Woods Sherryl - Wróg, przyjaciel, kochanek.pdf

(943 KB) Pobierz
10152046 UNPDF
SHERRYL WOODS
"Wróg, przyjaciel,
kochanek
Anula & Irena
PROLOG
Stary zegar w sieni wybił północ. Karen weszła do kuch­
ni i nastawiła czajnik, a potem, z filiżanką świeżej herbaty,
usiadła przy stole, żeby przejrzeć pocztę. Po ciężkim dniu
czuła się śmiertelnie zmęczona. Przez chwilę wahała się,
od czego zacząć - od rachunków czy od intrygującej ko­
perty z ozdobnym nadrukiem. Wreszcie odsunęła na bok
rachunki. Pod koniec miesiąca zawsze było ich o wiele za
dużo, a konto, jak zwykle, świeciło pustkami. Obawy, że
nigdy nie uda im się odbić od dna i nie będą mogli pozwo­
lić sobie na zatrudnienie paru stałych pracowników, zaczę­
ły przeradzać się w pewność. Wyglądało na to, że do końca
życia będą musieli sami wykonywać najcięższe prace,
mając do pomocy jedynie dwóch sezonowych robotników.
Tego dnia do północy pracowali w stajni; Caleb został tam
jeszcze, żeby ratować chorego cielaka. Wiecznie balansując
na granicy bankructwa, nie mogli sobie przecież pozwolić na
utratę choćby jednej sztuki bydła. Karen wciąż miała przed
oczami zmęczoną twarz męża, a w uszach dźwięczały jego
gniewne słowa. A przecież Caleb był z natury pogodnym,
zrównoważonym człowiekiem.
Zdecydowanym ruchem rozdarła grubą, elegancką koper-
Anula & Irena
tę z zaproszeniem na szkolny zjazd w Winding River, jej
rodzinnym mieście, oddalonym o sto mil od ich farmy.
W jednej chwili uleciały wszelkie troski. Pomyślała
o przyjaciółkach, tak dawno ich nie widziała. Dziewczy­
nach, które wciąż prześladował pech w miłości i które nie­
ustannie pakowały się w tarapaty.
Takie spotkanie to rzeczywiście świetny pomysł. Kilka
dni w miłym towarzystwie przyniesie jej trochę wytchnie­
nia, a ich małżeństwu tak bardzo upragnioną odmianę.
Pracą ponad siły w pełni zasłużyli na odrobinę rozrywki.
Caleb, starszy o kilka lat, nie chodził z nimi dó tej samej
klasy, polubił jednak szczerze jej przyjaciółki. A ponieważ
pozostał jedynym wciąż aktualnym małżonkiem w ich
gronie, skakały koło niego i rozpieszczały w sposób, który
krępował go, ale i cieszył zarazem.
Kiedy Caleb wrócił wreszcie ze stajni, głowę wciąż
miała zajętą myślami o spotkaniu z Cassie, Giną, Lauren
i Emmą. Popatrzyła na niego i spróbowała ocenić, w jakim
jest humorze. Ale on bez słowa otworzył lodówkę, wyjął
puszkę piwa i jednym haustem pochłonął jej zawartość,
jakby paliło go w gardle. Dopiero wtedy spojrzał na żonę,
a potem na kopertę, którą trzymała w ręku.
- Co to jest?
- Zaproszenie. Moja maturalna klasa organizuje zjazd.
W lipcu. - Posłała mu promienny uśmiech. - Och, Caleb,
czeka nas świetna zabawa. Gina, Lauren i reszta na pewno
przyjadą. Będą różne imprezy, piknik, tańce, no i oczywi­
ście doroczny pokaz fajerwerków na Czwartego Lipca.
- A ile to będzie kosztowało? Pewnie sporo?
Entuzjazm Karen nagle przygasł.
Anula & Irena
- Nie aż tak dużo. Myślę, że możemy sobie na to
pozwolić.
Caleb z wyrzutem wskazał na stertę rachunków.
- Nie zapłaciliśmy za prąd, z należnością za zboże
i paszę zalegamy już od dwóch miesięcy, a tobie się za­
chciewa jakichś wygłupów. Poza tym, nie mamy się gdzie
zatrzymać. Zapomniałaś, że twoi rodzice wyprowadzili się
z Winding River? Mamy przejechać sto mil tam i z powro­
tem w jeden dzień? Motele są drogie.
- Musimy pojechać - nalegała. - Załatwię jakiś nocleg.
- Jeżeli nie będziemy liczyć się z groszem, za rok mo­
żemy zostać bez dachu nad głową.
Karen wiedziała, że tego najbardziej się obawiał.
Słyszała to już nie pierwszy raz, ale za każdym razem
równie poważnie brała to sobie do serca. Wiedziała także,
że gra toczy się nie tylko o utrzymanie rancza, które jej
mąż ukochał nade wszystko i które należało do jego rodzi­
ny od trzech pokoleń. Nie była to także kwestia dumy.
Chodziło raczej o to, żeby ranczo nie dostało się w ręce
człowieka, którego Caleb uważał za swojego największe­
go wroga.
Człowiek ów, Grady Blackhawk, od lat robił wszystko,
by przejąć posiadłość Hansonów. Nie było tygodnia, żeby
nie przypominał im o swoim istnieniu; dnia wolnego od
wrażenia, że krąży wokół jak sęp, czyhając tylko na ich
upadek. Motywów Grady'ego Karen nigdy tak do końca
nie poznała, bo Caleb nie chciał z nią o tym rozmawiać.
Blackhawka przedstawiał jako wcielonego diabła i nie­
ustannie ostrzegał przed nim żonę.
- Nie bój się, Caleb, nie stracimy rancza - powiedzia-
Anula & Irena
ła, modląc się w duchu o cierpliwość. - Nie dostanie go
ani Grady Blackhawk, ani nikt inny.
- Chciałbym mieć tę twoją pewność. Masz ochotę na
koleżeńskie spotkanie, to sobie jedź, ale beze mnie. Ja
mam co robić. Muszę walczyć o dach nad głową.
Po tych słowach Caleb wypadł z domu i Karen nie wi­
działa go aż do rana.
Nie wrócili więcej do tego tematu, jednak, ku jej zdu­
mieniu, po kilku dniach Caleb przeprosił ją i wręczył czek
na pokrycie kosztów podróży.
- Miałaś rację. Ten wyjazd jest nam bardzo potrzebny.
Zobaczymy się z twoimi koleżankami i może nawet trochę
potańczymy - powiedział, mrugając znacząco, by jej przypo­
mnieć, że zakochali się w sobie właśnie na parkiecie.
Karen cmoknęła go w policzek.
- Dziękuję, kochanie. Zobaczysz, nie pożałujesz, bę­
dzie cudownie.
I rzeczywiście było cudownie. Jednak próba nadrobie­
nia zaległości spowodowanych wyprawą do Winding Ri-
ver okazała się ponad siły Caleba. Zasłabł na drugi dzień
po powrocie na ranczo. Jego i tak już mocno nadwerężone
serce nie wytrzymało dodatkowego obciążenia.
W drodze do szpitala Karen wyrzucała sobie, że powin­
na była to przewidzieć i dobrze się zastanowić, kiedy de­
cydowała się przedłużyć o kilka dni wizytę w mieście, by
jak najdłużej pobyć z przyjaciółkami.
Czy można było jednak mieć jej to za złe? Widywały się
tak rzadko! Emma robiła karierę jako adwokat w Denver,
Lauren święciła triumfy w Hollywood, Gina prowadziła
ekskluzywną włoską restaurację na Manhattanie w No-
Anula & Irena
Zgłoś jeśli naruszono regulamin