Mam tego dość.docx

(133 KB) Pobierz

Mam tego dość!


 

Mam tego dość

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

-  Wiesz, mam już dość takich spotkań.

-   Chociaż raz jesteśmy zgodni. - Kathleen Wilder nie kryła irytacji.

Mel Riggs wcisnął się za nią do zatłoczonej windy. Promieniował uśmiechem jak z reklamy najlepszej pasty do zębów.

W myślach posłała go do diabła. Ze złością wrzuciła cienki notatnik reporterski do wielkiej torby. Uniosła dłoo tak, jakby chciała strącid z jego twarzy wyraz zadowolenia, lecz zamiast tego poprawiła długie, kręcone włosy o barwie miodu. Bawił się świetnie. Lubił ją drażnid. Na każdym kroku przypominał jej, że to on pracuje dla najlepszej gazety w mieście, a ona zmarnowała ostatnie pięd lat w małym podmiejskim dzienniku. Ich rywalizacja sięgała dawnych czasów, kiedy to oboje zaczynali w niewielkiej redakcji w miasteczku na południu stanu Michigan. Byli tuż po studiach i tuż po ślubie.

Koledzy z pracy nie chcieli uwierzyd, że była z nich kiedyś para. Czasami Kathleen sama w to nie wierzyła. Małżeostwo trwało dwa lata, a od rozwodu minęło już dziesięd. Teraz, w wieku trzydziestu trzech lat, ona nadal starała się wybid, Mel zaś zrobił prawdziwą karierę w dziennikarskim światku Saint Louis. I z satysfakcją wytykał jej to na każdym kroku.

Największą radośd odczuwał wtedy, gdy zdołał sprzątnąd jej ciekawy temat sprzed nosa, a prawie zawsze mu się to udawało.

-     Gdybym nie był dobrze poinformowany, pomyślałbym, że mnie nie lubisz - odezwał się.

Spojrzała na niego. Nadal uśmiechał się głupkowato. Musiała przyznad, chociaż niechętnie, że był przystojnym głupkiem. Niewysoki, najwyżej o parę centymetrów wyższy od niej. Nie lubił, gdy nosiła buty na wysokich obcasach, bo wtedy zdawała się górowad nad nim wzrostem. Może dlatego tak często ostatnio je nakładała. Miał ostre rysy twarzy i jasne, szaroniebieskie oczy, które przypominały jej burzliwe morze. Kiedy odczuwała dobry nastrój, nazywała jego ciemnobrązowe włosy czekoladowymi, lecz kiedy była wściekła, używała zupełnie innego określenia. Dziś były potargane i tak długie, że zachodziły na kołnierz skórzanej kurtki kryjącej podkoszulek z napisem Detroit Tigers. Dżinsy i tenisówki uzupełniały strój, w którym bardziej przypominał tajnego agenta z oddziału do spraw narkotyków, niż dziennikarza, laureata Nagrody Pulitzera. Tak... ten głupek był niewątpliwie przystojny. Problem polegał na tym, że on o tym wiedział. Zawsze o tym wiedział.

- Gdybyś nie był dobrze poinformowany... - powtórzyła powoli Kathleen, tłumiąc uśmiech. - Riggs, po raz pierwszy twoje źródła cię zawiodły.

Nie zdążył z ripostą. Winda stanęła na parterze, Kathleen wysiadła pierwsza i nie oglądając się za siebie szybko przemierzyła zatłoczony hol Sądu Rejonowego w Saint Louis. Dotarła do wyjścia zadziwiająco pewnym krokiem, jak na osobę poruszającą się na kilkucentymetrowych obcasach.

Nie wiedziała, co ją najbardziej denerwowało w Riggsie. Może jego wygląd, odkąd bowiem za niego wyszła, nie ufała przystojnym facetom; może jego pewność siebie, która doprowadzała ją do szału, może wreszcie jego nieprawdopodobne sukcesy zawodowe? Zasługiwał na nie? Owszem, był dobrym reporterem, ale czy godnym Nagrody Pulitzera? Czy był tak dobry, by zarabiać tyle, ile zarabia niewielu dziennikarzy w tej części kraju?

Chyba tak, choć trudno było jej to przyznać.

Znali się z Riggsem od bardzo dawna. Pamiętała dobrze, zbyt dobrze, ich pierwsze spotkanie. Właśnie podjęła pracę reporterki lokalnej gazety w małej mieścinie Paw Paw. Wysłano ją w teren do dzielnicy, której zupełnie nie znała. Zatrzymała się na stacji benzynowej, by spytać o drogę. Jedyny pracownik stacji obsługiwał klienta, więc podeszła do mężczyzny, który stał obok automatu z napojami i bezskutecznie usiłował go uruchomić. Nie był tutejszy, ale chętnie ofiarował pomoc zagubionej reporterce.

Kierując się jego wskazówkami, dotarła na miejsce po godzinie, a powrotna droga do redakcji zajęła jej dwa razy tyle. Kiedy skończyła artykuł, było już za późno, by umieścić go w najbliższym wydaniu. Wtedy dowiedziała się, jak się nazywa jej informator - Melvin Riggs.

On uważał, że całe wydarzenie było zabawne, ona zaś była wściekła. Aby ją udobruchać, zaprosił ją na obiad. Kathleen świetnie bawiła się w jego towarzystwie, chociaż szybko dostrzegła, jak bardzo się różnią. Kiedy ponowił zaproszenie, skwapliwie je przyjęła.

Czas wzajemnego poznawania się był szalony. Stali się dzicy, namiętni, nierozumni. Miłość Kathleen przerosła wszelkie jej wyobrażenia. Ale już wtedy zrozumiała, że ich różne osobowości przysporzą im z czasem problemów. Dobrze pamiętała noc, kiedy jej się oświadczył: wydawało się, że to było wczoraj...

-   Pobierzmy się - rzucił lekko, jakby chodziło o pójście do kina. Zaśmiała się jak z dobrego dowcipu.

-   mCzy to mają być oświadczyny? - zapytała.

- Jedyne, jakie ode mnie usłyszysz - odrzekł z poważną miną. Kathleen przyjrzała mu się uważnie.

-   Mówisz serio - stwierdziła.

-  Wyglądasz na zaskoczoną.

-   No... bo jestem!

-   Nie rozumiem, dlaczego.

-   Przecież znamy się tak krótko.

-  Wystarczająco długo.

-  Trzy miesiące.

-  Trzy miesiące, dwa tygodnie i pięć dni - poprawił ją.

Była wzruszona tym, że pamiętał. Zresztą, miał komputerową pamięć.

-   Chyba nie dostrzegasz, jak bardzo się różnimy - powiedziała.

-   Musiałbym być ślepy, żeby tego nie widzieć - stwierdził z uśmiechem.

-   Mamy taką samą szansę na ułożenie sobie życia razem, jak Niemcy na zburzenie muru berlińskiego.

-   Chyba mniejszą - odparł. - Ale ja uwielbiam hazard.

Mieli jedną szansę na miliard. Wiedziała o tym już tamtej nocy. Rozum mówił „nie", a serce krzyczało „tak, tak, tak!!!..."

Powinnam była posłuchad głosu rozumu, pomyślała otwierając drzwi samochodu.

-   Cześd! To znowu ja.

Uniosła głowę i dostrzegła zbliżającego się Rigssa.

-   Czy nie masz się gdzie podziad? - spytała ze złością.

-   Mam. Właśnie się tam wybieram.

Patrzyła, jak szedł w stronę samochodu stojącego na drugim koocu parkingu. Co ją tu dziś przygnało? Dlaczego musiała trafid do miasta, gdzie mieszkał jej były mąż?

I dlaczego on nadal tak na nią działał?

Kathleen Wilder była wspaniałą dziewczyną. Mel wiedział o tym od początku, od ich pierwszego spotkania. Miała klasę. Długowłosa blondynka o oczach zasnutych mgiełką. Wysoka, świetnie ubrana. Trudno uwierzyd, że stad ją było na te ciuchy z pensji w „Daily Mirror". Gazeta ta nie należała do Zrzeszenia Prasowego, więc dziennikarze tam pracujący zarabiali mniej niż reporterzy ze „Stara". Nieważne, jak Kathy Wilder to osiągała, ważne, że miała styl. Podniecał go jej leciutko zachrypnięty głos. To była pierwsza rzecz, która go zafascynowała. No, jedna z pierwszych. Żałował, że im się nie udało. Od rozwodu spotykał się z wieloma kobietami, ale żadna nie dorównywała Kathy, ani przedtem, ani teraz.

Sęk w tym, że już nigdy nie będą mogli mieszkad pod jednym dachem. Nie potrafili ze sobą wytrzymad nawet w jednym mieście.

Poprosił barmana o kolejne piwo. Grzebanie w przeszłości nie miało sensu. Kathleen nienawidziła go. Zresztą, niechęd ambitnych kobiet nie była mu obca. Jego własna matka pewnego dnia zostawiła męża i siedmioletnie dziecko, by wyruszyd na poszukiwanie nie spełnionych marzeó Nigdy nikomu o tym nie mówił, nawet Kathy. Wspomnienie było zbyt bolesne.

Uniósł wzrok znad blatu i dostrzegł Kathleen wchodzącą do baru. Uśmiechnęła się do niego.

-   Widzę, że nadal tak samo świętujesz wypłatę. - Spojrzała na stojącą przed nim szklankę.

-  Sądziłem, że tu będę bezpieczny - odparł.

-  Nigdy nie lubiłaś takich miejsc.

- Nadal nie lubię - zapewniła. - Jestem z kimś umówiona.

-  Rozumiem. Spojrzała na zegarek.

-  Przyszłam za wcześnie - rzuciła bardziej do siebie niż do niego. - Nie miałam czasu zajrzeć do domu, więc...

-  Nie musisz się przede mną tłumaczyć.

-  Wiem - odparła chłodno. Zawahał się przez moment.

-  Siądź, postawię ci drinka.

-  Nie, dziękuję. - Potrząsnęła głową. Uniósł szklankę i pociągnął z niej tęgi łyk.

-  Znam twoje zdanie o facetach z barów. Nikt cię nie zaczepi, jeżeli siądziesz obok mnie.

-  Nie wątpię. - Spojrzała mu prosto w oczy.

-   Nie martw się, znają nas w mieście i nikomu nie przyjdzie do głowy, że flirtujemy ze sobą.

-  Znowu masz rację - zaśmiała się.

-  Siadaj - nalegał. - Pozwól, że ci coś postawię.

-  Co proponujesz? - spytała podejrzliwie.

-  Cykutę?

-  Na ciebie nie podziała.

Odwróciła się, by odejść, lecz schwycił ją za rękę.

-  Spokojnie, Kate - szepnął. - Tylko żartowałem.

-  Ty zawsze tylko żartujesz, Riggs - syknęła.

-   I na tym polega cały problem. Rzadko kiedy traktujesz świat serio.

-   Mylisz się. W wielu sprawach jestem poważny.

-   Ale nigdy w tych, w których trzeba - odrzekła i usiadła na wysokim stołku obok niego.

-   Co chcesz przez to powiedzieć?

-   Tylko to, że gdziekolwiek się obejrzysz, zaraz znajdujesz temat do żartów i kpin, a nie dostrzegłeś w porę, że coś się między nami psuje - odpowiedziała cicho.

-   Spostrzegłem, tylko nie chciałem tego przyjąć do wiadomości - odparł. - Ale kiedy zastałem cały mój dobytek spakowany w kartonach przed domem, musiałem zrozumieć, że to koniec. Gdybym przyszedł dziesięć minut później, moje rzeczy wzięliby ci, co zbierają odzież na cele dobroczynne.

-    Ja ich nie wzywałam. - Kathy starała się zachować powagę i nie wybuchnąć śmiechem.

-  Jasne. - Wzniósł oczy do nieba. - Ich ciężarówka przez czysty przypadek plątała się po okolicy?

-     Nie potrafiłam do ciebie dotrzeć. Nie chciałeś mi powiedzieć, co cię dręczy - przypomniała.

-   Dłużej tego nie mogłam znieść, Mel. Musiałam tobą wstrząsnąć.

-  Wezwanie tej ciężarówki było naprawdę wstrząsające. Skończył piwo i zamówił następne.

-   O, widzisz? - powiedziała sfrustrowanym głosem. - Nawet teraz żartujesz. Nigdy poważnie nie podchodzisz do problemów, nigdy o nich nie mówisz, tylko kpiną starasz się zepchnąć je na bok.

-     Tamtym problemem nie musiałem się zajmować. - Już się nie uśmiechał. - Rozwiązałaś go skutecznie. Po prostu wyrzuciłaś mnie za drzwi.

- Nie dałeś mi wyboru.

- Wiesz, jeżeli ktoś z nas miał prawo byd nieszczęśliwy, to ja.

-  Ty? - zapytała z niedowierzaniem.

-    Tak, ja - mówił całkiem serio. - Przecież musiałem współzawodniczyd z własną żoną od samego początku mojej kariery zawodowej.

-   Twojej kariery? A co z... - urwała w pół zdania. Do baru wszedł ktoś, na kogo czekała.

-    Nieważne! I tak teraz byś tego nie zrozumiał, tak jak nie rozumiałeś wtedy. - Podniosła się.

-    Dziękuję za poczęstunek. Powiedziałabym, że było mi z tobą miło, ale chyba sam wiesz...

Odprowadzając ją wzrokiem zastanawiał się, czemu ciągle czuł ból, przecież minęło już tyle lat.

-   Jeszcze tu jesteś? - zdziwiła się Kathleen na widok naczelnego. Chod było późno, wróciła do redakcji, by skooczyd pracę nad artykułem.

-   Czyżby wybuchła wojna?

Gerry Hancock podniósł głowę znad tekstu. Kiedy pracował do późna w nocy, a robił to często, sprawiał wrażenie, jakby dręczył go gigantyczny kac. Miał czterdzieści siedem lat, a wyglądał co najmniej na sześddziesiąt. Twierdził, że wkalkulował to w ryzyko zawodowe.

-   Nie, nie wojna - zaprzeczył. - Po prostu pewien radziecki dyplomata wykorkował w najmniej odpowiednim czasie.

-  A ty masz to opisad?

-    Nie. Ale trafiło mi się coś równie koszmarnego - odpowiedział. - Muszę wymyślid tytuł. Co o tym sądzisz?

Sięgnęła po żółty notes. Na kartce gęsto pokrytej pokreślonymi słowami pozostał tylko napis: Martwy czerwony odnaleziony.

-   Naprawdę chcesz to wydrukować? - spytała rozbawiona.

-   Nie - uśmiechnął się krzywo i odebrał jej notes - ale jest późno i jak nie zacznę się śmiać, to będę płakać.

-   Czujemy się odrobinę znużeni?

-   Nie wiem, jak „wam", ale mnie przydałby się dziesięcioletni urlop - jęknął. - A co z tobą? Co ty tu robisz?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin