Gabriel Kristin - Zawsze w poniedziałek.pdf

(433 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ZAWSZE W PONIEDZIAŁEK
1
Kristin Gabriel
Nie lubię
poniedziałku
2
ZAWSZE W PONIEDZIAŁEK
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nick Chamberlin od dziecka nie lubił
poniedziałków. Marzył, by wykreślić ten dzień z
kalendarza, i miał ku temu uzasadnione powody. W
poniedziałek zachorował na ospę, rozbił swój
ukochany samochód i po raz pierwszy pocałował
dziewczynę. To ostatnie wydarzenie można by uznać
za uśmiech losu, gdyby nie to, że krewka siedmiolatka
odrzuciła jego zaloty i wybiła mu mleczny ząb.
Wizytę u dentysty sadysty wyznaczono oczywiście na
poniedziałek. To wszystko było już jednak śpiewką
przeszłości, Nick bowiem był teraz o wiele starszy i
mądrzejszy. Nauczył się ostrożnie jeździć, jak ognia
unikał niebezpiecznych kobiet oraz dawno przebył
wszystkie choroby wieku dziecięcego.
W tej chwili z uwagą obserwował siedzącego na-
przeciwko chłopaka. Jego biała koszula poplamiona
była atramentem i keczupem, a na plastikowej pla-
ZAWSZE W PONIEDZIAŁEK
3
kietce widniał napis „Kapitan Robby". Wyglądało to
dość komicznie w połączeniu z pryszczatą buzią
młodzieńca.
- Interesujący życiorys, panie Chamberlin
-stwierdził Robby, chowając kartki do tekturowej
teczki. - Jest pan pierwszym policjantem, który stara
się o pracę w naszej restauracji.
- Odszedłem z policji - uściślił Nick.
- No tak. - Robby chrząknął z zakłopotaniem. -Do
moich obowiązków należy dobór personelu. Szukam
odpowiedzialnych i oddanych pracowników. Wiem,
że pan ma już trzydzieści trzy lata, ale będzie pan
musiał zacząć od najniższego stanowiska. Jako
chłopcu kabinowemu nie wolno będzie panu
obsługiwać kasy ani frytkownicy. Wystarczy jednak
chęć do pracy, i może pan szybko awansować na
stewarda, bosmana, a nawet kapitana.
Nick zamknął oczy i policzył szybko do dziesięciu.
Na myśl o oszałamiających perspektywach,
czekających go w nowej pracy, miał ochotę zawyć z
rozpaczy. Był jednak w takiej sytuacji, że nie mógł
sobie pozwolić na żadne fochy.
- Kiedy mam zacząć? - zapytał zwięźle. Robby
długo nie odpowiadał, uważnie studiując
papiery.
- Jakiś problem? - zapytał Nick nieco
podniesionym głosem.
- Właśnie wyczytałem, że jest pan na zwolnieniu
warunkowym. - Robby wydawał się zakłopotany.
4
ZAWSZE W PONIEDZIAŁEK
- Spędziłem piętnaście miesięcy w ośrodku
resocjalizacyjnym.
- Naprawdę pan siedział?!
Nick przytaknął, nie trudząc się wyjaśnianiem, że
cierpiał za niewinność. Nie miał zamiaru opowiadać
pewnemu siebie młokosowi, że przyznał się do
niepopełnionych przez siebie win, rujnując w ten
sposób dobrze zapowiadającą się karierę zawodową.
Dopiero od tygodnia cieszył się wolnością, dlatego
musiał podjąć się pierwszej lepszej pracy.
- Super! - wykrzyknął Robby. - Jak na
kryminalistę wygląda pan zupełnie przyzwoicie.
Nick skrzywił się lekko. Nie miał zamiaru
rozwodzić się nad systemem penitencjarnym ani
wyjaśniać, że ośrodek resocjalizacyjny to przecież nie
Alcatraz.
- Posłuchaj, kapitanie - powiedział, zerkając na
zegarek. - Za dziesięć minut mam odebrać z biblioteki
moją babcię.
- Oczywiście! - Robby uniósł dłonie w uspokaja-
jącym geście. - Zaczyna pan jutro o drugiej. Witam na
pokładzie, panie Chamberlin.
Nick nagle zauważył, że Robby trzyma w dłoni
kawałek kolorowego kartonu.
- Co to takiego? - zapytał zaciekawiony.
- Pańska czapeczka. Wszyscy pracownicy muszą
to nosić. Aha, byłbym zapomniał. Musi pan nauczyć
się na pamięć menu i naszego sloganu reklamowego:
„Ryby, frytki i zabawa, dla każdego bardzo klawa".
ZAWSZE W PONIEDZIAŁEK
5
Nick z niedowierzaniem patrzył na kolorowe
kartonowe paskudztwo. Do czego to doszło, jakże
nisko upadł! Żeby trzydziestotrzyletni facet po
wyższych studiach jak błazen paradował w czapeczce
w kształcie ryby! A wszystko to za marne pięć
dolarów i piętnaście centów za godzinę, mając w
perspektywie, że kiedyś dostąpi zaszczytu
obsługiwania frytkownicy.
W ten oto sposób kolejny poniedziałek odcisnął się
swym piętnem na życiu Nicka Chamberlina.
Lucy Moore uznała mijający dzień za bardzo
szczęśliwy.
Zaraz po śniadaniu znalazła za kanapą pięćdziesiąt
siedem centów, a w chwilę potem łazienkowa waga
wskazała o kilogram mniej niż przed miesiącem. Gdy
tylko zaparkowała przed biblioteką, udało jej się
uratować życie rozpieszczonej pudliczce Gigi,
należącej do Letycji Beaumont. Wypieszczoną suczkę
dziewicę czekał los gorszy od śmierci, stała się
bowiem obiektem miłosnych uniesień potężnego i
bardzo brudnego kundla.
Osobiście Lucy uważała, że wydelikaconej Gigi
dobrze zrobiłby mały romans z normalnym psem,
jednak pani Beaumont była innego zdania. Ta
szacowna, aczkolwiek niezwykle histeryczna osoba
była prezesem Fundacji na rzecz Wspierania Miejskiej
Biblioteki. W podzięce za uratowanie cnoty suczki
szacowna dama obiecała pamiętać o Lucy przy roz-
patrywaniu najbliższych awansów.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin