Linda Francis Lee - Szmaragdowy deszcz.pdf

(1174 KB) Pobierz
4983789 UNPDF
Linda Francis Lee
Szmaragdowy deszcz
Jak zawsze, Michaelowi
„Miłość to słońce po deszczu radosne".
- William Szekspir, Wenus i Adonis*
* Tłum. J. Kasprowicz.
1
Prolog
Sierpień 1899
Ciężar samotności, Czasem nie do zniesienia. Czasem
niezauważalny. Zawsze jednak przywodzący na myśl dni
pełne słońca i śmiechu.
Słońce i śmiech.
Te słowa przemknęły mu przez pamięć, dźwięcząc jak
syreni śpiew, wabiący w mroczne otchłanie pamięci. A on
wcale nie chciał się tam znaleźć.
Wziął głęboki wdech i przegarnął swe ciemne włosy.
Zmrużył nieprzeniknione niebieskie oczy, gdyż poraziły
go promienie słońca, wpadające przez okno. Chyba pyłki
kurzu tańczące w ich blasku musiały przypomnieć mu te
słowa. Tak sobie przynajmniej to tłumaczył. Dlaczego bo­
wiem miałyby pojawić się w jego pamięci niepożądane ob­
razy sprzed kilku lat?
A może po prostu dlatego, że są wakacje? Schyłek no­
wojorskiego lata? Nie lubił tej pory roku, przynajmniej od
pewnego czasu.
- Proszę pana, czy coś się stało?
Zesztywniał na chwilę, westchnął, a potem odwrócił się
od podzielonego kamiennymi słupkami okna swego gabi­
netu przy Piątej Alei.
- Nie, Henry. Wszystko w porządku. Na czym to sta­
nęliśmy?
- Umowa z Vanderweerem - powiedział sekretarz po
chwili.
9
- Ach, tak.
Umowa ta będzie miała wpływ na dochody jego firmy
co najmniej przez najbliższych pięć lat. Nicholas pochylił
się nad dokumentem i czytał go wnikliwie, linijka po linij­
ce, tak uważnie, jakby to nie on sam przygotował go kil­
ka dni temu. Starannymi, śmiałymi literami podpisał: Ni­
cholas Drake.
- Bardzo dobrze, proszę pana. Zaraz przekażę posłańco­
wi. - Sekretarz zebrał papiery, a potem podał szefowi kart­
kę. - Oto pańskie zajęcia na dziś. - Henry rzucił okiem na
swój egzemplarz. - O dziewiątej ma pan przyjąć Maynar­
da Gibsona. On już tu czeka. O dziesiątej...
Słowa Henry'ego stawały się coraz bardziej odległe,
w umyśle zaś Nicholasa pojawił się obraz deszczu, otaczają­
cego go ze wszech stron niczym płynne, kryształowe drape­
rie, przesłaniające cały świat. I jej twarz. Nieskazitelna, biała
jak porcelana cera. Jego dłonie, zaplątane w długich, jasnych
włosach. Jej rozchylone, czerwone wargi. Tamtego wiosenne­
go, deszczowego dnia nie zamykała swych szmaragdowozie­
lonych oczu. Patrzyła na niego, zaskoczona, ale ciekawa, spra­
gniona jego tak samo, jak on jej.
- ...na szczęście mówi pan po burmistrzu, a wiadomo,
jak on lubi długo przemawiać. Jestem pewien, że zdąży pan
na czas, pod warunkiem iż wyjdzie pan z biura przed wpół
do pierwszej...
- ...o trzeciej powinien pan być z powrotem - ciągnął
monotonnie Henry. - Ma pan spotkanie z przedstawiciel­
kami Ligi Kobiet. Prosiły o dwie godziny, przyznałem im
jedną. Domyślam się, że będą chciały wyciągnąć od pana
jakieś pieniądze.
Nicholas uśmiechnął się przelotnie. Przez siedem mie­
sięcy pracy Henry nauczył się już wszystkiego.
- O czwartej spotyka się pan z Thaddeusem Matthew-
sem; o piątej z Fieldingiem Banksem. Jestem pewien, że
słyszał pan, iż chce on sprzedać tę swoją ruinę, którą na-
10
Zgłoś jeśli naruszono regulamin