WIERNOŚĆ.doc

(169 KB) Pobierz
- 1 -

- 1 - 

Kronika życia św. Kryspiny mówi nam, że żyła w Takorze w Numidii (obecnie Algier) na przełomie trzeciego i czwartego wieku. Była powszechnie bardzo szanowaną osobą. Mówiono o niej ze czcią obdarzając ją tytułem: matrona. Rzeczywiście dobrze jej się wiodło: miała liczne potomstwo, w domu zawsze gościł dostatek. Aż tu doniesiono na nią, że , jest chrześcijanką, a wiara nasza była wtedy prześladowana. Uwięziono ją w czasie śledztwa niedwuznacznie podpowiadano jej, że będzie wolna, ale za cenę odejścia od Chrystusa. Jest jednak stanowcza, dokonawszy raz wyboru Chrystusa, chce pozostać wierną Jemu do końca. Nie chciałaby być chorągiewką, która tak się ustawia, jak wiatr zawieje. Stawiono ją przed władcą - prokonsulem w Thevasta. Ten próbuje ją zastraszyć, ale na próżno. Kryspina zachowuje spokój i męstwo. Zostaje najpierw skazana na tortury. Cierpi bardzo, ale dalej jest spokojna, wie bowiem, komu zaufała. A Pan daje jej siłę, że cierpienie i tortury znosi pogodnie i z należytą godnością. Ten niczym nie zamącony spokój i męstwo w cierpieniu oddziałowuje na drugich. Ludzie widzą, że największym skarbem na tej ziemi jest sam Chrystus, za którego nawet warto życie dać. Została ścięta w 304 roku. Jej piękne życie mówi nam, żebyśmy umieli zawsze wybierać Boga, a wtedy będziemy prawdziwie wielkimi ludźmi, a nasze życie będzie w pełni udane.

Ks. Orszulak F. CM, Konieczność wyboru, BK 1 (1985), s.18

- 2 -

Na odwagę głoszenia prawdy o Bogu zdobyła się dziewczynka imieniem Dorota /r. 304). Może wtedy usłyszała słowa Ducha Świętego;

"Aż do śmierci stawaj do zapasów o prawdę" /Syr 4,28). Podczas mąk jakie jej zadawali kaci za to, że wyznawała te prawdy wiary, powiedziała:

"Te cierpienia trwają krótko, potem otrzymam wieniec z nigdy niewiędnących kwiatów" - nagrodę za wierność. Obecny przy tym doradca sędziego, Teofil, zakpił z niej i szyderczo powiedział: "Gdy już będziesz w tym ogrodzie Jezusa, przyślij mi stamtąd kilka jabłek". - "Obiecuję ci to" - Odrzekła Dorota, zanim kat ściął jej głowę. Kiedy Teofil wrócił do domu i w gronie przyjaciół przechwalał się ze swego dowcipu, nagle do jego komnaty weszło dziecko cudnej urody i podało mu na tacy - choć wtedy była ostra zima - trzy jabłka i róże. Wówczas Teofil wykrzyknął:

"Istotnie Jezus Chrystus jest prawdziwym i jedynym Bogiem". W taki to cudowny sposób potwierdził Pan Bóg wiarę Doroty w prawdy Boże.

Ks. Dusza T. MSF, Duch prawdy, BK 3-4 /1987/, s.177

- 3 -

Posłuchajmy teraz wypowiedzi 10 - letniego chłopca - Tomka:

"Jestem wychowankiem Domu Dziecka, choć rodzice moi żyją. Brali mnie do domu na święta. Źle powiedziałem: do domu; święta spędzaliśmy u babci, to u cioci – domu nie było. Często myślałem - czy ja mam rodzinę? Mam ojca, matkę, siostrę i innych krewnych. Ale to nie rodzina. Rodzice po kilku latach małżeństwa zaczęli się kłócić się nigdy nie mogli porozumieć się między sobą  żyć w zgodzie. Była prawdziwa jedność w rodzinie gdy byłem mały i mieszkałem z nimi. Moja rodzina rozpadła się, gdy oddano mnie do tych Domów Dziecka. Wie pani, jak to brzmi ważnie, że dopóki ja byłem - była rodzina. Tak było naprawdę. Oddali mnie, zaraz potem siostrę, każdy w swoją stronę. W Domu Dziecka mówią, że mam dobrych rodziców. Ja nawet przechwalałem się, jak to u nas - niby to dobrze. Ale to wszystko - to taki teatr i dobre wychowanie, a nie rodzina. Ja bardzo, proszę Ducha Św. o to, aby rodzice się pojednali i abyśmy byli jedną rodziną jak dawniej.

- 4 -

Moje kapłańskie życie liczy się tyle ile jest w nim Chrystusa. Dla Niego siedzę w konfesjonale nieraz po kilkanaście godzin, dla Niego staram się porozumieć z głuchą babcia i nie znającym podstawowych pojęć religijnych młodym inteligentem. Dla Niego czytam, patrzę w telewizor, robię wszystko by zrozumieć problemy ludzi. I wtedy rodzi się to najważniejsze przekonanie, że moje kapłaństwo jest potrzebne, że wciąż muszę wychodzić na przeciw ludzkim sprawom, uchylać drzwi ich mieszkań, być z nimi na co dzień. Poszukiwać ich na różnych drogach i zakamarkach. Gromadzić rozproszonych, leniwych, opornych. Ale wiem również, że winienem równocześnie oczekiwać ludzi, nie tylko ich poszukiwać.

Staram się wic być w konfesjonale, w salce katechetycznej i kancelarii parafialnej. Staram się tam czekać na nich. Muszę ich oczekiwać, aby gdy przyjdą, zastali mnie.

Bywa też tak, że nieraz nie chce mi się już czekać, trwać na stanowisku. Pokusa od takiej czy innej pracy duszpasterskiej często mnie nęka. Ale trwam! Trwam nawet wtedy, gdy samotność dokucza tak mocno, że staje się wprost nie do zniesienia. Na szczęście przychodzi chwila refleksji i wtedy się zastanawiam: "Gdybym miał własną rodzinę czy potrafiłbym tyle czasu poświęcić dla innych. Zapewne moje zatroskanie ograniczyłoby się wtedy tylko do tych najbliższych - do żony, dzieci... i nie miałbym czasu, aby pójść do salki katechetycznej, lub do konfesjonału, gdzie wciąż ktoś na mnie czeka. A przecież kapłan ma być dla wszystkich i wszystkim ma służyć.

Staram się więc wiernie trwać przy Bogu choć czasami mnie nuży i adoracja i brewiarz, i różaniec. Męczy mnie niekiedy ta pozycja jakby kosza na śmieci, do którego ludzie rzucają swoje różne brudy i zgryzoty. Ale równocześnie tu odkrywam wielki paradoks mojego życia kapłańskiego i im bardziej jakieś zajęcie mnie męczy, tym większą daje mi satysfakcję. Chcę wnosić w ludzkie życie dużo optymizmu a przede wszystkim wiary i miłości, bo to jest najważniejsze. Dlatego w moim kapłańskim posługiwaniu często proszę Pana aby mógł patrzeć na człowieka z miłością. Tylko wtedy można dawać innym prawdziwy Chrystusowy pokój.

- 5 -

Było to zimą we Włoszech. Z autobusu powracał po pracy do domu pewien robotnik. Droga była bardzo uciążliwa, śnieg bowiem sięgał po kolana, a w dodatku zacinał mroźny wiatr. "Psa by w taką pogodę nie wygnał, a tutaj człowiek musi" - wyrzekał, gdy nagle, gdzieś od strumyka, który mijał doszło go jakby żałosne skomlenie psa. "W taki czas i tutaj pies - powiada do siebie - chyba człowiek bez serca go wypędził. Nie można go tutaj tak zostawić, bo zginie marnie na tym zimnisku". I poszedł na poszukiwanie. Po chwili spostrzegł tuż nad wodą zupełnie malutkiego pieska. Biedaczyna dygotał cały z zimna. Robotnik nie namyślał się ani chwili. Wziął malucha na ręce, schował pod kurtkę, żeby się rozgrzał i przyniósł do domu.

Pieska nazwał Fido, co po polsku znaczy Wierny. Szczęśliwe czasy nastały teraz dla Fida. Jego pan bawił się z nim, zabierał na spacery. Fido za dobre serce odpłacał się swemu panu wielką wiernością. Codziennie rano odprowadzał go do autobusu, a wieczorem punktualnie przybiegał po niego na przystanek. Tak mijały dnie i miesiące. Aż tu pewnego, grudniowego wieczoru, kiedy Fido znowu przybiegł po swego pana na przystanek, ku swemu zdziwieniu nie zobaczył go wśród wysiadających. Położył się więc tuż obok autobusu i czekał... czekał całą noc. Kiedy nad ranem autobus odjechał, Fido smutno powrócił do domu. Wieczorem znowu pobiegł na przystanek, ale i tym razem na próżno. Jego pan nie wrócił już nigdy nie miał wrócić. Zginął bowiem przy pracy podczas bombardowania - było to w czasie wojny. Ale Fido tego nie wiedział i chociaż dobrzy ludzie tłumaczyli mu, że się swego pana już nie doczeka, stęskniony, wierny piesek każdego wieczoru przybiegał na nowo na przystanek. Czynił tak przez wiele lat. Nie przeszkadzał mu w tym ani mróz, ani śnieg, ani spiekota, ani deszcz. Fido stał się godnym swego imienia. /opowiadanie na podstawie kazania ks. Teodora Nogali/.

Ks. Molenda B., Wiara jako dar i zadanie, BK 1-2 /1cJ90/, s. 6

- 6 -

Zacytuję fragment książki pt. "Macierzyńska miłość życia": " .. pamiętam przywieźli do Oświęcimia ogromny transport żydówek niemieckich, wśród których było dużo kobiet w ciąży. Niemcy podjęli plan nowego okrucieństwa. Postanowili usunąć każdą ciążę bez względu na okres jej zawansowania. Wezwano dr Irenę Konieczną do władz obozowych i powiedziano jej, że ciążę ma usunąć. "Ja się na to nie zgodzę" - odpowiedziała dr Konieczna władzom obozowym - nawet kosztem życia, jestem lekarzem i przysięgałam, że nie będę zabijać, jestem człowiekiem i jestem katoliczką". Tak powiedziała i puścili ją.

/ze wspomnień dr Elżbiety Pawłowskiej, więźniarki Oświęcimia nr. 55852 opublikowanych w książce pt. "Macierzyńska miłość życia", red. bp B. Bejze, Łódź 1988, s. 97 /

Ks. Kołacz F., Służba życiu narodu, BK 1-2 /1990/, s.104-105

- 7 -

Jolę i Staszka poznałem na rekolekcjach dla Pomocników Matki Kościoła. Było to około 6 lat temu. Zastanawiali się wtedy nad swoim przyszłym małżeństwem. Przede wszystkim uderzająca była ich wolność wobec woli Bożej. Staszek modlił się, czy aby Bóg nie chce od niego kapłaństwa? Jola modliła się o światło Duch Świętego, by rozeznać przeszłość zgodnie z planami Boga. Modlitwa, aby Bóg posłużył się jednym dla uświęcenia drugiego, była wtedy na porządku dziennym i jest do dzisiaj wyczuwalna w całym ich życiu i zachowaniu.

Ślub zawarli około 5 lat temu w czasie pieszej pielgrzymki do Częstochowy. Znacie takie różańce na palec? Oni mają takie obrączki w formie takiego różańca ze złota. Jola ma wygrawerowane imię Staszka, a Staszek Joli, aby pamiętali, że mają się wzajemnie za siebie modlić o zbawienie. W ich małżeństwie jest wykluczona wszelka antykoncepcja. Każde dziecko jeszcze przed urodzeniem oddawają Matce Bożej. Trzy pierwsze noce poślubne postanowili modlić się o miłość i czystość w rodzinach rezygnując ze współżycia dla przebłagania za grzechy nieczyste. Tak samo postanowili robić w każdą rocznicę swojego ślubu. Chcą być małżeństwem apostolskim, dlatego w ich domu nie pije się i nie stawia alkoholu. Starają się każdego roku przeżyć rekolekcje zamknięte, a także ją dni skupienia dla innych małżeństw. Sam głosiłem krótkie rekolekcje przez nich zorganizowane. Nauki i spotkania były w domu prywatnym w Zielonej Górze.

Staszek i Jola pozwolili mi wykorzystać znajomość ich życia, jeśli z tego ma wyniknąć jakieś dobro. Sami takie dawają świadectwo na różnych spotkaniach, że jest możliwe życie w czystości właściwej małżeństwu i w poszanowaniu praw Boga.

O. Kazmierczyk J. OFMConv, Sakramentalność rodziny, BK 1-2 /1990/, s.109

- 8 -

"Wszystko wydawało się tak normalne w naszym małżeństwie. Była najpierw płomienna miłość, był ślub, wystawne przyjęcie z okazji ślubu kościelnego, poczucie, że dobrze nam razem, oczekiwanie na dziecko, narodziny Piotrusia. Potem jednak to już raczej nie przewidziane wydarzenie. Nie myślałam, że dzień ostatniego maja będzie zarazem ostatnim dniem, w którym poruszyłam się o własnych siłach i na własnych nogach. Pierwszego czerwca byłam już kaleką. Od tego dnia wszystko się odmieniło w moim życiu. Ze łzami w oczach zdecydowałam się wypowiedzieć do męża słowo: "Możesz zabrać Piotrusia i odejść, ja ci już nie będę potrzebna. Pozostał, powiedział, że teraz kocha mnie jeszcze bardziej, teraz gdy tak potrzebuję miłości i pomocy".

Ks. Tulin S. COr, Powołanie do życia w rodzinie - talentem do wykorzystania, BK 3-4/1990/, s.171   

- 9 -

Znam Piotrka z klasy szóstej. Jak wszyscy chłopcy, tak i on lubi grać w piłkę z kolegami. Mama zapowiedziała sprzątanie mieszkania, trzepanie chodników, odkurzanie mebli. A tu taka słoneczna pogoda! Chłopcy na podwórku kopią w piłkę, strzelają bramki. Piotrek od czasu do czasu wygląda przez okno. Ma wielką ochotę pobiec do nich. Jednak mówi sobie w sercu: Nie! Najpierw muszę zrobić to, co mi mama kazała wykonać. I tak postąpił. Piotrek odniósł duże zwycięstwo nad sobą.

Mam w pamięci Monikę, która ciągle grymasi przy jedzeniu. To zupa jest za gorąca, to znów za chłodna. To ziemniaki są za twarde, to herbata za gorzka.

O. Jackiewicz K. O. Cist, Abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, BK 1-2 /l993/, s. 21

- 10 -

Było to w Rzymie podczas epoki krwawych prześladowań. Do domu wrócił ze szkoły młodzieniec lat około czternastu, pełen wdzięku i życia. Nosił jeszcze togę młodzieńczą, lamowaną szkarłatem. Na szyi miał zawieszoną kosztowną bullę, jak wszyscy jego koledzy patrycjusze. Przestąpiwszy próg mieszkania, oświadczył matce, oczekującej nań z tęsknotą, iż dnia nie stracił - diem non perdidi, bo umiał zapanować nad słusznym swym gniewem i po chrześcijańsku przebaczyć koledze, który rzucił mu w twarz obelgę. Matka, uniesiona radością, iż takiego ma syna, kazała mu się przybliżyć i powiedziała:

Moje dziecię, dobrze, bardzo dobrze postąpiłeś. Jesteś godnym synem męczennika Kwintyniana, który życie oddał z miłości ku Chrystusowi. Dzień dzisiejszy, w którym odniosłeś takie zwycięstwo na sobą samym, będzie ostatnim dniem twego okresu chłopięcego. Chcę cię odtąd traktować jak człowieka dojrzałego.

Potem zdjęła z szyi syna złotą bullę, mówiąc: "Mam dla ciebie cenniejszą ozdobę, w którą cię zaraz przystroję".

I wyjęła z bogato haftowanego woreczka malutką gąbkę, pełną krwi zasuszonej i rzekła: Widzisz, moje dziecko, tę relikwię? Jest to krew twojego ojca. Ja ją sama zebrałam z jego rany w chwili, kiedy umierając szeptał imię Jezusa Chrystusa i twoje, mój synu!

I przybliżyła gąbkę do ust syna, potem zawiesiła ją w bogatej oprawie na jego piersi i dodała: "A teraz powiedz mój Pankracjuszu, synu męczennika, spadkobierco jego krwi, która płynie w twych żyłach, której cząstkę nosisz jako relikwię, czy będziesz umiał żyć, cierpieć, umrzeć, gdyby zaszła potrzeba, jak twój ojciec?

I w waszych żyłach, moi drodzy młodzi przyjaciele, płynie krew ojców, z których niejeden zginął na polu bitwy w obronie świętej Wiary, wymawiając zamierającymi ustami Imię Jezusa, Maryi, Ojczyzny! Co więcej! W żyłach waszych i w sercu waszym płynie krew samego Chrystusa, którą przyjmujecie w Komunii św.! Czy więc jesteście gotowi żyć, cierpieć, umrzeć w obronie ideałów, drogich każdemu synowi Kościoła i Ojczyzny?! Zdaje się, że słychać wasze głosy, podobne do słów bohaterskiego Męczennika Pankracjusza: Proszę księdza, niech ksiądz będzie spokojny! Nigdy ideałów się nie zaprzemy! Zawsze i wszędzie chcemy spełnić swój obowiązek.

- 11 -

Ania została sama w domu na niedzielę. Na dworze była zimna, wietrzna i deszczowa aura. Pół godziny przed Mszą św. przychodzi do niej koleżanka i mówi: „Zostańmy dziś u ciebie. Jest fajny program w telewizji. Nikt się nie dowie że nie byłyśmy w kościele. Popatrz jaka pogoda, nawet psa żal z domu wypędzić". Na te sugestie Ania odpaliła: "A jaka wtedy będzie niepogoda w sercu! Jak tam będzie ciemno i zimno. Nie chcę Pana Jezusa wypędzać na pole". - Ona bardziej słuchała Boga niż ludzi.

Czy mnie kochasz? BK 86/3

- 12 -

"To było, proszę Pana, w takim małym miasteczku. Ksiądz umierał zimą 1975 r. Kazał sobie przynieść bochen pszennego chleba, pokroić na lnianej chuście na skibki. I konsekrował. Powiada: to ja już idę, czas na mnie, zostańcie z Bogiem, chleb schowajcie, bo nie wiadomo, kiedy ksiądz będzie, i jedzcie, jeżeli sumienie pozwoli.

No i dobrze: przyszła Wielkanoc (...) Księdza nie ma, ołtarz sam, spowiedzi nie ma, a brać komunię duszą nieumytą - straszno. A stał przy ołtarzu taki nieduży krucyfiks. Patrzę jak wychodzi z nawy chłop w walonkach, bierze ten krzyż, wstawia do konfesjonału. I do ludzi: dumaj, nie dumaj, pomarł ksiądz, tak spowiadaj się narodzie Bogu samemu. I stanęli po obu stronach konfesjonału, gdzie krucyfiks był wstawiony i spowiadali się krzyżowi i każdy sobie pokutę naznaczał niemałą, wedle sumienia, a potem chustę odwinęli i brali komunię. I tak cicho było w kościele, tak cicho, Panie..." (fragment opowiadania "Miasto").

Ks. Tadeusz Lewandowski PASTERZEM MOIM JEST PAN! BK 86/3

- 13 -

Zwierza się emerytowany nauczyciel: "W skwarne lipcowe popołudnie idę ulicą miasta. Mijam obcych ludzi, którzy mają własne kłopoty i radości. Jestem im obojętny. Ot, może któraś strojnisia zerknie z lewa na moją nienowoczesną postać i pomyśli: stary dziadyga. Wśród gwaru ulicy czuję się samotny, przez nikogo nie oczekiwany. I oto, gdy uginam się pod brzemieniem samotności, wzrok mój pada na otwarte drzwi kościoła. Jak to dobrze, że otwarte. Wchodzę i zanurzam się w chłód i mrok świątyni. Ciekawe - na ulicy szumiącej ludźmi czułem się samotny, nikomu nie potrzebny, niektórym zawadzający w kolejkach. Tutaj w ciszy kościoła odnalazłem Kogoś, kto na mnie czekał. Lecą chwile znaczone tykaniem zegara, a mnie tak dobrze, bo odnalazłam Przyjaciela. Powiedział mi, że jestem Mu potrzebny. Boże, ja potrzebny? A jednak potrzebny! Jak miło jest mieć tę świadomość, że jest się komuś potrzebnym. To jeden z powodów, że ludzie boją się emerytury i jubileuszów. Jak miło płyną chwile wśród starych murów świątyni. Czy ja się w tej chwili modlę? Nie wiem. Ja tylko klęczę i słucham. A jeśli to jest modlitwa, to naprawdę modlitwa bardzo przyjemna, prawie że rozrywka. Wychodzę po niej dziwnie pokrzepiony. Nie czuję już skwaru słonecznego, nie dokucza mi samotność. Idę  z podniesionym czołem, z radością w oczach, z miłością do wszystkich ludzi, bo ja jestem im potrzebny".

Uczmy się i my takiej modlitwy, która byłaby otwarciem się przed Bogiem.

CHRYSTUS - NAUCZYCIELEM MODLITWY BK 87

- 14 -

Profesor Uniwersytetu Poznańskiego, Jan Sajdals, w czasie wojny otrzymał rozkaz: ma natychmiast opuścić mieszkanie zabierając jedną walizkę. Profesor zabiera cenne tłumaczenia, rozpoczęte prace naukowe. Najważniejszych przedmiotów przybywa w walizce. Profesor spogląda na wiszący na ścianie krzyż, przed którym wyklęczał tyle godzin w swoim życiu. Zdejmuje ze ściany Chrystusa Ukrzyżowanego, ale oficer niemiecki zabrania uczonemu zabrać go ze sobą: "Jeżeli zabierzesz krzyż, musisz wszystko inne zostawić". Profesor podnosi walizkę, wysypuje z niej wszystko i wkłada krzyż. Umierając, ten krzyż wziął do ręki i wypowiedział słowa: "Chryste, nie zdradziłem Cię, Chryste, przyjmij mnie do Twego Królestwa".

CENA CZASU BK 87

- 15 -

W swoich wspomnieniach z Powstania Warszawskiego zmarły Prymas Wyszyński opowiadał o śmierci kilkunastoletniego chłopca. Był łącznikiem, został ciężko ranny. Ksiądz Wyszyński pochylił się nad nim, aby go wyspowiadać. Kiedy udzielił mu rozgrzeszenia, chłopiec poprosił o Komunię św. "Nie wiem, czy uda mi się przyjść do ciebie z Chrystusem, bo jest dużo rannych" - powiedział kapłan. "Proszę księdza, ja zawsze żyłem z Chrystusem i chcę umierać z Chrystusem".

Ks. Stanisław Iłczyk - EUCHARYSTIA - UKRYTY SKARB BK 87

- 16 -

11 lutego 1858 r. w małej mieścinie francuskiej, zwanej Lourdes, położonej u stóp gór Massabielskich na stokach Pirenejów, a więc prawie na granicy Hiszpanii, objawiła się biednej 14-letniej dziewczynce, Bernadetcie Soubirous, Matka Boska jako Niepokalanie Poczęta. I wezwała ją do odmawiania modlitwy różańcowej o nawrócenie grzeszników, za których nikt się nie modli; do czynienia pokuty, picia wady oraz mycia się w niej, by oczyściła w życiu naszym to, co jest nieczyste, a w ten sposób upodobniła nas do Boga.

 

Podobnie i my włączmy się czynnie, każdy na miarę swoich możliwości, w ten nurt ekumeniczny Kościoła, wołając słowami modlitwy franciszkańskiej:

 

"O Panie, uczyń z nas narzędzia Twego pokoju, abyśmy siali miłość tam, gdzie panuje nienawiść; wybaczenie tam, gdzie panuje krzywda; jedność tam, gdzie panuje zwątpienie;

nadzieję tam, gdzie panuje rozpacz;

światło tam, gdzie panuje mrok;

radość tam, gdzie panuje smutek.

Spraw, abyśmy mogli nie tyle szukać pociechy, co pociechę dawać;

Nie tyle szukać zrozumienia, co rozumieć; albowiem dając - otrzymujemy;

wybaczając - zyskujemy przebaczenie; a umierając, rodzimy się do wiecznego życia, przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego".

Ks. Aleksander Dobrucki NAWRÓCENIE WARUNKIEM ZJEDNOCZENIA BK 87

- 17 -

Młody rekrut w koszarach codziennie przed spaniem, klęcząc przy łóżku, mówił swój pacierz wieczorny. W niedzielę zaś prosił o przepustkę do kościoła na Mszę św., w czasie której niemal zawsze, po uprzedniej spowiedzi św., pokrzepiał się Chlebem Bożym. Ileż tu trzeba było odwagi? Ale rekrut ją miał. A kiedy współtowarzysze zaczęli z niego naśmiewać: drwić, on sam żołnierz zwrócił się do prowodyra i rzekł spokojnie, choć z pewnym żołnierskim akcentem: "Jeżeli masz duszę, rób jak ja. Jeśli jej nie masz, rób jak mój pies, który pysk chowa pomiędzy łapy i śpi spokojnie".

Ks. Herbert Jeziorski ABY MIEC ŻYCIE W SOBIE BK 88

- 18 -

Sławetny podręcznik Przysposobienie do życia w rodzinie wywołał, jak pamiętamy, w listopadzie ubiegłego roku szeroką dyskusję i spotkał się z uzasadnioną krytyką. Zrozumiana była na tym tle potrzeba omówienia takiego tematu na młodzieżowej katechezie. Niejednokrotnie wywołał on "burzę" w salkach katechetycznych. Niejeden katecheta mógł się przekonać, że stoi przed nim bardzo trudny problem. Miał bowiem podać młodym ludziom naukę o prawdziwej miłości. Miał z nią wyjść nie tylko do tych, którzy istotę miłości rozumieją, którzy na katechezie mówili otwarcie i szczerze: "Proszę księdza, my się z księdzem zgadzamy", lecz także i do tych, którzy obstają przy namiastkach miłości, którzy również otwarcie, acz nieco sarkastycznie, mówili: "My się z księdzem nie zgadzamy!" A ksiądz mówił wtedy jednoznacznie i zdecydowanie: Trzeba miłością nazwać to, co jest miłością i wyraźnie oddzielić od tego, co nią nie jest. Trzeba grzech nazwać grzechem. Nie można grzechu nazywać miłością! Tak mówi Bóg i taka jest Ewangelia. Nie na tu żadnych połowicznych rozwiązań, żadnych półśrodków.

Ks. Adam Kalbarczyk - MIŁOŚĆ MA NA IMIĘ SOLIDARNOŚĆ BK 88

- 19 -

Jan Bernadone z Asyżu, zwany przez swego ojca Franciszkiem, prowadził  wesołe życie wśród nieustannych zabaw i chcąc zdobyć sławę rycerską zaciągnął się do wojska. Jednak taki tryb życia nie dawał mu zadowolenia i wtedy, w 1209 r., w czasie liturgii słowa usłyszał w Kościele wezwanie Chrystusa skierowane do swoich apostołów: "Idźcie i głoście: Blisko jest Królestwo niebieskie... Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski" (Mt 10,9). Franciszkowi się zdawało, że zniknęło sprzed niego dwanaście wieków czasu i że do niego, jak do apostołów, Zbawiciel kieruje swój apel, w którym domaga się od niego głoszenia Ewangelii w całkowitym ubóstwie. Biedaczyna z Asyżu oderwał się od ułud świata i zaczął głosić ubogim słowo Boże. Założył zakon, który przyczynił się do odrodzenia religijno-moralnego Kościoła. To było poprawne odczytanie słowa Bożego, za którym poszedł czyn.

Ks. Kazimierz Nawrocki SŁOWO BOŻE W KOŚCIELE I W DOMU BK 88

- 20 -

Zapewne wielu z nas oglądało amerykański film telewizyjny "Opowieść o Patrycji Neal". Opowiada on o dziejach rekonwalescencji słynnej aktorki, która uległa atakowi paraliżu, lecz dzięki mądrej postawie otoczenia powróciła do pełni sił. Jakże roztropne i przewidujące było zwłaszcza postępowanie jej męża, który, chcąc jej pomóc, postawił wszystko na jedną kartę! Ileż trudu wymagało przyjęcie na siebie obowiązków domowych, troska o dom i dzieci, rezygnacja z zawodowych ambicji! Uczył ją najprostszych gestów, które zapomniała, pomagał wymawiać najpierw sylaby, potem wyrazy i zdania; czuwałby nie była nigdy sama i nie popełniła samobójstwa w chwilach załamań i niewiary we własne siły; zachęcał do wytrwałości i chwalił robione przez nią postępy. Był dla niej dobry i cieszył się jak dziecko, gdy widział, że Patrycja - powoli. Ale stopniowo - wracała do normalnego stanu zdrowia. Mógł oddać żonę do zakładu dla nieuleczalnie chorych; wszak lekarze nie rokowali nadziei wyleczenia choroby, a jego było stać na znalezienie środków finansowych. Mógł wziąć z nią rozwód i znaleźć inną opiekunkę dla własnych dzieci; zapewne niejedna kobieta uległaby jego urokowi osobistemu, stanowisku i pokusie życia w dostatku. Ale on czuł się jej mężem, związał się z nią na dobre i na złe, i wierzył, że stanie się to, czego bardzo pragnął. I nie zawiódł się: ostatnie kadry filmu ukazują obydwoje małżonków podczas konferencji prasowej, kiedy Patrycja zapowiada, że reżyser zaproponował jej główną rolę w filmie, w którym ma zagrać samą siebie.

Człowiek może wiele osiągnąć, jeżeli mu na tym zależy.

  Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD – Płock 1987.

- 21 -

Przed kilkoma laty dużą popularnością na ekranach polskich kin cieszył się angielski film fabularny pt. "Oto jest głowa zdrajcy". Jego akcja dzieje się 400 lat temu, gdy królem Anglii był słynny z okrucieństwa Henryk VIII. Tomasz More, główny bohater filmu był kanclerzem, jednym z najwyższych dostojników dworskich. W Anglii trwał wówczas spór między królem a częścią hierarchii kościelnej, którego powodem był fakt, że papież nie wyraził zgody na unieważnienie małżeństwa monarchy. Henryk VIII dał się poznać jako człowiek prowadzący wyuzdany i gorszący tryb życia, a za prawowitą żonę domagał uznania swojej dawnej kochanki. Uważał, że papież nie ma prawa ograniczać jego swobody osobistej i mieszać się do prywatnego życia królów. Gdy jednak nie doczekał się aprobowania przez Rzym swojej decyzji, zerwał z Kościołem katolickim, ogłosił się głową Kościoła w całym państwie, a na stanowiska po uwięzionych lub wypędzonych prawowitych biskupach wyznaczył wiernych sobie, często słabych i zastraszonych duchownych na czele z arcybiskupem Canterbury Cranmerem. W ten sposób dobrany episkopat angielski ogłosił, że papież nie miał racji, że był niechętnie nastawiony do władcy oraz że nowe małżeństwo królewskie jest ważnie zawarte. Wtedy papież ekskomunikował Henryka, tzn. wyłączył go z Kościoła jako publicznego gorszyciela.

W Anglii nastała fala terroru i prześladowań. Od każdego urzędnika państwowego król domagał się złożenia przysięgi na wierność W nowo zaistniałej sytuacji. W międzyczasie oddalił niedawno poślubioną żonę, zarzucając jej zdradę, i pojął inną. Jego dawne faworyty oraz przeciwnicy ginęli bez wieści, byli skrytobójczo mordowani lub truci. Gdy nadeszła kolej złożenia przysięgi przez kanclerza, Tomasz More odmówił, choć wielu jego przyjaciół radziło mu, żeby nie drażnił monarchy, a liczni duchowni i świeccy dygnitarze, lękając się utraty stanowiska lub życia, udawali, że nie widzą szerzącego się bezprawia.

Postawę Tomasza Henryk uznał za osobistą obelgę i zdradę stanu. Pozbawiony wszystkich godności i majątku, ogłoszony zdrajcą były kanclerz oczekiwał w więzieniu na proces i wyrok, który łatwo było przewidzieć. Na nic zdały się prośby córki i żony, zaklinających go, aby ich nie gubił i nie narażał na niesławę. Podczas rozprawy sądowej oświadczył, że jako chrześcijanin nie może uznać za godziwe łamania praw Bożych i ludzkich, że jego sumienie każe mu bardziej słuchać Boga niż władcy. Uznano go winnym, a wyrok śmierci wykonano 6 lipca 1535 r. Przetrwała po nim pamięć człowieka wiernego niezmiennym zasadom moralnym, męczennika za wierność swemu sumieniu. Papież Leon XIII ogłosił go błogosławionym, a dziś św. Tomasz More czczony jest jako jeden z najbardziej znanych patronów Anglii.

  Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD – Płock 1987.

- 22 -

Dziś obchodzimy uroczystość jednego z nich, patrona waszej parafii - św. Floriana. Gdy w XIII wieku wznoszono pierwszy kościół w P., mały i drewniany, mieszkańcy tych terenów wybrali go sobie jako swego opiekuna i orędownika u Boga. Wybór patrona bywa nieraz wynikiem ludzkich upodobań i gustów. W każdej epoce jedne imiona są modne i dlatego często nadawane, np. przy chrzcie, inne zaś rzadkie i prawie zapomniane. W XIII stuleciu kult św. Floriana był w Polsce dość żywy, bo kilkadziesiąt lat wcześniej na prośbę księcia Kazimierza Sprawiedliwego przywieziono do Krakowa relikwie świętego męczennika. Według tradycji był on oficerem i żył na przełomie III i IV stulecia. W tamtych czasach nie wolno było jeszcze w państwie rzymskim oficjalnie wyznawać chrześcijaństwa. Cesarz Dioklecjan, jeden z najbardziej okrutnych przeciwników tej religii wydał dekret grożący konfiskatą mienia, więzieniem, a nawet śmiercią wszystkim obywatelom swego imperium, którym udowodniono przynależność do Kościoła. Szczególnie surowo postępowano z wyznawcami Jezusa zajmującymi stanowiska w administracji państwowej lub w armii.

Podejrzenie takie padło również na Floriana. Zaprowadzono go przed sędziego, który na znak lojalności nakazał mu spalić kadzidło przed posągami bóstw rzymskich. Odmówił, choć znaleźli się tacy, którzy z lęku przed torturami złożyli przysięgę, że nie są chrześcijanami. Zataili swoją wiarę albo wyrzekli się jej, podpisując oświadczenie, że wierzą tak, jak władza wierzyć każe. Florian postąpił inaczej: nie zaprzeczył, że uznaje Jezusa za Zbawiciela i Pana, ale oznajmił, że żadna siła nie skłoni go do zmiany jego przekonań. Namiestnik prowincji, Akwilin, starał się skłonić przesłuchiwanego groźbami i obietnicami, a gdy te nie okazały się skuteczne, wydał go katom. Lecz nawet w obliczu cierpień Florian pamiętał o słowach Zbawiciela: "Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą" (Mt 10, 28). Nie zapomniał o godności rzymskiego oficera. Uwiązano mu więc u szyi kamień i utopione w rzece Enns. Miało się to stać 4 maja 304 roku.

Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD – Płock 1987.

- 23 -

Bohater powieści Jacka Londona "Miłość życia" ukazany został w sytuacji ekstremalnej: zagubiony w bezludnych terenach północnej Kanady w czasie srogiej zimy, pozbawiony broni i pożywienia, głodny i zmarznięty najpierw idzie, potem już tylko czołga się po śniegu w kierunku ludzkich siedzib. W tym krańcowo wyczerpanym człowieku do ostatka drzemie instynktowne pragnienie trwania.

W powieści Władysława Jana Grabskiego „Konfesjonał” opisany został przebieg rozmowy wikarego, ks. Sadoka Górskiego z umierającym proboszczem, ks. Mikutowiczem: "Jakie będzie jutro, które wzejdzie po mojej śmierci? Kto dokończy budować kościół Czy ksiądz to potrafi Sadok odwrócił głowę do okna. Widział niebo przejrzyste i nieruchomą zieleń wierzchołków drzew. Mówił, nie odwracając głowy: - Jutro znów będzie dzień. Ludzie zejdą się do kościoła. Pomogą dokończyć budowy. kościoła, potem Potem nowi ludzie, których nie było i jeszcze nie ma, przyjdą po nas, by dać świadectwo Chrystusowi. Bo tylko Chrystus, księże proboszczu, jest jeden i ten sam: dziś z nami, jutro z innymi".

Ks. Śniegocki J., Idźcie i nauczajcie, PWD – Płock 1987.

- 24 -

Bardzo dużym zainteresowaniem i oglądalnością cieszył się wyświetlany przez telewizję w latach 70-tych film o królu angielskim Henryku VIII i o jego kolejnych nieudanych małżeństwach. Król Henryk VIII apelował do papieża, aby ten stwierdził i uznał, że małżeństwo króla z Katarzyną Aragońską było od samego początku nieważne. Papież odmówił, ponieważ nie było żadnego powodu do stwierdzenia nieważności małżeństwa króla.

Król Henryk przejął wtedy sprawę w swoje ręce i ponownie sig ożenił. Rozkazał również wszystkim liczącym się w państwie dostojnikom i urzędnikom podpisać dokument, w którym było napisane, że zgadzają się oni z tym, że król postąpił słusznie w tej sprawie. Prawie wszyscy liczący się w państwie dostojnicy podpisali ten dokument. Jednym z tych, który odmówił podpisania królewskiego dokumentu, był Tomasz More, kanclerz państwa. Gdy w 1531 roku król ogłosił się głową Kościoła w Anglii, Tomasz More zrzekł się urzędu kanclerskiego na znak protestu. Odmówił również złożenia królowi przysięgi, jako zwierzchnikowi religijnemu. Uznane to zostało za zdradę stanu i skazano Tomasza More na śmierć. Został ścięty mieczem w 1535 roku. Kościół czci Tomasza More jako świętego.

KS. BENDYK M., ŻYĆ EWANGELIĄ  A

- 25 -

Pismo Święte stanowiło umiłowaną lekturę wybitnego teologa protestanckiego, Dietricha Bonhoeffera. Żył w latach 1906 -1945. Był ewangelickim pastorem i teologiem, nie tylko w teorii, ale i w praktyce. Był człowiekiem konsekwentnym i moralnie zaangażowanym w przemiany zachodzące w Niemczech okresu międzywojennego. Od samego początku był negatywnie nastawiony do hitleryzmu. Wierny swoim zasadom, wziął udział w spisku na życie Hitlera w lipcu 1944 roku, za co został skazany na śmierć. Stracono go 9 kwietnia 1945 roku. Ostatnie chwile spędził z księgą Pisma Świętego w rękach. Była to Wielka Niedziela. Odczytał współwięźniom teksty wielkanocne z Biblii, wygłosił krótką homilię. Jeszcze nie skończył, gdy w drzwiach rozległ się głos: "Więzień Bonhoeffer, przygotować się i wymarsz". Na pożegnanie Bonhoeffer powiedział do współwięźniów: "To koniec, a zarazem początek nowego życia dla mnie", i poszedł na śmierć. Było to w więzieniu we Flossenburgu.

- 26 -

Reasumując to rozważanie, wsłuchajmy się w słowa naszego wieszcza:

Długo by mówić, przechodzić okropnie, Wszystkie od chwały do niewoli stopnie; Dosyć jest wiedzieć, że nikt nie zagrzebie Ducha swobody - chyba on sam siebie Bo własne tylko upodlenie ducha

Ugina szyję wolnych do łańcucha...

(Adam Mickiewicz, XIX w., Konrad Wallenrod)

O, Panie, spraw, bym był z Twoich wiernych, a niewolnikiem nie był! Amen.

Ks. Leszek NOWAK SDS WYZWOLENIE Z MOCY ZŁEGO Materiały Homiletyczne Nr 151 Rok C – Kraków 1995

- 27 -

Opowiadała mi kiedyś długoletnia katechetka, jak Bóg posłużył się nią do zażegnania konfliktu grożącego całkowitym rozpadem związku małżeńskiego. Młoda mężatka w szczerości serca zwierzyła się jej ze swoich trudności wprost tak, jak na spowiedzi. Wyszła za mąż za elektrotechnika. Mieli dwoje dzieci. Ale od pewnego czasu zaczęła się brzydzić swoim mężem. Ponieważ była bardzo piękna, mogła z łatwością spodobać się innym mężczyznom. I jej spodobał się pewien lekarz, po prostu imponował jej swoją inteligencją, miała z nim wspólny język. Dla niego zamierzała więc opuścić własnego męża. Od katechetki otrzymała radę: Przez jakiś czas pani się może cieszyć na tej ziemi takim "kawałkiem nieba", ale co będzie potem? Wkrótce ten "kawałek nieba" zamieni się w wielkie piekło, a co się stanie z dziećmi? Zrozumiała, zobaczyła siebie w innym świetle. Bardzo była za tę przestrogę wdzięczna. Ileż więc może zrobić dobrego osoba świecka. Niejednokrotnie więcej niż kapłan.

Ks. Stanisław Czyż OMI - POSŁANNICTWO KOŚCIOŁA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 5-6(134) 1995

- 28 -...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin