Awaryjne Lądowanie - CAŁOŚĆ.doc

(3119 KB) Pobierz

 



Spis tresci:

Rozdział 1- str. 2

Rozdział 2- str. 13

Rozdział 3- str. 23

Rozdział 4- str. 32

Rozdział 5- str. 42

Rozdział 6- str. 52

Rozdział 7- str. 62

Rozdział 8- str. 72

Rozdział 9- str. 83

Rozdział 10- str. 92

Rozdział 11- str. 102

Rozdział 12- str. 111

Rozdział 13- str. 121

Rozdział 14- str. 131

Rozdział 15- str. 141

Rozdział 16- str. 151

Rozdziła 17- srt. 161

Rozdział 18- str. 171


ROZDZIAŁ 1

 

 

 

              Gdy malutki samolot kołami podwozia dotykał asfaltu szosy, Bella Swan - jadąca z przeciwka samochodem kombi z przyczepą - po prostu marzyła. Przez ułamek sekundy niebezpieczeństwo wydawało się jej częścią marzeń, ale mózg zareagował natychmiast.

Wróciła do rzeczywistości, mimo woli krzyknęła i wymanewrowała samochodem tak, by nie doszło do czołowego zderzenia z kołującym samolotem. Udało się, ale sama wylądowała w płytkim rowie, biegnącym wzdłuż szosy przecinającej północny Waszyngton. Zawirował poszycie, silnik jęknął i zgasł. Bella kurczowo zaciskała dłonie na kierownicy - tak mocno, że aż zbielały opuszki jej palców. Straciła oddech, a potem z kolei oddychała tak, jakby w jej płucach zgromadził się nadmiar powietrza. Była bliska zemdlenia.

I dopiero potem pomyślała, że żywcem obedrze ze skóry idiotę, który omal jej nie zabił!

Puściła kierownicę i wysiłkiem woli na tyle opanowała drżenie rąk, by odpiąć pas. Dzięki Bogu, zawsze zatrzaskiwała go niemal odruchowo! Gdyby nie to, wyleciałaby przez przednią szybę.

W miarę ustępowania strachu rosła w niej złość. Nim wydostała się z samochodu, była przygotowana do natarcia. Rozdygotana wygrzebała się z rowu, wyszła na środek szosy i stanęła w wyczekującej postawie.

Samolot znajdował się już na końcu drogi, śmigło ledwo się obracało. Nawet z tej odległości widziała, że to zdezelowana maszyna - poobijana, jakby powiązana drutem i posklejana gumą do żucia! I pomyśleć, że coś takiego omal nie doprowadziło do śmiertelnego wypadku! Wszystko się w niej gotowało. Postanowiła nie czekać i ruszyła w kierunku zwalniającego samolotu, w myślach rzucając wyzwanie szalonemu pilotowi. Niech no spróbuje uciec od jej gniewu! Ale mu pokaże! Wściekłość zdusiła w niej wrodzoną niechęć do zaogniania sytuacji. Była gotowa do prawdziwej awantury.

Samolot jeszcze bardziej zwolnił, a potem pilot wykonał manewr, który ją zaskoczył: zawrócił i ruszył... w jej kierunku. Poprzez wirujące śmigło widziała sylwetkę mężczyzny, ale obraz był zniekształcony i nie na tyle wyraźny, by móc określić, z kim będzie miała za chwilę do czynienia.

W miarę jak samolot się zbliżał, rosła w niej pewność, że siedzi tam jakiś maniak o morderczym instynkcie, który specjalnie na nią poluje w wiosenne popołudnie. Ogłuszał ją ryk silnika. Sunąca wprost na nią maszyna rosła przerażająco w oczach. Nerwy puściły, rozpaczliwie zaczęła rozglądać się za jakimś schronieniem, ale  rozciągające się po lewej stronie lasy nie wyglądały przyjaźnie, co więcej, napawały ją strachem. Jedyną szansę dawał jej własny samochód. Zaczęła biec w jego kierunku, żałując, że nie posłuchała przyjaciół, którzy radzili, by nie podróżowała bez broni w kieszeni. Gdyby miała przy sobie rewolwer, mogłaby się bronić. Ukucnęła za przyczepą, jej serce waliło jak młotem. Co będzie, jeśli pilot uderzy jak taran? Zastanawiała się też, czy byłaby zdolna strzelić do kogoś, kto chciałby ją zabić.

Czy ten lunatyk naprawdę próbuje ją zaatakować i dlaczego?

Nie miał tego zamiaru! Samolot zatrzymał się. Przesunęła się parę kroków i wyjrzała ostrożnie zza maski samochodu. Motor charknął, sapnął i zamilkł. Śmigło zrobiło jeszcze jeden obrót i stanęło z piskliwym łomotem, jakby jakiś smok przeżuwał żelazny złom. Przemknął jej przez głowę obraz robota z filmu „Terminator". Czekała skulona, wstrzymując oddech. Przez chwilę słyszała tylko lekki szmerek wiatru w suchej zmartwiałej trawie na poboczu drogi. No i głośne bicie własnego serca. Głośno klnąc, na ziemię wyskoczył mężczyzna. Bogaty repertuar dosadnych epitetów nawiązywał do wszystkich przodków maszyny. Rzucał przekleństwami, obchodząc samolot, rozdawał też kopniaki oponom. Mówił do siebie, jej chyba nie widział. Podniosła głowę i uważnie się przyglądała.

Mężczyzna nie był wysoki, ale nie był też niski, nie był potężnej budowy, lecz też nie należał do mikrych. Nie potrafiły tego ukryć zużyte dżinsy i stara czarna skórzana kurtka pilota. Spadochroniarskie buty dopełniały stroju domniemanego szaleńca. Brakowało tylko białego jedwabnego szalika, będącego symbolem tego typu powietrznych awanturników. Rysów jego twarzy dobrze nie dostrzegała, ponieważ nie patrzył w jej kierunku. Postawa wskazywała na osobnika zahartowanego przeciwnościami i pewnego siebie. Włosy, brązowe z rudawymi przebłyskami, miał w strasznym bałaganie, jakby ciągle przeczesywał je palcami. Przestał wreszcie kląć i odszedł kilka kroków od maszyny. Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągnął papierosa i zapalił. Takie paskudztwo!

- No dobrze, droga pani! - zawołał. - Już może pani wyjść! Dziś po południu nie gryzę!

- Ale ja gryzę! - odkrzyknęła. Jego sarkastyczny, pełen zniecierpliwienia ton powtórnie rozpalił w niej gniew. - Omal mnie pan nie zabił! Poważnie myślę o zaskarżeniu pana!

Zrobił krok w jej kierunku.

- I niech się pan nie zbliża. Mam broń i umiem z niej strzelać!

- A jakiego kalibru? - spytał, wyjmując z ust papierosa.

Z żalem pomyślała, że rewolwer jest schowany głęboko w przyczepie bagażowej.

- No... czterdzieści pięć! Kula zatrzyma towarowy pociąg!

- Możliwe! - odparł. Rzucił niedopałek i przydeptał go obcasem. - Ale jeśli potrafi pani strzelić i trafić z czterdziestki piątki, żeby przy okazji nie odrzuciło pani do sąsiedniej parafii, to w istocie opuściło mnie szczęście. W nagrodę może mnie pani zabić! No, niechże pani wyjdzie i ruszamy!

- Ruszamy? - Schowała głowę, w gardle poczuła suchość. Po horyzont nie było dookoła widać śladu życia. Tylko szare niebo, zielone lasy, ten mężczyzna i jego maszyna, ona sama i samochód z przyczepą. Podszedł i położył dłonie na karoserii z przeciwnej strony. Nawet nie usłyszała. Uśmiechnął się, lecz nie był to ciepły uśmiech.

- Ruszamy, bo wydaje mi się, że jesteśmy jedynymi ludźmi w promieniu stu kilkudziesięciu kilometrów. Mamy tylko siebie i pani jest mi potrzebna.

Bella patrzyła niemo, niezdolna się poruszyć. Próbowała odgadnąć znaczenie jego słów. Studiowała twarz. Z bliska wydawał się całkiem przystojny. Miał zielone oczy i zmysłowe usta, które wyglądały, jak wyrzeźbione. Agresywny idealnie prosty nos i zarys dolnej szczęki nadawały mu z lekka zawadiacki wygląd.

- Niech pan pamięta, że mam rewolwer! - powiedziała.

- Niechże pani...! - zaczął. Z kurtki wyjął nowego papierosa. - Nie ma pani żadnej broni, bo gdyby pani miała, już dawno by mi pani wymachiwała nią przed nosem. Może i na to zasłużyłem. Nie miałem zamiaru pani przestraszyć.

Zaskoczyła ją nutka zakłopotania, jaką wyczuła w jego głosie.

- Dwa razy przeleciałem nad szosą - ciągnął dalej, zapalając papierosa. - Byłem pewny, że mnie pani usłyszy. Motor mi nawalił i pomyślałem, że jeśli nie usiądę na szosie, to na długo zagrzebię się w lesie. Zawsze wożę ze sobą radio, ale tym razem gdzieś się zapodziało i nie mógłbym nawet wezwać pomocy. Zapłacę za podwiezienie do miasta, zapłacę za uszkodzenie samochodu...

- Zapłaci pan za podwiezienie? I za szkody? - wyprostowała się powoli. Wreszcie mówi z sensem, pomyślała.

- Oczywiście! I nawet usiądę za kierownicą. Prowadzenie samochodu nie należy do pani silnych stron, jak widać. Jak to się mogło stać, że mnie pani nie słyszała? Radio grało za głośno?

Przepłynęła ku niej smuga dymu. Zapach przypominał dieselowskie spaliny, których nawdychała się w czasie tej podróży aż nadto.

Zakaszlała, prostując się całkowicie.

- Radio nie. Po prostu byłam zamyślona. Zawsze jestem zamyślona, jadąc pustą drogą. Nie słyszałam pana i nie widziałam. Zobaczyłam dopiero wtedy, kiedy pan nagle spadł z nieba tuż przede mną.

- Musiała pani myśleć o absorbujących sprawach - roześmiał się. - A co by było, gdybym to był nie ja, a cyklon? Wtedy by pani usłyszała?

- Oczywiście, że bym usłyszała. Zawsze w drodze sprawdzam pogodę. - Spojrzała sceptycznie na szare ciężkie niebo.

Edward Cullen zmrużył oczy i zaczął się uważniej przyglądać kobiecie. Poprzednio był zbyt zajęty samolotem i własnymi kłopotami, by zauważyć cokolwiek więcej niż jej młody wiek i brązowe włosy. Teraz stwierdził, że jest bardzo ładna. Brązowe, lśniące włosy, oczy koloru płynnej czekolady. Regularne rysy i ciemnoczerwone wargi bez śladu szminki. Kolor policzków wyraźnie kontrastował z jasną cerą. Pomyślał, że to wypieki ze złości. Dostrzegł ją teraz w oczach dziewczyny. Przez chwilę były pełne strachu i sprawiało mu to wyraźną przykrość. Wiedział, że jego gburowate zachowanie odstręczało kobiety, zwłaszcza przy pierwszym spotkaniu. Ręką niemal odruchowo sięgnął do kieszeni z papierosami.

- Niech mnie pani posłucha! Nie miałem zamiaru spychać pani z szosy! Po prostu potrzebowałem pani pomocy. Czy to jest przestępstwo?

- A może by pan tak przeprosił, panie cwaniaku. - Bella podparła się pod boki. - Przez pańskie sztuczki z samolotem postarzałam się o dziesięć lat. - Odczuwając wielką ulgę, że już jej nic nie grozi, powiedziała to ostrym głosem, który wyraźnie zagrał mężczyźnie na nerwach.

- Mam przepraszać? - Zmarszczył brwi. - A za co? Przecież wcześniej sygnalizowałem swoje intencje. Każdy kierowca z kilkoma włączonymi komórkami mózgowymi musiałby mnie zauważyć i usłyszeć. To nie moja wina, że przebywała pani w krainie czarów, prawdopodobnie marząc o jakimś facecie. - Znów włożył do ust kolejnego papierosa, zaciskając na nim fachowo zęby.

Zaczerwieniła się jeszcze bardziej.

- Nie marzyłam o żadnym facecie! Ma pan brudne i ograniczone myśli. Myślałam o pewnym miejscu. To były myśli przyzwoite nawet dla dziecka. I czy zdaje pan sobie sprawę, że jest to trzeci papieros od pięciu minut? Co się z panem dzieje? Jest pan aż tak strasznie nerwowy?

Wyjął z ust papierosa i zaczął mu się przypatrywać.

- Nawet sobie nie zdawałem, psiakrew, sprawy... -Kwaśno się uśmiechnął. - Staram się przestać. Nawet mi się całkiem udawało przez ostatnie tygodnie. Nie jestem nerwowy. Może to napięcie... -Trzeci niedopałek zgasł rozgnieciony obcasem. - Brzydki nałóg i przeszkadza ludziom dookoła. Obiecałem sobie, że przestanę na dobre przed Bożym Narodzeniem. Zostało mi jeszcze... No, około dziewięciu miesięcy.

- To pierwsza dobra rzecz, którą o panu wiem. - Wyszła zza samochodu, nadal gromiąc wzrokiem mężczyznę. Powróciła jej odwaga. - A co pan zrobi teraz z samolotem? Przecież nie można go zostawić na środku szosy.

- Więc zabierze mnie pani?

- Jeśli pan obieca nie palić... - Wzruszyła ramionami. - Chyba nie mogę tak pana zostawić na pustkowiu. Noce są nadal zimne, chociaż już prawie maj. - Opuściła podwinięte rękawy bawełnianej koszuli.

- Dobrze - odparł potakując głową, jakby otrzymał odpowiedź, której się spodziewał. - Pomoże mi pani z samolotem?

- Ja?

- Nie widzę w pobliżu nikogo innego. - W kąciku wyrzeźbionych warg pojawił się wyraz zniecierpliwienia. - Tak, pani! - Obrócił się plecami i ruszył w stronę samolotu. Bella pozostała na miejscu z rękami wspartymi na biodrach.

- Nie jestem żadna pani, tylko Bella. Bella Swan. I bardzo lubię, żeby dodawano słowo „proszę", kiedy ktoś czegoś ode mnie chce.

- Niech będzie. A więc proszę, Bello. Proszę mi pomóc z samolotem. A jak tę pomoc dostanę, to wtedy powiem: dziękuję bardzo.

- No, to już brzmi lepiej. Co mam robić?

- Pchać.

- Pchać?

- Musimy usunąć samolot z drogi. Byłby groźną przeszkodą po zapadnięciu mroku. - Pięścią uderzył w bok kabiny. - Już jest groźną przeszkodą.

-                       Ja nie dam rady pchać takiej maszyny!

Obrzucił ją uważnym spojrzeniem.

- Nie ma obawy, dasz radę! Jesteś młoda i na oko zdrowa. Wesprzyj ramieniem w tym miejscu, mocno! -Uśmiechnął się do niej i to był pierwszy uśmiech, jaki ujrzała na jego twarzy. Stał się nagle zaskakująco przystojny. - Jazda, spróbuj! - dodał zachęcająco.

Usłuchała, mając w pamięci tę przystojną twarz. Dziękowała gwiazdom, że na drogę włożyła starą bawełnianą koszulę i dżinsy. Nie zwracając uwagi na brud i smary na kadłubie, zaczęła pchać. Ku jej wielkiemu zdziwieniu maszyna potoczyła się kilka cali.

- Oooo! - wykrzyknęła zdumiona.

- Widzisz? To jest bardzo lekkie, łatwe do przetaczania z miejsca na miejsce. - Zrzucił lotniczą kurtkę, odsłaniając umięśniony tors w czarnej podkoszulce. Cisnął kurtkę na ziemię, dłonie wsparł o kadłub. - Samolot służy do akrobacji powietrznych, więc musi być lekki. - Bez większego wysiłku przesunął go o parę metrów. - Jedziemy dalej, pomagaj!

Pchając spoglądała na niego przez plastykową obudowę kabiny.

- Do akrobacji? Robienia sztuk w powietrzu?

- Aha! Uwielbiam to. - Wyciągnął ramię, naprowadzając maszynę na właściwy kierunek. - Człowiekowi się zdaje, że ma skrzydła. Boisz się latać?

Samolot zbliżał się do skraju szosy.

- Nie boję się, jeśli samolot jest duży albo jeśli to mi się śni. Pasuję na widok takiego jak ten - odparła. - Wiesz przecież, że mogłeś się zabić. Nie znam się na motorach samolotowych, ale ten chyba skonał, nim dotknąłeś ziemi.

- Eee, chyba nie! - Znowu skorygował kierunek, gdy jedno z kół wjechało na żwir i kępki trawy. - Nawet gdyby silnik zawiódł, to bym ześlizgnął się na strumieniu powietrza. Tylko że wtedy uszkodziłbym pewno podwozie. I dlatego wylądowałem, zanim motor całkowicie wysiadł. A więc ty latasz we snach? - Wydawał się rozbawiony.

- Oczywiście! - odparła, potykając się na wysokiej kępie zeschłej trawy. Wypatrywała dalszych przeszkód na drodze.

- Chyba wszyscy latają w snach. Jak daleko mamy pchać to ptaszysko?

- Tak daleko, aby nie dosięgały go reflektory samochodowe, chyba że ktoś go będzie specjalnie szukał. Ja nie mam snów ani o lataniu, ani w ogóle. Żyję latając, zamiast bawić się w sny.

- Wszyscy śnią i marzą - upierała się, pchając mocniej.- To zostało naukowo dowiedzione.

- Ja nie. Nic mi się nie śniło od czasu, kiedy byłem dzieckiem. Na jawie też nie. - Zatrzymał się i spojrzał za siebie na drogę.

Bella obeszła samolot od przodu.

- Nie masz absolutnie racji! Opracowania naukowe, na których można polegać, jednogłośnie stwierdzają to, co powiedziałam. Każdy ma sny. A sny na jawie są bardziej lub mniej wyraziste. Moje są bardzo wyraźne, ponieważ nad tym pracuję.

- Mam na imię Edward. Edward Cullen i mam w no... nic mnie nie obchodzi, co opowiadają jacyś tam naukowcy. Wiem co wiem, znam siebie. - Wydawało się, że uważał temat za wyczerpany, ale nagle twarz mu złagodniała, pojawił się na niej chochlikowaty uśmiech. -Chociaż przyznam, że chętnie bym się dowiedział, o czym są te wyraziste sny, jakie miewasz.

Spoglądał na dziewczynę, która ponownie się zarumieniła. Spotkanie zaczęło się od wzajemnej nadziei, że szybko się zakończy, ale teraz nabierało interesujących akcentów... Zastanowił się, dokąd to owa czerwieniąca się brunetka z ognistym temperamentem zdążała swoim kombi z przyczepą. Trafił na nią na drodze do rodzinnego miasta. Jeśliby nie miała gdzie zatrzymać się na noc, to mógłby jej zaofiarować zapasową pryczę w swoim domu i czekać, do czego to doprowadzi. ..

Nie, nie, Edward! Nie wtedy, kiedy Jacob jest w domu! Co się z nim, do diabła, dzieje? Nigdy w podobny sposób nie myślał o kobiecie zaledwie w kilka minut po jej poznaniu. Wolał zawsze, aby uczucia wobec damy dojrzewały w nim powoli. Musi to być skutek zwiększonego poziomu adrenaliny, która wezbrała w nim, gdy stwierdził, że opada na ziemię. Nie ze strachu, ale raczej z podniecenia. Afirmacja życia! Tak, właśnie to! I w tym momencie zorientował się, że przekroczył dopuszczalną granicę. Dziewczyna była skonfundowana i nieswoja. Zmarszczył się, zły na siebie.

- Hej, hej! Nie chciałem ci zrobić przykrości ani cię speszyć. Tak sobie tylko żartowałem - skończył, sam teraz mocno zażenowany. Nie lubił takiego uczucia.

- Wszystko okay! - odparła, wzruszając ramionami, a ruch ten ujawnił, że pod bawełnianą koszulą jest silniej zbudowana, niż sugerowałyby to delikatne rysy jej twarzy i wąskie biodra. Pod wpływem słonecznego uśmiechu, jakim go niespodziewanie obdarzyła, postanowienie, że będzie wobec niej chłodno grzeczny i zachowa dystans, rozpłynęło się. Zniknęła też jej płochliwość lub to, co za nią wziął.

- Sama się o to prosiłam! - powiedziała. - Mam pewne skłonności do mędrkowania na temat sennych marzeń i snów na jawie. Ale to prawda, że niektórzy ludzie nigdy nie pamiętają swoich snów po obudzeniu i nawet nie potrafią dostrzec, że ich myślenie jest czymś w rodzaju snu na jawie. To bardzo ludzkie. Może ty nazywasz podobne myślenie po prostu twórczym. - Wykrzywiła twarz w sztucznym uśmiechu i gotów był przysiąc, że coś wesołego błysnęło w jej czekoladowych oczach. - Koniec wykładu. Czy mamy jeszcze dalej pchać to skrzydlate pudło?

- Nie, nie, wystarczy! - Otworzył drzwiczki do kabiny pilota i zaczął coś majstrować przy zegarach, a potem z kabiny wyjął klocki pod koła. - Wracaj do samochodu. Za chwilę tam przyjdę. - Ta chwila była mu potrzebna do „twórczego myślenia".

Bella skinęła głową nieco zdziwiona nagłą zmianą wyrazu jego twarzy. Jakby zamknął się w sobie. Mimo okazywanej słowami brawury musiał doznać szoku, gdy się zorientował, że bliski jest rozbicia samolotu na absolutnym pustkowiu. A jego zachowanie nie było znowu najgorsze. Poza tym w miarę upływu wspólnie spędzonego czasu wydawał się mniej brutalny, a coraz bardziej przystojny. Człowiek może się przyzwyczaić do takiej twarzy, pomyślała. Bardzo interesujący mężczyzna.

Wracając do samochodu zastanawiała się, gdzie on mieszka i czy byłby jej potencjalnym klientem. Uśmiechnęła się do siebie. Najprawdopodobniej nie, skoro ma taki negatywny stosunek do snucia fantazji. Chociaż nigdy nie można tego przewidzieć. Wewnętrzne życie ludzi jest czasami zupełnie inne, niż można by sądzić po zewnętrznych oznakach. Myślała o tym jeszcze przez chwilę po powrocie do samochodu, a potem zajęła się sprawdzaniem, czy jej dobytek w przyczepie nie ucierpiał.

Nim skończył zabezpieczanie samolotu i zbieranie osobistych rzeczy, był pewien, że w pełni kontroluje swe zbłąkane erotyczno - romantyczne zainteresowania. Aby zupełnie się uspokoić, zaczął pogwizdywać ulubioną melodię. Czuł, że popołudniowy wiaterek bardzo się oziębił, co zapowiadało zimną noc. Tym bardziej był wdzięczny losowi, że udało mu się znaleźć środek transportu i to wcale wygodny. Podniósł z ziemi lotniczą kurtkę i w drodze do samochodu włożył ją na siebie. Przyjrzawszy się kątowi, pod jakim koła utkwiły w rowie, doszedł do wniosku, że bez większego trudu uda się wyprowadzić wóz, nawet razem z przyczepą. Nie widząc nigdzie Belli zawołał ją.

- Jestem tu! - odparła. Idąc za jej głosem, zszedł do przyczepy i nagle stanął jak wryty na widok kuszącego tyłeczka dziewczyny. Do połowy zakrywała ją bagażowa czeluść. Bawełniana koszula podwinęła się, odsłaniając część gładkich pleców i wąską talię. Ten widok wywołał w nim przedziwne uczucia i chęć dotknięcia jej.

Tak nie można, pomyślał, sięgając po kolejnego papierosa. Przecież jest zbyt doświadczony, zbyt kuty na cztery nogi, żeby dać się omotać czyjejś twarzy i ciału. Zdał sobie nagle sprawę z komizmu sytuacji. Uśmiechnął się do siebie i wyjął rękę z kieszeni kurtki, nie biorąc nic. Zgodnie z opinią swego młodziutkiego brata był już za stary na szaleńcze uczucia. Niech i tak pozostanie. Kiedy Bella Swan wygramoliła się z przyczepy i uśmiechnęła, skwitował to krótkim skinięciem głowy.

Na początku podróży do najbliższego miasta milczał, niechętnie przerywając ciszę jednosylabowymi odpowiedziami na pytania dziewczyny. Ona chętnie by porozmawiała, nawet z człowiekiem, który nie miał wielkiej ochoty na towarzyskie uprzejmości, ponieważ podczas minionych dni była sama. Edward Cullen nie miał jednak ochoty na żadną rozmowę. Głowiła się, co też wprowadziło go nagle w ten ponury nastrój i wreszcie przypisała to niepokojowi o samolot. Być może była to również spóźniona reakcja na niedawne przeżycia w powietrzu, gdy groziła mu katastrofa. Pomyślała, że należy do ludzi, którzy niechętnie dostrzegają kruchość swego życia. Tak czy inaczej nie dopuszczał myśli, że mógłby popełnić jakiś błąd. A jej zdaniem ten samolot w ogóle nie powinien już latać.

Musiała natomiast przyznać, że bez kłopotu wydobył samochód z rowu, wykazując wielkie umiejętności jako kierowca. Kiedy jednak pochwaliła go, jedynie coś mruknął. Później zgodził się, by to ona zajęła miejsce za kierownicą. Wysłuchał tłumaczenia, że jej ubezpieczenie nie obejmuje innego kierowcy. W milczeniu usiadł obok, podnosząc kołnierz kurtki, jakby chciał odseparować się od niej i od jej głosu. Na tylne siedzenie rzucił niezwykle zniszczoną teczkę. Zastanawiała się przez krótką chwilę, co też pilot wyczynowy robi z taką starocią. Ale co ją to obchodzi? Wkrótce się pożegnają.

- Mogę cię podwieźć do najbliższego miasta - powiedziała, gdy ruszyli. - Albo gdzie indziej. Jadę jeszcze dużo dalej.

- Właśnie najbliższe mnie interesuje. Port Angeles. Mam tam przyjaciela, który mi pomoże naprawić maszynę.

- Świetnie. A ja jadę do Forks, będę tam mieszkała.

Cisza. Edward usłyszał radosny chichot jakiegoś diabełka: Forks było jego rodzinnym miastem. Miał ochotę nucić. Zawsze nucił, gdy chciał uspokoić napięte nerwy. Tym razem powstrzymał się jednak.

- W Forks otwieram interes. Firma, dla której pracuję, sądzi, że handel pójdzie tam doskonale. - Może to obudzi jego ciekawość?

Cisza. Mężczyzna zastanawiał się nad figlami losu. Ze wszystkich możliwych ludzi, których mógłby spotkać w drodze, musiał trafić na ponętną kobietę, mającą właśnie zamiar otworzyć jakiś sklep w Forks. Zdał sobie sprawę, że przesadza. Owszem, ona jest milutka, ale i głupiutka. Z pewnością rozsądek nie pozwoli mu dać się w nic wciągnąć. Minęły już dni, kiedy bardziej interesowały go ponętne kształty kobiety, niż jej charakter. Owszem, był gotów się zaangażować i nawet związać, ale z osobą zapowiadającą się na dobrą żonę. Na poczekaniu stworzył teraz w wyobraźni portret takiej kobiety. Na pierwszym miejscu wśród wad znajdowała się uroda, maskująca płytki umysł.

- Kiedy się urządzę i otworzę interes, zorganizuję promocyjne przyjęcie. Chcesz zaproszenie?

- Co to będzie za interes? - spytał, wcale nie pragnąc znać odpowiedzi. Wypisz, wymaluj, Bella Swan reprezentowała wszystko, czego bardzo nie lubił.

Spojrzała na niego kątem oka. Wyglądał przez okno samochodu.

- Wypożyczalnia płyt dvd. Ale nie taka wypożyczalnia, gdzie jest wszystko. Mam zamiar specjalizować się w klasyce i w rozrywkowych filmach familijnych. W bardzo dobrych filmach! W tym wszystkim, co nadaje się dla zacnej małomiasteczkowej klienteli. I po bardzo niskich cenach! Moja firma, FFR - Fantastyczne Filmy Rodzinne, uznaje zasadę: najlepsza jakość i najniższe ceny.

- Oooo!

- Nie lubisz kina? - Jego odezwania zaczynały być denerwujące.

- Nie.

- A telewizję?

- Wiadomości, czasem sport. Niewiele więcej.

- Rozumiem. A co pan właściwie robi ze swoim wolnym czasem, panie Cullen? Kiedy pan nie ćwiczy przymusowych lądowań na szosie?

- Żyję! - Spojrzał na nią bacznie. - Żyję, pracuję, bawię się! Chyba tak jak wszyscy ludzie. Życie jest zbyt interesujące, aby je tracić na oglądanie filmowych fantazji. Wolę przeżywać przygody osobiście, a nie za pośrednictwem aktora.

- To może mieć fatalne skutki - odparła poważnie. - Znałam takich jak ty. Żyli na krawędzi przepaści i nie zawsze dożywali trzydziestki.

- Ja dożyję i to wkrótce. I wcale nie żyję na krawędzi. Staram się zapewnić sobie maksymalne bezpieczeństwo.

Kobieta zaśmiała się.

- Już dobrze, dobrze! Wiem. Zrobiłem błąd i musiałem awaryjnie lądować. Ale nawet się nie zadrapałem! Ty też nie. I to, co myślałaś, wjeżdżając do rowu, było na pewno bardziej ekscytujące niż niejedna z twoich fantazji.

- Czułam tylko przeraźliwy strach. Komu to potrzebne? Poza tym mój sen na jawie, który przerwałeś, należał do przyjemniejszych.

- Opowiedz, jeśli to było takie wspaniałe - prychnął. - Jeśli masz, oczywiście, odwagę.

Pozostawała im jeszcze godzina jazdy do Port Angeles. Brakowało mu już cnót przyszłej żony do wpisania na listę, więc postanowił ponudzić się w towarzystwie Belli, aby nie dosięgła go i nie zniewoliła jej uroda. Doskonałym sposobem ponudzenia się było w tym wypadku słuchanie jakiejś głupawej historii.

Źle to wykombinował. Przez następne czterdzieści minut jak zaczarowany wsłuchiwał się z głębokim zainteresowaniem w opowieść o wielkiej przygodzie i miłości. Nie o seksie, ale o miłości. Po raz pierwszy, od kiedy dorósł, cała jego uwaga była skoncentrowana na ludziach i wydarzeniach, które nie należały do rzeczywistego świata.

W opowieści Belli były skąpane latem pola i zniewolone zimą góry, jeziora kryształowej wody i pachnące lasy; była też radość życia i piękna księżniczka obiecana czarciemu mędrcowi. Odważny i wierny centaur ratuje księżniczkę z opresji i wraz z nią udaje się na poszukiwanie skarbu, którym można się wykupić od zobowiązania wobec czarta. No i szczęśliwe zakończenie, które zdumiało go swoją przemyślnością.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin