Piotr_Janusz_Flis_-_Święci.pdf

(129 KB) Pobierz
Święci
Święci
Piotr Janusz Flis
Published: 2007
Categories(s): Fiction, Political, Psychological, Short Stories, Suspense,
Non-Fiction, Philosophy, Free Will & Determinism, Good & Evil, Reli-
gion, Agnosticism, Atheism, Christianity, Catholicism, Spiritual Warfare,
Clergy
Tag(s): flis piotr janusz j. święci święty saint bertenod papież
opowiadanie ateizm agnostycyzm tragizm średniowiecze medieval
mroczne wieki kościół wojna religijna
1
741872990.001.png
Tekst ten jest udostępniany na zasadach Creative Commons, z
wyłączeniem zastosowań komercyjnych i z zakazem dokonywania
modyfikacji.
2
ŚWIĘCI
„Błądzenie jest rzeczą ludzką, ale dobrowolne trwanie w błędzie jest rzeczą
diabelską.”
św. Augustyn
– Więc miałbym oficjalnie pochwalić wasz tekst pisarzu?
– Oczywiście, jeśli to nie ekscelencji nie wadzi…
–Czuję,żemuszębyćzpanemszczery.Szczeryażdobólu…Samnie
wiem czyjego… Wiem tylko jedno - najpierw muszę się dowiedzieć, co
też tam pan o tym naszym Bertenodzie nawypisywał.
Pisarzdałmidorękistospłócien."Onie!"-pomyślałem-"Arcybiskup
Maruncji, wielki Jazon nie może czytać wypocin jakiegoś pismaka włas-
noocznie". Toteż kazałem prostakowi odczytać na głos żywot mojego
drogiego przyjaciela.
– Czytajcie no, tylko głośno. Ale nie tak, żeby was każda przekupka
spod murów usłyszała – zaśmiałem się, choć to nie przystoi ekscelencji,
ale co tam - planowałem być z tymnie gołowąsem szczery; po raz pier-
wszy (i chyba ostatni) w życiu powiedzieć coś co byłoby wyłącznie
prawdą. Poza tym, każdy dostojnik musi nabyć nieco doświadczenia, a
jak to powiada kilku popieprzonych filozofów, najlepiej uczyć się na
własnych błędach.
Słuchajcie tedy ludy Chrystusowe, słuchajcie i uczcie się, albowiem to jest his-
toria najprawdziwsza świętego Bertenoda morunckiego, z Bożego wezwania
głosiciela Świętej Prawdy i Imienia Chrystusowego, mistrza zakonnego i wi-
ernego Sługi Bożego. Przez jego wstawiennictwo niech nas oświeca Łaska Boża.
– zaczął pisarz. – Urodził się Bertenod z Bożej łaski w Maruncji wśród rodu
bogatego a złotem słynącego. Dnie jego wypełniały hulanki i swawole…
– Bzdury, wierutne bzdury! – przerwałem ćwokowi – Mieszkał ci on
dwie ulice ode mnie, w niskiej kamienicy, gdzie trudniej było o miskę
wody niż o sińca pod okiem. A sińca można było dostać choćby od
samego Bertenoda. Ale czytajcie dalej, bom wielce ciekaw…
Razu pewnego z baletów dworskich na swym srebrnym koniu wracając ujrzał
ci on biedną niewiastę klęczącą w bramie. Zatrzymał się tedy i rzucił jej monetę
3
ze złota. "Ach, Bóg ci wynagrodzi, szlachetny panie. Pan wielki bogacz, choć
różny od tych nadętych bufonów, którzy tylko czekają by nasłać na nas straże, a
sami tyłka z konia nie ruszą i jeno do sakiewek braliby. A idą niech do wszys-
tkich czortów!" Przejmując się niewiastą wrócił do bogatego domu,
zamartwiając się tym co usłyszał. Zrobiła mu się wielka żałość i smutek z po-
wodu losu żebraków i włóczęgów…
– Cha! – znów przerwałem pismakowi – Gdybyście wy go wtedy
widzieli… On był taki sam jak ta niewiasta, tylko zamiast żebrać wolał
kraśćibić.Aposkończonymdniuszedłdoknajpyiwracałnadranem,
biorąc drzewa za konie, na których szybciej do swej nędznej chatynki
powróci.
Sromotny ci on był tak, że chodził wieczorami na samotne przechadzki po
lesie. Pewnego dnia spotkał tam Nyla, pustelnika zbożnego a mądrego. Opow-
iedział mu pustelnik historię dawną i przecudowną, jak to pewien bogacz zakon
założył. Bertenod tak się zaciekawił, że dnie całe nad tym konceptem rozmyślał.
– I teraz będzie o tym, że zakon założył? Cha, cha! Ano założył, ale
dlategotylko,żejamutopowiedział,aniejakiśtamNil.Ataktobyło-
pewnego dnia piłem sobie zdrowo w karczmie, lecz nim zdążyłem
ujrzeć pierwszą gwiazdkę, przyszedł on - Bertenod, czy tam Bertas, bo
tak go wtedy zwali. Słyszałem od ludzi, że dopiero trzy oktawy temu
uciekł z jakiegoś więzienia. Siedział, bo coś ukradł, czy tam potłukł ko-
gośważnego…Tegowieczorupodszedłdomniesiedzącegoprzyławiei
groźnie się spojrzał. "Siedzisz na moim miejscu, palancie!" - warknął.
Wszyscypatrzylisięnamniejaknanieświadomegoniczegokurczaka,a
na Bertenoda jak na gospodynię idącą z siekierą do kurnika. Udało mi
sięjednakzesłynnymwokolicyzawadiakąporozmawiać.Tojaprzyku-
flupiwapodsunąłemmu,żepowinienpomyślećozałożeniujakiegośza-
konu,tymbardziej,żewedletego,composłyszał,natakizakonbyłoak-
urat w rejonie Maruncji spore zapotrzebowanie. Ja sam także nieraz o
tymmyślałem,leczsakiewkama,przestronnajakbynazapas,pustabyła
wtedyniczymwięzieniewniebie.Jednakjeślibymwtedymiałodłożoną
złotych dukatów jaką sumę większą, z pewnością wielokrotnie by się
zwróciła,gdybymtylkowtakiżzakonjązainwestował.Dogadaliśmysię
jakoś z Bertenodem i zdecydowaliśmy, że to on będzie szefem, a ja jego
prawą ręką. I tak to się wszystko zaczęło… Kontynuujcie, pisarzu…
4
Zaczął tedy Bertenod żywot wędrownego kaznodziei. Słowo Pańskie głosił,
biednych i nieszczęśliwych nauczał, onych samych, którym od zawsze tak bardzo
był współczuł. Podróżował po całym kraju, wszędzie przyciągając liczne grupy
pomocników i zbierając fundusze na klasztor. W końcu wrócił do Maruncji,
gdzie tuż za murami, na wzgórzu, wybudował klasztor swój, jako wotum dla
Boskiej Opatrzności i Siły.
– Wybaczcie, ale znowu wam przerwę. Pierwszymi zakonnikami po-
zostawali nasi kumple z okolicy, którzy tak jak szef poszukiwali w tym
czasie schronienia przed wszystkimi oszukanymi i wściekłymi na nich
ludźmi;ponadtobracianasipragnęlidobrobytuisolidnejpozycjiwzas-
ranej marunckiej hierarchii ludzkiej ważności. Zostałem drugą po
Bertenodziepersonąwcałymtymzakichanymzakonie.Codofunduszy
na klasztor, to nikt nic nie zbierał. Próbowaliśmy, żeby wszystko dał
nam papież, ale odpowiedziano nam, że jeśli chcemy założyć zakon, to
musimy połowę funduszy zdobyć sami. Dla Bertenoda nie stanowiło to
problemu-wystarczyłozaczaićsiępodmiastemnajakiegośkupca.Tym
łatwiej poszło, że mieliśmy wsparcie kościelnej hierarchii…
Założywszy klasztor na wzgórzu, dalej nawracał grzeszników, prawił swe
kazania i Bogu oddawał, co boskie, a królowi, co królewskie. I stał się Bertenod
sławnym człowiekiem, do którego tłumy przybywały na kazania, a kalecy i
chorzy co wieczór wyglądali jego zakonników, modląc się do Boga by sam
Bertenod do nich wyyszedł. A miał tak w zwyczaju często czynić. Dnia Pewne-
go poszedł Bertenod z bratem swym Jazonem do ubogiej wdowy, której syn miał
chore kości. Jakże wielce zagrzmiał przed obliczem Boga, widząc taką niespraw-
iedliwość, co wtedy ją ujrzał. Otóż biedna niewiasta mieszkała na ziemi pana
dumnego a bogatego. Wielki był z niego pan, pod samą Maruncją mórg miał ze
dwieście i robiło dla niego z pół okolicy. Ujrzał tedy Bertenod u wdowy pobor-
ców. Nieszczęśnica niewiasta świń dla nich nie miała ni siana, które to zbierali
zawsze gdy pan na pola ich posyłał. Płakała przed nimi i klękała, bowiem los jej
przykry był bardzo. Mądry pustelnik jeden i tym samym lekarz powszechnie
ceniony doradził jej by okładała chorą nogę dziecka słoniną i siano przypalone co
wieczór mu dawała. Niestety podli poborcy w ogóle się z tym nie liczyli, pobil
biedną niewiastę i kazali jej na jutro urżnąć dwa prosiaki. Widząc to Bertenod
rzekł do wdowy: "Czemuż się smucisz? Módl się do Boga i zapal świeczkę przed
obrazem, a Chrystus wysłucha twego wołania.". Objął następnie nogę chłopca i
zmówił modlitwę. Tuż po świcie dnia następnego przybiegła doń wdowa z chłop-
czykiem. Zakonnicy nie mogli się nadziwić, widząc skaczącego z radości chłopca.
Przemówił tedy Bertenod do nich: "Módlcie się i pracujcie, bowiem Bóg w
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin