Heyer Georgette - Wielka Sophy.pdf

(1456 KB) Pobierz
Heyer Georgette
Wielka Sophy
Dziewiętnastowieczny Londyn z okresu regencji. Do arystokratycznej rodziny
Ombersleyów przybywa z dłuższą wizytą powracająca z wojaży po Europie
młoda kuzynka, panna Sophy Stanton-Lacy. Od tej chwili w rodzinnej rezydencji
na Berkeley Square zachodzą daleko idące zmiany, a wszystko za sprawą Sophy,
kobiety intrygującej i niezwykłej...
Rozdział pierwszy
Główny kamerdyner, poznawszy natychmiast jedynego pozostałego przy życiu brata jaśnie pani, jak
później wyjaśniał swoim mniej zorientowanym podwładnym, uhonorował sir Horacego niskim
skinieniem głowy i pospieszył z zapewnieniem, iż jaśnie pani, choć nie przyjmuje wizyt mniej sobie
bliskich osób, z największą radością powita brata. Sir Horacy, najwyraźniej nie poruszony tym
objawem łaskawości, wręczył szamerunkowany płaszcz jednemu lokajowi, kapelusz drugiemu, cisnął
rękawiczki na stolik z marmurowym blatem, stwierdził, że nie ma wątpliwości, iż siostra go przyjmie,
oraz spytał, jak Dassett miewa się ostatnimi czasy. Kamerdyner, nie mogąc się zdecydować, czy
bardziej zachwyca go fakt, iż jego nazwisko zostało zapamiętane, czy bardziej denerwuje zbyt
swobodny sposób bycia sir Horacego, powiedział - jak się tego po nim spodziewano - że znakomicie i
że jest szczęśliwy (jeśli nie byłoby to poczytane za nadmierną poufałość), widząc, iż sir Horacy nie
postarzał się ani o jeden dzień od chwili, w której on sam miał po raz ostatni zaszczyt anonsować jego
przybycie jaśnie pani. Potem bardzo statecznie poprowadził gościa imponującym hallem do
Błękitnego Salonu, gdzie lady Ombersley drzemała lekko na sofie przed kominkiem. Jej stopy
okrywał szal Paisleya i nie dało się ukryć, że miała przekrzywiony czepeczek. Dassett, spostrzegłszy
to, zakaszlał i dobitnie zameldował:
- Jaśnie pani, przyszedł sir Horacy Stanton-Lacy!
Lady Ombersley ocknęła się gwałtownie, przez chwilę patrzyła oszołomionym wzrokiem,
nieporadnie usiłowała poprawić czepeczek i wydała z siebie słaby pisk:
- Horacy!
- Witaj, Lizzie, jak się miewasz? - spytał Horacy, przechodząc przez salon, nachylając się i składając
grzecznościowy cmok na jej ramieniu.
- Wielkie nieba, śmiertelnie mnie wystraszyłeś! - zawołała jaśnie pani, odkorkowując sole trzeźwiące,
które zawsze trzymała na podorędziu.
Kamerdyner, spojrzawszy z pobłażaniem na te uniesienia, zamknął drzwi, zostawiając połączonych na
nowo brata i siostrę samych. Zszedł zaraz do swoich podwładnych, aby podzielić się nowiną, że z
tego, co mu wiadomo, sir Horacy pracuje dla rządu w charakterze dyplomaty i prowadzi sprawy zbyt
delikatne, aby służba mogła ogarnąć je swoim rozumem.
Dyplomata tymczasem ogrzewał przy kominku poły swojego surduta i odświeżał się niuchem tabaki,
powiadamiając jednocześnie siostrę, że była łaskawa przytyć.
- No cóż, nikomu z nas nie ubywa wieku - dodał szarmancko. - Hm, ja jestem jednak młodszy od
ciebie o jakieś pięć latek, Lizzie, jeśli mnie pamięć nie myli, a nie sądzę, aby myliła.
Na ścianie naprzeciw kominka zawieszono wielkie lustro w złoconych ramach, więc sir Horacy,
mówiąc, pozwolił sobie zatrzymać wzrok na własnym odbiciu, nie z próżności bynajmniej, lecz
krytycznie oceniając własny wizerunek. Czterdzieści pięć lat życia obeszło się z nim łaskawie. Jeżeli
nawet jego sylwetka nieco się zaokrągliła, wzrost - dobrze ponad sześć stóp - sprawiał, iż było to
prawie niezauważalne. Był znakomicie zbudowanym mężczyzną, nie tylko postawnym i zgrabnym,
lecz także przystojnym, o wspaniałych falistych brązowych włosach, nie muśniętych jeszcze siwizną.
Zawsze ubierał się elegancko, miał jednak na tyle rozumu, by lekceważyć nowinki w dziedzinie
mody, które mogły jedynie zdradzić niedoskonałości figury mężczyzny w średnim wieku.
- Popatrz tylko na biednego Prinny! - sir Horacy uderzył w żałobne tony. - Powinien być nauczką dla
nas wszystkich!
Siostra z pokorą przyjęła tę krytykę. Dwadzieścia siedem lat
małżeństwa wycisnęło na niej swoje piętno, ale pokorne i pełne szacunku oddanie się nieobliczalnemu
i dalekiemu od okazywania wdzięczności małżonkowi i ojcu całej ósemki dzieci dawno już pozbawiło
ją wszelkich pretensji do urody. Wątłego zdrowia, miała uległy charakter i z lubością zwykła
powtarzać, że kiedy jest się babcią, należy porzucić wszystkie próżne myśli o swoim wyglądzie.
- A jak się miewa Ombersley? - spytał sir Horacy, bardziej przez grzeczność, niżby go to rzeczywiście
obchodziło.
- Trochę narzeka na podagrę, lecz biorąc wszystko pod uwagę, czuje się zadziwiająco dobrze -
odparła.
Sir Horacy przyjął ową retoryczną skądinąd kwestię dosłownie i stwierdził kiwając głową:
- Zawsze zbyt wiele popijał. No cóż, tak czy siak, zbliża się już do sześćdziesiątki, więc nie
przypuszczam, abyś miała z nim jeszcze i inne kłopoty, prawda?
- Nie, nie! - zapewniła siostra pospiesznie. Zdrady lorda Ombersleya, choć upokarzające - gdyż zbyt
często wieści o nich przenikały do publicznej wiadomości - nigdy specjalnie jej nie martwiły; nie
miała jednak zamiaru omawiać tych spraw ze swoim aż nazbyt szczerym krewnym. Pospiesznie więc
zmieniła temat. Spytała, skąd brat właśnie powraca.
- Z Lizbony -powiadomił ją, zażywając kolejny niuch tabaki. Lady Ombersley nieco się tylko
zdziwiła. Minęły już dwa
lata od zakończenia przeciągających się w nieskończoność wojen napoleońskich na Półwyspie
Iberyjskim, toteż wydawało się jej, że kiedy ostatnim razem otrzymała od sir Horacego wieści, bawił
on w Wiedniu, bez wątpienia biorąc tajemniczy udział w Kongresie, który tak brutalnie przerwała
ucieczka tamtego groźnego potwora z Elby.
- Och! - powiedziała, nieco zdezorientowana. - Oczywiście, przecież masz tam dom! Zupełnie
zapomniałam! A jak się miewa nasza kochana Sophia?
- Prawdę mówiąc - zaczął sir Horacy, zamykając tabakierę i chowając ją do kieszeni - właśnie w
sprawie Sophy przyszedłem się z tobą zobaczyć.
Sir Horacy od piętnastu lat był wdowcem. W ciągu całego tego czasu nigdy nie prosił siostry o pomoc
w wychowywaniu córki, nie zwracał też najmniejszej uwagi na udzielane przez nią, a nieproszone
rady, teraz więc jego słowa zaniepokoiły ją nie na żarty.
- Słucham, Horacy? Biedna, mała Sophia! Ostatni raz widziałam ją chyba przed czterema laty. Ileż
ona ma teraz wiosen? Przypuszczam, że musi już bywać w świecie?
- Od wieków - odparł sir Horacy. - Zresztą bywała w świecie niemal od urodzenia. A teraz dobiega
dwudziestki.
- Dwudziestki! - wykrzyknęła lady Ombersley. Policzyła szybko w myślach i przyznała: - Tak,
rzeczywiście, moja Cecilia skończyła dziewiętnaście lat, a pamiętam, że Sophie przyszła na świat
prawie na rok przed jej urodzeniem. Dobry Boże, tak! Nieszczęsna Mariannę! Jakimż cudownym była
stworzeniem, biedaczka!
Z niejakim wysiłkiem sir Horacy przywołał wizję nieboszczki żony.
- Tak, była - zgodził się. - Ale pamięć w końcu człowieka zawodzi, sama wiesz. Sophy wcale jej nie
przypomina... Jest podobna do mnie!
- Rozumiem, jaką pociechą musi być dla ciebie, że masz ją przy sobie - westchnęła lady Ombersley. -1
jestem przekonana, drogi Horacy, że nie istnieje na świecie nic bardziej wzruszającego niż twoje
poświęcenie się dla tego dziecka!
- Wcale się dla niej nie poświęcałem - przerwał sir Horacy. - Nie trzymałbym jej przy sobie za żadne
skarby, gdyby sprawiała jakiekolwiek kłopoty. Ale nigdy tego nie robiła. Poczciwe dziecko z tej mojej
Sophy!
- Owszem, mój drogi, bez wątpienia, ale włóczenie małej dziewczynki po Hiszpanii i Portugalii, kiedy
o wiele lepiej byłoby jej na starannie dobranej pensji...
- To nie dla niej! Przerobiliby ją na grzeczną i mdłą panienkę - zaprzeczył cynicznie sir Horacy. - Poza
tym, nie ma sensu zawracać mi tym głowy... już i tak jest za późno! Lizzie, mam teraz inne problemy:
powierzono mi do wypełnienia pew-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin