Księżyc i róże.docx

(146 KB) Pobierz

 

Alicia Adams

 

Księżyc i róże

 

Przełożył Jakub Kowalski


Rozdział 1

 

Starszy mężczyzna siedzący na wózku inwalidzkim kartkował z roztargnieniem oprawiony w skórę, cienki wolumin, który zdawał się mieć dla tego człowieka niezwykłą wartość. Tak naprawdę nie spoglądał jednak na książkę. Uśmiechał się ciepło do szczupłej, jasnowłosej dziewczyny siedzącej tuż obok na blacie stołu z książkami. Pochylił się i uścisnął mocno jej rękę.

– Jestem z ciebie bardzo dumny, Gaylo – powiedział cicho. – I oczywiście, niezwykle ci wdzięczny. Tak niewielka firma jak nasza czuje się zaszczycona, że jesteś członkiem naszego zespołu. Życie cię ostatnio nie oszczędzało, ale potrafiłaś to jakoś znieść. Mimo tego wszystkiego, co przeszłaś, umiesz się wciąż uśmiechać. Trzeba naprawdę dużo siły, aby zachować pogodę ducha, moja droga.

Gayla Townsend odgarnęła z oczu gęsty kosmyk miękkich, złotych włosów. Chciała się odezwać, ale niemal natychmiast poczuła bolesne ukłucie w sercu. Podniosła jego dłoń do twarzy i pogładziła się delikatnie po policzku. Jej spojrzenie padło na wózek, „nogi” Jonathana Cortelli.

– Jon, nie chcę się rozwodzić nad tym wszystkim, co sam przeszedłeś, ale przecież ty zawsze się uśmiechasz i starasz się umilić życie innym.

– Wydaje mi się, że już ostatecznie pogodziłem się z losem. Czy cię to dziwi? Jedynym, co miało znaczenie, była szansa, jaka zdarza się raz na całe życie. A teraz staram się pokazać naszemu dobremu Panu, że jestem mu wdzięczny, z nogami czy bez nich. Ale, Gaylo, czasem myślę, że łatwiej jest samemu stawić czoło tragedii, niż patrzeć, jak dotyka ona kogoś innego. – Na jego porytej bruzdami twarzy pojawił się uśmiech. – Jestem pewny, że filozof mógłby się rozwodzić nad tym godzinami, lecz wystarczy powiedzieć – ja już przez swoje przeszedłem. Umiałem się ze wszystkim uporać i serce bije mi żywiej, kiedy widzę, że także sobie radzisz. Nigdy nie spotkałem twojej ciotki, a wuja widziałem tylko raz, ale mam uczucie, że bez nich świat będzie uboższy.

Gayla odetchnęła głęboko. Zacisnęła mocno powieki, kiedy przypomniał jej się telefon doktora Trenta, zawiadamiającego ją, że ciotka Mart i wujek Joe zginęli w wypadku samochodowym. Jon miał rację. Świat będzie uboższy; dla Gayli przestał nawet istnieć na kilka dni, dopóki nie przywykła do tej przerażającej myśli, że oto straciła tych drogich i cudownych ludzi, którzy się nią opiekowali, kiedy umarli jej rodzice. Nie będzie już więcej wspaniałych pierników cioci Mart ani maleńkich figurek zwierząt, które wycinał z drewna wujek Joe. Będzie za to pustka. Gayla zastanawiała się, czy uda się ją kiedykolwiek zapełnić. Czy zdoła ukończyć studia i „zawojować cały świat”, jak przepowiadał wujek Joe.

Podniosła oczy, gdy zdała sobie sprawę, że Jon zaczął znów coś mówić. Jego głowa była nachylona ku Gayli, a kochające oczy wypełniało współczucie.

– Więc co zamierzasz teraz robić, prócz pomagania mi w księgarni? Twój wuj nie był, dzięki Bogu, biedakiem, więc nie powinnaś się zbytnio martwić o pieniądze. – Zmarszczył brwi. – A może... ?

– Jeśli miałby czas na zmianę testamentu, to rzeczywiście nie, ale z tego, jak sprawy się mają obecnie, wszystko przypada mojemu kuzynowi Bradowi. Och, Jon, cóż mogę powiedzieć? Brad ma żonę i trzech małych synów, będzie dbał o stary dom i sam wycinał im z drewna figurki zwierząt.

– W takim razie – twarz Joego przybrała wyraz jeszcze większego niezadowolenia – muszę wrócić raz jeszcze do kwestii finansowej. Jak stoisz z pieniędzmi?

Gayla ześliznęła się z blatu i zaczęła odkurzać długi rząd książek, który utrzymywał księgarnię przy życiu – skrypty, z których korzystali studenci z college’u leżącego na wzgórzu.

– Naprawdę nie wiem – odrzekła w końcu. – Dam sobie oczywiście radę w tym semestrze, ale co potem? Pewnie będę musiała zatrudnić się na pełny etat i wrócić na studia, jak tylko zdobędę odpowiednio dużo pieniędzy. Nie widzę innego wyjścia z tej sytuacji, Jon. Dwa lata antropologii nie wystarczą. Dzisiaj trzeba mieć co najmniej tytuł magistra, aby cokolwiek zdziałać.

Jonathan obrócił się zręcznie na wózku.

– Ale zostaniesz na studiach tak czy inaczej? – Zablokował przejście sprawiając, że musiała na niego patrzeć.

Owszem, zostanę na uczelni, i z pewnością będzie to „tak czy inaczej”.

Oboje odwrócili głowy, kiedy rozległ się ostrzegawczy sygnał małego dzwoneczka. Wysoki, wyprostowany mężczyzna został niemalże wmieciony przez potężny wiatr prosto do sklepu. Zdjął kapelusz i ruszył dużymi krokami na tył księgarni, kierując się ku wózkowi Jonathana.

– Dzień dobry, Jon. – Głos nie brzmiał serdecznie, ale Jon nie dał po sobie nic poznać. – Nie mam za wiele czasu – rzekł pośpiesznie mężczyzna. – Czy mogę odebrać mojego Addisona i Steele’a?

– Gayla – Jonathan obrócił się lekko i zawołał ponownie – Gayla! Sprawdź, czy nadeszły już dwa egzemplarze Addisona i Steele’a.

Gayla pośpiesznie przeglądnęła kartoteki na biurku, ale nic w nich nie znalazła. Weszła na rampę, która służyła Jonathanowi do wjazdu na piętro i uśmiechnęła się do nieznajomego. Kiedy ich oczy się spotkały, oddał jej uśmiech. Jego silna pociągająca twarz, gęste rude włosy i ogniste oczy zrobiły na niej wrażenie. „Za dużo czasu poświęcam książkom”, pomyślała. To, co ujrzała, zdawało się być obliczem młodego Lancelota.

– No i... ? – Uniósł nieco brwi. – Dostanę swoje książki, czy też na darmo urządziłem sobie przechadzkę w tę okropną pogodę?

– Ja... Ja... – zaczęła Gayla. – Myślę, że jednak na darmo. Sprawdzałam wszędzie, ale nie znalazłam żadnej informacji o interesujących pana pozycjach. – Uśmiech powoli znikał z jego twarzy. – Zobaczę jeszcze, czy nie przyszło coś w dzisiejszej poczcie.

– Mam taką nadzieję – odparł wściekły, zupełnie tracąc wygląd Lancelota. – Złożyłem zamówienie pół roku temu. Cóż wy tu, u diabła, robicie, przewracacie kartki w tę i we wtę?

Gdy zniknęła w drugim pomieszczeniu, usłyszała kaszel i gniewne pomruki Jonathana. Nieznajomy nie panował zupełnie nad swoim głosem. Każde słowo brzmiało wyraźnie i przenikliwie, widać było, że zaczyna się wściekać.

– Jon, możesz sobie prowadzić ten swój interes, jak ci się żywnie podoba, ale, do diabła, chcę swoich książek!

Gayla zbiegła do nich na dół. Wysoki mężczyzna odwrócił się i popatrzył na nią. Oczy zupełnie mu już nie błyszczały, a twarz była przerażająca.

– Wystarczy spojrzeć, by się przekonać, że wraca, z niczym. Czy mogę więc spytać panią, kiedy dokładnie mam się spodziewać, że dostanę te książki? Jedna jest dla mnie, ale druga miała być na prezent. – Pochylił się ponad stołem z książkami, utkwiwszy w Gayli wzrok.

– Najprawdopodobniej do końca tygodnia – odrzekła wreszcie. Ciężko było rozmawiać z kimś, kto tak promieniował gniewem.

Wcisnął na głowę kapelusz i obdarzył ich na koniec znaczącym spojrzeniem.

Sami jesteście jak dwie książki. Wiecie, gdzie mnie znaleźć. Mam nadzieję, że nie zgubiliście – warknął na koniec.

Ruszył przejściem w kierunku drzwi i opuścił księgarnię, nim Gayla zdołała złapać oddech. Zobaczyła, że postawił kołnierz płaszcza i zniknął w tłumie.

– Nie chciałam go zdenerwować – powiedziała – ale to naprawdę nie była moja wina.

Twoja wina? – Jonathan wyglądał na zaskoczonego.

– Ach, kiedy wyjeżdżałam na pogrzeb zostało kilka listów, które zapomniałam przejrzeć. W tym jeden od firmy Brooks & Atwood na temat wydania Addisona i Steele’a. Pan Atwood chciał wiedzieć, czy życzysz sobie wytłaczane okładki. – Gayla zadrżała lekko. – Jest bardzo przystojnym mężczyzną, Jon, ale zachowuje się tak, jakby oczekiwał, że cały świat będzie podskakiwał na każde jego skinienie.

– Po pierwsze – to nie twoja wina. Powinienem był przejrzeć korespondencję, kiedy wyjechałaś, lecz pozwól mi przejść do punktu drugiego. Ten dżentelmen, który właśnie wtargnął tu jak burza i w podobnym stylu zniknął, to profesor Maxwell Payton. Czy jego nazwisko coś ci mówi, czy też na twój wyraz twarzy wpłynęła, jak sama spostrzegłaś, olśniewająca uroda tego typa?

Gayla wciąż jeszcze trzymała w ręku list. Gdy Jon przemawiał, spojrzała w dół tylko po to, by się przekonać, że kurczowo zaciska palce na kopercie. Cóż, najwidoczniej profesor Payton wywarł na niej niesamowite wrażenie.

– Gayla? Nie umieraj. – Jonathan zdawał się być wyraźnie ubawiony. – Słyszałaś kiedyś o Maxie Paytonie?

– No pewnie – przyznała. – Lecz zwykle, jeśli ktoś coś wspominał, mówił o nim jak o jakimś bogu albo supermanie. Nigdy go nie spotkałam – w każdym razie do dzisiejszego dnia. Ale jestem pewna, że wiele nie straciłam.

– Nie powiedziałbym. – Jonathan oparł się wygodnie o mały stolik. Podał jej parującą filiżankę kawy. – Masz, opanuj się trochę, i pozwól, że opowiem ci nieco o legendarnym Maxwellu Paytonie. – Pradziadek Maxa Paytona był jednym z fundatorów twojego ukochanego college’u. I zawsze na uczelni znalazł się jakiś Payton, jak tego sto lat temu zażądał kochany staruszek. Skłamałbym twierdząc, iż nic nie znaczyli, ale Max Payton jest obecnie jednym z najlepszych archeologów i socjologów w Stanach Zjednoczonych, zupełnie nie przystającym do takiego byle jakiego college’u jak nasz.

– Zaraz, zaraz – rzekła wolno. – Czy to ten sam Payton od serii książek o wyspach południowego Pacyfiku?

– Widzę, że zaczynasz coś kojarzyć – przytaknął Jonathan. – Właśnie on pisał o południowym Pacyfiku, jak również o północnoamerykańskich wulkanach, choć nie jest to jego domena. Stworzył też wystarczająco dużo dzieł ze swojej specjalności, aby zapchać nimi większość półek w tej księgarni. Słyszałaś, jak ludzie wyrażają się o nim jak o jakimś bogu. Moje dziecko, wydaje mi się, że jest on na swój sposób bogiem.

– Robi wrażenie – przyznała Gayla. – Lecz nadal nie wydaje mi się, by jego maniery należały do godnych naśladowania.

Jonathan podjechał i napełnił na nowo jej filiżankę.

– Pamiętasz, o czym mówiliśmy, kiedy wszedł Max?

– O radzeniu sobie z nieszczęściem i smutkiem – odparła Gayla w zamyśleniu. Skrzywiła się lekko, gdy ponownie opadły ją wspomnienia.

– W którym każdy śmiertelnik ma swój udział, i które każdy przyjmuje lub odrzuca, zależnie od tego, jak potrafi się z tym uporać. Chcesz wiedzieć, skąd tak dobrze znam Maxa? – uśmiechnął się. – Nie musisz odpowiadać i tak mam zamiar ci opowiedzieć. Kiedy jeszcze jako piłkarz uganiałem się w błocie za piłką, był jeden bardzo szybki, niezwykle zdolny skrzydłowy, na którym mogłem zawsze polegać. Nazywał się Max Payton. Razem dostaliśmy się do ogólnoamerykańskiej ligi, razem zdobywaliśmy zaszczyty i tytuły. – Zwiesił głowę i głos mu przycichł. – Przeżyliśmy też wspólnie niejedną tragedię. Max przypadkiem wracał do miasta, gdy miałem wypadek. Wyciągnął mnie z samochodu i zawiózł do szpitala. Bez niego dawno bym nie żył. Może byłoby nawet lepiej, gdybym już leżał w grobie. Najbardziej jednak zabolało mnie, że Max nie przyjął zawodowego kontraktu, jaki mu potem przedstawiono. Bez wyjaśnień, bez żadnych „jeżeli”, „ale” zwyczajnie – proste „nie”. Stwierdził, że beze mnie nie wyjdzie na boisko.

Gayla nie mogła zrozumieć, jak mężczyzna, który tak gwałtownie wtargnął do księgarni, potrafił się zdobyć na uczucie, o jakim wspominał Jonathan. Z niedowierzaniem potrząsnęła głową.

– Ale, Jon, przecież ta tragedia dotyczyła ciebie i wiesz dobrze, jak bardzo cenię cię za twoją postawę. Cóż złego przytrafiło się jemu?

Jonathan uśmiechnął się niemal figlarnie – i wyglądał przy tym niezwykle młodo.

Coś mi się zdaje, że ten burkliwy archeolog zapadł ci głęboko w serce – rzekł Jon, po czym kontynuował opowieść. – Widać to nie wszystko, co było nam pisane. Max ożenił się tamtej jesieni, a ja, na wózku, byłem jego drużbą. Przez prawie dwa lata wszystko układało się cudownie. Stanowili z Carla doskonałe małżeństwo, ale wkrótce rozpadło się to na kawałki. Pewnej zimowej nocy w drodze z Pine Ridge Carli wysiadły hamulce. – Podniósł rękę nie pozwalając, by Gayla mu przerwała. – Nie dość, że stracił ją, ale też Carla była w siódmym miesiącu ciąży. Więc, jak sama widzisz, i Max ma swój udział w nieszczęściu.

– Biedaczysko – szepnęła.

– Masz rację – pokiwał w zamyśleniu głową. – Minęło już jedenaście lat. Ale zamiast pogodzić się z losem i zacząć wszystko od nowa, Max coraz bardziej zamyka się w sobie. Nie mam prawa się wtrącać, lecz. sądzę, że błyskotliwie publikacje i wspaniałe wykłady, a obie te rzeczy robi doskonale, to jeszcze nie całe życie.

– Jonathanie – rzekła wolno. – Po co mi o tym opowiadasz?

– Ponieważ, jak być może zauważyłaś, nie jestem ślepy. Widziałem błyski w twoich oczach. Znam Maxa, to czarujący, przystojny i interesujący mężczyzna, ale doznaję dziwnego skurczu w żołądku, gdy widzę, jak patrzysz na niego z takim zainteresowaniem. Mógłby ci rzucić do stóp cały świat, lecz nie będzie go z tobą dzielił. Robi wszystko sam, mieszka samotnie i, Bóg wie jak długo, nie odezwał się grzecznie do żadnej kobiety.

Gayla nie pozwoliła się zbyć.

– Ale przecież mu współczujesz, czy nie tak?

– Pewnie – wybuchnął Jonathan. – Współczuję mu i jestem na niego wściekły! Życie jest zbyt krótkie, by budować wokół siebie mur, tak jak on to robi. Nie chcę. byś dała się zranić wpatrując się w niego szklanymi oczyma i wyobrażając sobie, że oto zjawił się jeden z rycerzy Okrągłego Stołu.

– Dlaczego znowu czytasz w moich myślach – westchnęła. – Dlaczego, gdy tylko na niego spojrzałam, pomyślałam, że jest jak...

– Lancelot – dokończył miękko Jonathan. – To jakiś cud. Miałaś możność ujrzeć starego Maxa Paytona takim, jakim ja go wciąż pamiętam.

Gayla dokończyła odkurzanie książek na dużym stole i podeszła do wózka Jonathana.

– Pozwól, że zapytam cię o jedną rzecz, i może skończymy lepiej rozmawiać o zagadkowym Maxie Paytonie. Był dla ciebie – jedyne słowo, jakie przychodzi mi do głowy: opryskliwy, a i tak brzmi ono eufemistycznie. Czy on cię nie lubi?

– Nie lubi? – zadumał się Jonathan. – Jeżeli kogokolwiek kocha, to właśnie mnie. Lecz wciąż przypominam mu o czymś, o czym wolałby nie pamiętać, choć w dalszym ciągu nie robi nic, by wyrwać się przeszłości i zapomnieć o wszystkim.

– Czy sądzisz, że on się już nie zmieni?

– Nie wiem, Gaylo. Lecz jeśli się zmieni, będę na niego czekał jak na przyjaciela. Zanim skończymy mówić na jego temat, proszę, skieruj swoje uczucia na kogoś innego. Jeden uśmiech jeszcze o niczym nie świadczy, ale to jedyne, co ci pozostało. Przypomnij mi, żebym jeszcze dziś napisał list i upewnił się, że Dane Atwood wyśle nam te książki. Wytłaczane okładki będą idealnym rozwiązaniem. – Pozwolił sobie na uśmiech zadowolenia. – Da nam to przynajmniej szansę ponownego ujrzenia Maxa, lecz pamiętaj o wszystkich moich ostrzeżeniach.

Gayla była w połowie rampy.

– Nawiasem mówiąc, czemu nie widywaliśmy go tu ostatnio? A tak, już wiem. Miał urlop naukowy, cały rok spędził samotnie w Egipcie i zapewne powstanie z tego kolejna wspaniała książka. Ale skoro wrócił, możesz się spodziewać go tu częściej. Jeżeli jednak wydaje ci się, że pokazał dziś wszystko na co go stać, to lepiej się przygotuj. Był ujmująco miły w porównaniu z tym, jak potrafi się zachować, gdy rzeczy nie idą po jego myśli. Gayla przechyliła się przez poręcz.

– Wiesz, cieszę się, że zajęłam się antropologią, i jestem niezwykle szczęśliwa, iż profesor Payton nie pojawił się wcześniej.

Z powodu?

– Miałam na pierwszym i drugim semestrze archeologię z doktorem Ryderem i choć moja współpraca z nim nie była usłana różami, to przynajmniej zachowywał się jak ludzka istota.

Kiedy wychyliła się z powrotem z biura, ujrzała, jak Jonathan jeździ po całej sali upychając w schowkach co cenniejsze książki i zamykając je na klucz.

– Jon, czy ten facet aż tak cię zdenerwował? Dopiero wpół do czwartej.

Trzasnął drzwiczkami szafki.

– To prawda, ale właśnie podali w radiu, że ta pogoda może się zmienić w ostatnie, pożegnalne tchnienie zimy. Dlaczego zawsze w Wisconsin kwiecień musi odgrywać rolę grudnia?

Gayla rzuciła się pośpiesznie w dół rampy.

– Rozumiem, jeśli odczytuję to poprawnie, że udajemy się do domu. Czy mogę pana odwieźć do pańskiej posiadłości, sir?

– Naprawdę? – Jego uśmiech zdradził, że wszystko sobie wcześniej dokładnie zaplanował. – Alicję zachwyci to, że nie musi się po mnie wybierać.

Pod wpływem nagłego impulsu Gayla objęła go mocno. Jonathan był jej najlepszym przyjacielem, źródłem siły w dniach rozpaczy.

– Niech cię Bóg błogosławi. Wiesz doskonale, że Alicja nie będzie miała nic przeciw temu. – Popchnęła jego wózek w kierunku szafy. – Ubieraj płaszcz i wychodzimy.

Kiedy z pochyloną głową podchodziła na przekór wichurze do samochodu, pomyślała o Jonathanie. Nazwał Maxa „legendarnym”. Choć przecież on sam był legendą. Najlepszy piłkarz swojego pokolenia, a potem światowy ekspert od siedemnasto – i osiemnastowiecznych książek. „I bardzo dziwny człowiek”, przyszło jej na myśl. Kiedy jego świat zawalił się w gruzy, stworzył sobie nowe życie, do którego weszła potem Alicja, absolwentka tutejszego college’u. Jonatan umiał się teraz cieszyć życiem, był szczęśliwy. Ale wszystkiego tego dokonał sam, nauczył się żyć i kochać.

Oparła się na chwilę o maskę samochodu. Jonathan nie czekał na nowe życie, ani nie odwrócił się od niego. Nie mogło więc dziwić, że tak bardzo bolało go postępowanie starego przyjaciela, Maxa Paytona. Niewiele umysłów na świecie mogło się z nim równać, ale z tego, co jej powiedział Jonathan, wynikało, że Payton był w środku martwy. Co dobrego niósł ze sobą genialny umysł i długa lista wspaniałych publikacji, jeśli na niczym mu nie zależało?

Gdy Gayla zatrzymała się przed małym domkiem Jonathana na przedmieściu, Alicja wybiegła w pośpiechu, by pomóc jej posadzić go na wózku.

– Dziękuję, Gaylo – krzyknęła Alicja. – To miło z twojej strony, że przywiozłaś do domu mojego ukochanego. – Pocałowała go szybko i pomogła Gayli wsunąć Jona na wózek. – Masz trochę czasu, żeby wpaść na kawę?

– Nie – stwierdził Jonathan – nie ma, a poza tym wypiła chyba wiadro kawy w sklepie. Teraz musi wysłać list, potwierdzenie dla Dane’a Atwooda, i lepiej, żeby zrobiła to natychmiast.

Podał Gayli kopertę, a potem uśmiechnął się do żony.

– Gayla dostąpiła właśnie zaszczytu poznania Maxa Paytona i jeśli nie chce zostać następnym razem rozszarpana na strzępy, to musi dołożyć wszelkich starań, aby ten list ruszył w drogę jak najszybciej, a także zatelefonować do Dan’a, o ile oczywiście już tego nie zrobiła.

Alicja wzdrygnęła się lekko.

– A więc Max wrócił – zaczęła popychać wózek w kierunku domu. – Gaylo, radzę ci, wyślij ten list. Tylko raz widziałam Maxa zdenerwowanego, ale myślę, że to doświadczenie wystarczy mi na całe życie. Nie życzę ci, żebyś sama musiała przejść przez coś takiego.

Gayla pomachała na pożegnanie i szybko wskoczyła do samochodu. Robiło się zimno i nie zapowiadało się, by wiatr miał osłabnąć w najbliższym czasie. Śnieg wirował w powietrzu, a niebo stało się ciemne, jakby zbliżał się już wieczór. Spojrzała przez okno i pomyślała o Maxie Paytonie.

– Jak ciężko musi być komuś, kto nie jest w stanie zapomnieć o złej przeszłości – powiedziała do siebie.

 


Rozdział 2

 

Jechała szybko w kierunku miasta, a jej myśli błądziły wokół wujka Joe. Niemal słyszała, jak swoim barytonem wyśpiewuje On Wisconsin, i uśmiechnęła się wyobrażając sobie, co by powiedział na taką pogodę. Wujek wspominał, że nie wyobraża sobie bardziej ukochanego przez Boga miejsca niż Wisconsin, choć Wszechmocny chyba przecenił lokalne zapotrzebowanie na zimę. „I to znacznie”, dodała Gayla w myślach. Zanosiło się na prawdziwą burzę śnieżną.

Podjechała pod pocztę. Prawie na pamięć znalazła drogę do drzwi, gdyż śnieg przesłaniał wszystko. Maggie Forest powitała ją uśmiechem.

– Widzę, że odłożyłaś już swoje zimowe buty do lamusa – stwierdziła. – Czy myślisz, że to doktor Howard załatwił taką pogodę, aby mieć kogo leczyć, gdy wszyscy zachorujemy na zapalenie płuc?

Gayla wzdrygnęła się. Rzuciła list na ladę i pochyliła się, by otrzepać mokry śnieg z ubrania. Niestety w pomieszczeniu śnieg zamienił się już w lodowatą wodę.

„Zanim dotrę do domu, będę już kompletnie przemoczona”, pomyślała.

– Wyślij go jak najprędzej – zwróciła się do Maggie. – Jeżeli ten list nie dojdzie na miejsce szybciej niż strzała, to przyjaciel Jona – Max Payton – umrze na zawał serca.

Żadna z nich nie zwracała uwagi na drzwi. Kilku ludzi wychodziło i nikt nie zauważył przybycia kolejnego klienta. Zdały sobie sprawę z jego obecności dopiero, gdy podszedł do lady i schwycił leżący na niej list....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin