Graham Heather - Nawiedzony dom.doc

(1052 KB) Pobierz

Heather Graham NAWIEDZONY DOM

PROLOG

Przed wielu laty

Darcy Tremayne w najśmielszych snach nie przypuszczała, że ten wieczór, a raczej noc będzie jedną z najważniejszych w jej życiu; zarazem cudowna, pełna niezapomnianych wrażeń, ale i straszna, będąca początkiem koszmaru, który już nigdy nie miał jej opuścić.

Bal maturalny... to powinno być wspaniale i warte wspominania wydarzenie. Szczerze mówiąc, nawet już nie pamiętała, od czego właściwie to wszystko się zaczęło. Potem, gdy starała się sobie jeszcze raz przypomnieć kolejne sceny, była przekonana, że od kłótni z Hunterem. Naprawdę nie pamiętała już, o co im właściwie poszło, ale wiedziała na pewno, że zachował się wyjątkowo niestosownie i okazał się zwyczajnym głupkiem. Najbardziej wkurzył ją jego upór, i to w takim dniu, jakby nie mógł zostawać sobie podobnych utarczek na kiedy indziej. W końcu bal maturalny zdarza się tylko jeden jedyny raz w życiu! Pamiętała doskonale wyraz twarzy Huntera, jego wszystkie miny, bo pamięć ochoczo podsuwała jej niezwykle barwne i żywe obrazy. Jeszcze dzisiaj na myśl o tym odczuwała złość. Hunter powiedział, że jeśli go nie przeprosi, przestanie się do niej odzywać. Kazał jej dokładnie przeanalizować wszystkie wady charakteru, a przede wszystkim dziwaczną niechęć przyznawania się do błędów. Może i trochę na wyrost odparła mu na to, że może się do niej nie odzywać nie tylko teraz, ale i do końca życia, jeśli tak mu wygodniej. Nie miała zamiaru go przeprosić, bo niby z jakiego powodu? No cóż, zwyczajnie nie czuła się winna, a co za tym idzie, uznała jego żądania za pozbawione sensu. W końcu to on zachował się jak prostak, więc czemu miałaby żebrać o przebaczenie? To on publicznie, na oczach całej szkoły pocałował prosto w usta tę bezczelną lafiryndę, z którą ostatnio coraz lepiej się dogadywał. Nie chodziło o żaden niewinny, przyjacielski gest, lecz o żarliwą i namiętną pieszczotę. Doprawdy zapracował sobie na żałosne miano gwiazdy Hollywood, o czym zresztą od dawna marzył. Oczywiście liczyła na to, że zadzwoni do niej i poprosi o wybaczenie, lecz nie doczekała się żadnego ruchu z jego strony. Za to już wkrótce poinformował ją, raczej dość chłodnym tonem, że to nie z nią pójdzie na bal, ale z tą wstrętną, podstępną Cindy Lee. Wiadomość spadła na nią jak grom z jasnego nieba, tego było już za wiele! Jak mógł jej coś podobnego zrobić? A przecież jeszcze niedawno zapewniał, jak bardzo jest dla niego ważna, jak wiele dla niego znaczy. Załamała się, a nawet wpadła w depresję. Nie miała najmniejszej ochoty z nikim rozmawiać na ten temat ani z nikim się widzieć. Unikała nawet dobrych znajomych, nie chcąc, by traktowali ją jak ofiarę losu. Wiedziała, że trudno byłoby jej to znieść. Bezpośrednio po tej obrzydliwej rozmowie z Hunterem pozwoliła sobie za to na niekontrolowany wybuch rozpaczy, w nocy zaś nie zmrużyła oka nawet na sekundę, a potem zadręczała się jeszcze przez cały dzień. O co mu chodziło, przecież tak cudownie było im ze sobą i takie mieli wspaniałe plany! No tak, może i wspaniałe, ale bynajmniej nie wspólne. Zaraz po maturze Hunter miał wyjechać do Kalifornii, by spróbować swoich sil w Hollywood, a ona do Nowego Jorku na studia, gdzie udało jej się uzyskać świetne stypendium. Wtedy, to znaczy gdy się o tym dowiedziała, wiadomość ta wprawiła ją w prawdziwą euforię, ale potem... Potem nagle przestało jej na tym zależeć. Na piekielną chandrę nie pomagał nawet argument, że wkrótce i tak od ukochanego dzieliłyby ją tysiące kilometrów, ani to, że od jakiegoś czasu Hunter oglądał się za innymi dziewczynami. Nie pomagało nic, bo przecież była w nim zakochana już od dziewiątej klasy i nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez niego. Czy to takie dziwne? Za nic nie chciała się z nim rozstawać, nie chciała i już! Choć może krótka rozłąka dobrze by im zrobiła, może gdy zabraknie jej u jego boku, Hunter uświadomi sobie, jak wiele dla siebie znaczą. Tyle pięknych wspólnych lat, tyle szczęścia i co? Tak po prostu miało się wszystko skończyć?

W końcu jednak zadzwonił do niej i nawet ją przeprosił. Łgał i kręcił, próbując tłumaczyć, że nie ma wyjścia, że się głupio wpakował i teraz już musi pójść na ten bal z Cindy. Niewiele z tego zrozumiała, bo niby dlaczego nie mógł się wykręcić? Wzięli ślub czy co? A może tamta spodziewała się z nim dziecka? Przecież to ona była jego dziewczyną, ona, Darcy, a nie jakaś duma Cindy. Przeprosiny jednak przyjęła, jakżeby inaczej, przecież tak długo na nie czekała. Ostatecznie udało jej się przełamać nerwowe załamanie, postanowiła, że nie wpadnie w rozpacz, lecz zaprosi na bal swojego najlepszego przyjaciela - Josha. Właściwie to jej mama wpadła na ten pomysł, widząc rozpacz córki. I choć Darcy nie do końca miała na to ochotę, bo Josh był strasznym odludkiem, to jednak za nic w świecie nie chciała iść na bal bez osoby towarzyszącej. Zrobię na złość Hunterowi, niech ten baran zobaczy, że nie jestem taka ostatnia, pomyślała ze złością. Przecież Josh to prawdziwy geniusz, pocieszała się nieporadnie. Jeśli chodzi o komputery, matematykę i w ogóle nauki ścisłe, w całej szkole nie miał sobie równych. Co z tego, że jest chorobliwie nieśmiały i trochę niezręczny. Gdy zaproponowała mu wspólne wyjście na bal, nie ukrywał radości. Wiedziała, że czuje się przy niej całkowicie swobodnie, bo od dziecka byli sąsiadami, znali się niemal od kołyski. Oboje mieszkali poza miastem, właściwie już na wsi, i choć obracali się w zupełnie innych kręgach, to jednak jej znajomi, chociaż z niejakim trudem, w końcu zaakceptowali Josha. Dołożyła zresztą wszelkich starań, aby tak się stało, bo było to dla niej naprawdę bardzo ważne. Uważała się bowiem za jego prawdziwą przyjaciółkę. Zresztą, co tu dużo mówić, gdyby nie on, spotkałoby ją jeszcze więcej przykrości. Pewnego razu powiedział jej ot tak, od niechcenia: „Idź dziś z Hunterem na lody i pod żadnym pozorem nie zostawiaj go zbyt długo samego”. Posłuchała tej rady i bardzo dobrze zrobiła, bo ta podstępna Cindy ponownie próbowała zagiąć parol na Huntera i flirtowała z nim jak oszalała. Josh często doradzał ludziom i czasem można było odnieść wrażenie, że ma dar jasnowidzenia. Kiedyś na przykład nalegał, by ojciec Darcy nie wsiadał do samochodu, no a potem okazało się, że hamulce były niesprawne. Tak więc Josha od dziecka otaczała dziwna, trochę niesamowita aura, i z tego względu wielu ludzi wystrzegało się jego towarzystwa. Tak jakby nie chcieli usłyszeć, co ich czeka. Nie wiadomo, skąd Josh wiedział o niektórych rzeczach. Na przykład o tym, że pani Shuhmacher, która mieszkała na tej samej ulicy co oni, jest chora na raka i niedługo umrze.

Albo na przykład, co zadziwiło całą okolicę, że Brad Taylor złamie nogę podczas meczu piłki nożnej. Co poniektórzy mówili nawet, że Josh to wariat i powinien się leczyć. Jednak Darcy znała go zbyt dobrze, by tak sądzić. Wiedziała też, że gdy weźmie go ze sobą na zabawę, wszyscy to jakoś zaakceptują i nie będą mu dokuczać. Może i gadali coś na ich temat za jej plecami, ale nic jej to nie obchodziło. Po scenie, jaką ostatnio urządziła w szkole i tak wygadywali o niej niestworzone rzeczy. O Huntera nie dbała, zbyt boleśnie ją zranił, toteż nie miała zamiaru przejmować się jego reakcją. Na szczęście wkrótce skończą szkołę i to, co dzisiaj wydaje się dramatem, już za kilka dni zamieni się w niezbyt przyjemne wspomnienie.

Wracając zaś do Josha, choć ucieszył się z zaproszenia Darcy i cenił sobie jej przyjaźń, nie krył też dręczących go wątpliwości, a niektóre pomysły przyjaciółki traktował bardzo sceptycznie.

- Darcy, wyglądam przecież jak jakaś łamaga albo przebieraniec! - protestował zwykle, gdy prosiła go, by włożył coś bardziej młodzieżowego. - To bez sensu! Zobacz tylko, jak ja w tym wyglądam!

Ale ona tylko się śmiała i zapewniała go ze wszystkich sił, że świetnie się prezentuje.

- Przestań marudzić, Josh, jesteś naprawdę przystojnym facetem, wysokim, szczupłym i masz śliczne niebieskie oczy. Jeżeli chcesz, to pójdę z tobą do sklepu i kupimy ci inne ciuchy. A jeżeli

zupełnie nie masz ochoty na ten bal, to możemy po prostu posiedzieć razem w domu i pogadać albo pooglądać coś w telewizji, albo pójść do kina... pod warunkiem - spojrzała na niego pytająco - że masz ochotę spędzić ten wieczór w moim towarzystwie.

- Chętnie spędzę wieczór w twoim towarzystwie, dobrze o tym wiesz, ale to wcale nie znaczy, że musisz iść ze mną na bal. Co najmniej połowa szkoły tylko czeka na twoje zaproszenie...

- Wątpię bardzo, a zresztą nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Jeśli nie masz ochoty pójść, to i ja nie pójdę. Koniec, kropka.

- No, dobra - uśmiechnął się pod nosem Josh - skoro chcesz koniecznie iść na ten bal z klasowym maniakiem komputerowym, proszę bardzo, nie będę cię już dłużej przekonywał. W końcu wiesz, co robisz...

Darcy była bardzo zadowolona z takiego obrotu sprawy, zwłaszcza że kupili Joshowi całkiem niezłe ciuchy, dzięki którym zmienił się nie do poznania. I choć na co dzień ubierał się raczej niezbyt efektownie, teraz zaskoczył ją swoim nie najgorszym gustem. To było miłe popołudnie, wędrowali ulicami, trzymając się za ręce, oglądali wystawy sklepowe, a gdy coś wpadło im w oko, zaglądali do środka. Odwiedzili też przy okazji kilku znajomych Darcy. Wręcz nieopisaną radość sprawiały jej spojrzenia, jakimi wszyscy obrzucali Josha po jego ewidentnej metamorfozie^ Trochę odpoczęli, a potem znowu ruszyli na obchód sklepów, tym

razem w poszukiwaniu sukienki dla Darcy. Okazało się, że w sklepie, w którym przymierzała balowe kreacje, pracuje kolega Josha, który zaproponował jej spory rabat. Długo się zastanawiała, lecz w końcu, po długich i męczących rozterkach, wybrała odpowiednią kreację. Dopiero gdy trochę się uspokoiła po emocjach związanych z wyborem sukni, skojarzyła, że pracujący w sklepie kolega Josha to Riley 0’Hare, który też chodzi do ich liceum. Przeprosiła, że go nie poznała i gdy opuścili już sklep, długo jeszcze rozwodziła się nad tym, jak mogła być aż tak mało spostrzegawcza i nietaktowna.

- Ależ skąd, wcale nie jesteś nietaktowna. Masz wielu przyjaciół, łatwo nawiązujesz kontakty, nie zadzierasz nosa. Dobrze wiesz, że cię kocham, i choć to bardzo wyświechtane słowo, oddaje istotę moich uczuć. Jesteś wyjątkową dziewczyną, naprawdę, nigdy nie powinnaś o tym zapominać. - Josh wyglądał teraz na bardzo zakłopotanego. Szybko więc zmienił temat. -No, ale musimy kupić także coś dla mnie, bo przecież w tych sportowych ciuchach, choć są świetne, nie pójdę na bal. Nie chciałbym przynieść ci wstydu.

Wkrótce przeglądał się w lustrze, podziwiając sam siebie.

- Wyglądam jak współczesny Mozart - powiedział w końcu z zadowoleniem.

Najwyraźniej wreszcie zaczął się sobie choć trochę podobać.

Właśnie mieli zamiar wyjść ze sklepu, gdy nagle z całym impetem ktoś otworzył drzwi. Josh, obładowany torbami, zachwiał się i przewrócił na podłogę.

- Co, łamago, nie potrafisz chodzić jak człowiek? - usłyszeli po chwili.

To był Mikę Van Dam, silny, dobrze zbudowany chłopak, który stał teraz nad Joshem z wyciągniętą ręką. Zmieszany Josh przyjął pomoc, lecz wtedy Mikę rozluźnił uścisk i Josh ponownie upadł na ziemię.

- Zwariowałeś? Co ci odbiło, Mikę? - wkurzyła się Darcy.

- To ty do reszty zwariowałaś! - Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie. - Nie powiesz mi, że zamierzasz zabrać tę kupkę nieszczęścia, pośmiewisko całej szkoły na bal!?

Darcy wyrwała dłoń z jego uścisku.

- Ale z ciebie idiota! Do końca życia będziesz tkwił w tym szkolnym piekiełku, pośród swoich przy głupich kolesi! A tymczasem kariera piłkarza nie trwa zbyt długo, w dodatku zdarzają się poważne kontuzje. I co wtedy? Wylądujesz na sofie przed telewizorem z toną chipsów i piwem, bo żeby robić coś lepszego, trzeba mieć choćby szczątkowy mózg - syknęła, zła jak osa. Nawet nie podejrzewała siebie, że stać ją na coś podobnego. - A tymczasem Josh będzie się wspinał po szczeblach zawodowej kariery. - Dobrze wiedziała, że trafiła w czuły

punkt Mike’a, ale sam był sobie winien. Zachował | się jak ostatni prostak, j W tym czasie Josh podniósł się z ziemi i po- j zbierał siatki z zakupami. ‘.

- Już jesteś martwy - wycedził Mikę przez zęby i spojrzał na niego nienawistnym wzrokiem.

Jednak ku zdziwieniu Darcy Josh nie wyglądał na zbytnio przejętego tymi pogróżkami, a nawet uśmiechnął się pod nosem.

- Może i tak, ale ty też jesteś martwy - powiedział półgębkiem, na co Darcy rzuciła mu ponaglające spojrzenie i lekko popchnęła go w stronę drzwi. |

- Chodźmy już, chodźmy stąd... - szepnęła.

- Jeszcze ci pokażę, cholerny głupolu, gdzie raki zimują! - odgrażał się rozzłoszczony Mikę.

Więcej nie usłyszeli, bo drzwi sklepu zamknęły się za nimi, a Mikę został w środku.

Gdy wsiadali do samochodu, Darcy zapytała zdziwiona:

- O co w tym wszystkim chodzi? Czyżbyś znów miał jakieś przeczucia?

- Nie, dlaczego? Skąd ci to przyszło do głowy? - zaśmiał się Josh.

Josh, którego znała przecież od wielu lat, wydał się jej nagle jakiś tajemniczy. Dopiero teraz do niej dotarło, że praktycznie prawie nic nie wiedziała o jego rodzinie. Matka Josha nie żyła już od dawna, a ojca, który zawodowo związany był z jakąś dużą firmą, niemalże nigdy nie było w domu. W sąsiedz

twie uchodził za sympatycznego i trochę staroświeckiego człowieka. Darcy niewiele wiedziała o jego statusie zawodowym i dochodach. Dopiero gdy nadszedł dzień balu i Josh podjechał po nią nowiusieńkim sportowym volvo, które dostał w prezencie od ojca, zrozumiała, że to bardzo zamożny człowiek. No a ten bukiet kwiatów, którym obdarował ją Josh! Czegoś tak cudownego nie widziała nigdy z życiu. Jeszcze bardziej zaskoczyło ją to, że Josh okazał się wyśmienitym tancerzem. Jej znajomi byli równie zaszokowani, lecz musiała przyznać, że wykazali się tego wieczoru dużym taktem. Za to Hunter zachował się beznadziejne, czego się zresztą po nim spodziewała. Nie podszedł do niejani razu i ani razu z nią nie zatańczył, właściwie przez cały wieczór jej unikał. Widziała jednak wyraźnie, że gdy wygrała z Josh-em konkurs tańca, omal nie eksplodował ze złości.

- Dziękuję, Josh, naprawdę nie miałam pojęcia, że tak wspaniale tańczysz! - powiedziała z szerokim uśmiechem.

- Nie żartuj, Darcy, to ja tobie dziękuję! Byłaś wprost cudowna!

- Ale w sumie nie chodzi tylko o taniec... Dzięki tobie zdałam sobie właśnie sprawę, że moje życie nie kończy się na Hunterze, że...

- Tak, właśnie! - Josh chwycił ją niespodziewanie za ręce i przyciągnął, nerwowo do siebie. -Nigdy o tym nie zapominaj, że tam, na zewnątrz

jest świat, który należy do ciebie. Do ciebie, Darcy! - powiedział z ogniem. - Jesteś jedną z tych niewielu osób, które czynią wszystko wokół lepszym i piękniejszym. To bardzo cenny dar. Nie wolno ci się nigdy poddać! Rozumiesz? i

- Josh, trochę mnie przerażasz... O co chodzi?

- Och, przepraszam cię, Darcy, naprawdę nie chciałem... - Rozluźnił uścisk dłoni i prędko zmienił temat. - Słyszysz, grają charlestona, zatańczysz?

- Jasne!

Dziwne zachowanie Josha trochę ją zdener- „ wowało, ale już po chwili zapomniała się w tańcu, ja po kilku kolejnych drinkach poczuła się wspaniale. Zresztą wszyscy byli już .nieźle wstawieni i nawet obawiała się o chłopców, którzy przyjechali na bal samochodami. Ale nie zamierzała się tym zbytnio przejmować, najważniejsze było to, że świetnie się bawiła, choć zaledwie kilka dni wcześniej rozstała się z Hunterem.

Gdy poczuła zmęczenie, było już bardzo późno. Na tę noc, jak zresztą wiele osób, wynajęła w pobliskim hotelu pokój. Josh nie odstępował jej oczywiście ani na krok, co więcej wpadł na pomysł, by na zakończenie tak udanego wieczoru obejrzeć jakiś film, a potem na przykład wschód słońca. Zgodziła się natychmiast, zwłaszcza że Josh prawie nic nie wypił.

- Mogę przejrzeć kompakty? - zapytała, gdy ruszyli z miejsca.

- Oczywiście, co za pytanie? - odparł Josh i nieco nerwowo obejrzał się za siebie, bo zdawało mu się, że coś stuknęło w zderzak auta.

- Co to? - zdziwiła się Darcy i spojrzała na Josha.

Nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo w tym momencie znowu rozległ się ten dziwny, metaliczny dźwięk i za chwilę obok nich pojawił się drugi wóz. Za kierownicą siedział Mikę i z nonszalancją nastolatka popijał piwo. Po chwili odkręcił okno i pokazał jej na migi, by zrobiła to samo.

- Dupek - syknęła przez zęby Darcy. Josh zdawał się być nieporuszony tym zajściem,

nawet nie spojrzał w kierunku Mikę’a, choć musiał

go zauważyć.

- Nie przejmuj się nim - powiedziała cicho, jakby chciała dodać otuchy nie tylko jemu, ale również sobie.

Lecz Mikę nie dawał za wygraną. Ku jej przerażeniu zbliżył się do nich na tyle, że niemal porysował karoserię ich wozu. Darcy krzyknęła, gdy rzuciło ją na Josha, który ze wszystkich sił próbował zapanować nad kierownicą.

- Przepraszam - jęknęła, lecz dobry nastrój prysł jak bańka mydlana. Wiedziała, że Mike’owi czasem odbija, ale nie spodziewała sie^-zg^t^z tak nieodpowiedzialny i głupi. /’^ ^ ^

Rozwścieczona spojrzała .na nipgo wZiBokienr;

bazyliszka, jednak nie wywarło Ho B(a niSrSnaj- p^ \^ §; ^

mniejszego wrażenia, nadal jechał dosłownie tuż obok nich. Okoliczne drogi były naprawdę koszmarne - źle oświetlone, pełne wybojów i kompletnie opustoszałe. Znikąd pomocy, pomyślała Dar-cy, coraz bardziej wystraszona. Raz jeszcze zerknęła w stronę prześladowcy i dopiero wtedy dostrzegła, że obok niego siedzi Hunter. Na twarzy Mikę’a malował się sarkastyczny, wyjątkowo paskudny uśmieszek. Zdenerwowała się nie na żarty, bo nagle nabrała pewności, że tych dwóch chce ich skrzywdzić. Odkręciła okno i krzyknęła:

- Czego chcecie? Przestańcie się wygłupiać!

- Ogłuszający pęd powietrza porywał jej słowa;

obawiała się, że jej nie usłyszeli. - Hunter! - krzyknęła więc z całych sił - powiedz mu, żeby przestał, powstrzymaj go jakoś!

Hunter spojrzał w jej kierunku. Oczy miał wystraszone, a twarz białą jak kreda.

- Przecież próbuję! - odkrzyknął. W tym momencie Mikę znowu uderzył w bok ich samochodu.

- Josh, zatrzymaj się, po prostu się zatrzymaj

- powiedziała szybko. - Hunter nie ma z tym nic wspólnego, stanie po naszej stronie. Mikę sam sobie z nami nie poradzi...

Kątem oka zauważyła, że wóz Mikę’a niebezpiecznie podskakuje na wybojach. Hunter próbował odbić w bok kierownicę, lecz Mikę nie dawał za wygraną. Po krótkiej szamotaninie z całym impetem uderzyli w volvo, zaraz potem odrzuciło


r ich na bok, zrobili chyba ze dwa koziołki i wylądowali na dachu tuż przed maską volvo. Josh nie zdążył zahamować i wjechali prosto na przewrócony samochód Mikę’a. Darcy poczuła przez moment, jak żołądek podjeżdża jej do gardła, potem

; otworzyła się poduszka powietrzna, uderzając ją w pierś. Na moment czas przyspieszył, w następnej sekundzie Darcy zobaczyła tysiące gwiazd, które

| wkrótce, jedna po drugiej, zaczęły gasnąć. Jeszcze później pogrążyła się w absolutnej ciemności.

- Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz... Słowa wypowiadane przez księdza zabrzmiały w jej uszach dziwnie głucho. Musiała przyjść na pogrzeb Josha, choć sama jeszcze czuła się fatalnie. Wciąż jeszcze miała silne zawroty głowy i mdłości. Podobno gdyby jechali gor-

| szym samochodem, Darcy też pożegnałaby się z życiem. Pogrzeb Mikę’a miał się odbyć za dwa dni, zaś Hunter, choć poturbowany, przeżył jakimś cudem, a teraz stał nieopodal grobu i płakał jak dziecko. Wbrew oczekiwaniom na pogrzebie pojawiło się bardzo dużo ludzi, prawie cala szkoła, jakby dopiero teraz wszyscy przejrzeli na oczy i zrozumieli, że Josh był

| wyjątkowo porządnym i dobrym człowiekiem. Wielu przybyłych zrozumiało, że młodość nie oznacza jeszcze nieśmiertelności. Życie jest bardzo wątłe, a śmierć zjawia się nieproszona i zazwyczaj całkiem niespodziewanie. Dla wielu

to tragiczne zdarzenie było prawdziwym szokiem, bo przecież Mikę nie chciał nikogo zabić, zamierzał tylko trochę podokuczać nielubianemu koledze. Ojciec Josha, zasępiony, przygarbiony człowiek, czule pocałował trumnę i położył na niej kwiaty. W oczach miał łzy i ból; bół ojca, który i stracił syna.

Gdy przebrzmiały ostatnie słowa księdza, pan Harrison podszedł do Darcy i ujął ją za dłoń. Na ! jego twarzy malowała się rozpacz, lecz uśmiechnął się do Darcy, jakby chciał jej za coś podziękować. Dostrzegła w jego spojrzeniu wdzięczność i bardzo ją to zmieszało. Przecież nigdy nie zrobiła nic dla tego człowieka, nigdy mu w żaden sposób nie pomogła... Ten uścisk dłoni połączył ich w bólu po stracie bliskiej osoby i stali tak przez dłuższą chwilę, zapatrzeni w trumnę, która zniknęła już l w otchłani wykopanego grobu. Dzień był, jakby na przekór sytuacji, wyjątkowo piękny. Darcy wsłuchała się na moment w świergot ptaków, próbując odnaleźć w sobie słowa, które nie zabrzmią banalnie i nie spotęgują bólu. |

- Był moim wielkim przyjacielem, najlepszym - wykrztusiła z siebie drżącym głosem. - Zawsze był przy mnie, kiedy go potrzebowałam, a teraz czuję się tak bardzo winna... - załamał jej się głos ( i na chwilę umilkła. - Gdyby nie ten mój pomysł z balem...

- Darcy, nie obwiniaj się, proszę, on był bardzo szczęśliwy, że mógł ci towarzyszyć, darzył cię |

wielką przyjaźnią. Byłaś dla niego kimś nadzwyczaj ważnym... Nie ma w tym twojej winy, wierz mi.

Pocieszał ją, chociaż przed chwilą pochował ukochanego syna. Skąd brał siły?

- Bardzo panu współczuję... Nie wiem, co powiedzieć - wyszeptała.

- Może to zabrzmi dziwnie, ale Josh nie był stworzony do tego świata, czułem, że wkrótce go stracę. Odszedł tam, gdzie będzie szczęśliwy, ale pamiętaj, że ci, których kochamy, na zawsze pozostają w naszych sercach. Był taki delikatny, wrażliwy, wiecznie zamyślony... Znałaś go przecież dobrze i musisz się ze mną zgodzić.

Stał nieruchomo i wciąż się uśmiechał, nadal nie wiedziała, skąd czerpie taką siłę. Po chwili wręczył jej wizytówkę.

- Zapewne tu nie zostanę, byłoby to zbyt bolesne, ale jeśli będziesz mnie kiedyś potrzebowała albo zechcesz ze mną porozmawiać, zadzwoń bez wahania, Darcy. Mam nadzieję, że twoi bliscy pomogą przejść ci przez ten trudny okres. Jest wielu wspaniałych ludzi...

Spojrzał na nią z taką czułością, jakby była jego córką, i pogłaskał ją po głowie, a potem odwrócił się i odszedł, zostawiając ją samą nad grobem Josha. A wokół ten otumaniający świergot ptaków i nieskazitelny błękit na niebie - co za ironia losu. Poczuła na twarzy delikatny powiew wiatru, odwróciła się i dostrzegła na końcu alejki swoich

rodziców, którzy cierpliwie na nią czekali. Nie- ‘ opodal stał też Hunter, wsparty na kulach, ale wiedziała, że nie będzie w stanie z nim teraz rozmawiać. Już nigdy nie zobaczy Josha, nigdy nie usłyszy jego głosu...

- Boże, dopomóż mi - wyszeptała i zamknęła oczy.

Darcy, nie bądź taka surowa dla Huntera, to nie jego wina, że Mikę był durniem... j

Głos był tak wyraźny, tak realny, zupełnie jakby Josh stał tuż obok niej. Zszokowana otworzyła oczy i rozejrzała się. Wokół jednak nic się nie zmieniło, ptaki nadal wyśpiewywały swoje trele, wiał lekki wiatr, a rodzice stali na końcu alejki. Poczuła, jak do oczu napływają jej łzy.

Raz jeszcze spojrzała w stronę grobu.

- O, Boże - westchnęła. - Josh, nigdy cię nie zapomnę i tak jak powiedział twój ojciec, na zawsze zostaniesz w moim sercu.

Obtarła oczy i ruszyła alejką w dół. Dzięki . Joshowi, bo słowa jego wydały jej się całkowicie i rzeczywiste, udało jej się przełamać własną niechęć. Podeszła do Huntera, po którego policzkach nieustannie płynęły łzy, i położyła mu rękę na ramieniu. ;

- Próbowałeś... - powiedziała łagodnie. |

- O, Darcy...

- Próbowałeś - powtórzyła dobitnie - i pewnego dnia będziemy mogli znowu porozmawiać. To dziwne, ale zaraz potem poprawił jej się |

nastrój, zresztą wiedziała, że Hunter naprawdę ciężko przeżywa to, co się stało. Rany na jego nodze już wkrótce się wygoją, ale te w sercu pozostaną na zawsze. Do końca życia Hunter będzie pamiętał tę straszną noc i będą go dręczyć wyrzuty sumienia - nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Był może trochę nieodpowiedzialny, lecz z pewnością nikt nie nazwałby go potworem.

Rodzice okazali jej naprawdę dużo zrozumienia i ciepła. Mama nakłoniła ją do zażycia tabletek nasennych, gdyż odkąd zginął Josh, Darcy spała mało i niespokojnie. Tej nocy jednak miała przedziwne, zaskakujące sny, co początkowo przypisała działaniu środków nasennych. Śniło jej się, że wróciła na cmentarz. Niebo nie było jednak już tak błękitne, nie słychać było śpiewu ptaków. Całą okolicę spowijała srebrzysta poświata, przypominająca gęstą mgłę. Darcy spacerowała jakiś czas pomiędzy starymi grobami, z bukietem kwiatów w dłoni, aż nagle dojrzała pod sędziwym dębem, pod którym pochowany był Josh, młodego, szczupłego mężczyznę w eleganckim, czarnym garniturze. Zadrżała w pierwszej chwili ze strachu, ale gdy podeszła bliżej, ze zdziwieniem stwierdziła, że to Josh.

- Josh, to ty?

- Moja biedna Darcy... Spojrzała na niego wciąż jeszcze trochę przerażona i dostrzegła na jego twarzy ten sam blady,

spokojny uśmiech, jakim dziś obdarzył ją jego ojciec.

- Nie obawiaj się, wszystko jest w porządku... - dodał po chwili, jakby znał jej myśli.

- Przecież nie żyjesz, więc nic nie jest w porządku, a co więcej - ze zdziwieniem zauważyła, że podniosła głos - wiedziałeś o tym, że zginiesz, dobrze o tym wiedziałeś! Pamiętam przecież dokładnie, co powiedziałeś wtedy do Mike’a. To była przepowiednia, która się spełniła! Dlaczego mi to zrobiłeś?

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Jamy Maison Thomas przeciągnęła się rozkosznie, a na jej twarzy pojawił się błogi uśmiech. Łoże z baldachimem, śnieżnobiała, satynowa pościel... Ach, cudownie było leżeć tu, w pokoju generała w Melody House. Roger cicho pochrapywał u jej boku. Ech, ci mężczyźni, pomyślała z czułością, cokolwiek by się działo, oni zawsze mogą spać. Ale nie ona! Ona analizowała teraz każdą minutę poprzedniego dnia, dnia, w którym pożegnała się z dawnym życiem i została mężatką.

Rankiem zapanował zwykły harmider, a do tego jej matka dosłownie co pięć minut wybuchała płaczem i uważała za stosowne nieustannie wygłaszać mowy na temat małżeństwa i seksu. Jakby nie wiedziała, że to zupełnie zbyteczne, bo przecież czasy się zmieniły... Alice, jak zwykle trochę roztrzepana, złamała sobie dwa nowiusieńkie akrylowe paznokcie, gdy upinałą Jamy welon. Cindy, kolejna druhna, wypiła trochę za dużo szampana

w czasie, gdy państwo młodzi przebierali się do nabożeństwa i miała atak histerii. Kilka osób przez bite pół godziny nie mogło jej uspokoić. Nadszedł czas, by ruszać w drogę, a tymczasem limuzyna się spóźniała. Jakby tego było mało, Jamy poinformowano telefonicznie, że pierwszy sopran rozłożył się na gardło i w ostatniej chwili trzeba było szukać zastępstwa. Tylko dzięki pomocy księdza udało się znaleźć zupełnie niezłego tenora rodem z Irlandii. Wprawdzie to nie to samo, ale i tak skończyło się lepiej, niż można się było spodziewać. Poza tym wszystko potoczyło się jak po maśle i zgromadzeni goście zgodnie uznali, że to najwspanialszy ślub, jaki kiedykolwiek widzieli.

Ojciec panny młodej był majestatyczny i szarmancki, matka zaś piękna i zadbana, a oboje niezwykle wzruszeni. Brat i siostra oblubienicy, którzy także brali udział w ceremonii, fantastycznie wprost wywiązywali się z przydzielonych im obowiązków, zabawiając gości i troszcząc się o ich dobre samopoczucie.

Roger, uroczy pan młody, był wysokim, przystojnym mężczyzną o ciemnej karnacji. Doskonale prezentował się w czarnym smokingu i śnieżnobiałej koszuli - bardzo męsko i bardzo seksownie.

Ich wspólny, pierwszy taniec był czymś niezwykłym, nieskończenie romantycznym i magicznym. Jamy z rozkoszą zatonęła w ramionach swego wybranka. Jednak dopiero podczas tańca z oj

cem uświadomiła sobie, że ma wokół wspaniałych ludzi, którzy z całego serca życzą jej jak najlepiej i wtedy dotarło do niej, jak cudownie jest mieć tak oddaną rodzinę i tak nadzwyczajnego męża. Poczuła się najszczęśliwszą istotą pod słońcem.

Irlandzki tenor przyłączył się do zespołu i dzięki temu zabawa była naprawdę udana; zgromadzeni goście mogli się nacieszyć bardzo różnorodną muzyką: od klasycznej, poprzez pop aż po rock. Jedzenie także było wyśmienite, a tort oszałamiająco duży. Nic więc dziwnego, że cała uroczystość i przyjęcie weselne były głównym tematem rozmów jeszcze przez wiele następnych miesięcy.

Po przyjęciu para młoda przeniosła się do Melody House. Seks nie był dla nich niczym nowym, lecz tej nocy po raz pierwszy kochali się jako mąż i żona i może właśnie dlatego było im tak cudownie, tak rozkosznie. Śmiali się, zrzucając z siebie ubrania, ale potem aż zaiskrzyło między nimi zmysłowością i erotyzmem. Zdarzyło im się kilka zabawnych wpadek, pośliznęli się pod prysznicem, a potem sturlali z łóżka. W przerwie dopili butelkę szampana, skubnęli kilka truskawek oblanych czekoladą, a także odrobinę kawioru z chrupiącą bagietką i znowu oddali się bez reszty miłosnym uniesieniom. Jakże cudownie było móc się na ten wieczór, a raczej na tę noc, całkowicie zapomnieć. W dodatku Melody House słynął z luksusowych

wnętrz i perfekcyjnej obsługi. Świadczone tu usługi były na najwyższym poziomie. Śniadanie można było zamówić do pokoju lub zjeść na hotelowym tarasie. Można było spędzić miło czas w podgrzewanym basenie lub wybrać się na przejażdżkę konną po okolicznych polach i łąkach.

Na myśl o tym wszystkim Jamy raz jeszcze przeciągnęła się słodko i z niejakim wyrzutem spojrzała na śpiącego obok niej męża. Postanowiła jednak wielkodusznie wybaczyć mu to niedociągnięcie. Wzięła się ostatnio trochę za gimnastykę, jej ciało nabrało większej sprężystości i giętkości i wyglądało teraz, tak, musiała to przyznać, przecudnie w promieniach wschodzącego słońca. Apartament, który wynajęli na tę noc, był niezwykle komfortowy. Właściciel hotelu, pan Stone, niezbyt chętnie oddawał go do dyspozycji gości. Zrobił to tylko dlatego, że potrzebne mu były pieniądze na utrzymanie pensjonatu, gdyż ostatnio nie dopisywała zbytnio koniunktura. Być może jednak na decyzję Stone’a, którego nie bez przyczyny nazywano czasem upartym osłem, wpłynął także urok osobisty Jamy. Nieważne, w każdym razie ona i Roger spędzili noc poślubną w niezwykle eleganckim i historycznym miejscu, toteż zapewne zapamiętają te chwile do końca życia.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin