Ron Collins SPRAWA HONORU - Praca dla kogo�, kto pozwala ci si� obija� przez ca�y dzie�, musi by� przyjemna. - Komputer przem�wi� zgrzytliwym, gard�owym g�osem, zupe�nie jakby mia� za sob� trzydzie�ci lat na�ogowego palenia. Chris zamamrota� co� z niech�ci�. Na jego biurku tkwi� do po�owy zjedzony snickers. Odgryz� kolejny kawa�ek i sp�uka� gard�o �ykiem ciep�ej G�rskiej Rosy. - Od tego cukru zepsuj� ci si� z�by - skomentowa� komputer. Chris odchyli� si� do ty�u na krze�le, z r�koma za�o�onymi za g�ow�. - Niech to diabli - zakl�� cicho pod nosem. System gada� tak od samego rana i ju� dawno wyczerpa� jego cierpliwo��. Na dobr� spraw� komputer nie powinien w og�le generowa� �adnych d�wi�k�w - z wyj�tkiem muzyki z najnowszej p�yty Kosmicznych Ch�opc�w, kt�r� Chris wsun�� dzisiaj rano do kieszeni odtwarzacza. - Mam przer�bane. Totalnie przer�bane - powiedzia� Chris. - Wirus ci�gle daje ci popali�? - odezwa� si� Kevin Johnson ze swojej kabiny po przeciwnej stronie sali. Chris potakn�� ruchem g�owy - Jestem sko�czony - odpar� ponuro. - C�, czasem ty �amiesz kod, a innym razem kod �amie ciebie - us�ysza�. Chris siedzia� wczoraj w biurze do p�nej nocy i korzystaj�c ze sprz�tu firmy oddawa� si� ulubionemu hobby, kt�re polega�o na w�amywaniu si� do innych komputer�w, sma�eniu kod�w zabezpieczaj�cych i zabawianiu si� nowymi pomys�ami dotycz�cymi szyfrowania. Oczywi�cie post�powa� wbrew wszelkim zasadom, a teraz przysz�o mu za to zap�aci�. Wirus, kt�rego �ci�gn�� Chris, by� wieloaspektowy i bardzo zaawansowany technologicznie. U�ywa� g�o�nik�w komputera i m�wi�, i mikrofonu, �eby odbiera� d�wi�ki z zewn�trz. Kiedy Chris od��czy� minikamer�, wirus utworzy� po��czenie sieciowe umo�liwiaj�ce mu dost�p do kamer systemu ochrony. Dzi�ki temu m�g� �ledzi� poczynania Chrisa, gdy ten usi�owa� rozwi�za� sw�j problem. Tak naprawd� powinien pracowa� teraz nad list� produkt�w i konsolidatorami baz danych na stronie internetowej firmy, aby ich wielcy kontrahenci mogli kupowa� lod�wki i zamra�arki bezpo�rednio w sieci. W zamian kompania sprzedawa�a ich adresy ca�emu stadu wiecznie nienasyconych spamer�w[1]. Bior�c pod uwag� nadprogramowe zaj�cia Chrisa, tylko dwie rzeczy pozwala�y mu wci�� zachowa� posad�. Po pierwsze, jego koledzy uwa�ali, �e jest niez�ym hakerem, a po drugie, jego szef nie potrafi� odr�ni� programu komputerowego od wirtualnej kopii Wojny i pokoju. - Hej! - Za jego plecami odezwa� si� znajomy g�os. Chris skrzywi� si� i obr�ci� wraz z fotelem, aby spojrze� w oczy Bobowi Kelleyowi. - S�ucham, szefie? - powiedzia� wyczekuj�co. Bob obdarzy� go u�miechem porcelanowej lalki. Nosi� zielony golf i szare dokersy. W ten spos�b stara� si� dopasowa� do ich gromady. Bob zawsze by� typem krawatowca i bez nienagannej koszuli oraz odpowiednich dodatk�w wygl�da� raczej niestosownie, nawet je�li by� teraz szefem Dzia�u Rozwoju Sieci. Korporacja EveryAcc sprzedawa�a sprz�t AGD. Ostatnio Bob wcisn�� wojsku 250 000 suszarek do ubra�, przedstawiaj�c je jako jednostki podgrzewaj�ce z nap�dem wirowym. G��wnodowodz�cy by� pod takim wra�eniem, �e wykupi� r�wnie� dziesi�cioletni serwis. W nagrod� Bob zosta� kierownikiem dzia�u Technologii Informatycznej. To by�o do przewidzenia, pomy�la� Chris. Umieszczenie na tym stanowisku cz�owieka, kt�ry nie mia� �adnego do�wiadczenia z komputerami i sieci�, by�o bez w�tpienia najg�upsz� rzecz�, jak� mog�a zrobi� firma. - Do ko�ca tygodnia dostarczysz mi swoje IPR, dobrze? - powiedzia� Bob. - Jasne. Oczywi�cie. �wietnie - zapewni� Chris przypominaj�c sobie jak przez mg��, �e IPR oznacza Indywidualny Plan Rozwoju. - ��cznie z list� szkole�, jakie odby�e� w ci�gu ostatnich trzech lat. I jeszcze spis twoich pomys��w dotycz�cych kolejnych projekt�w, tak? - kontynuowa� Bob. - Dwa lata temu sko�czy�em szko��, szefie. - Racja. - Bob uni�s� jasn� brew. - Ale ja musz� mie� kompletne dane. Czy to jasne? - doko�czy�. Chris poczu� ssanie w �o��dku. - Oczywi�cie - odpowiedzia�. - Koniec tygodnia. Bob oddali� si�, zapewne po to, �eby wykona� jakie� nast�pne odg�rne zlecenie. - Ten facet to dyplomowany dupek - powiedzia� komputer. Chris zignorowa� komentarz i nerwowo potar� koniuszki palc�w. Ekran promieniowa� szarym poblaskiem, na biurku tkwi�a sterta poradnik�w, a mi�kkie obicia �cian jego kabiny mia�y mdl�cy kolor wyblak�ego be�u. - Zamierzasz co� robi� - spyta� komputer - czy b�dziesz po prostu siedzia� na ty�ku przez ca�y dzie�? Najpierw w��czy� firmowy program antywirusowy, jednak jego wr�g by� bardzo wyrafinowany i najwyra�niej dobrze uzbrojony. Bez trudu unieruchomi� program i wyczy�ci� pliki. Chris przeinstalowa� wszystko, ale wirus znowu po�kn�� antywirusa. - Wet za wet - skomentowa� komputer. Chris s�ysza� rechot, kt�rego �r�d�o zlokalizowane by�o gdzie� na po�udnie od p�yty g��wnej. �ci�gn�� z Internetu najnowsz� wersj� biblioteki wirus�w i spr�bowa� jeszcze raz. Komputer znowu zniszczy� wszystkie pliki. Chris nie mia� teraz absolutnie �adnej ochrony. Tego popo�udnia Bob zwo�a� zebranie zespo�u. - Musicie przyj�� bez wzgl�du na okoliczno�ci - poinformowa� ze swoim standardowym u�miechem na twarzy. No i Chris wyl�dowa� w ciasnej sali konferencyjnej wraz z sze�cioma innymi pracownikami, kt�rzy podobnie jak on, woleliby robi� zupe�nie co� innego. Bob oczywi�cie si� sp�nia�. Kevin Johnson siedzia� na rogu i bawi� si� kijem baseballowym. Pug Weathers, jeden z programist�w, kt�ry jaki� czas temu opu�ci� Dolin� Krzemow�, zwyk� by� u�ywa� tego przedmiotu na zebraniach w celu "pozyskania sympatii dla jego pogl�d�w". Wszyscy polubili jego rytua� tak bardzo, �e Pug zostawi� w ko�cu pa�k� w sali konferencyjnej. Od tej chwili kij baseballowy sta� si� ceremonialnym ber�em Puga Weathersa - symbolem przyw�dztwa na zebraniach. - Pewnie kto� potrzebuje pomocy przy sieci - zamrucza�a Gail Francis i zab�bni�a w pil�niowy blat sto�u pomalowanymi na odblaskowy r� paznokciami. Chris u�miechn�� si� ironicznie. Gail pracowa�a jako pomoc techniczna. Jej stanowisko by�o sennym koszmarem niemal ka�dego kreatora-informatyka. Ale praca przy biurku to co innego ni� wyczekiwanie w malutkim pokoiku konferencyjnym na sp�niaj�cego si� szefa. Gail mia�a jasne, obci�te na pazia w�osy, a jej niebieskie oczy, zadarty nos Natalie Imbruglia oraz sk�onno�� do przemawiania wysokim, lekko zdyszanym g�osem sprawia�y, �e z �atwo�ci� mo�na by�o uzna� Gail za typow� s�odk� idiotk�. Chris jednak nie da� si� zwie�� pozorom. W�ama� si� kiedy� do sieci przedsi�biorstwa i teraz mia� sta�y dost�p do wszystkich zapisanych tam plik�w. Wiedzia� doskonale, �e Gail u�ywa�a j�zyka komputerowego z niezwyk�� inteligencj� i precyzj�. Jej kod by� czysty, a logika elegancka. Gail pos�usznie wykonywa�a skomplikowane procedury rutynowe. Wola�a raczej wg��bi� si� w szczeg�y, przej�� przez wszystkie etapy po kolei i wprowadzi� poprawki ni� wrzuca� lokaln� procedur� protoko�u w obszary z niesko�czonymi rozwi�zaniami tylko po to, �eby ca�o�� jako tako gra�a. By�a jedyn� programistk� w firmie, kt�ra wed�ug Chrisa mog�a mie� podobne zdolno�ci jak on sam. Gdyby mia� wi�cej odwagi, zaprosi�by j� do restauracji. Jednak natura nie obdarzy�a go nadmiarem �mia�o�ci, je�li chodzi o kobiety. To, �e Gail by�a pi�kna, czyni�o j� w oczach Chrisa jeszcze bardziej niedost�pn�. Do sali konferencyjnej wkroczy� Bob. - Przepraszam za sp�nienie - o�wiadczy� tonem, kt�ry wskazywa�, �e wcale nie jest mu z tego powodu przykro. Przeciwnie, w jego g�osie pobrzmiewa�a duma, i� jest na tyle wa�n� osobisto�ci�, �e musi si� sp�nia� na ka�de takie zebranie. Kreatorzy z u�miechem kiwn�li g�ow� na przywitanie. Kevin po�o�y� ber�o Weathersa na stole i delikatnie pchn�� je w stron� Boba. Kierownik dzia�u spojrza� na kij z niewyra�n� min�, ale mimo wszystko zacisn�� palce na jego w�skim ko�cu. Bob by� najbardziej niekompetentn� osob� pod s�o�cem i nikt nie chcia�, �eby odszed� ze swojego stanowiska. Jego ignorancja oznacza�a bowiem, �e wszyscy pracownicy dzia�u mieli woln� r�k� - oczywi�cie pod warunkiem, �e pod koniec dnia dostarczali gotowe wyniki swojej pracy. - Wiem, �e jeste�cie tylko zwyk�ymi programistami - zacz�� Bob. - Pomy�la�em jednak, �e powinni�cie wiedzie�, co si� dzieje. Chris skrzywi� si�. Zanosi�o si� na jedno z t y c h zebra�. - Zostali�my pozwani - kontynuowa� Bob. - I tym razem sprawa jest powa�na. - Pozwani? �wietnie - odezwa�a si� Gail. - Przez kogo? Bob wykona� kijem p� obrotu. - Elizabeth Freedan - powiedzia�. - Starsza pani zamieszka�a w East Lansing, w Michigan. Ostatnio kupi�a u nas jedn� z zamra�arek. - I co, wybuch�a? - zapyta�a Gail. - Nie - odpar� Bob wyra�nie zadowolony z faktu, �e kto� zadaje mu proste pytania. - Zdaje si�, �e starsza pani uzna�a zamra�ark� za �wietny kojec dla kotka. Gail zach�ysn�a si� powietrzem. - O Bo�e! - wykrztusi�a. - Naprawd�? - Uchm - potakn�� Bob. - Pani Freedan ma, Bogu dzi�kowa�, dziewi��dziesi�t trzy lata. Zdaje si�, �e nie chcia�a, aby Puszek podar� pazurami obicie jej kanapy, wi�c w�o�y�a kotka do zamra�arki i wyjecha�a na dwa tygodnie wakacji. Kiedy wr�ci�a, Puszek by� ju� bardzo sztywn� mro�onk�. Chris roze�mia� si�. - Nie mo�e nas za to pozwa� do s�du - powiedzia�. - Ale� mo�e. - Bob nagle spowa�nia�. - I zrobi�a to. Co wi�cej, prawnicy twierdz�, �e pani Freedan ma ponad osiemdziesi�t procent szans na wygranie procesu. - O w mord�! - zakl�� Chris. - Ile ��da? - Siedemdziesi�t pi�� milion�w. - B�dzie mog�a za to kupi� par� �adnych kontener�w kocich tuszek - skomentowa� Kevin. - Staramy si� i�� na uk�ad. Proponujemy trzy i p� miliona oraz wycofanie oskar�e� o celowe wyrz�dzenie krzywdy. - Trzy i p� ba�ki za zamro�onego kota?! - wykrzykn�� Chris. Bob wzruszy� ramionami. - Male�stwo by�o prezentem od jej dawno zmar�ej matki, w...
Jagusia_17