Greene Jennifer - Kapryśna dama.pdf

(583 KB) Pobierz
6607010 UNPDF
JENNIFER GREENE
Kapryśna dama
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Kochaj się ze mną, Clay.
Clay właśnie wsuwał prawe ramię w rękaw dżinsowej
kurtki, kiedy z kanapy dobiegł go wyrazisty kobiecy
szept. W miękkim, sennym alcie pobrzmiewała nutka
szaleństwa.
Głos Liz Brady zawsze doprowadzał mężczyzn do
utraty zmysłów. Miała, jak się okazało, żelazny
organizm. Ta kobieta dawno już powinna całkowicie
opaść z sił. Przed laty Liz uznawała co najwyżej
kieliszek wina dla towarzystwa, zaś podczas ostatnich
czterech godzin doprawiał jej lemoniadę taką ilością
wódki, która każdego zwaliłaby z nóg.
- Clay?
- Słyszałem, kochanie. - Lewe ramię weszło gładko,
skończył naciągać kurtkę. Poczuł zaniepokojenie na
widok szczupłej, zgiętej nogi w pończosze, wyłaniającej
się zza oparcia kanapy. Clay przeżył już niejedno. Ale
teraz uznał, że jego doświadczenie nie wystarczy, aby
poradzić sobie z prężeniem się palców stóp, delikat­
nością kostki oraz nieskazitelnym kształtem łydki.
Na szczęście noga zniknęła, zaraz jednak po przeciw­
nej stronie kanapy pojawiła się owalna twarz z subtelnie
zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Wspaniałe, jed­
wabiste, platynowe włosy ledwie sięgały ramion. Oczy
były ciemniejsze niż kawa i czulsze niż noc. Liz
z pewnością na co dzień wyglądała jak kompetentna,
dwudziestosiedmioletnia bibliotekarka. Lecz nie tej
nocy. Żadna kobieta nie ma prawa prezentować się
równie bezwstydnie, równie... prowokująco.
Deja-vu poraził go niemal jak piorun. Mężczyzna
nie powinien powtórnie przeżywać niektórych spraw.
Kiedy poprzednim razem Liz usiłowała go uwieść,
miała siedemnaście lat i była gotowa na wszystko.
Wyobrażał sobie, że musiały minąć całe miesiące,
zanim zdobyła się na odwagę kupna prezerwatyw
w miejscowej drogerii. Już wtedy Liz uważała, że nie
należy dać się życiu zaskoczyć.
Wyglądało na to, że teraz jest zdecydowana do­
prowadzić go bez mała do poważnego ataku serca.
- Clay...
Śpiew mitycznych syren, które wabiły żeglarzy,
wydał się Clayowi mało przekonujący w porównaniu
z głosem Liz.
- Idę, kochanie - zgasił nocną lampkę i ruszył ku
niej. Dziesięć lat temu Liz charakteryzowała przedziwna
mieszanina tupetu, świeżości i słodyczy. Uwielbiał ją
wówczas, lecz nigdy nie czuł się szczęśliwszy niż wtedy,
gdy wyjechała na studia. Podczas rzadkich chwil, kiedy
zaglądała do Ravensport, starannie usuwał się jej
z drogi. Choć nie tknął jej wówczas, gdy miała
siedemnaście lat, w głębi serca wiedział, że zawsze tego
pragnął. Upływ czasu niczego nie zmienił. Ale cóż,
przegrani nie sięgają po damy. Bez względu na to, jak
dalece prowokujący był jej senny uśmiech, jak porywcze
ruchy, Liz zawsze pozostanie damą. Chociaż w tej
chwili o tym po prostu nie pamiętała.
Przegięła się ku niemu. Ściągnięte w zamyśleniu
brwi zdawały się wskazywać, iż w jej głowie toczy się
ciężka batalia. Musiała jednak w pewnym momencie
zgubić wątek, bo gdy wreszcie dosięgnęła Claya,
wymruczała:
- Halo.
Omal się nie roześmiał. Zagarnął ramieniem jej
barki, aby uchronić osuwające się, chwiejne ciało
przed upadkiem.
- Halo - odmruknął.
- Sprawa ma się tak, Clay - przerwała i ziewnęła,
- że zawsze cię kochałam.
- Oczywiście, że mnie kochałaś - odparł, prowadząc
ją w stronę drzwi.
W połowie drogi jej stopy wrosły nagle w podłogę.
Jedna z delikatnych, jasnych brwi uniosła się ku górze.
- Zdaje mi się, że pamiętam... już to przedtem
robiliśmy...
- Hmmm... hmmm...
- Byłam mężatką, nie wiedziałeś?
- Tak. - Słowa Liz zlewały się do tego stopnia, że
z trudem mógł ją zrozumieć. Zresztą, skupiał się
raczej na prowadzeniu w kierunku wyjścia stawiających
mu opór czterdziestu dziewięciu kilogramów.
- Ale już nie jestem.
- Wiem.
- Małżeństwo - zdawała się zastanawiać nad
doborem słów - to twardy orzech do zgryzienia.
- Też to słyszałem. - Liz mocno gestykulowała,
zupełnie jakby brakowało jej słów. W połowie drogi
do holu obróciła się, oplatając ramionami szyję Claya,
po czym wlepiła zamglony wzrok w jego pełne
niepokoju oczy. Zakołysała biodrami, a ten ruch
sprawił, że ciśnienie krwi Claya gwałtownie wzrosło.
Odgarnął z jej czoła jedwabistą grzywkę, starając
się odnaleźć w pamięci obraz siedemnastoletniej,
wiecznie pogrążonej w lekturze nimfy z warkoczykami.
Pełen dumy i niewinności podlotek wyzwalał wówczas
w mężczyźnie opiekuńcze skłonności. Świat zmienił
się przez tych dziesięć lat, podlotek stał się kobietą,
lecz Clay czuł, że ogarniają go dawne pragnienia.
Nigdy by nie przypuścił, że tego wieczoru natknie
się na Liz. Wprawdzie stale widywał się z jej bratem,
lecz Andy ani razu nie wspomniał o rozwodzie siostry,
ani o tym, że zamierza ona przyjechać do domu na
dłużej. Dzisiejsza wizyta Claya była niespodziewana
i, gdyby miał więcej rozumu, zostawiłby brata oraz
siostrę samym sobie pod rodzinnym dachem.
Ale rozsądek nigdy nie był jego mocną stroną.
Dotknął dłonią pobladłego policzka Liz. Była tak
piekielnie chuda, iż każdy powiew wiatru mógł ją
zdmuchnąć. Już od pierwszego rzutu oka zrozumiał,
że jest krańcowo wyczerpana i niebezpieczenie bliska
załamania. Nie umiała się pozbyć sztucznego uśmiechu,
nie mogła przestać mówić, nie potrafiła też opanować
gestykulacji. Miała podbite oczy, a cerę bielszą niż
papier. Andy rzucił mu bezradne spojrzenie. Zupełnie
nie wiedział, co począć z kobietą w tym stanie nerwów.
Clay wiedział. Trunek powinien zrobić swoje. Dopra­
wił jej lemoniadę, gdyż pamiętał, jak bardzo lubiła taki
napój. Zapomniał jednak, że nie miała mocnej głowy.
- Pocałuj mnie, Clay.
Posłusznie musnął jej usta. Lecz ogarniające go
szaleństwo nie udzieliło się Liz. Usta miała nieduże,
z wyraźnie zarysowaną górną wargą, dolna była
zdecydowanie pełniejsza. Delikatna, wygięta w łuk
szyja jakby domagała się gorących pocałunków
kochanka.
Szorstkim kciukiem przesuwał pieszczotliwie po jej
Zgłoś jeśli naruszono regulamin