Autor: Mike Resnick Tytul: Polowanie Z "NF" 6/97 Opowiadanie "Polowanie" Mike'a Resnicka zosta�o zaczerpni�te z antologii "Echa wojny �wiat�w", w kt�rej najlepsi ameryka�scy pisarze science fiction wcielaj� si� w znane postaci �yj�ce na prze�omie XIX i XX wieku i z ich punktu widzenia relacjonuj� inwazj� Marsjan. Wydarzenia opisane przez Wellsa w "Wojnie �wiat�w" zyskuj� nowy wymiar, czytelnik za� nie mo�e oprze� si� wra�eniu, �e ma przed sob� autentyczne teksty z epoki. W�r�d autor�w tych doskona�ych mistyfikacji znajduj� si� opr�cz Resnicka m.in.: Robert Silverberg, Connie Willis, David Brin, George Hec Effinger. Theodore Roosevelt (1858-1919), p�niejszy prezydent Stan�w Zjednoczonych (1901-1909), podczas toczonej mi�dzy kwietniem a sierpniem 1898 roku wojny przeciwko Hiszpanii najpierw pracowa� w Departamencie Marynarki, p�niej za� obj�� dowodzenie nad Pierwszym Ochotniczym Regimentem Kawalerii (zwanym oddzia�em "Surowych Je�d�c�w") i uczestniczy� w dw�ch wa�nych bitwach na Kubie, o El Caney i wzg�rze San Juan. (anak) Mike Resnick pisze jako Teddy Roosevelt Polowanie (The Roosevelt Dispatches) Fragmenty dziennika Theodore'a Roosevelta (tom XXIII): 9 lipca 1898 Dzi� po po�udniu ustrzeli�em zdumiewaj�ce stworzenie. Jutro porozsy�am do rozmaitych muze�w listy z propozycjami przekazania wypchanego okazu, lecz najpierw, ma si� rozumie�, sam dok�adnie go zbadam. Tropikalny deszcz leje bez chwili przerwy. Wielu ludzi powali�a grypa, je�li za� chodzi o nieszcz�snego Westmore'a, to przypuszczalnie jeszcze przed ko�cem tygodnia umrze na zapalenie p�uc. Po zdobyciu wzg�rza San Juan wci�� czekamy na dalsze rozkazy. Ca�kiem mo�liwe, �e zostaniemy tu dop�ty, dop�ki nie nabierzemy pewno�ci, �e na wyspie nie ma wi�cej stworze� takich jak to, kt�re dzi� zastrzeli�em. P�no ju�. Najwy�sza pora na wieczorny dwumilowy bieg, rozdzia� powie�ci Jane Austen, a potem do ��ka. List Theodore'a Roosevelta do F. C. Selousa, 12 lipca 1898: Drogi Selous, Ca�kiem niedawno uczestniczy�em tu, na Kubie, w bardzo dziwnym zdarzeniu, o kt�rym koniecznie musz� Ci opowiedzie�. Co prawda, nasza kampania zako�czy�a si� pe�nym sukcesem, niemniej jednak wci�� tu jeste�my, czekaj�c na rozkaz powrotu do domu. Dla zabicia czasu ca�ymi godzinami obserwuj� �ycie ptak�w; wydarzenie, kt�re tak mnie poruszy�o, mia�o miejsce p�nym popo�udniem, kiedy przedziera�em si� przez nadrzeczny las w pogoni za kulikiem d�ugodziobym. Szybko zapada� zmierzch, ja za�, toruj�c sobie drog� w�r�d bujnej ro�linno�ci, mia�em niejasne wra�enie, �e nie jestem sam, �e gdzie� ca�kiem blisko kryje si� istota co najmniej dor�wnuj�ca mi rozmiarami. Nie by�em w stanie wyobrazi� sobie, co to mo�e by�, jak bowiem wiem, na Karaibach nie wyst�puj� ani tapiry, ani jaguary. Zdwoi�em czujno��, a po przebyciu kolejnych dwudziestu jard�w stan��em jak wryty, ujrzawszy przed sob� stwora wielko�ci naszych ameryka�skich nied�wiedzi grizzly. Je�li mia�bym por�wna� go do goryli g�rskich, z kt�rymi cz�sto miewa�e� do czynienia, powiedzia�bym, �e by� co najmniej o trzydzie�ci procent wi�kszy od najpot�niejszego samca. Mia� okr�g�� g�ow� bez nosa, szeroko rozstawione wielkie czarne oczy, z pozbawionych warg ust w kszta�cie litery V kapa�a �lina. By� br�zowy, ale nie tak jak antylopa impala albo kudu - raczej jak morski �limak, �liski i wilgotny. Zamiast ramion mia� kilka d�ugich macek z wygl�du bardzo podobnych do s�oniowych tr�b i chyba tak jak one sprawnych i silnych. Na m�j widok on r�wnie� zatrzyma� si�, wyda� dono�ny j�kliwy ryk, po czym ruszy� do ataku. Nie mia�em poj�cia, jakie naprawd� grozi mi niebezpiecze�stwo, wcale jednak nie spodoba�y mi si� te muskularne macki, wi�c b�yskawicznie podnios�em do ramienia m�j winchester i wypali�em. Pocisk odbi� si� od korpusu stworzenia, nie czyni�c mu �adnej szkody, ono za� zbli�a�o si� z nie zmniejszon� chy�o�ci�. W ostatniej chwili skoczy�em w bok i przetoczy�em si� po ziemi, z trudem wymykaj�c si� dw�m wyci�gni�tym mackom. Znieruchomia�em na brzuchu, wycelowa�em w rozdziawione usta i ponownie nacisn��em spust. Tym razem doczeka�em si� reakcji, i to do�� gwa�townej, napastnik bowiem zawy� g�o�no, po czym zacz�� na o�lep wymachiwa� mackami, wyrywa� z korzeniami ro�liny, kt�re znalaz�y si� w ich zasi�gu, i rozszarpywa� je na strz�py. Ten los spotka� nawet do�� poka�ne krzewy o ca�kiem solidnych ga��ziach. Zaczeka�em, a� monstrum odwr�ci si� w moj� stron�, a nast�pnie wpakowa�em mu kul� w lewe oko. R�wnie� i tym razem reakcja by�a co najmniej zaskakuj�ca: stw�r przyst�pi� do zdzierania kory z pobliskich drzew, rycz�c przy tym tak przera�liwie, �e w promieniu kilkuset jard�w ptaki zerwa�y si� do panicznej ucieczki. Przyznam szczerze, �e ja r�wnie� szykowa�em si� do odwrotu, poniewa� nigdy jeszcze nie spotka�em zwierz�cia, kt�re, dwukrotnie trafione w g�ow�, nie tylko nawet si� nie zachwia�o, ale sprawia�o wra�enie rozjuszonego i gotowego do szale�czego ataku. Ostro�nie podnios�em si� z ziemi i, trzymaj�c stwora na muszce, zacz��em si� powoli wycofywa�. Chyba dostrzeg� m�j ruch, uspokoi� si� bowiem i zogniskowa� na mnie wzrok, potem za�, powoli i pewnie, ruszy� w moim kierunku. Chwil� p�niej uczyni� co�, czego nigdy nie zrobi�o �adne zwierz� na �wiecie: wyj�� bro�. W pierwszej chwili pomy�la�em, �e to miecz, jednak kiedy istota wymierzy�a we mnie, z tajemniczego przedmiotu wystrzeli� promie� �wiat�a, kt�ry przemkn�� zaledwie kilka cali od mojej g�owy i roznieci� ogie� w k�pie krzak�w, ko�o kt�rej sta�em. Da�em susa w przeciwn� stron�, cudem unikaj�c kolejnego �wietlnego promienia; pie� drzewa, za kt�rym si� ukry�em, w okamgnieniu stan�� w p�omieniach. Niewiele my�l�c, odwr�ci�em si� i pomkn��em w kierunku, z kt�rego przyby�em. Po mniej wi�cej sze��dziesi�ciu jardach odwa�y�em si� obejrze� i stwierdzi�em, �e stw�r pod��a za mn�. Na szcz�cie, pr�dko�� nie by�a jego mocn� stron�, co skwapliwie wykorzysta�em, zwi�kszaj�c dziel�c� nas odleg�o��, a kiedy straci�em go z oczu, niewiele my�l�c wskoczy�em do p�yn�cej nie opodal rzeki, uwa�aj�c bardzo, �eby nie zamoczy� strzelby. Tam przynajmniej mog�em nie obawia� si� bezpo�rednich skutk�w dzia�ania broni miotaj�cej �wietlne promienie. Stw�r pojawi� si� dopiero po up�ywie oko�o czterdziestu sekund. Zamiast od razu strzela�, postanowi�em przyjrze� mu si� uwa�nie, w nadziei, �e znajd� bardziej wra�liwe miejsca. Chocia� jego cia�o by�o pozbawione �usek, skorupy, a nawet czego� w rodzaju pancerza, jaki nasz wsp�lny przyjaciel Corbett wypatrzy� na ciele indyjskiego nosoro�ca, to jednak kule si� go nie ima�y. Korpus mia� kszta�t kulisty, stercza�y z niego tylko okr�g�a g�owa i macki, lecz nic nie wskazywa�o na to, �eby w miejscach po��czenia ko�czyn z tu�owiem sk�ra by�a cho� odrobin� cie�sza. Nie mog�em jednak pozwoli�, �eby monstrum posz�o dalej �cie�k�, pr�dzej czy p�niej bowiem natkn�oby si� na moich ludzi, zupe�nie nie przygotowanych na spotkanie z tak gro�nym przeciwnikiem. Wyt�y�em wzrok, szukaj�c otworu s�uchowego, lecz go nie znalaz�em. By�em pewien, �e strza� w ty� g�owy nie odniesie �adnego skutku, stan��em wi�c po pas w wodzie i zawo�a�em g�o�no. Stw�r natychmiast odwr�ci� si� w moj� stron�, ja za� wpakowa�em mu kolejne dwa pociski w lewe oko. Zareagowa� tak samo jak poprzednio, lecz tym razem atak sza�u trwa� znacznie kr�cej. Jak tylko stw�r si� uspokoi�, zmierzy� mnie z�owr�bnym spojrzeniem, po czym niespiesznie ruszy� w moim kierunku z broni� w wyci�gni�tej macce. W tej samej chwili sp�yn�o na mnie ol�nienie; wiedzia�em ju�, jak sobie z nim poradzi�. Zacz��em si� powoli cofa�, on za� chyba nie ufa� zbytnio celno�ci swojej broni, wszed� bowiem do wody i uparcie brn�� ku mnie, staraj�c si� zmniejszy� dystans. Stan��em nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym w jego gro�nym or�u; kiedy dzieli�o nas oko�o trzydziestu jard�w, stw�r zatrzyma� si� i uni�s� bro�... ale ja strzeli�em pierwszy. Bro� wysun�a mu si� z macki, siej�c wok� �miertelne promieniowanie, po czym wpad�a do wody z luf� - je�li to by�a lufa, w co bardzo w�tpi� - skierowan� na potwora. Woda w promieniu kilku jard�w zawrza�a, w powietrze uni�s� si� s�up pary, stw�r za� wyda� przera�liwy ni to skrzek, ni okrzyk, i znikn�� pod falami. Min�o co najmniej kilka minut, zanim odwa�y�em si� do niego zbli�y� (b�d� co b�d�, nie wiedzia�em jak d�ugo potrafi wytrzyma� bez oddychania), ale moje nadzieje okaza�y si� s�uszne: bestia by�a martwa. Nigdy w �yciu nie widzia�em czego� takiego. Wkr�tce wypcham trofeum i prze�l� je do Smithsonian Institute albo do Muzeum Historii Naturalnej. Nie omieszkam dostarczy� Ci kopii moich notatek oraz, mam nadziej�, fotografii wykonanych podczas sekcji i wypychania. Zdaj� sobie spraw�, �e swoje ocalenie zawdzi�czam w znacznej mierze szcz�liwemu przypadkowi. Nie wiem, ile jeszcze takich potwor�w mieszka w kuba�skiej d�ungli, ale nie ulega w�tpliwo�ci, i� s� zbyt niebezpieczne, �eby pozostawi� je przy �yciu i pozwoli� n�ka� miejscow� ludno��. Nale�y je czym pr�dzej wyt�pi�, ja za� nie znam my�liwego, z kt�rym ch�tniej wyruszy�bym na tak� wypraw�, ni� z Tob�. Moja bro� i moi ludzie b�d� do Twojej dyspozycji; jestem przekonany, �e wsp�lnymi si�ami uda nam si� uwolni� wysp� od tego zagadkowego i �miertelnie niebezpiecznego wybryku natury. Tw�j Roosevelt List do Carla Akeleya, my�liwego i wypychacza zwierz�t, zatrudnionego w Ameryka�skim Muzeum Historii Naturalnej, 13 lipca 1898: Drogi Carl, Pr...
nazirus2411