Bida Muzyka Słońca.txt

(32 KB) Pobierz
Marek Bida

Muzyka S�o�ca

Stara� si� nie s�ucha� rozmowy prowadzonej tu� za jego 
plecami, ale by�o to niemo�liwe. Wiadomo�ci z holoramy 
obejrza� ju� dwukrotnie, a stewardesa, kt�r� poprosi� o 
jak�� ksi��k�, nie �pieszy�a si� zbytnio. Robert mia� 
wra�enie, �e potraktowa�a go jak wariata i teraz czeka na 
rych�y koniec podr�y, kt�ry uwolni j� od przykrego 
obowi�zku i k�opotliwego pasa�era. S�siad, gruby biznesmen w 
czapce z daszkiem koloru wyblak�ego r�u, chrapa� w 
najlepsze i Robert nie wiedzia�, czy cieszy� si� z tego 
powodu, czy mie� pretensj� do losu. Iluminatory pozostawa�y
wci�� zas�oni�te, wi�c nie mia� na czym skupi� uwagi. 
Naprawd� m�g� tylko zacz�� pods�uchiwa�.
- Gada pan, jakby sam nale�a� pan do tych... no... 
nurk�w. - M�wi�cemu najwyra�niej z trudem przechodzi�o przez 
gard�o to okre�lenie. - Ja uwa�am, �e nale�a�oby zabroni� im 
nawet zbli�a� si� do S�o�ca. Czy nie tak, panie Debruse? - 
G�os nale�a� do pewnego stoczniowca z Tytana nazwiskiem 
Richard Marker. Robert nie widzia� go i mia� nadziej�, �e 
nie b�dzie mia� tej przyjemno�ci.
Natomiast Patrick Debruse, wysoki, muskularny Murzyn, 
zwr�ci� jego uwag� ju� na Lunie III. Nie wygl�da� ani na 
przemys�owca, ani na dziennikarza, ani na jednego z tych 
dzianych pr�niak�w, kt�rzy podr�uj� po ca�ym uk�adzie z 
braku lepszego zaj�cia. Nale�a� za to do w�skiego przedzia�u 
spo�ecze�stwa, w kt�rym odwa�ano si� tolerowa� nurk�w.
- A niby dlaczego? - Robert wyczu� w g�osie Debruse'a 
odrobin� irytacji.
- Zna pan statystyki? Je�eli po�owa tych wariat�w pr�dzej 
czy p�niej...
- Alpini�ci te� gin�li. Nikt im jednak nie zabrania� 
chodzi� po g�rach.
- Chyba nie chce pan TEGO nazywa� sportem! - prychn�� 
szczerze ubawiony Marker. - Nie wygl�da pan na... nie 
o�mielam si� ko�czy�.
- Bardzo dzi�kuj�! To mi�o z pana strony!
Kto wie, jak potoczy�aby si� dyskusja, gdyby nie 
rozbrzmia�o ciche brz�czenie sygna�u zwiastuj�cego komunikat 
kapitana. Chwil� p�niej Robert Grady i pozostali 
pasa�erowie promu zostali poinformowani, �e zbli�aj� si� do 
punktu docelowego i powinni przygotowa� si� do opuszczenia 
pok�adu. Na koniec kapitan Palmer Kruger gor�co podzi�kowa� 
za wsp�lny lot i zach�ci� do podziwiania widok�w z lewej 
burty. Robert mia� szcz�cie, �e siedzia� w�a�nie z tej 
strony.
Komunikat obudzi� tak�e s�siada Roberta, kt�ry gapi� si� 
teraz ponad jego ramieniem na rozsuwaj�c� si� przes�on� 
iluminatora. �wiat�o w przedziale pasa�erskim gas�o powoli, 
wpuszczaj�c z zewn�trz mrok pr�ni. Gruby biznesmen, kt�ry 
przedstawi� mu si� na pocz�tku podr�y jako Jake, poskar�y� 
si� g�o�no:
- Nic nie widz�!
Robert cicho zachichota�.
- Lecimy na wyci�gni�cie r�ki od S�o�ca - rzek�. - I prom 
i stacja znajduj� si� jednak w cieniu wielkiej, ochronnej 
p�yty, kt�rej kraw�dzi nie mo�esz dostrzec ze swego miejsca, 
Jake.
- No tak, zapomnia�em.
- Ale gdyby� wyt�y� wzrok, dostrzeg�by� skupisko 
wiruj�cych, kolorowych �wiate�ek. To jest w�a�nie "Kr�lowa 
Wiktoria".
- Och!
Ch�tnie zamieni�by si� z grubasem miejscami, niestety, 
by�o to absolutnie zakazane. Wci�� znajdowali si� w stanie 
niewa�ko�ci, ale w razie rozpocz�cia hamowania odczepienie 
si� od fotela mog�o spowodowa� katastrof�. A hamowania 
nale�a�o si� spodziewa� w ka�dej chwili. Robert, nie maj�c 
nic lepszego do roboty, ogl�da� stacj� po raz trzeci w 
�yciu.
"Kr�lowa Wiktoria" by�a najmniejsz� zamieszkan� baz� 
umieszczon� na najni�szej bezpiecznej orbicie S�o�ca. 
Bezpiecze�stwo by�o wzgl�dne, bo gdyby nie obecno�� 
ochronnej tafli z gordonu (od nazwiska wynalazcy), pr�dzej 
czy p�niej stacja dosta�aby si� w zasi�g jakiej� wi�kszej 
protuberancji i wyparowa�a razem z za�og� i t�umem go�ci. 
Ma�o kto wiedzia�, �e oko�o miliona o�miuset 
dziewi��dziesi�ciu kilometr�w poni�ej temperatura atmosfery 
gwiazdy si�ga p�tora do dw�ch milion�w stopni Kelvina. Od 
czasu do czasu jasne ob�oki plazmy o nieco tylko mniejszej 
temperaturze liza�y zewn�trzn� powierzchni� p�yty, 
przyprawiaj�c dow�dc� bazy o dr�enie serca. Trwa�o to czasem 
kilka godzin, czasem kilka minut - w ka�dym przypadku 
kapitan Boris Sniegnin ba� si� r�wnie mocno.
Kilkana�cie minut p�niej prom wirowa� ju� razem ze 
stacj�, przyczepiony do jednego z jej czterech ramion, a 
Robert w gronie pozosta�ych pasa�er�w przeciska� si� przez 
przezroczysty r�kaw pr�niowy. Wra�enie, jak zwykle, by�o 
niesamowite, co wielu podr�nych potwierdza�o g�o�nymi 
westchnieniami. Kilkoro �udzi�o si� zapewne, �e wystarczy�by 
n� w r�ku szale�ca, aby przenie�� ich wszystkich do krainy 
wiecznej szcz�liwo�ci. Nieco lepiej zorientowany Robert 
bawi� si� �wietnie, usi�uj�c zignorowa� strach, kt�ry 
ko�ata� si� gdzie� g��boko w �ledzionie. Nie by�o to �atwe.
Pomieszczenia stacji wyda�y si� wszystkim bardzo swojskie. 
Si�a od�rodkowa zapewnia�a ci��enie wi�ksze ni� 
na Ksi�ycu, sk�d rozpocz�li podr�, a wystr�j wn�trz nie 
r�ni� si� bardzo od tego, co mogli zapami�ta� z Ziemi. 
Odprawa celna odbywa�a si� w malutkiej klitce wy�cie�anej 
czerwonym materia�em i zdobionej reprodukcjami francuskich 
impresjonist�w. M�oda urz�dniczka w uniformie ONZ stara�a 
si� bardzo, aby wszyscy czuli si� jak u siebie w domu. Mo�e 
i by si� jej to uda�o, gdyby nie fakt, �e do g��wnej cz�ci 
stacji trzeba by�o wchodzi� po drabince. Konstruktorom 
zabrak�o inwencji na zainstalowanie windy, a mo�e zawa�y�y 
wzgl�dy bezpiecze�stwa... kt� to mo�e wiedzie�.
W du�ym holu przy G��wnym Korytarzu na pasa�er�w czeka�a 
spora grupa przyjaci�, krewnych, wsp�lnik�w oraz 
przypadkowych i mniej przypadkowych gapi�w. Robert r�wnie� 
mia� swojego reprezentanta w tym t�umie - rozpozna� go po 
znaczku Coca-Coli wpi�tym w klap� modnej, zielonej 
marynarki. Kr�tko ostrzy�ony, m�ody blondyn r�wnie� go 
rozpozna� i po�pieszy� naprzeciw.
- Pan Grady? Nazywam si� Michael Towel, jestem 
przedstawicielem koncernu. Czy podr� min�a dobrze?
- Nie�le. A tutaj, czy wszystko w porz�dku?
- Oczywi�cie. Prosz� za mn�.
Robert ruszy� za m�odzie�cem, rozgl�daj�c si� woko�o. Na 
pierwszy rzut oka nie wida� by�o �adnych zmian od czasu jego 
ostatniej wizyty. Dopiero po chwili zauwa�y� nieznaczn� 
r�nic� w zdobieniu �cian i umeblowaniu. Na "Kr�lowej 
Wiktorii" epoka wiktoria�ska powoli odchodzi�a w 
zapomnienie. Przy tych kosztach us�ug i tranzytu ONZ mog�a 
sobie na to pozwoli�. Mog�a sobie pozwoli� na wszystko.
Towel nie by� zbyt rozmownym towarzyszem, zreszt� 
Robertowi bardzo to odpowiada�o. Po�egnali si� na progu 
wynaj�tej kabiny Grady'ego i m�ody in�ynier bez s�owa 
znikn�� w krzywi�nie korytarza. Robert wszed� do �rodka i 
rzuci� neseser na w�skie ��ko, popisuj�c si� w tym 
wzgl�dzie niema�� precyzj�. Nast�pnie, zamkn�wszy za sob� 
drzwi, rozejrza� si� badawczo. W��czy� okno, ale �aden z 
widok�w nie wyda� mu si� zach�caj�cy. Przyciemni� nieco 
�wiat�o i usiad� na ��ku. By� jeszcze odtwarzacz 
sfereofoniczny, lecz nie TAKIEJ muzyki chcia� teraz s�ucha�.
Zastanawia� si�, jak wype�ni� czas do jutra. My�l o 
tabletce nasennej wywo�ywa�a tylko nieprzyjemne skurcze w 
�o��dku.
Chwil� potem by� ju� w drodze do restauracji "Gor�ce 
�r�d�o". Do wn�trza wchodzi�o si� wprost z G��wnego 
Korytarza drewnianymi, misternie rze�bionymi drzwiami, ale 
na tym ko�czy�a si� tradycja. Za progiem szk�o, plastyk, 
kolorowe �wiat�a i d�wi�ki elektronicznej muzyki uderzy�y w 
nic nie podejrzewaj�cego Roberta, zatrzymuj�c go w p� 
kroku.
Otrz�sn�� si� szybko i rozejrza� za wolnym miejscem, 
wszystkie stoliki by�y jednak okupowane. Odwracaj�c si� ju�, 
dostrzeg� muskularnego Murzyna w ��tych goglach, 
zmagaj�cego si� za pomoc� pa�eczek z misk� chi�skiego 
przysmaku. Robert nie mia� ochoty na towarzystwo, ale 
Patrick Debruse, obro�ca nurk�w, powinien by� mo�liwy do 
zniesienia. Nie namy�laj�c si� d�u�ej, po�pieszy� do jego 
stolika.
- Mo�na? - U�miechn�� si� nie�mia�o i zupe�nie 
niepotrzebnie, bo Murzyn nie odrywa� wzroku od miski. 
Uczyni� jednak przyzwalaj�cy gest manewruj�c naczyniem w 
powietrzu.
- Nazywam si� Robert Grady, lecieli�my tym samymy promem.
Debruse zerkn�� na niego spod oka i skin�� g�ow�, 
prze�ykaj�c g�o�no wonn� porcj� mieszaniny ry�u, ryby, mi�sa 
i warzyw.
Robert u�miechn�� si� zn�w, tym razem do siebie. Nie m�g� 
lepiej trafi�. Patrick Debruse nie tylko tolerowa� nurk�w, 
ale w dodatku by� milczkiem.
Dokona� zam�wienia i czekaj�c na posi�ek przygl�da� si� 
ci�kiej pracy m�odzie�y na parkiecie. Muzyka nabra�a troch� 
�ywszego tempa, a i �wiat�a si� zmieni�y - mimo stara� nie 
potrafi� tylko zlokalizowa� ich �r�de�. S�siad oderwa� go od 
tego ma�o produktywnego zaj�cia.
- Patric Debruse - przedstawi� si� Murzyn, zdejmuj�c 
swoje ��te gogle i ods�aniaj�c przera�liwie bia�e bia�ka. - 
Co pana tu �ci�gn�o?
Robert zawaha� si� na moment, co by�o nabyt�, odruchow� 
ju� reakcj� obronn�.
- Jestem nurkiem.
- Tak sobie pomy�la�em. - Debruse powr�ci� do jedzenia, 
ale ju� z mniejszym zapa�em. - To pan ustanowi� rekord 
cztery lata temu?
- Tak. - Grady powstrzyma� si� przed skrzywieniem ust. - 
To by�o moje pierwsze zanurzenie. Pan jest dobrze 
zorientowany, jak widz�.
- No tak... moja siostra jest nurkiem.
Robert wysili� pami��.
- Tracy Debruse?
Murzyn rozpromieni� si� w jednej chwili.
- Pan j� zna?
- W�a�ciwie nie. W�a�ciwie nie znam zbyt wielu nurk�w.
- No jasne. Nie jest pan wyj�tkiem w�r�d nich.
- Wi�c Tracy jest tutaj?
- Czekam na jej powr�t.
Podesz�a kelnerka i Robert mia� kilka sekund na 
zastanowienie. Dlatego zrezygnowa� z narzucaj�cego si� 
pytania i rzek�:
- P�yn� jutro po po�udniu. To m�j trzeci raz i jestem 
cholernie wystraszony. Zna pan jakie� lekarstwo?
- Niestety. - Patrick Debruse roz�o�y� r�ce. - Ale powiem 
panu, �e moja siostrzyczka robi�a to siedem razy i dzisiaj 
te� ma zamiar wr�ci�. Niech pan nie pyta, sk�d mam tak� 
pewno��, po prostu to wiem. I dlatego jestem tutaj, a nie 
przy �luzach.
Siedem razy. Robert d...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin