Inna ziemia.rtf

(471 KB) Pobierz

Philip K. Dick

 

Inna Ziemia

 

(The Crack In Space)

 

Przekład Marta Koźbiał


1

 

Para młodych ludzi, czarnowłosych, o ciemnej skórze, Meksykanów lub Portorykańczyków, stanęła zdenerwowana przed ladą Herba Lackmore’a. Chłopak odezwał się niskim głosem:

– Proszę pana, chcemy zostać uśpieni.

Lackmore wstał od biurka i podszedł do lady. Nie lubił kolorowych. Zdawało się, że z każdym miesiącem coraz więcej ich schodzi się do jego oaklandzkiego biura, filii Departamentu Dobra Publicznego. Zdobył się jednak na uprzejmy ton, obliczony na wzbudzenie zaufania tej dwójki.

– Czy starannie przemyśleliście tę decyzję, moi drodzy? To odważny krok. Możecie wypaść z gry na jakieś sto lat. Radziliście się profesjonalisty?

Chłopak przełknął ślinę i, patrząc na żonę, mruknął:

– Nie, proszę pana. Sami o tym zdecydowaliśmy. Żadne z nas nie może dostać pracy i pewnie już niebawem wyrzucą nas z mieszkania. Nie mamy pojazdu, a bez tego ani rusz, nawet pracy nie ma jak szukać.

Chłopak, mniej więcej osiemnastolatek, wyglądał nieźle, jak zauważył Lackmore. Ubrany był w płaszcz i wojskowe spodnie. Dziewczyna, dość niska, długowłosa, miała czarne błyszczące oczy i delikatnie zarysowaną, niemal dziecinną twarzyczkę. Nie przestawała obserwować swego męża.

– Spodziewam się dziecka – wyrzuciła z siebie niespodziewanie.

– A niech to! – zaklął Lackmore z niesmakiem. – Wynoście się stąd natychmiast!

Schyliwszy głowy w poczuciu winy, chłopak i jego żona odwrócili się z zamiarem opuszczenia biura w ten wczesny poranek. Za chwilę mieli się znaleźć z powrotem na ruchliwej ulicy centrum Oakland.

– Idźcie do konsultanta aborcyjnego! – zawołał za nimi zirytowany Lackmore.

Pomagał im z obrzydzeniem. Najwyraźniej jednak ktoś musiał to zrobić z uwagi na kłopoty, w jakie popadło tych dwoje. Oczywiste było bowiem, że żyją z rządowej renty wojskowej. Ciąża dziewczyny oznaczałaby automatyczne odebranie renty.

Szarpiąc z zażenowaniem rękaw pomiętego płaszcza, chłopak spytał:

– Jak możemy znaleźć konsultanta aborcyjnego, proszę pana?

Ta ignorancja ciemnoskórych! Nie były jej w stanie zaradzić nawet nieustanne akcje edukacyjne organizowane przez rząd. Nic dziwnego, że kobiety wszystkich kolorowych nader często zachodziły w ciążę.

– Zerknijcie do książki telefonicznej – powiedział Lackmore. – Pod „aborcja” lub „terapia”. Potem poszukajcie podrozdziału „porady”. Rozumiecie?

– Tak, proszę pana, dziękujemy. – Chłopak skwapliwie pokiwał głową.

– Umiecie czytać?

– Tak. Ja chodziłem do szkoły do trzynastego roku życia odparł młodzieniec z dumą, a jego czarne oczy zabłysły.

Lackmore powrócił do czytania gazety; nie zamierzał poświęcać więcej czasu za darmo. Nie ulegało wątpliwości, że ta para pragnęła zostać uśpiona. Byłaby zakonserwowana w rządowym magazynie, niezmiennie rok za rokiem, dopóki... Ale czy sytuacja rynku pracy kiedykolwiek się poprawi? Lackmore bardzo w to wątpił, a żył na tym świecie wystarczająco długo, żeby trafnie ocenić rzeczywistość – miał już dziewięćdziesiąt pięć lat, był członem starej daty. Zdążył uśpić tysiące ludzi, większość z nich młodych, jak ta para przed chwilą, i... ciemnoskórych. Drzwi biura zatrzasnęły się. Młoda para zniknęła równie cicho, jak się wcześniej zjawiła.

Westchnąwszy, Lackmore ponownie zabrał się do czytania artykułu na temat procesu rozwodowego Lurtona D. Sandsa Juniora. Było to obecnie najbardziej sensacyjne wydarzenie. Jak zwykle pochłaniał tekst chciwie, słowo po słowie.

 

Dzień zaczął się dla Dariusa Pethela wideotelefonami od zirytowanych klientów wypytujących, dlaczego ich Jiffi-scuttlery nie zostały jeszcze naprawione. Jak zawsze Pethel uspokajał rozmówców, mając jedynie nadzieję, że Erickson zgłosił się już do pracy w dziale naprawczym Pethel Jiffi-scuttler Sprzedaż i Serwis.

Po zakończeniu rozmów telefonicznych Pethel zaczął wertować strony aktualnego numeru „Kuriera biznesu”. Był zawsze na bieżąco z wszelkimi nowinkami ekonomicznymi. Oprócz zaawansowanego wieku i dobrej pozycji finansowej to jedno wynosiło go ponad pracowników.

– Co nowego? – zapytał jego sprzedawca Stu Hadley, stając w drzwiach z magnetyczną miotłą w ręku.

Pethel cichym głosem odczytał nagłówek:

 

EFEKTY POLITYKI RASOWEJ

SPOŁECZEŃSTWO CZARNEGO PREZYDENTA

 

Dalej widniał trójwymiarowy wizerunek Jamesa Briskina. Kiedy Pethel nacisnął przycisk poniżej, podobizna ożyła. Kandydat Briskin uśmiechnął się. Ocienione wąsami wargi Murzyna drgnęły, a wtedy nad jego głową pojawił się balon wypełniony słowami, które wypowiadał:

„Moim pierwszym zadaniem będzie znalezienie rozsądnego rozwiązania kwestii milionów uśpionych”.

– I rzucenie ich wszystkich, co do jednego, z powrotem na rynek pracy – zamruczał ze złością Pethel, puszczając przycisk.

Ale to było nieuniknione. Wcześniej czy później musiały nastać czasy czarnego prezydenta. W końcu od wydarzeń 1993 roku kolorowych zrobiło się więcej niż polityków.

Pethel w ponurym nastroju przerzucił parę stron gazety, aby poznać najnowsze szczegóły skandalu Lurtona Sandsa. To mogło być coś, co poprawiłoby mu humor, zepsuty wiadomościami ze świata polityki. Rzecz dotyczyła sensacyjnego procesu rozwodowego między sławnym transplantologiem a jego równie słynną żoną Myrą, konsultantką aborcyjną. Wszelkiego rodzaju pikantne szczegóły zaczynały wychodzić na jaw, przy czym obie strony oskarżały się nawzajem. Według homeogazety doktor Sands miał kochankę; dlatego też Myra natychmiast wyniosła się z domu, i słusznie zrobiła. Pethel pomyślał, że sprawy wyglądają zupełnie inaczej niż za czasów jego młodości w ostatnich latach dwudziestego wieku. Teraz był rok 2080 i poziom moralności, zarówno publicznej jak i prywatnej, uległ znacznemu spadkowi.

Jak doktor Sands mógł chcieć kochanki – zastanawiał się Pethel – kiedy każdego dnia nad jego głową przelatuje satelita Złote Wrota Chwil Rozkoszy? Mówią, że jest tam do wyboru pięć tysięcy dziewcząt.

Pethel sam nigdy nie odwiedzał satelity Thisbe Olt. Nie popierał takich rzeczy, zresztą jak wiele osób w jego wieku. To było zbyt radykalne rozwiązanie problemu przeludnienia. W siedemdziesiątym drugim roku seniorzy poprzez listy i telegramy wywalczyli przywrócenie tej sprawy pod obrady Kongresu. Ale przedstawiony projekt ustawy przebrzmiał bez echa... Prawdopodobnie, jak sądził Pethel, stało się tak dlatego, że większość kongresmenów sama miała ochotę wziąć powietrzną taksówkę i udać się na satelitę.

– Jeśli my, biali, będziemy się trzymać razem... – zaczął Hadley.

– Posłuchaj – przerwał mu Pethel. – Te czasy już minęły. Jeśli Briskin wie, co zrobić z uśpionymi, niech zdobędzie władzę. Ja osobiście nie mogę spać po nocach, myśląc o tych wszystkich ludziach, przeważnie dzieciakach jeszcze, zalegających rok po roku w rządowych magazynach. Spójrz, jak wiele talentów idzie w ten sposób na marne. To czysta... biurokracja! Tylko skrajnie socjalistyczny rząd wymyśliłby podobne rozwiązanie! – Spojrzał surowo na sprzedawcę. – Gdybyś nie dostał pracy u mnie, też mógłbyś...

Hadley przerwał mu cicho:

Ale ja jestem biały.

Czytając dalej, Pethel dowiedział się, że w dwa tysiące siedemdziesiątym dziewiątym roku satelita Thisbe Olt zarobiła w sumie miliard dolarów amerykańskich.

– Nieźle – zauważył. – To już wielki biznes.

Przed nim widniała podobizna Thisbe; z kadmowobiałymi włosami i drobnym, wysokim, stożkowatym biustem przedstawiała wspaniały widok, zarówno ze względów estetycznych jak i erotycznych. Na wizerunku widniejącym w gazecie Thisbe podawała gościom gorzką tequilę z dodatkiem ziół podniecających, gdyż serwowanie samej tequili było przez długi czas zabronione na Ziemi.

Pethel wcisnął przycisk pod podobizną i oczy Thisbe natychmiast zaczęły się skrzyć. Kobieta odwróciła głowę, a jej jędrny biust zafalował powoli. W balonie nad głową piękności formowały się słowa:

„Kłopotliwe wewnętrzne pragnienia, panie biznesmenie? Zrób to, co poleca wielu lekarzy: odwiedź moje Złote Wrota!”

To było zwykłe ogłoszenie, jak odkrył Pethel, nie zaś tekst informacyjny.

– Przepraszam.

Jakiś mężczyzna wszedł do sklepu. Hedley ruszył w jego kierunku.

O, Boże!, pomyślał Pethel, rozpoznawszy klienta. Czyżbyśmy jeszcze nie naprawili jego scuttlera?

Podniósł się z krzesła, wiedząc, że nikt poza nim samym nie zdoła uspokoić tego człowieka. Był to bowiem doktor Lurton Sands, który z powodu ostatnich domowych kłopotów stał się niezwykle wymagający i porywczy.

– Słucham, panie doktorze – odezwał się Pethel, podchodząc do klienta. – Co mogę dla pana dzisiaj zrobić?

Tak jakby nie wiedział. Doktor Sands miał wystarczająco dużo problemów: walka z Myrą, utrzymywanie kochanki, Cally Vale; Jiffi-scuttler był mu naprawdę potrzebny. Tego klienta nie dało się, jak każdego innego, po prostu odprawić z kwitkiem.

 

Skubiąc w zamyśleniu sumiaste wąsy, kandydat na prezydenta, Jim Briskin, powiedział ostrożnie:

– Znaleźliśmy się w dołku, Sal. Muszę cię zwolnić. Próbujesz mi wyłożyć rację kolorowych, chociaż wiesz, że dwadzieścia lat grałem według zasad białych. Szczerze mówiąc myślę, że więcej szczęścia będziemy mieli szukając poparcia u białych, nie u ciemnoskórych. To do nich się przyzwyczaiłem; wiem, jak się do nich odwołać.

– Mylisz się, Jim – powiedział Salisbury Heim, menedżer Briskina do spraw kampanii. – Posłuchaj mnie uważnie. Tym, do kogo masz się odwoływać, jest śmiertelnie przerażony kolorowy dzieciak i jego żona. Dla nich jedyną perspektywą jest uśpienie się i wpakowanie do jednego z rządowych magazynów. Chcą być „nabici w butelkę”, jak to oni mówią. W tobie ci ludzie widzą...

– Ale ja czuję się winny.

– Dlaczego? – nastawał Sal Heim.

– Bo jestem fałszywką. Nie mogę zamknąć Departamentu Dobra Publicznego, dobrze o tym wiesz. Dałem słowo i od tego czasu pocę się bez przerwy, próbując wykombinować jakiś sposób. Ale nic z tego. – Spojrzał na zegarek; do przemówienia pozostał kwadrans. – Czytałeś mowę, którą napisał dla mnie Phil Danville?

Sięgnął do przeładowanej kieszeni płaszcza.

– Danville! – Heim wykrzywił twarz. – Myślałem, że się go pozbyłeś. Pokaż mi to.

Chwycił złożone kartki i zaczął je przeglądać.

– Danville to kretyn. Spójrz!

Machnął pierwszą kartką przed nosem Briskina.

– Według niego zamierzasz zakazać ruchu między Stanami a ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin