Saski Mirek - Pieśni o ludziach ziemi 01 - Kamienie zapomnianego boga.rtf

(1104 KB) Pobierz

MIREK SASKI

 

Kamienie Zapomnianego Boga

 

Siedem jest głównych czakr w ciele eterycznym.

A czakra w Wielkim Węźle jest Wielką Czakrą.

A fałszywy kamień oznacza Zagładę.

A kto ponad moc ziemi wynosi moc własną, sam jest, źródłem zagłady.

Cyrieon Modda z Szarego Miasta, Siódmy Kaptan Ziemi od 14 roku po zjednoczeniu.

Prawdy i przypomnienia.


Prolog

 

Tego młodego człowieka zdecydowanie nie powinno tu być. Nie w tym miejscu i nie o tej godzinie. O wschodzie słońca tak mały chłopiec powinien jeszcze spać, a o żadnej porze nie powinien wybierać się na spacer w te rejony. Dorośli ludzie unikali tego miejsca już od ponad tysiąca lat, nawet w środku dnia. Niestety on o tym nie wiedział.

Dzień właściwie nie zaczął się jeszcze. Słońce nie zdążyło obudzić i wygonić z domów nawet najbardziej niecierpliwych i pracowitych ludzi, przynajmniej nie tutaj. Tylko ptaki, myszy i oczywiście wszędobylskie owady świadczyły o istnieniu życia w tym zakątku miasta.

Cyrieon, zwany przez wszystkich Cyrim, szedł sobie beztrosko przez wyludnione ulice. Szeroko otwarte oczy wprost pochłaniały widoki, które podsuwał im świat.

To, co wzbudzało zainteresowanie Cyriego, absorbowało go tak bardzo, że jego młode ciało dość często natrafiało na przeszkody. One z kolei wywoływały nieoczekiwane wstrząsy, upadki i inne, nieprzyjemne zdarzenia. I zawsze pierwszym odczuciem Cyriego było wtedy zdumienie. Nie mógł uwierzyć, że natknął się na coś, czego nie ma. Nie ma, a w każdym razie przed chwilą nie było, bo przecież z pewnością zobaczyłby to w porę. Niestety, różne deski pod nogami, dziury w ziemi, meble czy czyjeś dorosłe nogi nie przestawały istnieć tylko dlatego, że Cyri chwilowo nie poświęcił im choć odrobiny uwagi.

Guzy, sińce i zadrapania nie stanowiły dla młodzieńca przestrogi. Świat godzien był poznania, a męczące dodatki najwyraźniej stanowiły nieunikniony jego element. To był drobiazg.

Teraz Cyri, pełen ufności do siebie i świata, przywędrował w najbardziej nieodpowiednie dla samotnego szkraba miejsce w okolicy i był tym miejscem całkowicie oczarowany. Odkrył oto, że w mieście istnieje drugi plac. I to plac zupełnie odmienny od tego w centrum, który zdążył już poznać, którego bał się, i którego nienawidził.

Nie było zresztą w mieście człowieka, który żywiłby inne uczucia wobec Placu Centralnego przed Pałacem Królewskim. Ogromna pusta przestrzeń wybrukowana została ongiś szarą kostką, teraz wyślizganą przez tysiące nóg kolejnych pokoleń królewskich żołnierzy. Było to miejsce ponure, a jego niesamowitość podkreślały dodatkowo szare, gołe mury z trzech stron dziedzińca. Okna od strony placu zamurowano dawno temu. Na rozkaz któregoś z królów. W starych mieszczańskich kamienicach od lat mieszkali tylko królewscy dostojnicy. Nikt bez potrzeby nie kręcił się w tej okolicy. Na plac prowadziło tylko jedno wąskie wejście, zagrodzone ciężką żelazną kratą. Tuż za nią nieustająco pełniło wartę dwóch żołnierzy o pustych twarzach i płonących oczach.

Gdyby ktoś ciekawski chciał przez kratę zobaczyć, co jest na placu, zobaczyłby tylko kawałek bruku. Ogromny pałac, który zamykał dziedziniec od czwartej strony, był z tego miejsca niewidoczny. Takich ciekawskich oczu nigdy jednak nie było. Zresztą nie tylko dlatego, że wszystkich odstraszał widok dziwnych wartowników. Każdy w mieście wiedział jak wygląda Plac Centralny, bo każdy raz w roku był zmuszony do złożenia tam wizyty. To przeżycie skutecznie odstraszało wszystkich przez następnych trzynaście miesięcy. Nawet Cyri coś o tym wiedział.

Raz w roku, w pierwszy nowodzień kwietnego, wszyscy mieszkańcy zbierani byli na placu, aby wysłuchać obwieszczenia królewskiego herolda, które dotyczyło zawsze tego samego. Herold odczytywał listę nazwisk szesnastoletnich chłopców powołanych do armii królewskiej. Cyri nic z tego nie pojmował i nie mógł zrozumieć, dlaczego ciocia Nerra nagle się rozpłakała. Skąd niby miał wiedzieć, że jej syn, wesoły kuzyn Takian, właśnie został wezwany do wojska. Nie wiedział również, że z armii królewskiej się nie wracało. Nie rozumiał też, dlaczego jego mama przytula go tak mocno do piersi. Atmosfera koszmarnego napięcia, strachu i nienawiści była dla Cyriego nie do zniesienia. Nieustraszony badacz świata bał się tego miejsca. Nie chciał tam być, nie chciał nawet myśleć o tym teraz.

Plac, w którego kierunku właśnie szedł, był zupełnie inny. Ten zapomniany przez bogów i ludzi niewielki skrawek wolnego miejsca – wciśnięty między wysypisko śmieci a Mur Zewnętrzny – kusił zielenią. Dla oczu przywykłych do szarości miasta był to widok niezwykły. Zwłaszcza dla takich oczu, jak Cyriego. Już po pierwszym spojrzeniu na to cudowne miejsce chłopiec zapomniał, że w połowie wysypiska zaczęły boleć go nogi. Bolały go solidnie, bo zanim tu dotarł, przewędrował prawie pół miasta.

Szedł przez wysypisko wytrwale, omijając pułapki, które czyhały na nierównym, zapadającym się pod stopami gruncie. Najdziwniejsze przedmioty, które zazwyczaj przyciągnęłyby jego uwagę, omijał bez zastanowienia. Nie widział nic oprócz zielonej polany. Nie mógł już doczekać się chwili, gdy na nią wbiegnie, choć to wszystko „coś” pod nogami przeszkadzało mu zdecydowanie i tylko opóźniało marsz. Gdy lewy but ugrzązł mu w śmietnisku, niecierpliwie szarpnął nogą. Prawa noga wsparła się o jakąś deskę, która nagle trzasnęła, złamała się i Cyri zarył nosem w górze śmieci. To go zatrzymało, ale tylko na chwilę. Natychmiast zaczął się podnosić, podpierając się różnymi częściami swojego ciała, nawet czołem, gdy ponownie zagroziła mu utrata równowagi.

Wtedy właśnie jego oczy poraził czerwony blask. Pojawił się i znikł jak błyskawica. Cyri przystanął. Wprawdzie polana była w tej chwili najważniejsza na świecie, ale on nie zwykł lekceważyć takich cudownych zjawisk. Błyskawica wystrzeliła z miejsca, które znajdowało się tuż przed jego nosem. Prawa ręka Cyriego natychmiast zagłębiła się w kupę śmieci i zaczęła ją niecierpliwie rozgarniać. Niestety natrafiła tylko na dziurawy kubek, połamaną drewnianą lalkę i kawałek ubrania. Znów czerwony błysk! Chłopiec spojrzał uważnie w dół. Na dnie popękanego dzbana leżał duży, czerwony kamień. Cyri chwycił go szybko i schował do kieszeni. Takie cudo trzeba będzie uważnie obejrzeć, ale potem. Teraz najważniejsze jest dotarcie do zielonej polany.

Ruszył pędem, gdy tylko jego stopa dotknęła zielonej trawy, ale już po chwili zwolnił. Kroki stawiał z niezwykłą dla niego ostrożnością i uwagą. Zaczął się rozglądać i badać teren.

Nagle znalazł się w zupełnie innym świecie. Zapomniał o mieście, nie czuł smrodu wysypiska, przestały go boleć nogi. Czuł się lekko i wspaniale. Pierwsze chwile niepewności minęły szybko i Cyri z wesołym okrzykiem ruszył biegiem przez pustą zieloną polanę. Wydawała mu się wspaniała i ogromna, choć w rzeczywistości nie była większa od miejskiego boiska. Była jednak cudownie zielona i należała tylko do niego. Biegał w kółko upajając się samym bieganiem i wirującą wokół zielenią. W końcu zdyszany przystanął i oparł się o mur.

Nagle spotkało go nowe odkrycie! Mur był w tym miejscu dziwny i należało to zbadać. Wprawdzie Cyri wiedział niewiele o murach, ale mur miejski parę razy zdarzyło mu się dotknąć: był szary, brudny, obdrapany, zamalowany niezliczonymi rysunkami i przede wszystkim zimny. Ten fragment zaś był ciepły, gładki i jakby miękki w dotyku. Cyri wyczuł pod palcami delikatne rysy niczym kształt niewidocznej gołym okiem płaskorzeźby. Uważna obserwacja i lekki dotyk przyniosły jeszcze jedno ciekawe spostrzeżenie. W pewnym miejscu, tuż nad ziemią Cyri odkrył dziurę. Była prawie okrągła, szeroka na trzy palce Cyriego i głęboka na długość małego palca. Odkrył ją głaszcząc kamienie. Jakby ujawniła się dopiero pod palcami chłopca. Cyri radośnie się roześmiał. „Co za cudowny dzień! Najpierw wycieczka, potem ten wspaniały czerwony kamień, a teraz to! A, właśnie, kamień!” Cyri sięgnął do kieszeni i wyciągnął znalezisko. Topaz zabłysnął w słońcu. Cyri aż krzyknął z zachwytu. We wnętrzu kamienia błyskał ogień. Był piękny i dobry. Nie parzył i nie straszył. Widać było, że żyje i cieszy się słońcem.

Nie wiadomo jak długo Cyri wpatrywał się w to cudowne zjawisko. Nagle schylił się, sięgnął do odkrytej przez siebie dziury w murze i wetknął w nią kamień. Pasował jak ulał. Kiedy Cyri zabierał dłoń, topaz strzelił jeszcze raz czerwonym błyskiem. Cyri zaklaskał w dłonie i aż zatańczył z radości na polanie. Kiedy spojrzał znów na mur, dziury nie znalazł, ale zdawało mu się, że w miejscu gdzie wetknął klejnot dostrzega czerwonawy poblask wydobywający się z wnętrza kamieni. Z ogromnym zadowoleniem pokiwał głową. Dziwne to wszystko było, ale zdecydowanie przyjemne. Tak powinno się stać. Zadowolony ruszył w powrotną drogę.


Część pierwsza

 

Tak pięknego dnia targowego nawet najstarsi górale nie pamiętają – westchnął rozmarzony Gydieon i wskazał ręką kłębiący się tłum. – Popatrz tylko!

– Taaak... – jego przyjaciel, Donvadon, syn Goniha z rodu Bobonitów, porzucił swą zwykłą postawę dystansu wobec rzeczywistości. Jak inni najzwyczajniej na świecie gapił się z zachwytem na zalany słońcem plac pełen ludzi i zwierząt, głosów, barw i zapachów.

– Co to są górale? – Cyri szarpnięciem za rękaw wyrwał brata z zapatrzenia. – Co to, górale? Górale, co to?

Chłopcy od dłuższej już chwili stali pośrodku uliczki spadającej z niewielkiego wzniesienia wprost na Bulwar Targowy i śledzili z pewnej odległości wydarzenia rozgrywające się u jej wylotu. Zaabsorbowała ich właśnie akcja zaganiania do klatki czterech gęsi, które najwyraźniej wybierały się na wycieczkę. Kupiec, który miał wobec nich nieco inne plany, usiłował je złapać. Ludzie oczywiście bawili się tym pokazem nadzwyczajnie.

Gydieon, nie przestając obserwować widowiska, zatykał usta swemu najmłodszemu bratu. Cyri w ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin