Abedi Isabel - Whisper - nawiedzony dom.rtf

(574 KB) Pobierz

Isabel Abedi

 

 

 

 

 

 

 

WHISPER.

NAWIEDZONY DOM

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę go! Zabiera mnie do tego domu jak coś, co należy do bagażu, nie dlatego, że jest ładne, ale dlatego, że musi zostać zabrane, zło konieczne jak nieporęczny parasol. Nie jestem potrzebna, ale jeszcze mu pokażę, jaka jestem zła, ma to jak w banku.

Eliza, 3 lipca 1975

 

Kiedy Kat, śpiewając, skręciła z biegnącej przez las szosy w wąską drogę dojazdową, Noa po raz pierwszy ujrzała wieś. Rozciągała się u ich stóp wśród jasnożółtych pól pszenicy i soczyście zielonych łąk. Otaczała ją niemal nierzeczywista cisza. Wokół unosił się zapach deszczu, chociaż niebo było błękitne, a powietrza nie mącił najlżejszy wiatr, nie poruszało się ani jedno źdźbło wysokich traw na pobliskim pastwisku.

Jeszcze wiele lat później Noa będzie miała w pamięci ten widok, tę dziwną mieszaninę oczekiwania i niechęci, jaka w niej wówczas wzbierała, oraz to, co wydarzyło się po paru sekundach. Żałosne miauczenie Pancake, drapanie jej przyciętych pazurków szukających drogi wyjścia z koszykowego więzienia, i przeraźliwy krzyk Gilberta, który uciął śpiew Kat jak nożem. Było jednak za późno. Kat nie mogła już zahamować i kiedy w następnej chwili na drodze przed nimi leżała sarna z szeroko otwartymi szklanymi oczami, Noa przerwała swoje zacięte, trwające od pięciu i pół godziny milczenie.

- Kat, cholera, Kat, zabiłaś ją!

Kat uniosła ramiona i opuściła je ponownie w bezradnym geście, potem obejrzała się na swojego przyjaciela Gilberta, który stał przy drzwiach pasażera i wpatrywał się w martwe zwierzę, niczego nie rozumiejąc. Była to dorodna, choć jeszcze młoda sarna, jak oceniła Noa po wyglądzie pyska i aksamitnej gładkości sierści. Kremowe plamki zdobiły beżowo-brązowy grzbiet, brzuch był gładki i niemal mlecznobiały, i podczas gdy ciemne oczy w kształcie guzików patrzyły nieruchomo w niebo, czarny nos był wilgotny, jakby wciąż jeszcze tliło się w nim życie. Błyszczał tak intensywnie jak krew wypływająca cienką czerwoną stróżką z łba zwierzęcia. Noa ze wstydem przyłapała się na chęci sfotografowania sarny.

- Musimy uprzątnąć ją z drogi - odezwała się wreszcie.

Jej głos brzmiał spokojnie i wyraźnie, natomiast Kat, głośna, wszędobylska Kat, w milczeniu kiwała głową w stronę córki, odgarniając miedziane włosy za ucho i łapiąc zwierzę za przednie nogi. Gilbert nie robił nic. Stał nieruchomo, zwalisty, a jego okrągła twarz była blada jak księżyc.

Noa chwyciła sarnę za tylne nogi i uniosła ją wspólnie z Kat, aby przenieść zwierzę na pobocze. Stwierdziła ze zdziwieniem, że było ciężkie, niemal tak ciężkie jak człowiek.

- Musimy ją pochować - szepnęła Kat, kierując się w stronę samochodu. - Powinniśmy oddać jej ostatnią posługę. Biedne stworzenie.

Teraz także Hitchcock przyłączył się do zawodzenia Pancake. Jego miauczenie było niższe, bardziej gardłowe; w uszach Noi zabrzmiało jak akceptacja dla słów Kat. Ale gdzie mają pochować sarnę? Aby to zrobić, powinni zabrać ją ze sobą, a to było niemożliwe. Zielony Land-Rover Kat był wypełniony po brzegi walizkami z ubraniami, pościelą, płaszczami, kaloszami, kartonami książek Gilberta, jego mnóstwem gatunków herbat, figurką brzuchatego Buddy, garnkami ze stali szlachetnej, patelniami i nożami Kat, sprzętem fotograficznym Noi i tysiącem innych rzeczy.

- Możemy wrócić po nią później - Kat odpowiedziała sobie sama, kiedy wszyscy znów siedzieli w samochodzie. - Tak, właśnie tak zrobimy, przyjedziemy później i zabierzemy ją. Ktoś na pewno nam powie, dokąd możemy ją odwieźć. - Kat potrząsnęła lokami, wzięła głęboki oddech, znów była sobą. - Okej. Nie będziemy sobie psuć urlopu taką sprawą. To wszystko ma przynajmniej jedną dobrą stronę: moja obrażona córka znów ze mną rozmawia. Co na to powiesz, Gilbert?

Gilbert się nie odezwał, Noa wywróciła oczami, ale Kat wybuchnęła dźwięcznym śmiechem; silną dłonią, która na pierwszy rzut oka wcale do niej nie pasowała, klepnęła Gilberta w udo i włączyła silnik. Taka była Kat, potrafiła nad wszystkim przejść do porządku dziennego, wszystko przełknąć - problemy znikały, jakby ich nigdy nie było.

Noa również patrzyła przed siebie, ale wydawało jej się, że oczy sarny nie są już skierowane w niebo, tylko na nich - na nią, Gilberta i Kat, kiedy powoli zjeżdżali drogą prowadzącą do wsi.

 

* * *

 

„Nasza wieś będzie piękniejsza”, głosił napis na billboardzie po prawej stronie drogi. Kat ze śmiechem pokazała go palcem.

- Zjawiamy się w samą porę. Gilbert, człowieku, weź się w garść, takie rzeczy się zdarzają, rozumiesz? Zdarzają się w filmach, zdarzają w książkach, dlaczego nie miałyby się zdarzać w rzeczywistości? Chcę powiedzieć, że to jest przecież autentyczne, nie uważasz?

- To przyniesie nieszczęście, cholera - w głosie Gilberta brzmiała histeria. - To przyniesie nieszczęście, Kat! Kiedy widzisz taką scenę na początku filmu, wiesz dokładnie, co stanie się potem.

- E tam, przeklinanie też przynosi nieszczęście, a teraz ciesz się przynajmniej, że jesteśmy na miejscu!

Kat położyła dłoń na klaksonie i nacisnęła trzy razy pod rząd, co Noa skwitowała głębokim westchnieniem. Czy jej matka nie mogła się choć raz powstrzymać? Nie wystarczyło jej, że najpóźniej od jutra stanie się tematem rozmów? Tymczasem dotarli już do dolnej części wsi, ale głośne oznajmienie przybycia Kat pozostało początkowo bez odzewu. Wiejska droga była pusta. Naprzeciw opuszczonej knajpy stała budka telefoniczna, a Kat jechała tak wolno, że Noa zauważyła, iż aparat jest tu nadal na monety. Domy stały w szeregu wzdłuż drogi. Szare, beżowe, jasnobrązowe, były jak wypłowiałe na słońcu klinkierowe pudełka z zaciągniętymi zasłonami lub opuszczonymi roletami. Sprawiały wrażenie wymarłych i wieś, która jeszcze kilka minut temu wydawała się Noi wzorzystym pledem na zieleni, emanowała teraz jakby ledwie wyczuwalną wrogością.

Dopiero kilkaset metrów dalej, w górnej części wsi, zapanowała przyjemniejsza atmosfera. Druga knajpa, którą właśnie mijali, wydawała się w porównaniu z pierwszą wręcz przyjazna. Na wypucowanej tabliczce na drzwiach widniał jasnozielony neonowy napis „Gospoda Kroppa”. W skrzynkach na oknach kwitły bratki, nawet na najwyższym, usytuowanym tuż pod samym dachem, niczym oko. W otwartych drzwiach pojawiła się kobieta z całkowicie białymi włosami, które okalały jej szczupłą twarz niczym wieniec. W lewej ręce ściskała rączkę czarnej laski. Kobieta stanęła prosto jak świeca, spoglądając za nimi. Kat zatrąbiła dwa razy, ale gdy Noa się obejrzała, kobieta znów zniknęła za drzwiami.

Lewą stroną drogi jakiś rolnik w ubłoconych gumowcach pędził krowy, było ich siedem, wszystkie łaciate, czarno-białe, z ospałością malującą się na pyskach i nabrzmiałymi wymionami, które kołysały się, gdy zwierzęta szły. Kiedy Kat powoli je mijała, jedna z krów zaryczała i rolnik podniósł rękę. Jego nos przypominał kartofel, a w półprzymkniętych ustach brakowało połowy zębów. Noa mimowolnie chwyciła aparat i tym razem nie poczuła wstydu.

- Zdaje się, że to był Hallscheit, nasz gospodarz. Dokładnie tak opisał go mój asystent. Wieś zresztą też. Fantastycznie, tu jest zupełnie jak w książce z obrazkami, jestem ciekawa tego domu.

 

 

Asystent Kat, student szkoły filmowej, nie tylko towarzyszył jej w pracy na planie, ale załatwiał też za nią wszelkie możliwe sprawy. Był tutaj w zeszłym tygodniu, aby podpisać umowy i odebrać klucz dla Kat. Noa wciąż jeszcze nie mogła pojąć, że Kat wynajęła ten dom na dłuższy czas, wcześniej go nawet nie obejrzawszy.

Gilbert wcisnął przycisk otwierający okno. Do samochodu wtargnął zapach świeżego obornika i Pancake znów zaczęła żałośnie miauczeć, a Hitchcock prychał obok niej.

- Już dobrze, kochani, zaraz będziemy na miejscu! - zawołała Kat do tyłu. - I wtedy wy, grube kocie mieszczuchy, przekonacie się nareszcie, co to znaczy samodzielnie upolować sobie kolację. Świeży wiejski filet z myszy, co wy na to? Gil, możesz rzucić okiem na opis? Na końcu ulicy w lewo, potem w prawo i znów w lewo, zgadza się?

Gilbert skinął głową i dwie minuty później Kat zahamowała przed zamkniętą bramą wjazdową. Była to prosta brama z drutu i desek, tkwiąca w żelaznych zawiasach dwóch pali. Za nią stał dom, otoczony dużym, prawie okrągłym ogrodem pełnym polnych kwiatów i drzew - owocowych i ozdobnych.

Dom, który Noa nazwie późniejWhisper”.

 

* * *

 

Dużo później, po lecie, Noa usłyszała raz, jak Kat twierdziła, że dom, w którym dzieją się takie rzeczy, powinien wyglądać inaczej. Powinien to być dom z pokojami pełnymi zakamarków i mrocznymi salami, dom o wysokich ścianach, odbijających własnym echem najcichszy odgłos, dom o długich, wijących się korytarzach, skrzypiących schodach i tajemniczych zaułkach... Każdy reżyser wybrałby taki właśnie dom, w miarę możliwości w Szkocji lub Anglii, położony na uboczu i z widokiem na bezludne krajobrazy.

„Whisper” niczym nie przypominał takiego domu. Był skromnym, dwupiętrowym budynkiem z tak zwanego muru pruskiego, z odpadającą farbą na fasadzie, zielonymi plamami mchu na czarnym dachu i przylegającą z tylu stodołą. Jego wiek był równie trudny do odgadnięcia jak tajemnica, którą ukrywał. Ale był dokładnie taki, jak chciała Kat - a Kat zawsze dostawała to, czego chciała, było to niepisane prawo.

Kiedy matka Noi wysiadła z samochodu i rozglądała się, podparta pod boki, wydawała co chwilę okrzyki zachwytu, wypłaszając przy okazji grubego wróbla z orzecha włoskiego. Również twarz Gilberta nabrała z powrotem kolorów i na jego pucołowatych policzkach pojawił się uśmiech, przypominający Noi widok szczęśliwego dziecka.

- Pięćset lat! - wykrzyknęła Kat z przesadnym szacunkiem, kładąc płaską dłoń na czarnej drewnianej belce. - Nasz nowy wakacyjny dom ma pięćset lat. Tak, to niesamowite. Mam ochotę wyjść z siebie z radości!

- Już to robisz - stwierdziła trzeźwo Noa i skinęła głową w stronę sąsiedniego domu, gdzie za odsuniętą do połowy firanką pojawiła się twarz kobiety. - I masz już pierwszych widzów. Czuj się jak u siebie, Kat.

Kat ze śmiechem odrzuciła loki do tyłu, a Noa podniosła koszyk z tylnego siedzenia.

- Mogę je wypuścić?

- Poczekaj! - Kat uniosła dłoń i włożyła ją do kieszeni skórzanego płaszcza w poszukiwaniu kluczy, które załatwił jej asystent. - Poczekaj jeszcze chwilę, wypuścimy je dopiero w domu. Nasze neurotyczne miejskie koty nie są do tego przyzwyczajone, mogłyby nam czmychnąć. Na tym urlopie nie mam już ochoty na więcej nieboszczyków.

 

 

 

 

 

* * *

 

Brązowe drzwi wejściowe otworzyły się do połowy, skrzypiąc z wielkiego wysiłku, i zablokowały się, tak że Gilbert musiał dosłownie przecisnąć się do środka. Następnie weszła Kat, a na końcu Noa z koszem w dłoni. Korytarz był tak maleńki, że tłoczyli się jedno obok drugiego. Jego podłoga była wyłożona starymi kaflami, obok drzwi wejściowych stała drewniana szafa na ubrania, a tuż przed schodami stojak na parasole. Jednak tym, co najsilniej uderzyło Noę, był zapach. Tak, pachniało... perfumami, kobiecymi perfumami, miały korzenny, lekko słodkawy zapach, tak intensywny, jakby ktoś, kto świeżo się nimi skropił, właśnie ich mijał. Poirytowana przyjrzała się pozostałym dwojgu. To na pewno nie Gilbert, a Kat używała męskiego zapachu Jeana Paula Gaultiera. Czy ktoś był tu przed nimi, żeby dopilnować porządku? Może żona gospodarza? To oczywiście możliwe, ale mimo wszystko... ten zapach tu nie pasował, pasował tu jeszcze mniej niż ona, Noa, Gilbert, a przede wszystkim Kat. Czy oni niczego nie czuli? Akurat kiedy Noa chciała ich o to zapytać, zapach się ulotnił. Ulotnił się, jakby go nigdy nie było. Kręcąc głową, Noa ruszyła za matką i Gilbertem do kuchni, gdzie pachniało teraz dokładnie tak, jak powinno pachnąć w starym, niezamieszkanym domu na wsi: kurzem, stęchlizną, zdechłymi myszami, a także trochę samotnością. Noa poczuła nagle dreszcze na plecach. W tym domu było zimno, zimno i wilgotno, jakby lato miało tu zakaz wstępu.

Z koszyka dobiegło żałosne miauczenie.

- Kat, już? - spytała Noa. - Mogę je wreszcie wypuścić?

- Tak, tak, wypuść. - Kat odłożyła torebkę na stół i ruszyła już dalej, przez tylne drzwi kuchenne na jeszcze zimniejszy korytarz, przechodzący w piwniczkę na węgiel. Kolejna piwnica kryła się za zbutwiałymi drewnianymi drzwiami, znajdującymi się na lewo od wejścia do kuchni. Oczy Noi rozbłysły na chwilę, ponieważ tu - tym właśnie Kat ją skusiła - będzie mogła sobie urządzić ciemnię.

Teraz jednak trzeba było wypuścić koty na wolność. Czarny jak smoła Hitchcock wyszedł z koszyka pierwszy. Godnie, jak przystało na starszego pana, zaczął przeprowadzać inspekcję nieznanego sobie pomieszczenia. Pancake wysunęła się za nim, miaucząc bojaźliwie. Noa uśmiechnęła się pod nosem. Tak, Pancake rzeczywiście była naleśnikiem, grubym, tłustym, okrągłym jak beczka naleśnikiem w rude prążki i tak obfitym, że spod sadła ledwie było widać nieforemne łapy.

- No, grubasińska, tu więc wylądowaliśmy. Witam na wygnaniu.

- Ach, daj spokój, nie bądź taka surowa, mała. - Gilbert objął Noę ramieniem. - Miło się tu urządzimy, a kiedy Kat nas wkurzy, zamkniemy ją w piwnicy na węgiel.

Noa położyła mu głowę na ramieniu. Na krótkiej liście plusów tego przymusowego urlopu najdawniejszy przyjaciel Kat zajmował miejsce tuż za obiecaną ciemnią i nowiuteńką lustrzanką. Natomiast Kat okupowała jedną z pierwszych pozycji na liście minusów. To wcale nie perspektywa wiejskiego otoczenia, tylko myśl o spędzeniu kilku tygodni w bezpośredniej bliskości Kat nie dawała Noi spokoju. Już teraz obecność matki eskalowała, wciskała się we wszystkie kąty, wypełniała pokoje aż po nisko zawieszone sufity, spychając wszystko inne na drugi plan, nawet masywnego Gilberta, który jakby wcale tego nie zauważał.

- No więc tu na dole jest moje królestwo! - zawołał, obejrzawszy oba pokoje znajdujące się tuż obok kuchni. Właściwie były to raczej wiejskie izby niż pokoje, przechodzące jedno w drugie pomieszczenia z mocno zabrudzoną, drewnianą podłogą, łuszczącą się tapetą i gołą żarówką, oświetlającą proste umeblowanie: jasną, wiejską szafę, dwa wyświechtane fotele i pomalowane na niebiesko łóżko.

 

 

W przykurzonej ramce nad nim widniał pod szkłem napis gotyckimi literami „Niech cię Bóg błogosławi”. Drugi raz od chwili przybycia Noa uśmiechnęła się pod nosem. Już choćby z powodu samego napisu te pokoje były w sam raz dla Gilberta.

Noa i Kat będą spały na górze, tak zostało postanowione już wtedy, kiedy dostali plan budynku. O skrzypiących schodach, krętych korytarzach i ciemnych zakamarkach nie mogło być mowy także na piętrze. Jedynie drugi od góry stopień lekko wygiętych schodów wydawał odgłos spróchniałego drewna. Korytarz, z którego odchodziły sypialnie, salon i zamknięty strych, był niewiele większy od korytarza wejściowego. Jego jedynym meblem był stary regał pełen książek, a z niskich okien widok ponad drzewami sięgał jedynie do następnej parceli.

Kat dostała dwa duże pokoje po lewej stronie korytarza, Noa natomiast mały, kwadratowy po prawej. Znajdował się za salonem i podobnie jak ten Gilberta był wyposażony w podstawowe sprzęty. Wzrok Noi wędrował od ciemnobrązowego łóżka, przez szafkę ze sklejki, do sofy, skleconej z kilku materacy. Obok okna stało oparte o ścianę lustro. Również i tu odłaziły pożółkłe tapety - kiedyś były chyba białe w czerwone różyczki - a w jednym miejscu na suficie kruszył się tynk. No pięknie. Będzie tu mnóstwo pracy.

Noa odstawiła swoją torbę podróżną, przejechała dłonią po czarnych włosach sięgających ramion i podeszła do lustra. Gruba warstwa kurzu dzieliła ją od lustrzanego odbicia. Pośrodku tafli wyraźnie widoczny był napis: „Królewna Śnieżka”.

Litery lśniły czerwienią pod grubą warstwą kurzu i Noa wpatrywała się w te słowa, dopóki nie przestraszyło jej głośne mruczenie. Pancake wsunęła grubą głowę przez uchylone drzwi i niedbałym susem znalazła się na sofie z materacy. Zaczęła lizać łapy, miaucząc z głodu i zerkając na Noę, jakby chciała spytać: „Kiedy będzie wreszcie coś na ząb?”.

- Okej, kochani, wypakujmy najważniejsze rzeczy, podłączmy piece i zobaczmy, co oferuje wiejska gospoda - zagrzmiał głos Kat przez ścianę. Noa jęknęła. Te ściany wcale nie tłumiły dźwięków, pod koniec lata będzie pewnie znała na pamięć nową rolę filmową Kat. Jej matka była aktorką, jedną z niewielu, którym się „udało”, jak nazywał to Gilbert.

Jej ostatni przebój kinowy „Aż do krwi”, dramat miłosny rozgrywający się w Trzeciej Rzeszy, sprawił, że twarz Kat pojawiała się na okładkach wszystkich czasopism. Prasa nazwała ją „Kathariną Wielką” i nie było tygodnia, w którym nie dzwoniłby do nich chociaż jeden reporter w sprawie wywiadu. Kat to uwielbiała, przed każdym fotografem otwierała drzwi - wszystkie drzwi, raz nawet do pokoju Noi, za co ta ukarała matkę lodowatym milczeniem. Od tamtej pory Noa zamykała swój pokój. Tu jednak nie było zamka.

Noa nie będzie też nic wypakowywać. To nie miało sensu. Szafa była tak zakurzona, że postanowiła w pierwszej kolejności powlec pościel. Kiedy następnie zeszła do kuchni po mokrą szmatkę do szafy, z kranu poleciała tak lodowata woda, że aż się wzdrygnęła.

Usiadła w pokoju Gilberta na skraju łóżka i popatrzyła przez okno. Akurat zaczął zapadać zmrok i Noa przyglądała się ze zdziwieniem, jak szybko blada szarość zamienia się w ciemność. Światło było tylko w tym pokoju, z tyłu w łazience i w salonie, gdzie Kat majstrowała coś przy piecu.

- Zanim choć trochę przystosujemy ten dom do zamieszkania, skończy się nasz pierwszy urlop - marudził Gilbert. - Czy Kat nie mogła nam pozwolić na odrobinę więcej luksusu?

Powiesił kilka eleganckich koszul w szafie i zaczął szukać odpowiedniego miejsca dla swojego Buddy. Wreszcie, z głębokim westchnieniem, zdecydował się na częściowo odkurzony parapet. Przed nim piętrzyły się puszki z herbatą, a otwarte kartony z książkami stały obok drzwi.

Gilbert poprawił okrągłe okulary i rozejrzał się, kręcąc głową. Miał pięćdziesiąt trzy lata, dokładnie dwadzieścia lat więcej od Kat, ale Noa uważała, że nie wyglądał na tyle. Zmarszczki na jego twarzy pojawiały się wyłącznie wtedy, kiedy się śmiał, jasnoniebieskie oczy błyszczały zazwyczaj jak u małego chłopca, a rudawa czupryna lśniła tak jedwabiście, jakby reklamował jakieś środki do pielęgnacji włosów. Teraz jednak było w nich mnóstwo kurzu, a czoło Gilberta zdobiła smuga brudu.

- A tak chętnie ustawiłbym swoje skarby na regale - burczał, wycierając dłonie o dżinsy. - Najpierw jednak trzeba go zbudować. Regał z korytarza na piętrze został już zajęty przez naszych poprzedników, a jak znam Kat, na pewno nie będzie chciała rozstać się z tym kramem z góry.

Noa nie przyjrzała się jeszcze wypełnionemu książkami regałowi w korytarzu, natomiast skarby Gilberta znała aż za dobrze. Nazywały się „Kosmiczny serwis zamówień”, „Życzenia do wszechświata”, „Wyrocznia żelkowego misia”, „Ty i twoja zwierzęca siła” albo też „Podręcznik parapsychologii”. Ten ostatni położył na łóżku, zaczął go czytać już w trakcie podróży, był to trzystustronicowy tom o wywoływaniu duchów, seansach spirytystycznych i proroczych snach, który Gilbert skończy najdalej pojutrze.

Gilbert pożerał książki, jak twierdziła Kat. Książki ezoteryczne - o najbardziej niemożliwych tytułach i najbardziej niemożliwej treści. To z ich powodu Kat i Gilbert poznali się przed trzynastu laty w jego spirytualistycznej księgarni, kiedy Kat miała w jakimś serialu grać zmartwychwstałego nieboszczyka i szukała materiałów do swojej roli. Noa miała trzy lata, kiedy trafiły do księgarni Gilberta. Podczas gdy ona utknęła w kąciku z książkami dla dzieci, oglądając obrazki, Kat poprosiła Gilberta o poradę, wyśmiewając się co rusz z tego, co mówił, a na koniec zaprosiła go na obiad. Mimo swojego „ezoterycznego skrzywienia”, z którego Kat podkpiwała po dziś dzień, Gilbert był najinteligentniejszym mężczyzną, jakiego matka Noi spotkała kiedykolwiek - co przy nieustannych romansach Kat nie pozostawało bez znaczenia. Noa nie była w stanie zliczyć, ilu mężczyzn w ciągu szesnastu lat jej życia przewinęło się przez sypialnię matki. I wcale nie chciała ich liczyć. Gilbert był gejem, za co Noa była mu wdzięczna. Ponieważ dzięki temu pozostanie przyjacielem Kat i zastępczym ojcem Noi. Albo zastępczą matką, jak powtarzał ze śmiechem Gilbert.

- W porządku, kochani, piec działa, chodźmy coś zjeść. - Kat stanęła w drzwiach, wzięła się pod boki i przybrała typową, stanowczą minę, która nie dopuszczała żadnego sprzeciwu. Na dworze tymczasem zrobiło się już tak ciemno, że kuchnia za jej płomiennymi włosami ginęła jak czarna dziura.

W korytarzu obok drzwi stały świeżo napełnione miseczki kotów. Kat odłożyła chyba na później udzielenie im pozwolenia na polowanie. Pomieszczenie wypełniało łapczywe mlaskanie Pancake, kiedy jednak Noa wyszła do ogrodu, spowiła ją cisza. Firanki w sąsiednim domu były teraz zaciągnięte i jedynie w oddali szczekał pies.

Podczas gdy Gilbert zamykał drzwi, a Kat głośno wciągała wiejskie powietrze, Noa popatrzyła na latarnię przed domem. Jej żółte światło migotało, jakby poruszane wiatrem, i w tym momencie Noę ogarnęło po raz pierwszy uczucie, że ktoś na nią patrzy. Szybko odwróciła głowę i spojrzała na dom. Światła jednak były pogaszone, okna ciemne. Noa spróbowała pozbyć się tego uczucia, przełknąć je, jak to zawsze robiła Kat. Ale nie była Kat i kiedy szła za matką i Gilbertem wąską dróżką do furtki, to dziwne uczucie utknęło jej w gardle.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

Jest tak, jakby oszczędzał słów w domu, żeby szafować nimi poza domem. Wieśniacy w gospodzie już teraz zlatują się jak pszczoły do miodu, żeby go wysłuchać. Pan doktor z miasta ze swoją śliczną córką. Nie odzywam się. Moja twarz jest ze szkła i chciałabym, żeby ktoś się o nią skaleczył.

Eliza, 5 lipca 1975

 

Na niebie pojawiły się już pierwsze gwiazdy. Rozjaśniały czerń nad wsią niczym srebrne cętki. Droga wciąż jeszcze była pusta, w jakiejś oborze cicho muczała krowa, a z chodnika po drugiej stronie gospody dobiegały głosy. Głosy grupki nastolatków, którzy stali na przystanku autobusowym, zwróceni tyłem do nadchodzących.

- Skrzynka piwa, dwie flaszki wódki z Red Bullem, dam radę, spokojnie...

- Nie chrzań, stary, jesteś taki chudy, że padniesz po pierwszej butelce...

- Ej, Dennis, to lepiej ty powiedz, kto wczoraj porzygał się na pastwisku...

Noa zmuszała się, żeby nie słuchać, i próbowała zepchnąć na drugi plan obrazy, które widziała oczyma wyobraźni. Ale nic z tego nie wychodziło. Obrazy wracały, jeden za drugim i z niezawodnością nieproszonych gości: garaż Kat jako dyskoteka z mrugającym czerwonym światłem. Svenja i Nadine, obie kompletnie pijane. Ogromne głośniki i maleńka powierzchnia do tańca. Noa pośrodku, otoczona przez pozostałych. Oczy Heiko. Jego ciemne oczy, błyszczące, roześmiane. Jego dłoń, która pociągnęła Noę na górę, do mieszkania i... Noa przycisnęła palce do powiek i pokręciła energicznie głową. Nie, nie myśleć, co było dalej, nie teraz, nie tutaj!

Wzięła Gilberta pod ramię i wtuliła twarz w jego miękką, zamszową kurtkę. Pogładził ją po głowie, jakby wiedział, z czym właśnie walczyła - jakby też wiedział, dlaczego Noa ostatecznie nie zdecydowała się na podróż z tak zwanymi przyjaciółmi na rozrywkową wyspę Mykonos, gdzie ciocia Svenji prowadziła nieduży hotel. Tak, Gilbert na pewno to wiedział. W końcu to on czuwał przy jej łóżku tamtej nocy. On. Nie Kat.

Ani nie Svenja czy Nadine, którym Noa nigdy nie opowiedziała, co się wydarzyło. Nawet Gilbertowi się nie zwierzyła, tylko pocieszała się jego bliskością, i czasami miała wrażenie, że był nie tylko przybranym rodzicem, ale i zastępował jej przyjaciół, jakich życzyłaby sobie mieć. Przyjaciół, z którymi można robić coś więcej, niż chodzić na imprezy, upijać się albo włóczyć popołudniami po centrach handlowych. Przyjaciół, z którymi można o wszystkim pogadać, nie tylko o markowych ciuchach, facetach, innych dziewczynach z grubymi lub chudymi tyłkami, za dużym lub za małym biustem. Przyjaciół, którzy nie wypytują jej wciąż o Kat albo koniecznie chcą pójść na jakieś przyjęcie premierowe. Hej, popatrzcie, przyjaźnię się z córką Kathariny Thalis. Noa wypuściła gwałtownie powietrze. Jak długo jeszcze potrwa, zanim Kat i tu znajdzie się w centrum uwagi? Dni - czy może godziny?

Przed knajpą stał stary bus, granatowy, prawie czarny volkswagen, pomalowany w gwiazdki. Noa przeszła tuż obok niego. Ktoś zadał sobie sporo trudu - i naprawdę dobrze wykonał swoją pracę. Bus wyglądał tak, jakby chciał zrobić konkurencję niebu. Pokrywały go tysiące gwiazd, Noa rozpoznawała nawet Drogę Mleczną i Wielki Wóz.

- Czuję trawę - odezwał się Gilbert.

- Jesteśmy na wsi - roześmiała się Kat. - Oczywiście, że czujesz trawę, Gil, to znaczy...

- ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin