Niziurski Edmund - Druga księga urwisów.txt

(809 KB) Pobierz
Edmund  NIZIIIRSKI




Księga urwisów


Ilustrował: Jacek SZLESZYŃSKI


Copyright by Edmund Niziurski
ISBN 83-85193-27-1
Wydawnictwo „Siedmioróg". Wrocław 1991
Wrocławskie Zakłady Graficzne
Zam. 576/91/00

Akc.
IV
a\
Część 1
SERCE KLASY
ROZDZIAŁ I
Cuda się jednak zdarzają. Los dziennikarza.
„Mamo, mamo, co ty robisz?!"
U koczowników. Waga lekkopólśrednia
C^zy jest coś gorszego niż odpowiadanie przy tablicy? W ławce masz jeszcze setki możliwości, byle nie zawiodło cię oko i ucho. Ale przy tablicy jesteś bezbronny jak niemowlę. Odcięty od podpowiadaczy i ściągawek, wydany na szydercze spojrzenia wrogów. Zanim dotrze do ciebie szept przyjaciela, przechwyci go pan nauczyciel, który stanął między tobą a klasą. Czujesz się jak dąb wyrwany z urodzajnej gleby. Na cóż tu się zdadzą talenty piłkarza? Choćbyś był nawet postrachem Wilczej Góry i filarem przesławnej paczki jaskiniowców — tutaj czujesz swoją nicość.
Tak myślał Miksa wywołany z ławki przez pana Sądeja do rozwiązania zadania o szynce.
—  Przeczytaj jeszcze raz — mówił łagodnie pan Sądej przeglądając zeszyty z zadaniami klasowymi.
Miksa duka z książki:
—  „Szynka traci po ugotowaniu Va wagi. Ile ważyła pierwotnie szynka, która po ugotowaniu ważyła 4,65 kg?"           .
Brr... Takie pytanie może obrzydzić szynkę na całe życie. Ach, koniecznie trzeba na przyszłość pomyśleć nad jakimś wynalazkiem ułatwiającym odpowiadanie przy tablicy. Przydałaby się sygnalizacja bezdźwiękowa, a może
7
lepiej wyuczyć się alfabetu dla głuchoniemych... Tymczasem jednak Miksa przeżywa klapę na całej linii. Czas dany mu do namysłu ucieka. W każdej chwili pan Sądej może krzyknąć: „Cóż, Miksa, chcesz zimować po raz trzeci w klasie szóstej? Nieźle sobie poczynasz od nowego roku szkolnego. Marsz na miejsce!". I wpisze do dzienniczka i do swojego notesu dwóję. A Miksa jest w tej sytuacji, że nie może sobie pozwolić na żadną dwóję. Nie dlatego, że ma wstręt do złych stopni, ale dlatego, że brzydzi się niewymownie ojcowskiego paska i zbyt szanuje swoje siedzenie, zwłaszcza że otrzymał już „zaliczkę" od przewidującego ojca. — No więc, Miksa?
Pan Sądej ogląda sobie paznokcie. To zły znak. Co tu robić, co robić? Miksa liczy już tylko na cud. Można by wprawdzie udawać, że się rozwiązuje, coś dukać, kombinować, byle zyskać na czasie, ale to jest możliwe tylko w teorii. W rzeczywistości bowiem nie można wydusić ani słowa. Gardło ściska strach, resztki skąpej wiedzy i konceptu wyciekają gdzieś z głowy i człowiek staje się ofiarą gorszą niż normalnie. Ach, żeby nagle zabrzmiał dzwonek! Ale Miksa wie dobrze, że to marzenie ściętej głowy. Do dzwonka chyba jeszcze co najmniej cały kwadrans. Żeby „chociaż" trzęsienie ziemi lub nagłe zasłabnięcie pana nauczyciela! Ale, niestety, okrutny glob ziemski nie ma ochoty się zatrząść. Kałamarz z czerwonym atramentem stoi mocno i ani drgnie. Pan Sądej wygląda zdrowo jak ryba, ogląda sobie spokojnie paznokcie i nic nie wskazuje na to, by za chwilę miał upaść na podłogę. Teraz kiwa łysawą głową, patrząc na klasę, jakby brał ją za świadka tępoty Miksowej. Więc znikąd ratunku? Znikąd. Miksa poci się jak mysz w potrzasku. Tak, stało się to najgorsze. Oto pan Sądej obraca się do Miksy i ważąc w rękach linijkę otwiera usta... I nagle... Miksie bije gwałtownie serce. Tak, to nie mogło być złudzenie!
8
Słychać pośpieszne kroki na korytarzu. Ktoś idzie. Może do gminy? Nie, do klasy. Stuka do drzwi. Miksie chce się krzyczeć zradości. Uratowany!
Drzwi uchylają się i do klasy zagląda łysa główka sekretarza Kupścia.
—  Nie przeszkadzam?
Nie czekając na  odpowiedź pakuje się do środka. Chwyta pana Sądej a za rękaw i szepcze mu coś do ucha. Pan Sądej marszczy się i mruczy:
—  Teraz? Niemożliwe! Mam lekcję. A potem godzinę wychowawczą, bo te cymbały wciąż jeszcze myślą, że wakacje się nie skończyły — pan Sądej patrzy surowo na Miksę.
—  Tak, ale... — sekretarz Kupść trze sobie ręce i uśmiecha się tajemniczo.
W tej samej chwili w drzwi wpadł zaspany stróż gminny Kropa z dzwonkiem w ręce.
—  Towarzysz sekretarz prosi pana nauczyciela zaraz po lekcjach do Komitetu.
—  O, właśnie — pan Kupść zaciera ręce — nawet sam sekretarz Komitetu Gminnego... też.
—  Mnie? — Sądej patrzy to na stróża, to na Kupścia.
—  Tak, tak... pan przecież... chłopów kusił tą spółdzielnią — sekretarz Kupść uśmiecha się szatańsko.
Sądej czerwieni się, patrzy na zegarek i nagle zaczyna zbierać gorączkowo zeszyty i wkładać płaszcz. O Miksie już zapomniał. Zresztą za drzwiami rozlega się upragniony dzwonek.
—  Zawsze tak nagle... niespodziewanie... w ostatniej chwili — gdera Sądej kręcąc się zaaferowany po klasie. Przez pomyłkę pakuje do teczki dziennik klasowy. Dziwi się, że nie chce się zmieścić, wyjmuje go zawstydzony. W roztargnieniu wyciera nos ścierką od kredy, którą trzymał w ręce, i chowa ją do kieszeni — jej koniec wystaje mu śmiesznie spod marynarki — i tak wybiega z tą ścier-
9
ką, zapominając z tego wszystkiego kaloszy. Na progu coś sobie przypomina, odwraca się nagle i sapie:
—  Na jutro powtórzenie!
Klasa patrzy na jego nos umazany kredą, ale nikomu jakoś nie przychodzi na myśl śmiać się. Pan Sądej jest w tej chwili bohaterem całej klasy.
A potem nagle zrobiło się wielkie zamieszanie. Zerwały się okrzyki:
—  Hura!... Niech żyje spółdzielnia!
Z tymi okrzykami wypadli na podwórze, strasząc w korytarzu interesantów pana Kupścia. Właściwie to nikt dokładnie nie wiedział, jak wygląda taka spółdzielnia produkcyjna, ale to nie miało znaczenia. Wszyscy byli przejęci, nawet Miksa.
—  Ty, szwagier — trącił Wiktora kułakiem w żebro — poszedłbyś do takiej spółdzielni? Tam, bracie, swoboda... Starzy tylko na dniówki robią, a ty wolny... Ech, Osuch by cię nie puścił!
Wiktor spojrzał na niego ze złością. Tymczasem pod płotem komitet redakcyjny żywo rozprawiał nad sytuacją. Wywiad doniósł, że o siódmej odbędzie się zebranie w sprawie spółdzielni. 'j     — Choina, żeby tak być na takim zebraniu! — wzdychał Batura.
—  Może by pozwolili zostać? To przecież nasza klasa.
—  Iii, przegonią! — machnął ręką Batura.
—  Żeby chociaż delegatów wpuścili albo korespondenta — westchnęła Jadźka.
—  Prawda, delegatów powinni wpuścić — podchwycił Karlik. — Ojciec opowiadał, że jak był na Kongresie Pokoju w Warszawie, to tam była też delegacja dzieci. No, to jak tam mogła być, to tym bardziej u nas.
Nagle za płotem rozległy się głośne okrzyki. W otoczeniu chłopców biegł drogą Gola naciągając futrzane rękawice na ręce okręcone gałganami.
10
'i*
—  Przyjdźcie na^trening... Wilcza Góra... stary kamieniołom! — krzyknął w stronę Karlika i Wiktora.
Chłopcy popatrzyli na siebie i obaj uśmiechnęli się pod nosem. Mieli już co innego na głowie.
O siódmej wieczorem pół klasy znalazło się znów pod szkołą. Batura chciał przeprowadzić wybory delegatów, ale okazało się, że wszyscy chcą być delegatami. Spór rozstrzygnął pan Kupść, który pojawił się w drzwiach klasy, taszcząc wraz z zasapanym stróżem Kropą wielką ławę.
—  Zmiatać, już was nie ma! — krzyknął na widok chłopców. — Wynoście się do jasnej Andromedy!
Mimo to Batura postanowił spróbować.
—  Proszę pana, my chcieliśmy do gazetki napisać... Niech pan pozwoli zostać chociaż komitetowi.
—  Co? Jakiemu znów komitetowi?
—  No, redakcyjnemu... od gazetki.
—  Ja wam dam gazetkę, łobuzy! To poważne zebranie.                (
—  Kiedy my...
—  Chłopcze, nie mam czasu.
—  Chociaż jednego redaktora... Nawet na Kongresie...
—  A daj ty mi święty spokój! Co za smarkacz nachalny!
—  To... to... biurokracja! —wykrztusił oburzony Batura.
Pan Kupść upuścił ławkę ze stukiem i poczerwieniał z gniewu.
—  Panie Kropa, w ucho go! Smarkacz pyskaty! Panu Kropie, jako nieprzejednanemu wrogowi gazetki,
nie trzeba było tego dwa razy powtarzać, wobec czego chłopcy wycofali się przezornie na podwórze. Tutaj Batura powiedział:
11
—  Chłopaki, na skutek oporu biurokraty naszej gazetce grozi brak reportażu. Chłopaki, złamiemy opór biurokraty. Nasz specjalny korespondent musi być na obradach. Nieeech żyje spółdzielnia!
—  Niech żyje! — zabrzmiały buntownicze okrzyki.
—  No dobrze — wtrącił rzeczowy zawsze Rudniok — ale jak przemycimy tam korespondenta? Zobaczą i wykurzą.
—  No, trzeba coś obmyślić — spoważniał Batura.
—  Ja mam myśl — odezwała się Jadzia Pocieszek. — Schowamy go w szafie.
Patrzyła roziskrzonymi oczami na kolegów. Pomysł był tak niezwykły, że przez chwilę panowało milczenie. Rzeczywiście w klasie stała duża szafa, w której przechowywano pomoce naukowe, ale żeby wsadzić tam redaktora?...
—  Ależ to jest klawa myśl! — krzyknął Batura.
—  Zaraz, zaraz — wycedził Rudniok — przecież ta szafa jest zapchana.
—  Głupstwo! — zapalał się Batura. — Trzeba tylko wsadzić kogoś chudego. Koledzy i koleżanki, kto na ochotnika?
Zapanowało przykre milczenie. Nikt nie zgłaszał swej kandydatury. Nikomu jakoś nie uśmiechało się siedzenie w ciasnej szafie.
—  Koledzy, trzeba się poświęcić... — nakłaniał Batura. — Ochotnika uwiecznimy w gazetce... Specjalne wyróżnienie i tak dalej...
—  No, to się poświęć, a ja napiszę dla ciebie wyróżnienie — uśmiechnął się jadowicie Wiktor.
Batura wzruszył ramionami.
Niech Jadźka włazi, jej pomysł — zapiszczała Krysia Wojtachówna.
—  No wiesz — oburzyła się Jadźka, aż warkoczyki podskoczyły jej na plecach. — Ja wymyśliłam, to wystarczy,
12
a ty jak chcesz bronić swojego Batury, to wejdź sama. Jesteś w sam raz chuda... Krysia zaczerwieniła się.
—  Szwagra tam wsadzić! — krzyknął Miksa ze strachu, żeby jemu nie kazali, ponieważ był najchudszy z całej klasy. — Zalega przecież z artykułem o skupie, to niech przynajmniej teraz popracuje dla gazetki.
—  Racja — powiedział Batura zwracając się do Wiktora. — Mamy przecież umowę. Punkt trzeci pamiętasz? Zamiast o skupie przygotujesz reportaż z zebrania.
—  Tak! Tak! — poparło go parę głosów. — Niech ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin