Flewelling Lynn - Księżyc zdrajcy 11 korekta.doc

(173 KB) Pobierz
11

11. Przystosowanie

                            Serce Aleca zamarło na chwilę, gdy Adzriel wskazała przeznaczony dla nich dom. Wysoki, wąski i zwieńczony rodzajem małej, otwartej na boki konstrukcji, wyglądał złowrogo na tle wieczornego nieba.

Jednak wnętrze skłoniło go do niewielkiej zmiany niepochlebnej opinii. W środku, gdzie okiem sięgnąć, widać było uśmiechnięte twarze członków Bokthersa. Mimo to miejsce wciąż wydawało mu się duszne i depresyjne, zupełnie różne od niedbałej wygody Gedre.

Na litość Boską, co według nich jest w tym miejscu pięknego?- znów przemknęło mu przez głowę. Zachował jednak te myśli dla siebie. Kheeta poprowadził ich w głąb domu. Słabo oświetlone pomieszczenia tworzyły istny labirynt. Porozrzucane na różnych dziwnych poziomach i połączone wąskimi korytarzykami i galeryjkami, wydawały się pochylać pod niepokojącym kątem. Wewnętrzne pokoje nie miały okien, podczas gdy zewnętrzne przechodziły w szerokie balkony, bardzo często pozbawione jakichkolwiek zasłon czy parawanów.

- Wasi Bash’wai mieli dość oryginalne spojrzenie na architekturę - mruknął do Seregila i potknął się na niespodziewanym schodku.

Wewnętrzne ściany wykonano z tego samego wzorzystego kamienia, co zewnętrzne. Przyzwyczajony już do bogatych fresków i posągów widywanych w Skali, Alec uznał za co najmniej dziwaczny fakt, że Aurenfaie nie utrwalali na malowidłach swojego codziennego życia.

Większą część parteru zajmowała wielki sala główna. Znajdujące się za nią mniejsze pokoje przeznaczono do prywatnego użytku. Na tyłach umieszczono kilka sal kąpielowych i ogromną kuchnię z widokiem na otoczony murem dziedziniec. Z prawej ograniczały go budynki stajni, z lewej zaś niska, kamienna budowla, która miała służyć za kwaterę turmie Beki. Tylna brama wychodziła na aleję prowadzącą do sąsiedniego domu, należącego do Adzriel.

Pokoje Klii, Torsina i Thero znajdowały się na drugim piętrze. Alecowi i Seregilowi wyznaczono dużą komnatę na trzecim. Była przestronna, pomimo typowych dla Aurenfaie, barwnych mebli, wysoki sufit spowijał cień. W najdalszej części hallu wejściowego chłopak odkrył wąską klatkę schodową. Wspiął się nią zaciekawiony. Schody wyprowadziły go do zbudowanej na płaskim dachu ośmiokątnej, kamiennej altanki.

Wysokie, łukowato zakończone otwory w każdej ze ścian pozwalały wejść i cieszyć się wspaniałym widokiem. Wewnątrz poustawiano gładkie bloki z czarnego kamienia, służące za ławeczki. Stojąc tak samemu, bez trudu potrafił wyobrazić sobie, że pierwsi mieszkańcy domostwa są tu razem z nim, ciesząc się wieczornym chłodem. Nagle wydało mu się, że może usłyszeć minione echo ludzkich głosów, kroków, cichnący i głośniejszy na przemian dźwięk jakiegoś instrumentu.

Nagle wystraszył go szmer skóry na kamiennej posadzce. Rozejrzał się gwałtownie i dostrzegł szczerzącego się doń z drzwi Seregila.

- Śnisz na jawie? - spytał, podchodząc do okna wychodzącego na dom Adzriel.

- Chyba trochę tak. Jak nazywa się to miejsce?

- To colos.

- Wydaje się... nawiedzone przez duchy poprzednich mieszkańców.

Aurenfaie objął go ramieniem.

- Bo takie jest, jednak nie ma się czego obawiać. Sarikali pogrążona jest we śnie i czasami do nas przemawia. Jeśli będziesz nasłuchiwał wystarczająco długo, być może usłyszysz jej głos. - Obrócił Aleca delikatnie przodem w stronę domu siostry i wskazał balkonik na najwyższym piętrze. - Widzisz to okno, na górze, po prawej? Tam był mój pokój. Potrafiłem przesiadywać tam godzinami i po prostu słuchać.

Alec wyobraził sobie przyjaciela takiego, jakim musiał być w dzieciństwie. Niezmordowany, szarooki chłopak siedzący z brodą wspartą na dłoni, zasłuchany w sączące się z nocnego powietrza dawno zagrane melodie.

- To wtedy ich usłyszałeś?

Chłopak poczuł jak obejmujące go ramię zaciska się mocniej. Na jeden, krótki moment twarz ukochanego przepełniła tęsknota, zupełnie jak twarz zagubionego dziecka. Nie zdążył jednak zrobić nic poza zarejestrowaniem tych uczuć, bo Seregil niemal natychmiast się opanował. Wrócił do swojego zwykłego, wesołego sposobu bycia.

- Przyszedłem powiedzieć ci, że kąpiel jest już gotowa. Zejdź na dół, kiedy będziesz gotów.

I odszedł.

Alec zwlekał chwilę, nasłuchując. Usłyszał jedynie znajomy zgiełk. To jego towarzysze rozpakowywali się w swoich pokojach.

 

Beka zrezygnowała z pokoju w głównym budynku na rzecz klitki w barakach, w którym ulokowano żołnierzy.

- Odkąd tu przybyliśmy nie widziałam jeszcze porządnych fortyfikacji - wymamrotała z pretensją Mercalle. Rozglądała się po nowej siedzibie.

- Zastanawiasz się, co sie stało z tymi całymi Bash’wai - zauważył Braknil. - Każdy, kto tylko zechce, mógłby z łatwością wjechać i zająć budynki.

- Wierz mi, też nie jestem zadowolona, ale nic na to nie poradzimy - odpowiedziała kapitan. - Wypatrujcie ognia, zbadajcie każdy zakamarek i ustawcie warty przy każdym wejściu. Ustalimy grafik z podziałem na trzymanie straży, pilnowanie Klii i czas wolny. To dotyczy każdego. Myślę, że to nie pozwoli żołnierzom znudzić się zbyt szybko.

- Ci, którzy akurat będą wolni od obowiązków, odbędą standardową, miejską musztrę - powiedziała Mercalle. - Nie mniej niż trzech na grupę, starsi stażem pilnują świeżaków. Przez kilka pierwszych dni będą trzymać się blisko domu, dopóki nie przekonamy się, co mieszkańcy tak naprawdę o nas myślą. Jeśli sądzić po minach kilku Aurenfaie, których widziałam, nie możemy oczekiwać na gorące powitanie.

- Dobrze powiedziane, sierżancie. Przekażcie wszystkim rozkaz Komandor Klii: „W razie jakichkolwiek kłopotów ze strony faie, nie dobywać miecza, chyba że zagrożone będzie wasze życie”. Czy to jasne?

- Jak Słońce, pani kapitan - zapewnił Rhylin. - Lepiej oberwać niż komuś przyłożyć.

Beka westchnęła.

- Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie. Mamy dość wrogów tam, za morzem.

Weszła do głównej sali baraku i zastała tam Nyala. Tłumacz ustawiał swój skromny bagaż obok pryczy.

- Więc będziesz mieszkał z nami? - spytała. Znów poczuła to dziwne łaskotanie pod mostkiem.

- A nie powinienem? - Niepewnie sięgnął po sakwy.

Kątem oka zobaczyła, jak Kallas i Steb wymieniają porozumiewawcze uśmieszki.

- Przecież wciąż cię potrzebujemy - odparła zwięźle. - Od tego momentu będziemy podzieleni na małe grupki, więc muszę zastanowić się nad tym, z kim masz pracować. Być może lady Adzriel będzie mogła wyznaczyć nam jednego czy dwóch kolejnych tłumaczy. Nie możemy przecież wymagać byś był w kilku miejscach na raz, prawda?

- Mimo to dam z siebie wszystko, kapitanie - puścił do niej oko. Zaraz jednak uśmiech rozwiał się. - Wydaje mi się, że najlepiej będzie, jeśli nie pójdę na dzisiejsze przyjęcie. Bokthersanie dobrze zaopiekują się tobą i twoimi ludźmi.

- Dlaczego? - spytała zaskoczona. - Przecież mieszkasz w tupa Adzriel. Jestem pewna, że z radością przywita cię w swoim domu.

Wciąż się wahał.

- Możemy porozmawiać na osobności?

Dziewczyna poprowadziła go do swojego pokoju i zamknęła drzwi.

- O co chodzi?

- To Akhendi, nie Bokthersa, niechętnie przyjmą moją obecność. Dokładniej mówiąc, ich khirnari, Rhaish í Arlisandin. Widzisz… Ja i Amali ä Yassara mieliśmy romans, oczywiście zanim jeszcze wyszła za niego za mąż.

Nieoczekiwane wyznanie zupełnie ją ogłuszyło. Co jest ze mną nie tak? Przecież ledwo go znam! - pomyślała, ze wszystkich sił starając się zachować beznamiętny wyraz twarzy. Mimo to z bolesną jasnością przypomniała sobie, jak podczas ich podróży z Gedre trzymał się z dala od Amali. Tylko Akhendyjkę trzymał na dystans, wobec innych był niezwykle przyjacielski. Znów zobaczyła, jak wtapia się w tłum, gdy podczas powitania nad Vhadasoori pojawił się mąż kobiety.

- Wciąż ją kochasz? - Chciała cofnąć te słowa już w momencie, gdy opuszczały jej usta.

Nyal odwrócił wzrok ze smutnym, nieśmiałym uśmiechem.

- Ubolewam nad wyborem, którego dokonała, ale zawsze będę uważał się za jej przyjaciela.

Więc tak - założyła ręce na piersi i westchnęła.

- To musiało być dla was dość niezręczne, ponownie spotkać się w ten sposób.

Tamten wzruszył tylko ramionami.

- Ona i ja... To było dawno temu, a większość zgodnie stwierdziła, że dokonała mądrego wyboru. Mimo to jej mąż jest zazdrosny, tak jak byłby każdy starzec na jego miejscu. Najlepiej będzie, jeśli dziś się stąd nie ruszę.

- Dobrze, jak chcesz. - Kierowana impulsem położyła mu dłoń na ramieniu. Odwracał się do wyjścia. - I dziękuję, że powiedziałeś mi to wszystko.

- Cóż, wydaje mi się, że powinienem to zrobić prędzej czy później - wymamrotał i wyszedł.

Na Płomień Sakora, kobieto, straciłaś rozum?- wymyślała sobie w myślach, krążąc po małym pokoju.- Kręcisz się wokół niego zupełnie jak jakaś zazdrosna dziewka kuchenna! Kiedy ta misja się skończy, nie zobaczysz go nigdy więcej.

Ach, ale ta twarz... I ten głos! - odparło na to buntowniczo jej serce.

Ale to Ra’basi, zamiłowany podróżnik - spierała się. Według wszelkich raportów jego klan prawdopodobnie wspierał Viresse. Do tego Seregil wyraźnie mu nie ufał, chociaż nigdy nie powiedział tego na głos.

- Zbyt wiele miesięcy bez mężczyzny - warknęła na głos. Łatwo było temu zaradzić, bez dodatkowych komplikacji z zakochiwaniem się. Poznanie miłości wiązało się dla niej z gorzkimi doświadczeniami. To uczucie było teraz luksusem, na który nie mogła sobie pozwolić.

 

Alec i Seregil, świeżo wykąpani i uczesani, schodzili na dół, by dołączyć do pozostałych w głównym hallu. Kiedy jednak stanęli na podeście drugiego piętra, Seregil zatrzymał się.

- Byłbym spokojniejszy, gdybyśmy mieszkali tu na dole, bliżej Klii - wyznał. Szli krętym korytarzem, do którego przylegały pokoje pozostałych gości. Na odległym końcu była kolejna klatka schodowa, z oknem wychodzącym na tylny dziedziniec. - O ile pamiętam, prowadzą do kuchni - powiedział i zaczął schodzić.

Mijając kosze z warzywami, pozdrowili kucharza i weszli w przejście prowadzące do położonego we frontowej części domu ównego hallu. Zastali tam Klię, Kheetę i Thero. Siedzieli przy palenisku, na którym płonął wesoło ogień.

- To źle, że Akhendi tu dziś będą. To jego pierwsza noc... - Thero urwał na ich widok.

- Trzeba dochować nakazów gościnności - mruknął taktownie Kheeta. Rzucił Seregilowi domyślne spojrzenie, które wywołało lekki wstrząs w duszy Aleca. Ci dwaj może i nie widzieli się ponad czterdzieści lat, ale bez wątpienia nadal łączyła ich ta sama, co kiedyś, nić porozumienia.

- Oczywiście - uciął Seregil. - Czekamy na lorda Torsina, prawda?

Zmieniasz temat jak zwykle bardzo szybko - pomyślał Alec.

- Powinien pojawić się za moment - odparła Klia. Z baraku żołnierzy dobiegły ich nagle głośne toasty. - Och, tak, kapitan Beka również - dodała z porozumiewawczym mrugnięciem.

Chwilę później weszła Beka ubrana w brązową, aksamitną suknię. Rozpuszczone włosy wyszczotkowała tak, że aż lśniły. Założyła nawet biżuterię, złoty naszyjnik i kolczyki. Chociaż w stroju było jej do twarzy, to sądząc po jej minie, miała na ten temat zupełnie inne zdanie. Za nią weszła sierżant Mercalle. Uśmiechała się szeroko, najwyraźniej rozbawiona niepokojem swojej pani kapitan.

- Nic dziwnego, że twoi żołnierze tak wiwatowali - powiedział Kheeta. - Przez moment nie mogłem cię rozpoznać.

- Adzriel wysłała mi liścik, w którym napisała, że włączono mnie w grono gości - wyjaśniła zarumieniona. Palce nerwowo szarpały jakąś nieistniejącą nitkę na sukni. Podniosła wzrok i momentalnie zjeżyła się, gdy przyłapała Aleca i Thero na gapieniu się. - No i czego? Już wcześniej widzieliście mnie w sukni.

Zmieszani nieszczęśnicy spojrzeli po sobie nawzajem.

- Tak, ale to było dość dawno.

- Wyglądasz bardzo... ładnie - zaryzykował czarodziej, ale nagrodziła go jedynie mrocznym spojrzeniem.

- Doprawdy, kapitanie! - zachichotała Klia. - Wyższy oficer musi umieć zachować się również w towarzystwie, a nie tylko na polu bitwy. Mam rację, sierżancie?

Mercalle stanęła na baczność.

- Tak jest, moja pani, chociaż ta wojna dała oficerom okazję jedynie do walki.

Głównymi schodami zszedł Torsin i z aprobatą ukłonił się Bece.

- Kapitanie, przynosi pani zaszczyt zarówno swojej księżniczce, jak i krajowi.

- Dziękuję, panie - odparła ułagodzona tymi słowami dziewczyna.

 

Adzriel zaprosiła całą świtę Klii. Wszyscy byli w wyśmienitych humorach, nawet Seregil.

- Pora, byście poznali moją rodzinę - powiedział. Z krzywym uśmiechem objął w pasie Aleca i Bekę.

Podczas powitania Adzriel miała u swego boku męża i siostrę.

- Nareszcie mogę was tu powitać. Niech Aura oświetla was swym blaskiem - powiedziała ze łzami w oczach. Ściskała dłonie wchodzących kolejno gości. Seregil i Alec zostali wyróżnieni głośnym pocałunkiem w oba policzki. Chociaż nie padło słowo „bracie”, to w powietrzu można był...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin