Browning Dixie - Milioner do wzięcia.pdf

(418 KB) Pobierz
265937551 UNPDF
DIXIE BROWNING
Milioner do wzięcia
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Hank Langley oparł stopy w kowbojskich butach na parapecie z orzechowego drewna i
obserwował, jak niewielki samolot ze zwodniczą powolnością przemierza jego pole widzenia.
Bezwiednie podciągnął nogawkę spodni i rozmasował poznaczoną bliznami skórę widoczną
między brzegiem robionych na zamówienie butów a nogawką szytych na miarę dżinsów.
Bolało. Zmienia się ta przeklęta pogoda. Jeśli spadnie deszcz, to warto trochę pocierpieć, ale
przez cały rok nie napadała nawet tyle, co kot napłakał. Sierpień to sierpień. Zachodni Teksas to
zachodni Teksas.
A upał to upał.
Panna Manie zapukała do drzwi i po chwili weszła. Zawsze skrupulatnie dawała mu pięć
sekund na wypadek, gdyby za zamkniętymi drzwiami wyprawiał Bóg wie co.
– Znowu boli?
– Nie, proszę pani.
– Nie próbuj mnie oszukać, młodzieńcze. Wróciłeś nad ranem i nadwerężyłeś nogę, prawda?
Romania Riley nie dawała się zwieść.
– Wiesz, gdzie byłem. I wiesz, z kim. Jak chcesz usłyszeć dokładne sprawozdanie, to weź
sobie duże piwo i siadaj.
Poprzedni wieczór spędził z Pansy Ann Estrich, o czym Manie doskonale wiedziała. Zaprosił
ją na wytworną kolację, podczas której starał się zebrać na odwagę i zobowiązać do czegoś, do
czego wcale nie był gotowy. Tylko dlatego, że nadszedł właściwy czas – a nawet już minął – a on
musiał wybrać między dwiema kobietami: Pansy i Bianką Mullins. Obie były po trzydziestce.
Obie wiedziały, co jest grane. Żadna z nich nie spodziewała się po związku więcej, niż on mógł
zaoferować. Jego zdaniem był to całkiem dobry układ. Oczywiście seks. Bezpieczeństwo,
zapewnione dzięki umowie przedślubnej, korzystnej dla obu stron. Towarzystwo i przynajmniej
jedno dziecko, a jeszcze lepiej dwoje.
– No i? – Panna Manie z drżeniem czekała na oświecenie jej.
– I co? – odparował Hank.
– Nie wykręcaj się, Hanku Langley. Pamiętam, jak stawiałeś pierwsze kroki i miałeś z tym
wielkie kłopoty. – Spojrzała na niego groźnie znad okularów, a potem przeniosła wzrok na
notatki. – A skoro mowa o kłopotach, to panna Pansy dzwoniła z samego rana w sprawie balu
hodowców bydła. Nie prosiłeś jej wczoraj, prawda?
– O co? O pójście na bal czy o rękę?
Panna Manie rzuciła mu spojrzenie, które opanowała do perfekcji jeszcze przed jego
urodzeniem. Z Manie na pewno będą kłopoty, niezależnie od tego, z którą z dwóch kobiet się
ożeni.
– Odpowiedź na oba pytania – rzucił sucho – brzmi . jeszcze nie”.
Na pewno żaden inny teksański milioner mający metr dziewięćdziesiąt wzrostu i służący
niegdyś jako agent rządowy nie pozwalał się wodzić za nos starej pannie, ważącej najwyżej
pięćdziesiąt kilogramów.
– Na twoim miejscu nie pakowałabym się w nic zbyt pośpiesznie. Masz mnóstwo czasu.
Ach, skoro już rozmawiamy: pastor Weldon pytał o dzwonnicę, a w kwiaciarni nie mieli
czerwonych róż, więc wysłałam Biance różowe. Moim zdaniem liczyła na coś kosztowniejszego
niż bukiet kwiatów.
Hank powstrzymał westchnienie. W zeszłym tygodniu umówił się z Bianką Mullins trzy
razy, chcąc zbadać możliwość spędzenia reszty życia u boku kobiety z ciałem dziewczyny z
rozkładówki „Playboya” i rozumem przedszkolaka.
Przynajmniej miała poczucie humoru. A Pansy ani odrobiny.
Rozprostował ramiona, usiłując pozbyć się napięcia. Opuścił nogawkę, zakrywając blizny, i
zdjął stopy z parapetu. Panna Manie nieraz wygłaszała przemowy na temat trzymania nóg na
meblach, ale, do cholery, były to w końcu jego meble, jego biuro – i niemalże jego miasto.
Bolało. W nodze wciąż tkwiło kilka metalowych odłamków po wypadku, który zakończył
jego wojskową karierę. Czasami miał z tego powodu kłopoty z wykrywaczami metalu na
lotniskach, ale w zasadzie mu to nie przeszkadzało, o ile nie zmieniała się akurat pogoda. Według
zespołu chirurgów, który się nim zajmował, wydłubanie wszystkich odłamków przyniosłoby
więcej szkody niż pożytku.
Trudno, przyjął tę opinię do wiadomości i z pokorą znosił okresowe napady bólu. W końcu
uciekł z domu i wbrew woli rodziców wstąpił do sił powietrznych. Był w swoim czasie
niepoprawnym buntownikiem.
– Tak jest – zgodził się potulnie. – Zajmę się Pansy i Bianką. Możesz także powiedzieć
wielebnemu, żeby wezwał robotników, a różowe róże są w porządku, chyba że wiesz o języku
kwiatów coś, co może spowodować kłopoty.
– Hm. Dzisiaj nikt już go nie zna. A w każdym razie żadna z tych twoich panienek.
– Mówisz, jakbym miał cały harem.
Uratował go dzwoniący telefon. Hank miał dwa telefony komórkowe i prywatną Unię, ale
większość rozmów przechodziła przez biurko panny Manie. Przy drugim dzwonku oznajmiła:
– Lepiej odbiorę. Pewnie dzwonią z kuchni w sprawie ludzi, których mamy wynająć do
obsługi balu. Przypomnij mi, żebym ci opowiedziała o mojej ciotecznej wnuczce, kiedy będziesz
miał wolną chwilę.
Jej cioteczna wnuczka? A co, zdała maturę czy coś w tym rodzaju? Pośle więc to, co zwykle.
Dzieci jego pracowników ciągle kończyły jakieś szkoły. Manie się tym zajmie. Zawsze
zajmowała się jego życiem osobistym. Ale jej krewni nie byli częścią jego życia osobistego. Miał
tylko niejasne pojęcie o tym, że Manie ma w Północnej Karolinie jakąś rodzinę. Znał ją
doskonale, jednak zadziwiająco mało wiedział o tej kobiecie, która pełniła rolę jego sumienia,
ochroniarza, przybranej matki i pyskatej asystentki. Wiedział tylko, że jej jedyny brat zmarł jakiś
rok wcześniej.
Jeszcze jeden dowód na to, że jest egoistycznym draniem.
Pasek burego nieba widoczny między lnianymi zasłonami pojaśniał, gdy zerwał się wiatr,
porywając tumany piasku i soli z suchego dna Jeziora Słonego– Cholerny deszczu! –
wymamrotał Hank. – Zacznij wreszcie padać!
Kulał. Prawie nigdy mu się to nie zdarzało. Nienawidził każdej oznaki słabości. Ale z drugiej
strony u mężczyzny, który za moment wkroczy w wiek średni, pewne oznaki zużycia są
naturalne.
Szkoda, że tylko tyle zyskał przez te wszystkie lata. Ale pracował już nad tym. Postanowił,
że przed swoimi szybko zbliżającymi się czterdziestymi urodzinami zdecyduje, jak zaplanować
przyszłość.
Tego wieczora znowu zabrał Pansy na kolację, bo odczekała, aż panna Manie skończy pracę,
a potem zajrzała do jego prywatnego biura i obdarzyła go jednym ze swoich czarujących
uśmiechów.
– Hank, możemy porozmawiać?
Marzył o długiej, gorącej kąpieli w ogromnej wannie, którą kazał zainstalować kilka lat
temu, a potem o podwójnej porcji krewetek z czosnkiem przyrządzonych przez jego kucharza,
dobrym cygarze, mocnym drinku i długim śnie.
Nic z tego! Dopóki nie podejmie jakiejś decyzji, rozmowy z obiema paniami były
ryzykowne. Nadal był o krok od rozstrzygnięcia kwestii, ale, do licha, nie pozwoli się poganiać!
– Daj mi chwilę na dokończenie paru spraw i możemy iść na kolację – powiedział jednak. –
Wpaść po ciebie za godzinę?
– Może po prostu rozejrzę się po sklepach i wrócę?
– Dobrze. Spotkamy się na dole za godzinę.
Hank mieszkał nad ogromnym, elitarnym klubem dla panów, założonym prawie
dziewięćdziesiąt lat wcześniej przez jego dziadka, Henry’ego „Texa” Langleya. Miał tam swoje
biuro, a obok urządził mniejsze biuro dla panny Manie, jedynej kobiety, która miała wolny wstęp
do jego prywatnego królestwa. Była to sytuacja idealna dla samotnego biznesmena, ale gdy
zdecyduje się w końcu na ślub, będzie musiał wprowadzić kilka zmian. Żony lubią rządzić.
Żadna z dwóch finalistek nie lubiła Manie. Zresztą z wzajemnością.
Poza tym klub to nie jest miejsce dla rodziny. Co prawda jego ojciec urządził tam salon dla
pań, ale i tak było to przede wszystkim męskie królestwo i Hank zamierzał rozkoszować się nim
aż do końca.
– A może mogłabym zaczekać tutaj? – zapytała Pansy. O mało co nie jęknął na głos: „Rany,
ciągle tu jesteś?”
– Doceniam twoje poświęcenie, ale stary Tex przewróciłby się w grobie. – Hank doskonale
wiedział, że nie wolno stwarzać precedensów. Daj kobiecie palec i koniec z tobą.
Przez następne czterdzieści pięć minut poszukiwał przez telefon jednego z członków klubu,
Grega Hunta, który zostawił mu wcześniej niejasną wiadomość, potem porozmawiał ze swoim
maklerem, z szefem firmy zajmującej się jego księgowością oraz z głównym projektantem firmy
lotniczej, która budowała jego nowy samolot Avenger. Zasugerował mu, żeby kabina zapewniała
większy komfort pilotowi.
Przez cały czas nie opuszczało go uczucie, że znalazł się na rozdrożu. Przyzwyczaił się już
do tego, że jest celem matrymonialnych ataków wielkiej liczby kobiet. W końcu to nic nowego
dla prawie czterdziestoletniego kawalera, który przypadkiem był jedynym właścicielem
elitarnego Teksańskiego Klubu Hodowców Bydła oraz największym potentatem naftowym w
całym stanie, jak uznał pewien ważny dziennikarz, specjalizujący się w finansach.
Jednak czasem czuł się jak kawał mięsa wrzucony do sadzawki pełnej głodnych rekinów.
Potentat naftowy! Nienawidził tego określenia, ale nazywano tak już trzy pokolenia
mężczyzn z jego rodziny. Zaczęło się na początku wieku, kiedy to trysnęła ropa z szybu Langley
Jeden, a w ciągu tygodnia z trzech dalszych. Wszystkie dawały ponad dziewięćdziesiąt beczek
dziennie. Jego ojciec, Henry Junior, rozbudował rodzinne imperium, dzierżawiąc prawa do
wierceń na całym południu, łącznie z Zatoką Meksykańską. Niektóre szyby nadal działały, ale w
tej chwili tylko dziesięć procent fortuny Langleyów pochodziło z ropy naftowej. Hank
inwestował głównie w technikę, gdyż Teksas dawno już wyprzedził w tej dziedzinie Dolinę
Krzemową.
Ale bogactwo bogactwem, a kobiety kobietami. Chociaż Hank uznał, że jeśli w ogóle ma się
żenić, to najlepiej teraz, nie miał jednak najmniejszej ochoty dać się potulnie zaprowadzić na
rzeź.
W „Claire”, najlepszej francuskiej restauracji w mieście, zamówił, jak zwykle, słabo
wysmażony befsztyk z sałatką z homara, bez żadnych wymyślnych sosów. Pansy, w beżowym
kostiumie, idealnie pasującym do koloru jej włosów, spędziła kwadrans na studiowaniu karty, po
czym zamówiła to samo, co zwykle – koktajl Krwawa Mary, ślimaki z masłem, sałatkę z
podwójnym sosem, świeże francuskie rogaliki i wodę mineralną.
Cierpliwy kelner uprzejmie skinął głową, a Hank rzucił mu pełne współczucia spojrzenie.
Pansy podjęła temat dorocznego balu w klubie.
– Nie zaprosiłeś Bianki, prawda? Powiedziała mi, że nie.
– Byłem tak zajęty stroną organizacyjną, że nie miałem czasu zająć się sprawami
prywatnymi. – I była to święta prawda. Przez ostatnie kilka tygodni drzwi jego biura
szturmowały zastępy przedstawicieli organizacji charytatywnych, pragnących coś uszczknąć dla
siebie. Zbieranie funduszy stawało się w tym mieście coraz popularniejsze, a doroczny bal w
klubie był największą imprezą charytatywną roku. Dochody dzielono między rozmaite, starannie
wyselekcjonowane, lokalne organizacje dobroczynne.
Jeśli chodziło o sprawy prywatne, to w zeszłym roku jedna z przyjaciółek Bianki ogłosiła
Zgłoś jeśli naruszono regulamin