych ludzi siedzących naprzeciwko. W jego szarych oczach nie było przyjaźni. Niechętnie tych dwoje przyjmował u siebie, więc tylko z rzadka przyzwalał na te odwiedziny.

Lena i Kurt, noszący to samo nazwisko co gospodarz, dalecy byli od myśli, aby sobie przypisywać winę za taki stan rzeczy. Żywili głębokie przekonanie, że to Ruth, wychowanka i pupilka dziadka stryjecznego, nasta­wia go przeciwko nim. W ich oczach była podstępną, czyhającą na spadek intrygantką. Jeśli nie ma się w sobie za grosz szlachetności, to i w innych doszukuje się tylko zła.

Rochus Berndt wziął Ruth na wychowanie, gdy jej rodzice zginęli w katastrofie kolejowej. Zarządzali przez lata należącym do niego mająt­kiem ziemskim i byli mu bardzo oddani, a i on darzył ich pełnym zaufaniem.

To na jego życzenie wyruszyli w podróż, która miała być ich ostatnią. Berndt wezwał rodziców Ruth do Berlina dla omówienia bieżących spraw.

3


Alvingowie mieli złożyć sprawozdanie z sytuacji w majątku i otrzymać od niego nowe polecenia. Sam nie mógł sobie pozwolić na wyjazd z miasta, jako że miał wtedy mnóstwo innych spraw na głowie i jego czas był na wagę złota.

Pociąg, którym jechali rodzice Ruth, wykoleił się, gdy podmyty wodą po ulewnych deszczach nasyp nie wytrzymał obciążenia i osunął się. Wśród dwudziestu ofiar katastrofy znalazło się też małżeństwo AMngów, ludzi pracowitych i jeszcze młodych, którzy ponieśli śmierć na miejscu.

W ten sposób Ruth, mając zaledwie dwanaście lat, została sierotą. Berndt nie mógł uwolnić się od myśli, że jest winien śmierci jej rodziców, i właśnie owo nie dające mu spokoju uczucie skłoniło go do zajęcia się w wyjątkowo wielkoduszny sposób osieroconym dzieckiem. Ten szlachetny postępek miał okazać się dla niego w przyszłości prawdziwym błogosła­wieństwem, gdyż Ruth stała mu się z czasem droga jak własne dziecko i rozjaśniła swą młodością jego samotną starość. Sam był wdowcem od wielu lat, a jego jedyna córka, którą kochał nade wszystko, zginęła mając dwadzieścia dwa łata w wypadku samochodowym.

Berndt postanowił przede wszystkim dać Ruth staranne wykształcenie, aby kiedyś bez trudu mogła się usamodzielnić, a jej dziecięca wdzięczność i ciepło, jakie ze sobą wnosiła przyjeżdżając ze szkoły w odwiedziny, spra­wiły, że po skończeniu przez nią nauki wziął ją do siebie do domu.

Ruth żywiła dla niego uczucie szczególnego szacunku, więc się ucie­szyła, gdy powiedział, jak bardzo jej potrzebuje. Na każdym kroku starała się mu okazać wdzięczność i oddanie, uczucia, które zaszczepili w niej jesz­cze rodzice. Nie było w tym nic dziwnego, że samotny starszy pan i osiero­cona młoda dziewczyna przylgnęli do siebie, odkrywając raz po raz, że tak pod względem duchowym, jak i intelektualnym mają ze sobą wiele wspól­nego, on — siedemdziesięciopięcioletni starzec i ona — dwudziestolatka.

Z biegiem czasu Ruth stała się prawą ręką Berndta we wszystkich spra­wach. Pełniła funkcję sekretarki, zajmowała się gospodarstwem, wreszcie wzięła na swe barki prowadzenie dużego domu. Ze względu na nieposzla­kowaną uczciwość, jakiej dowody dała wiele razy, Berndt nie wahał się wręczyć jej kluczy od pomieszczeń z bielizną pościelową i stołową, zapa­sami i srebrną zastawą. To Ruth składała zamówienia u dostawców i doko­nywała z nimi rozliczeń, prowa"dząc przy tym bardzo skrupulatnie księgi rachunkowe. Wuj Rochus —jak nazywała swego opiekuna na jego wyraźne

4


życzenie — często żartował sobie z niej z tego powodu. Wtedy spoglądała na niego poważnie, a zarazem prosząco, wreszcie któregoś dnia powie­działa: „Nie czynię tego ze względu na ciebie. Robię to raczej dla siebie. Zaufałeś mi, wuju, tak jak ja sama sobie ufam. Pragnę jednak móc w każdej chwili udowodnić każdemu, że nie zabiegam o korzyści własne. Ty wiesz, że przyglądają mi się podejrzliwie".

Starszy pan wiedział doskonale, że miała na myśli Lenę i Kurta Bernd-tów, chcąc zatem ustrzec wychowanicę przed ich napaściami, pod każdym miesięcznym rozliczeniem, które Ruth mu przedstawiła, składał swój podpis.

Późną jesienią, gdy opiekun — chyba po raz pierwszy w swym życiu — zachorował na grypę o wyjątkowo ciężkim przebiegu, Ruth była dla niego czułą, nigdy nie zmęczoną pielęgniarką. Pełniła też na przemian z wiernym służącym Henrykiem nocne dyżury przy łożu chorego.

To jeszcze bardziej zbliżyło ją do wuja. Rochus Berndt kochał swą wychowanicę jak własne dziecko i ta okoliczność stanowiła cierń w oku jego krewnych, pożądliwie oczekujących spadku.

Gdy Berndt wziął do siebie osieroconą Ruth, żył jeszcze ojciec Leny i Kurta. Już i on nadaremnie wyglądał z dnia na dzień śmierci starszego kuzyna. W ciągu całego swego życia był lekkoduchem, a nawet człowie­kiem występnym. Nienawidził wszelkiej pracy, dnie spędzał najczęściej w łóżku i fotelu, za to noce w barach i domach gry. Jego równie lekko­myślna żona także żyła tylko dla własnej przyjemności, uganiając się za coraz to nowymi rozrywkami i zaniedbując obowiązki matki. Oboje roztrwonili w ten sposób odziedziczony majątek, a gdy sytuacja stała się nader krytyczna, na domiar złego zabrakło jeszcze matki Leny i Kurta, zmarłej na skutek zapalenia płuc, którego nabawiła się na całonocnym balu.

Owdowiały mąż rzucił się teraz już bez ograniczeń w wir hulaszczego życia, a dzieci, pozostawione pod opieką pozbawionych skrupułów służą­cych, wzrastały nie mając wokół siebie dobrego przykładu, a nauczywszy się wieść pozbawioną hamulców, nastawioną tylko na użycie egzystencję, wstąpiły całkowicie w ślady rodziców. Zdumiewające przy tym wszystkim było to, że Kurt i Lena zawsze trzymali się razem.

Lena, szczupła, zgrabna brunetka, o czarnych pałających oczach i kruczych bujnych włosach, stanowiących dziedzictwo po matce Polce, wypatrywała bogatego konkurenta, a w swym wyrafinowaniu nie miała sobie równych. Tylko myśl o wspaniałej partii, którą może zrobić przy swej

5


urodzie, powstrzymywała ją przed stoczeniem się na samo dno. Chciała się drogo sprzedać. Niestety o bogatych konkurentów w powojennym okresie nie było łatwo. Uprzywilejowani przez los mężczyźni, na co dzień obraca­jący milionami, w wolnych chwilach chcieli się zabawić i nie w głowie było im małżeństwo. Stąd też myśli Leny podążały teraz coraz częściej w kie­runku spadku, który miał im zostawić stryjeczny dziadek.

Kurt był wiernym odbiciem swego ojca. Leniwy, szukający tylko roz­rywki, życie spędzał na dancingach i w kasynach gry, co mimo młodego wieku zdążyło się już odbić na jego zdrowiu. Często towarzyszyła mu siostra. Trzymali się razem nie dlatego, że się kochali, lecz że przyświecały im te same cele.

Kurt, tak jak i ojciec, szukał okazji do zdobycia pieniędzy przy stoliku do gry, na wyścigach konnych, przez przypadkowe, zazwyczaj niezbyt czy­ste interesy. Gdy spłukali się do cna, coraz częściej odwiedzali Rochusa Berndta, narzekali na ciężkie czasy i prosili o pomoc.

Starszy pan nigdy nie odmawiał, choć gardził tymi ludźmi. Nie chciał, aby stoczyli się do rynsztoka, ostatecznie przecież byli jego krewnymi i nosili jego nazwisko. Pomagał im wszakże tylko w takim stopniu, jaki sam uznał za stosowny, jako że nie miał ochoty trwonić bezmyślnie swego, zdobytego ciężką pracą majątku. Miał za wiele szacunku dla uczciwie zaro­bionych pieniędzy, i to w takich czasach, gdy przez nieuczciwe kombinacje i spekulacje przeprowadzane bez skrupułów, pieniądz został zdeprecjonowa­ny. Ten, mający wielkie poczucie obowiązku, pracowity człowiek troskliwie gromadził bogactwo, a i teraz, jako starzec, nie siedział z założonymi rękami, gdyż nienawidził bezczynności. Co prawda przed kilku laty zamienił swoje rozbudowywane z biegiem czasu zakłady w spółkę akcyjną, ale należąc do rady nadzorczej niezmiennie wywierał wpływ na podejmowane decyzje.

Rodzeństwo Berndt i ich ojciec żyli zawsze tylko chwilą. Nie troszczyli się o przyszłość, święcie przekonani, że i tak któregoś dnia odziedziczą ogromny majątek stryjecznego dziadka. Nie było mu już sądzone długie życie, a oprócz nich nie posiadał żadnych innych krewnych.

Gdy Rochus Berndt wziął do siebie Ruth Alving i w miarę upływu czasu przywiązywał się do niej traktując jak własną córkę, ojciec wraz z dziećmi wpadli w panikę. Obawiali się, sądząc innych po sobie, że Ruth nie omieszka wykorzystać swego wpływu na opiekuna i podstępnie wyłudzi sporą część spadku. Za wielkie szczęście w tym wszystkim uważali to, że

6


Rochus Berndt, jak wielu starszych ludzi, ciągle nie mógł zdecydować się na sporządzenie testamentu. Gdyby umarł nie pozostawiając stosownego dokumentu, to siłą rzeczy wszystko musiałoby przypaść w udziale właśnie im. Gdyby jednak zdobył się na sporządzenie testamentu, z pewnością zostałaby uwzględniona w nim także i Ruth.

Ich przypuszczenia były oczywiście słuszne. Kiedy Berndt zdecydował się wreszcie sporządzić testament, pomyślał przede wszystkim o tym, aby zabezpieczyć przyszłość Ruth. Była mu bliższa niż krewni. I chociaż nie myślał o tym, aby ich całkiem pominąć — mimo wszystko miał silne po­czucie więzi rodzinnej — testament zamierzał sporządzić inaczej, niż tamci się spodziewali. Starszy pan spotkał się już parę razy w tej sprawie z nota­riuszem, doktorem Jungmannem, ostateczne decyzje jednak nie zapadły.

W każdym razie jego krewni byli wrogo usposobieni do całkiem niewinnej Ruth, nie szczędząc jej złośliwości, a gdyby w ich sercach było jeszcze miejsce na modlitwę, to modliliby się, aby stryjeczny dziadek umarł jak najszybciej nie sporządziwszy testamentu.

Ojciec Leny i Kurta zmarł po krótkiej chorobie, pozostawiając dzieci bez grosza. Sprzedali wtedy część mebli i garderobę ojca, a sami przenieśli się do trzypokojowego mieszkania, przyjęli służącą i wkrótce przepuścili — mimo trwającej żałoby — całą uzyskaną ze sprzedaży kwotę. Ponieważ teraz już naprawdę nic nie posiadali, wyłudzali regularnie pieniądze od stryjecznego dziadka. Rochus Berndt nigdy nie odmówił im pomocy, lecz czynił to zawsze z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Rodzeństwo bardzo często wyobrażało sobie, jak będzie, gdy wreszcie bogactwo znajdzie się w ich posiadaniu, jak zamieszkają w willi i będą jeździć własnym samocho­dem. W lecie zamierzali spędzać parę tygodni w majątku ziemskim, który na razie jeszcze należał do stryja, jak go w skrócie nazywali, a na resztę czasu wyjeżdżać do modnych uzdrowisk i bawić się. Tylko myśl o Ruth Alving i obawa, że sędziwy krewniak może jednak sporządzić testament, mąciła niekiedy ten nastrój pełnego nadziei oczekiwania.

Odwiedzali Rochusa Berndta tak często, jak na to zezwalał, a te nie­liczne okazje wykorzystywali, aby kontrolować Ruth, uprzykrzać jej życie i poniżać w oczach opiekuna.

Także tego dnia potraktowali ją wyjątkowo niegrzecznie. Ruth przyjęła ich w przedpokoju, z góry uprzedzając, że wuj Rochus nie czuje się za dobrze, powinni zatem być ostrożni, aby go nie zdenerwować.

7


Kurt, mimo nienawiści do wychowanicy stryja, zlustrował pożądliwie jej powabną postać, a Lena natarła na nią z góry:

              Nie potrzebujemy pani wskazówek, panno AWing. Niech je pani
lepiej zachowa dla siebie. Doskonale wiemy, jak się zachować.

A Kurt dodał jeszcze, krzywiąc się w uśmiechu:

              Pani troska o naszego drogiego krewnego jest doprawdy wzrusza­
jąca, ale rady w tym względzie są w samej rzeczy zbyteczne.

Ruth, przyzwyczajona do takiego sposobu bycia rodzeństwa, odpowie­działa spokojnie.

              Chciałam państwu tylko zakomunikować, że wuj Rochus nie jest
jeszcze całkiem zdrowy.

Lena zmrużyła ironicznie oczy mierząc Ruth od stóp do głów.

              Mój ty Boże, co za pretensje, panno AWing! Proszę słuchać, co się
do pani mówi! Nie lubię, gdy służba nie pytana zabiera głos.

Wargi Ruth zadrżały, lecz nie straciła panowania.

    Nie jestem pani służącą, panno Berndt, i to, co uważam za swój obowiązek, będę czyniła zawsze, czy to się komuś podoba, czy nie.

    Co za bezczelność! — syknęła Lena i wyminąwszy ją weszła do pokoju.

Jej brat oczywiście podążył za nią, posyłając jeszcze Ruth zuchwały uśmieszek.

Ruth, pozostawszy w progu, nie mogła nie słyszeć, jak panna Berndt mówi:

              Wiesz, stryjaszku, ta panna AWing zachowuje się, jakby była panią
tego domu. Z każdym dniem nabiera manier księżniczki. Nie mogę pojąć,
jak ty możesz znosić obok siebie taką arogancką, a przy tym nudną osobę.

Starszy pan spojrzał gniewnie na Lenę swymi przenikliwymi oczyma.

    Znowu masz coś do zarzucenia Ruth? Jest moją wierną, pełną poświęcenia pielęgniarką i niezmordowaną towarzyszką. Bez niej me życie byłoby samotne i puste.

    Ależ drogi stryjaszku, gdybyś mi tylko pozwolił zostać przy sobie, pielęgnowałabym cię z jeszcze większym oddaniem.

Przyglądał jej się z sarkastycznym uśmiechem.

              Ty nawet własnego ojca nie pielęgnowałaś, gdy leżał chory. Umarł,
kiedy byłaś na zabawie.

              Skąd niby miałam wiedzieć, że właśnie wtedy umrze?

8


              Przecież wiedziałaś, że jest śmiertelnie chory, a mimo to zostawiłaś
go samego z niezaradną służącą. Nie masz w sobie za grosz ofiarności, więc
źle bym wyszedł na tej zamianie.

Lena przybrała nadąsaną minę i spojrzała na niego z przymilną kokieterią.

   Może zrobimy próbę?

   Nigdy się na to nie zgodzę — odparł zdecydowanie.

   Ale przecież jestem ci bliższa niż panna Alving, nieprawda?

              Tak sądzisz? — spytał z osobliwym naciskiem.
Lena z trudem opanowała gniew.

              Jej zawsze wolno być przy tobie, a nas trzymasz z dala — obru­
szyła się.

Starszy pan spojrzał na nią ostro.

              Są po temu powody, Leno.

Z pozornego spokoju Leny nie zostało już nic.

              O, ja wiem — wybuchnęła -— że panna Alving na dobre zadomo­
wiła się w twym sercu, a nas stamtąd wyparła. Celowo opowiada ci o nas
różne rzeczy, aby nas pogrążyć w twych oczach.

Rochus Berndt roześmiał się sucho.

              Nie znasz Ruth, ona jest człowiekiem innego pokroju niż wy. Nie
musi informować mnie o waszych sprawkach, znajomi troszczą się o to wy­
starczająco. A ja pomimo zaawansowanego wieku mam jeszcze dobre oczy,
zostawcie zatem Ruth w spokoju. Ona jest promieniem słońca w mym
samotnym życiu i za bardzo ją kocham, aby tolerować wasze wobec niej za­
chowanie. Prześladujecie ją zapamiętale, lecz ja się na to nigdy nie zgodzę.

Ruth słyszała także i te słowa. Krew uderzyła jej do twarzy. Była pewna, że wuj Rochus nie wiedział, że ona jest w pobliżu i może słyszeć wszystko, co się o niej mówi. Postanowiła się ujawnić.

              Jestem tutaj, wuju — rzekła postępując krok do przodu. — Jeśli
mnie nie potrzebujesz, to pozwól mi odejść.

Starszy pan poprawił się w fotelu, a na jej widok uśmiechnął się życzliwie.

              Nie, zostań. Nie wiedziałem, że jesteś tutaj.

    Przykro mi, że słyszałam, co się o mnie mówi. Niestety nie mogłam temu zapobiec.

    No cóż, nie było to przeznaczone dla twych uszu — potwierdził — ale skoro już przypadkiem wszystkiego wysłuchałaś, wyciągnij ź tego wnio­ski. Nie mówiono tu zbyt dobrze o tobie.

9


    Słyszałam.

    Rozgniewało cię to, Ruth?

 

     Ty, wuju, mówiłeś o mnie dobrze, więc tym bardziej reszta jest mi obojętna.

     Całe szczęście. Niektóre sprawy trzeba przyjmować ze wzru­szeniem ramion i nie gryźć się z tego powodu, bo to i tak nic nie zmieni. A teraz, moja pani domu, każ podać herbatę, bo państwo zapewne zechcą niedługo wyjść.

Ruth odwróciła się, aby wykonać, o co ją proszono. Czuła na plecach wrogie spojrzenia rodzeństwa. Rochus Berndt też to zauważył i pogrążył się w myślach, lecz Kurt i Lena nie zostawili mu czasu na roztrząsanie całej sprawy, gdyż korzystając z nieobecności Ruth od razu zaczęli się skarżyć na swoją sytuację finansową. Lena, wcześniej niż myślała, otrzymała jakieś rachunki do zapłacenia, a Kurt na próżno czekał na honorarium, z którego wypłatą zalegano. Uważał się za pisarza, od czasu kiedy jeden jedyny raz otrzymał pieniądze za przesłany do czasopisma satyrycznego dowcip.

Rochus Berndt przysłuchiwał się im z kamiennym spokojem, po czym — nie zadając pytań — sięgnął do portfela i położył na stole kilka bank­notów.

              To wszystko, co dostaniecie w tym kwartale — rzekł chłodno. —
Musi wam wystarczyć.

Rodzeństwo wiedziało, że dziadek stryjeczny nigdy nie przekroczy siimy, jaką dla nich przeznaczył z dobrej woli. Z początku usiłowali wyłu­dzić od niego więcej, lecz on tylko spoglądał na nich spokojnie i bez słowa przecząco kręcił głową. Od tamtej pory nigdy się już nie odważyli nalegać. Kwota, jaką zwykle otrzymywali, była na tyle wysoka, że przy mądrym go­spodarowaniu i sensownym planowaniu wydatków można było spokojnie za nią żyć. Niestety, oni nigdy nie nauczyli się oszczędzać. Gdy pieniądze były, natychmiast wydawali je na stroje, błyskotki i błahe rozrywki, czego efektem była niezmiennie pusta kieszeń. Nierzadko się zdarzało, że po nocy spędzonej przy szampanie i stole zastawionym smakołykami rano brako­wało na zapłacenie służącej, a nawet na kupno chleba.

Ruth powróciła w towarzystwie Henryka, który wtoczył do salonu zastawiony do herbaty stolik na kółkach. Goście zaprzestali dalszych złośli­wości pod adresem Ruth, ograniczając się do posyłania jej od czasu do czasu nienawistnych spojrzeń.

10


Po herbacie Rochus Berndt bez ceregieli pożegnał się z krewnymi.

              Potrzebuję spokoju — rzekł. Równało się to wyproszeniu ich
z domu.

Bez sprzeciwu opuścili willę i w milczeniu przeszli przez duży zaśnie­żony ogród. Dopiero idąc wzdłuż żelaznego ogrodzenia w kierunku szosy zmierzającej do centrum miasta Kurt syknął przez zęby:

              Mógłbym tę świętoszkowatą obłudnicę zamordować z zimną krwią.
Siostra popatrzyła na niego drwiąco, a w jej czarnych oczach zapaliły

się złe ogniki.

              Dopiero co gapiłeś się na nią jak zakochany sztubak.

Wzruszył ramionami i z całej siły uderzył swą laską w krzaki rosnące przy drodze.

              No tak, jest diabelnie ładna. Ale zakochać się? Nie, to dla mnie zbyt
niebezpieczne. Ten stary półgłówek gotów jej zapisać część majątku, gdy
wreszcie zdecyduje się sporządzić swą ostatnią wolę. Całe szczęście, że
stale zwleka z decyzją, bo boi się, że jak spisze testament, to od razu umrze.
Nie chce myśleć o śmierci i o wszystkim, co jest z nią związane. Cała nasza
nadzieja w tym, że będzie tak zwlekał i zwlekał, aż wreszcie wyzionie
ducha i wtedy będzie za późno. Inaczej tamta otumani go do końca, a my
w najlepszym razie odejdziemy z jałmużną.

Oczy Leny błysnęły drapieżnie.

              ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin