Aldiss Brian O miesiącu zachwytu mego.txt

(62 KB) Pobierz
Brian Aldiss

"O, miesi�cu zachwytu mego!"

Murragh le�a� na ziemi w oczekiwaniu na spe�nienie. Mia�o nadej�� ju� za nieca�e 
pi�� minut i mia�o nadej�� z nieba. Z daleka i z bliska odezwa�y si� sygna�y 
alarmowe. Ich echa zamar�y w�r�d wysokich wzg�rz Regionu Sz�stego. Wyci�gni�ty 
na szczycie trawiastego zbocza Murragh Harrison wcisn�� zatyczki do uszu i 
po�o�y� ko�o siebie mask� przeciwgazow�. Teraz ju� tylko cisza i spok�j doko�a. 
Ca�y �wiat ucich�. A w nim narasta�o uniesienie r�wnie tajemnicze i niezmiennie 
cudowne jak uniesienie mi�osne. 
Podni�s� lornetk� do oczu i zapu�ci� wzrok w dolin�, gdzie rozci�ga�a si� 
Obr�cz, niczym szeroka i zakazana autostrada dla �mig�ych statk�w gwiezdnych. 
Nawet ze szczytu wynios�o�ci ledwo m�g� wypatrzy� przeciwleg�y skraj Obr�czy - 
ze wschodu na zach�d opasywa�a r�wnik Tandy M�odszej, nietkni�ta i nietykalna, 
niezachwiana na ca�ej szeroko�ci zapomnia� liczb� - czy by�o to dziesi��, 
dwana�cie, czy te� pi�tna�cie mil. Nieprzeliczone fasety Obr�czy migota�y i 
porusza�y si� w s�o�cu. W lornetce wyros�y szczyty g�r przy po�udniowym skraju 
Obr�czy. Czarno - bia�e jak �ebra martwego cz�owieka obrane do czysta w �arnach 
pr�ni absolutnej. 
- Musz� przyprowadzi� tu Fay przed jej powrotem na Ziemi� rzek� na g�os. - To 
cudowne, cudowne... - I zmienionym g�osem powiedzia�: - Tutaj na r�wniku Tandy 
jest groza, groza i majestat. To miejsce najwspanialszej grozy we wszech�wiecie. 
Miejsce, w kt�rym pr�nia ca�uje si� z atmosfer�, a poca�unek ten jest 
poca�unkiem �mierci. Tak. Zapami�taj. Ten poca�unek jest poca�unkiem �mierci. 
W nielicznych chwilach wolnego czasu Murragh pisa� - zawsze od kiedy go pozna�em 
- ksi��k� o Tandy M�odszej widzianej jego oczami. Jednak czu�, jak sam mi 
powiedzia�, �e zdania, jakie uk�ada na szczycie owego wzg�rza, s� zbyt 
ubarwione, zbyt pompatyczne i zbyt nieprawdziwe. Na fali jego podniecenia 
usi�owa�y wyp�yn�� bli�sze prawdy obrazy. Kiedy tak usi�owa�y, kiedy tak le�a� i 
�a�owa�, �e nie zabra� ze sob� Fay, nadszed� statek gwiezdny. 
To by�o to! To by� w�a�nie ten moment, ta przera�aj�ca, apokaliptyczna chwila! 
Bez namys�u opu�ci� lornetk� i wcisn�� g�ow� w ziemi�, przywieraj�c do niej z 
szalonym podnieceniem ka�d� cz�stk� cia�a od st�p po czaszk�. 
Tandy M�odsza zatoczy�a si�. 
Prowadzony przez automatycznego pilota statek SNS, niewidzialny i nies�yszalny z 
pocz�tku, wpad� w przestrze� normaln�. Zwalaj�c si� na planet� jak metalowa 
pi��, kt�ra zadaje cios w samo serce, by� nawa�nic� si�y. To by� gwa�t... 
muskaj�cy Obr�cz tak delikatnie, jak ocieraj� si� o siebie policzki kochank�w. 
Ale tak pot�na by�a owa �agodno��, �e przez moment ognista p�tla zawirowa�a 
doko�a ca�ej Tandy M�odszej. Ponad Obr�cz� zamigota� mira�, dziwaczna pod�u�na 
smuga, w kt�rej jedynie do�wiadczone oko potrafi�o dopatrzy� si� �cigaj�cego 
sw�j przedmiot po widoku Szybszego Ni� �wiat�o statku. Po czym unios�a si� 
mgie�ka, przes�aniaj�c Obr�cz. Po�yskliwe promieniowanie Czerenkowa rozesz�o si� 
i rozmaza�o obraz. 
Os�ony transgrawitacyjne przy p�nocnym skraju Obr�czy po stronie Murragha, 
ci�gn�ce si� przez dolin� pod jego grz�d�, ugi�y si� i jak zawsze nie ust�pi�y. 
Strzeliste wie�e stalowe WGB sk�pa�y si� w bursztynowo�ci. Atmosfera i pr�nia 
skoczy�y na siebie jak oszala�e z obu stron niewidzialnych ekran�w. Lecz jak 
zawsze cieniutkie niczym op�atek geograwity trzyma�y je na odleg�o��, trzyma�y 
�ad z dala od chaosu. 
Gwa�towna wichura uderzy�a w zbocza g�r. 
S�o�ce podskoczy�o jak oszala�e na niebie. 
Wszystko to nast�pi�o w jednej chwili. 
A w nast�pnej chwili zapad�a najczarniejsza noc. 
Murragh wydoby� r�ce z mi�kkiej ziemi i powsta�. Pier� mia� zroszon� potem, 
spodnie wilgotne. Rozdygotanymi d�o�mi naci�gn�� mask� przeciwgazow� na twarz, 
chroni�c si� przed toksycznymi wyziewami, kt�re powstawa�y w wyniku przej�cia 
SNS. �zy ci�gle sp�ywa�y mu po policzkach, gdy odwr�ci� si� i ruszy� mozolnie w 
drog� powrotn� do podg�rskiej farmy. 
- Poca�unek �mierci, u�ciski ognia... - wyszepta� do siebie wdrapuj�c si� do 
kabiny ci�gnika; jednak ulotny wizerunek, kt�rego naprawd� po��da�, stale mu si� 
wymyka�. 
W fa�dzie pag�rk�w od p�nocy sta�a zagroda, na wszelki wypadek g��boko 
zapuszczona w granitow� ska��. Zala�o j� �wiat�o reflektor�w Murragha. Budynki 
owczarni schodzi�y tarasami, szopa za szop�, ka�da pe�na ju� owiec farmera 
Doughtego jak zawsze zamkni�tych na czas l�dowania, bo kiedy siada� SNS �adna 
sztuka trzody nie mog�a pozosta� na zewn�trz. Wszystko spowija�a cisza, kiedy 
Murragh zajecha� ci�gnikiem. Nawet owce ucich�y, przycupn�wszy bezg�o�nie w 
ciemno�ci zamkni�tych kojc�w. Ani jeden ptak nie przelecia�, ani jeden owad nie 
rozjarzy� si� w �wietle reflektor�w; �ycie tego rodzaju prawie wygin�o w czasie 
czterystu lat funkcjonowania Obr�czy. Toksyczne gazy raczej nie sprzyja�y 
bujno�ci przyrody. 
Niebawem sama Tandy wzej�� mia�a i z g�ry zala� blaskiem sw�j ziemiopodobny 
drugi ksi�yc. Planeta Tandy - gazowy gigant wielko�ci Jowisza, obiekt pi�kny, 
gdy pojawia� si� na niebiosach Tandy M�odszej, ale nie nadaj�cy si� do 
zamieszkania, nieprzyst�pny. Tak samo niebezpieczna dla istot ludzkich jak Tandy 
Starsza. Za to drugi satelita, Tandy M�odsza, by�a �agodnym �wiatem 
umiarkowanych p�r roku i atmosfery tlenowo - azotowej. Na Tandy M�odszej �yli 
ludzie, kochali si�, nienawidzili, szarpali, roili na niej marzenia jak na 
ka�dej z mnogich ucywilizowanych planet w galaktyce, z t� tylko r�nic�, �e 
poniewa� co� wyj�tkowego by�o w Tandy M�odszej, co� wyj�tkowego by�o i w jej 
tajemnicach. 
Po�udniow� hemisfer� Tandy M�odszej stanowi�a pozbawiona �ycia pr�nia; p�nocn� 
tworzy�y przede wszystkim rozleg�e miasta portowe Blerion, Touchdown i Ma-Gee-
Neh. Poza miastami nie by�o tu nic pr�cz traw i jezior, i pustyni krzemowej, 
kt�ra ci�gn�a si� do bieguna. I rozproszonych w�r�d ��k farm owczych, na kt�re 
zezwalano przez protekcj�. 
- C� za satelita! - powiedzia� Murragh z�a��c z ci�gnika. W jego g�osie 
zabrzmia�o uwielbienie. Dziwny by� facet z tego Murragha Harrisona - ale 
pozostan� przy faktach, a ka�dy niech o nich my�li, co mu si� podoba. Przepchn�� 
si� przez podw�jne drzwi, kt�re w zagrodzie Doughtych pe�ni�y rol� prymitywnej 
�luzy powietrznej, kiedy gazy pojawia�y si� w atmosferze. Za drzwiami w kuchnio-
jadalnio-salonie Colin Doughty we w�asnej osobie sta� przed kolorowizorem gapi�c 
si� bezmy�lnie na barwne obrazki. Podni�s� wzrok na Murragha, kt�ry �ci�ga� 
w�a�nie mask� z twarzy. 
- Dobry wiecz�r, Murragh - powiedzia� z wisielczym humorem. Jak to mi�o powita� 
taki uroczy poranek, po kt�rym zapada taka urocza noc bez �adnego cholernego 
zachodu s�o�ca po�rodku. 
- Powiniene� ju� si� przyzwyczai� do tego uk�adu - mrukn�� Murragh odwieszaj�c 
do szafy antygrawitacyjnej lornetk� razem z kurtk�. Po sam na sam z 
wszechogarniaj�c� indywidualno�ci� Tandy zawsze musia� chwil� odczeka�, nim 
ponownie si� pogodzi� z obecno�ci� ludzi. 
- Powinienem, powinienem. To ju� czterna�cie lat, a ci�gle krew mnie zalewa na 
my�l o tym, jak ludzie zapaprali Bogu jeden z Jego �wiat�w. Dzi�kuj� Stw�rcy, �e 
ju� za trzy tygodnie nie b�dzie nas na tym zwariowanym ksi�ycu. M�wi� ci, �e 
ju� si� nie mog� doczeka� powrotu na Ziemi�. 
- Zat�sknisz do zielonych traw i wolnych przestrzeni. 
- W ko�o mi to powtarzasz. Wydaje ci si�, �e kim jestem? Jedn� z moich 
cholernych owiec! Jak tylko... 
- Dopiero jak odjedziesz, to... 
- Przepraszam na chwil�, Murragh! - Doughty podni�s� opalon� d�o� i wycelowa� 
oko na kolorowizor. - Oto i Touchdown, by nam powiedzie�, czy ju� czas zapakowa� 
si� do ��ka. 
Murragh przystan�� w po�owie schod�w do swojego pokoju. Po chwili zawr�ci� i 
wraz z owczarzem wpatrzy� si� w kul�. Nawet pies podw�rzowy Hock �ypn�� okiem na 
pewn� siebie twarz, kt�ra pojawi�a si� w rozja�nionej czaszy. 
- Tu Kolorowizja Touchdown - powiedzia�a twarz obdarzaj�c u�miechem swoich 
niewidzialnych s�uchaczy. - Statek SNS "Droffoln-Jingguring-Mapynga-Bill" - 
jasne, �e uprzednio prze�wiczy�em sobie jego nazw� - dokona� w�a�nie 
bezpiecznego i udanego wej�cia w Obr�cz oko�o trzystu dwudziestu mil od stacji w 
Touchdown. Jak widzimy na tym przekazywanym na �ywo obrazie, helikopter 
przyjmuje w tej chwili pasa�er�w, by zabra� ich do portu WNS w Touchdown. 
"Droffoln-Jingguring-Mapynga-Bill" przyby� z Pyvries XIII w Wielkim Ob�oku 
Magellana. Ogl�damy teraz typowego Magellanina. Jest on, jak wida�, o�mionogiem. 
Mamy nadziej� przekaza� wiadomo�ci i wywiady z pasa�erami oraz za�og� za dwie 
godziny, kiedy wszyscy pasa�erowie SNS przejd� zwyczajow� reanimacj�. Prosz� 
zauwa�y�, �e obecnie znajduj� si� jeszcze w lekkiej hibernacji. Teraz ��czymy 
si� z Chronos-Touchdown, sk�d podadz� nam skorygowany czas. 
Pewna siebie twarz ust�pi�a miejsca niechlujnemu obliczu. W tle powita� widz�w 
rozgardiasz centrum komputerowego departamentu astronomii. Niechlujna twarz 
u�miechn�a si� i powiedzia�a: 
- Na razie podajemy przybli�on� korekt� czasu. Troch� to jak zwykle potrwa, 
zanim wprowadzimy dok�adne dane do naszych maszyn, a pewne informacje jeszcze 
nie nadesz�y. Statek SNS - nie b�d� si� stara�, by wym�wi� jego nazw� - wszed� w 
kontakt z Obr�cz� w przybli�eniu o godzinie 1219 sekund 43,66 dzi� w 
siedemnastodniu miesi�ca kapturnika. Amortyzacja bezw�adno�ci wywo�a�a wstrz�s, 
kt�ry obr�ci� Tandy wok� osi o oko�o 188,35 stopnia w czasie z grubsza 200 
milisekund. W zwi�zku z tym czas na koniec tego bardzo kr�tkiego okresu osi�gn�� 
w przybli�eniu warto�� godziny 1959, jednej minuty do godziny �smej wieczorem, 
plus 18 sekund. Oczywi�cie nadal mamy siedemnastodzie� kapturnika. Za dwie 
godziny spotkamy si� ponownie, by poda� pa�stwu dok�adniejszy czas. 
Doughty prychn�� i wy��czy� kul�. Znikn�a z oczu p�ynnie wje�d�aj�c w g��b 
�ciany. 
- Zegaropsuje! - warkn��. - Ledwo zd��y�em prze�kn�� �y�k� w po�udnie, a ju� 
...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin