Canham Marsha - 03 Honor klanu.pdf

(1566 KB) Pobierz
169701013 UNPDF
MARSHA CANHAM
HONOR
KLANU
169701013.001.png 169701013.002.png
PROLOG
Owe waleczne czyny, przemyślne knowania, obłąkańcze rojenia,
które rodzi straceńczy honor.
Autor nieznany
Inverness, maj 1746
Strach dławił ją jak ciężka derka narzucona na głowę. Anne
Farquharson Moy widziała na własne oczy straszliwą masakrę pod
Culloden, więc sądziła, że nic jej już nigdy nie przerazi, a jednak
niekiedy serce tłukło się jej w piersi tak gwałtownie, że myślała, iż
lada moment może pęknąć. Usta miała suche, dłonie drżały jak u
staruszki. Oślizgłe kamienne ściany celi zdawały się zacieśniać
wokół niej, każdego dnia przestrzeń jakby się kurczyła coraz
bardziej, a powietrze było duszne i stęchłe; oddychała z trudem.
I jeszcze te odgłosy...
Mrożące krew w żyłach i rozdzierające jak wrzaski, które
słyszała w snach dręczących ją we dnie i w nocy. Widziała, jak
armia księcia umiera na przesiąkniętym krwią wrzosowisku
Culloden, jak angielskie kartacze padają na atakujących górali,
rozrywają się i zwalają ich niczym kręgle. Widziała niewyobrażalne
cierpienia ojców tulących w ramionach padłych synów, braci
czołgających się i wlokących na pokiereszowanych kończynach, by
umrzeć u boku braci. I słyszała ich wołanie o łaskę, gdy Anglicy
 
dopełniali rzezi, zabijając tych, którzy leżeli jeszcze żywi na polu
chwały.
Odgłosy, które słyszała w celi więziennej, to były ciche, ledwie
słyszalne jęki umierającej wiary, podeptanej dumy i całkowitej
beznadziejności, przenikającej ściany starego kamiennego gmachu
sądu w Inverness.
Była w celi sama. Cumberland nazwał to luksusem, gdyż
bywało, że i stu na wpół zagłodzonych mężczyzn tłoczyło się na
obszarze, gdzie normalnie przebywało nie więcej niż dwudziestu.
Niektórzy z ropiejącymi ranami, zbyt słabi lub ze zbyt wysoką
gorączką, by mogli odtoczyć się na bok od własnych
ekskrementów. Placek owsiany i mały cynowy kubek wody
stanowiły dzienną rację. Prośby i błagania pozostawały bez echa.
Słabi dochodzili w końcu do takiego stanu, że woleli nie marnować
sił na daremne próby i po prostu umierali w ciszy. Silniejsi trwali w
zapiekłym gniewie i skuleni w ciemnych kątach stawiali opór w
jedyny sposób, jaki im pozostał - żyjąc uparcie nadal.
Jak mogliby okazać mniej odwagi niż dumna i nieugięta lady
Annę Moy, która plunęła w świńską twarz Rzeźnikowi
Cumberlandowi, dając w ten sposób wyraz całej pogardzie, jaką w
niej budził. Przychodził do więzienia trzykrotnie w ciągu
minionych sześciu tygodni i proponował, że ją uwolni w zamian za
dostarczenie królowi dowodów przeciwko przywódcom jakobitów.
 
Za każdym razem Anne odsyłała go precz i odchodził jak
niepyszny, mamrocąc niemieckie przekleństwa.
Brzemię, które na nią spadło, na jej szczupłe barki, ciążyło jej
straszliwie, i w czasie ostatniej z tych wizyt była bliska
zaakceptowania oferty Cumberlanda, choć się do tego nie chciała
przed sobą przyznać. Ale on wybrał na miejsce spotkania otwarty
dziedziniec pod oknami, z których wychylały się napięte,
udręczone twarze innych więźniów. Ci dzielni ludzie tyle już
stracili, walcząc za sprawę od początku skazaną na przegraną. Jeśli
potrafiła jedynie ofiarować im ten ostatni strzęp dumy i honoru,
przy którym by mogli trwać, nie było to zbyt wiele. Jej poświęcenie
żałośnie traciło na znaczeniu z każdym mijającym dniem, z każdą
godziną, w której wieszano za zdradę kolejnych jakobitów i która
przybliżała nieuchronnie jej własną śmierć.
Rude włosy Anne, tak niegdyś lśniące, pozbijały się teraz w
zmatowiałe od brudu strąki. Wychudła tak, że zostały z niej skóra i
kości. Stale trzęsła się z zimna mimo dodatkowego koca, który jakiś
litościwy strażnik przemycił przez kraty. Pod oczami potworzyły
się jej głębokie sińce, dłonie pokrywały brudne plamy, paznokcie
pękały od wielokrotnego podciągania się na rękach do wąskiego
okienka w celi.
Uniosła przezroczystą niemal dłoń do słabego światła i nie
potrafiła stłumić łkania, które narastało gdzieś w głębi gardła. Była
 
tak wychudzona, że już nie mogła nosić pierścienia, który Angus
dał jej w dniu ich ślubu. Pewnej nocy pierścień zsunął się z palca i
Annę wpadła prawie w szał - rozgrzebywała zaciekle słomę i brud
na podłodze tak długo, dopóki nie odnalazła zguby.
Od chwili aresztowania nie była jeszcze tak bliska
wybuchnięcia płaczem jak wtedy. Tak bliska tego, by wykrzyczeć
przysięgę samemu diabłu, gdyby mógł ją zabrać z tego miejsca.
Nie wiedziała nawet, czy Angus żyje, czy nie. Cumberland
zapewnił ją, że mąż jakimś cudem trzyma się przy życiu, ale ona nie
miała powodów mu wierzyć, nie ufała mu w ogóle. Sam zresztą
powiedział, że rany brzucha są najbardziej niebezpieczne i
najczęściej bywają śmiertelne, choćby nawet chirurg dysponował
najwyższymi umiejętnościami.
Anne zacisnęła dłoń w pięść i przytknęła ją do ust.
Duża lśniąca łza wymknęła się spomiędzy jej rzęs i wolno
stoczyła się po policzku aż na brodę. Tam zawisła przez chwilę,
mieniąc się jak płynny diament, po czym spadła pomiędzy inne
plamy, ciemniejące na staniku sukni. Strojna niegdyś szata była
brudna, jedwab wyblakł i poprzedzierał się w wielu miejscach.
Kilku warstw marszczonych płóciennych halek Anne pozbyła się
po pierwszym tygodniu spędzonym w celi i teraz służyły jej za
posłanie. Płaszcz zniknął, oddała go innemu więźniowi, którego
dręczyła gorączka. W ciągu kolejnych tygodni przehandlowała po
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin