Rozdział 2.pdf

(97 KB) Pobierz
Microsoft Word - Dokument1
Rozdział 2
Perspektywa Jaspera
Kolejne posiedzenie rady posłów, kłótnie, argumenty i znów nic.
Kolejne głosowania, które nic nie zmienią, bo oni wolą przesiadywać
na spotkaniach i debatować zamiast działać. Doprowadzało mnie to do
szaleństwa, nie robili nic a tyle przecież trzeba zmienić by poprawić
byt i status ludności naszego kraju. Sprawić by żyło im się coraz
lepiej. Odnowić szpitale, wyremontować szkoły, zbudować nowe
budynki, aby zapewnić mieszkańcom więcej stanowisk pracy. A oni
tylko debatowali! Może tak? Może nie...? Mam już tego serdecznie
dość. Zamiast budować nowe miejsca pracy oni wolą siedzieć i
dyskutować! No ile można? Mam na imię Jasper Lukas Cullen. Mam
osiemnaście lat i jestem księciem Volttery. Mam starszego brata
Edwarda Anthonego Cullena, który jest starszy ode mnie o trzy lata.
Mam też siostrę Rosalie Victorię Cullen, księżniczkę Volttery która
jest w wieku księcia Emmeta Carlosa Swana. Brata Isabelli Marie
Swan księżniczki Genovii, mojej przyszłej żony. Podobno uchodzi
ona za piękność i jako że jej brat zrzekł się tronu, ona była następna w
kolejce. Nasze kraje nie były w najlepszych stosunkach więc nasi
Ojcowie postanowili iż zawrzemy traktat a przypieczętuje go nasze
małżeństwo. Z początku kiedy jeszcze sądzono że Emmet przejmie
tron, to Isabella miała wyjść za Edwarda i objąć z nim tron Volttery.
Jednak kiedy zrzekł się tronu wystąpił konflikt koronny więc
ostatecznie orzeknięto że to ja poślubię księżniczkę Isabellę. I tak oto
jestem zaręczony z dziewczyną której nigdy nie widziałem na oczy,
nie rozmawiałem i miałem poznać dopiero na naszym balu
zaręczynowym. Dla niektórych może to przypominać średniowiecze,
takie ustalanie małżeństw, uzgadnianie przez rodziców. Ale taka jest
nasza rzeczywistość. Nie zawsze mamy szansę poślubić kogo chcemy
z miłości, jednak nie to jest najważniejsze. Ważne jest dobro kraju i
może miłość nie przyjdzie nigdy, ale z czasem pojawi się szacunek i
zaufanie co jak powtarza mój ojciec Carlisle jest solidnym
fundamentem związku i tu się z nim zgadzam. Jeśli nie zaufasz osobie
z którą masz dzielić – w moim przypadku – tron nie wróży to nic
dobrego dla kraju. Wieści niosą że księżniczka jest zarówno piękna
jak i wykształcona. Podobno jest obyta w świecie polityki, biznesu i
stosunków międzynarodowych. Udziela się również w różnych
akcjach charytatywnych, wspiera sierocińce oraz domy opieki. Więc
nie obca jest jej dobrać dla ludu i to mnie upewnia w przekonaniu że
będzie zarówno dobrą żoną jak i dobrą królową. Większość ludzi żyje
w przekonaniu, iż życie książąt jest usłane różami. Imprezy,
pieniądze, najlepsze stroje... Ale to tylko pozory. Mamy wiele
obowiązków i nie tylko tych miłych. Ciągłe parady, rausze i tym
podobne. Tylko z daleka wszystko wydaje się takie wspaniałe, ale tak
naprawdę w rzeczywistości kosztuje to nas dużo wysiłku,
zapamiętanie wszystkich gości, porozmawianie z nimi nie omijając
żadnego gościa. Trzeba uważnie wsłuchiwać się w ich słowa, co
wymagało nie lada sztuki konwersacji i znajomości biegle języków,
gdyż goście byli różnego pochodzenia i wyznania. Mój brat zawsze
był w tym lepszy niż ja i wykazywał cechy godne przyszłego władcy i
następny tronu Volttery. Mimo oczywistych obowiązków nasze życie
nie było takie monotonne. Mamy swoich przyjaciół i żyjemy dość
zwyczajnie. No może oprócz tego że mieszkamy w ogromnym pałacu
i ciągle chodzą za nami fotoreporterzy. No ale czasem też jest fajnie.
Jeździmy na wakacje, czasem chodzimy na imprezy. Zamiast owoców
morza czy homara wolimy pizzę.
Jasper chodźmy do ogrodu! Jest tak słonecznie... - Weszła do mojego
gabinetu moja siostra Rose, przerywając mi pisanie.
- Rosie, jestem zajęty – Odpowiedziałem podnosząc na nią wzrok.
- Ale pogoda jest cudowna... - Zachęcała. Cała Rosie. Nie ustępliwa
jak zawsze, dopóki nie dopnie swego.
- Siostrzyczko, proszę – Wskazałem na górę papierów która, leżała na
moim biurku.
- Cały Ty – Westchnęła teatralnie – Ciągle ta praca i praca. Gdzie w
tym miejsce na zabawę?
- Nie dasz mi spokoju prawda? - Uśmiechnęła się złośliwie.
- Nie – Powiedziała ze śmiechem.
- Chodźmy – Skapitulowałem biorąc marynarkę i siostrę pod rękę.
Skierowaliśmy się korytarzem na schody, następnie w dół do holu i
prosto do drzwi prowadzących na taras. Z tarasu zeszliśmy do ogrodu,
który rozciągał się po całej posiadłości.
- Będziesz świetnym królem braciszku – Szepnęła, kiedy promienie
słoneczne padły na nasze twarze. Moją twarz rozjaśnił uśmiech na jej
słowa. Miała racje przerwa dobrze mi zrobi. I to w tak słoneczny
dzień...
Edward! - Zawołała – Jasper chodź – Pociągnęła mnie w kierunku
naszego brata, który zmierzał już w naszą stronę na koniu ,,
thunderze'' którego miał od maleńka. Zawsze był najlepszym
jeźdźcem w naszej rodzinie i poniekąd zazdrościłem mu tego.
Próbowałem wiele razy jeździć konno, ale nie kończyło się to zbyt
dobrze, więc nie było, czym się chwalić.
- Rosalie, siostrzyczko korzystasz ze słońca? - Uściskał ją, uprzednio
zsiadając z konia.
- Naturalnie – Odparła, uśmiechając się promiennie.
- Jasper – Uścisnęliśmy sobie dłonie
- Dawno wróciłeś z Londynu? - Spytałem.
- Niecałe dwie godziny temu. I postanowiłem się przewietrzyć po
locie – Uśmiechnął się.
- Galopując? - Teraz to ja uśmiechnąłem się.
- Tak – Zaśmiał się by po chwili spoważnieć – Porozmawiajmy
- Dobrze – Byłem ciekaw, o co może chodzić...
- Rosie możesz...
- Tak, tak... Braterskie rozmowy, już idę – Mruczała odchodząc.
- Wariatka – Mruknął w żartach Edward.
- Ale za to kochana wariatka – Uściśliłem.
- Dokładnie. Jasper słuchaj jesteś moim bratem i kocham cię. I chce
wiedzieć czy jesteś pewny swojej decyzji
- Jakiej decyzji?
- Nie znasz jej, przemyśl to jeszcze. Możesz jeszcze kogoś spotkać i
się zakochać, a wtedy nie będzie odwrotu... - Mówił.
- Wiem o tym – Westchnąłem.
Możemy wymyślić coś innego... Porozmawiam z Ojcem, zmieni
zdanie tylko powiedz słowo... - Przekonywał.
- Edward kocham nasz kraj i zrobię, co trzeba – Powiedziałem.
- Poświęcasz nawet siebie – Powiedział – Jasper jesteś moim
młodszym bratem i chcę dla ciebie tego co najlepsze
- Rozumiem...
- To zgódź się. Nie poświęcaj wszystkiego... - Wtrącił.
- Bracie znam konsekwencje mojej decyzji i godzę się na nie –
Podniosłem dłoń i pogłaskałem konia.
- Wiem, ale... - Przerwałem mu.
- Żadnego ale. Rozumiem twoją troskę ale będzie dobrze. - Spojrzał
na mnie – Naprawdę – Przekonałem. Chyba się poddał.
- Dobrze, skoro Ty tak sądzisz to teraz mogę cię tylko wspierać –
Powiedział.
- Dziękuje – Odparłem z uśmiechem.
- Ale pamiętaj jeśli zmienisz zdanie nawet w najmniej odpowiednim
momencie powiedz mi a ja Ci pomogę – Pokiwałem głową
- Chodźmy. Mam ochotę na kawę i ciastko – Nagle powiedział.
Zamyślił się na moment – Może słynną szarlotkę Maggie?
- A może piernik? - Zaproponowałem
- Tort czekoladowy! – Zapiszczała za naszymi plecami nasza Rosie
obejmując nas.
- Niech będzie tort czekoladowy – Zgodziliśmy się. Skierowaliśmy się
do kuchni gdzie jako dzieci spędzaliśmy dość dużo czasu, podjadając
smakołyki, które dla nas szykowała jedna z kucharek o imieniu
Maggie. Kochaliśmy ją, niemal jak drugą matkę. Zawsze nas
rozpieszczała. Po chwili już siedzieliśmy w kuchni przy małym
stoliku i każde z nas delektowało się każdym kęsem.
- I gdzie dostaniesz tak pyszny tort braciszku? - Zaśmiała się Rosie.
- Nie ma to jak w domu – Podsumował ze śmiechem Edward.
Hej!
Rozdział jest krótki i takie było zamierzenie. Rozdział 3 będzie
dłuższy niż ten :)
Dziękuje za komentarze. Ach i proszę o więcej :) Pozdrawiam ;)
Zgłoś jeśli naruszono regulamin