May Karol - Lowca soboli.rtf

(568 KB) Pobierz
£owca soboli

Karol May

 

 

 

Łowca soboli

 

Tytuł oryginału: Zobeljäger und Kosak II

Tłumaczenie: Grażyna Pietruszewska


Bałałajka

 

Wiele półdzikich azjatyckich plemion zamieszkujących brzegi Bajkału zostało wcielonych do carskiej armii i jako bajkalscy kozacy musieli pełnić służbę graniczną. Częściowo służyli jako konni, częściowo jako piesi strzelcy lub artylerzyści. Ich zadanie polegało na niedopuszczaniu do przemytu pomiędzy Rosją, a Chinami. Poza tym do ich obowiązków należała ochrona bogatych kopalni rud w Nerczyńsku i Czicie, jak również pilnowanie szlaku handlowego wiodącego z Pekinu przez pustynie Mongolii i przez Kiachtę na teren Rosji. Jednak szczególnie zobowiązani byli do udaremniania skazanym na zesłanie ucieczki przez chińską granicę.

Właściwa granica składała się z ufortyfikowanych wiosek, pomiędzy którymi wybudowano małe szańce. Pomiędzy szańcami utrzymywano łączność przy pomocy konnych posłańców.

W pobliżu każdej takiej wioski i każdego szańca znajdowała się tak zwana wiszka. Była to piramida zbudowana z trzech wysokich pni drzewnych, na którą prowadziła drabina. Na górze siedział stale wartownik obserwujący całą okolicę. Jak tylko zauważył, że jakiś uciekinier przekracza granicę, zapalał kopczyk z pakuł i smoły lub z chrustu. Blask ognia widoczny był w nocy na znaczną odległość, a w dzień na wiele wiorst wokół widać było dym unoszący się z ogniska. W podobny sposób swą służbę pełnił po drugiej stronie wartownik chiński. Jedni i drudzy byli zobowiązani do wzajemnej pomocy, dlatego też zbiegłemu zesłańcowi, któremu powiodła się nawet ucieczka z ciężkiej niewoli wewnątrz kraju, zrobienie tego ostatniego, zbawiennego kroku i ucieczka przez podwójnie obsadzoną i silnie strzeżoną granicę wydawała się czymś absolutnie niemożliwym.

A nawet, jeżeli natężył wszystkie siły, użył podstępu oraz całej swej odwagi i udało mu się przedostać przez granicę, to zostawał sam, bez jakiejkolwiek pomocy, mając za sobą kraj, w którym w razie powrotu oczekiwała go straszliwa kara, a przed sobą nieskończoną pustynię, której groza porównywana była z Saharą.

Niewielu było takich, którzy pokonali wszystkie te przeszkody. Ale na Syberii było wielu, którzy uciekli z niewoli, a którym nie udało się opuścić kraju. Ich jedynym ratunkiem było nieskończone pustkowie, gdzie mogli znaleźć tysiąc kryjówek. Wiedli mizerny żywot i zagnani w głębokie bagna, dręczeni przez głód i pragnienie, męczeni przez straszliwe roje komarów zazwyczaj nędznie ginęli.

A jednak od czasu do czasu ktoś próbował im pomóc. Jeśli mówi się, że Rosjanin jest człowiekiem dobrodusznym, to narody Syberii posiadają tę cnotę rozwiniętą w dużo wyższym stopniu. Ludzie ci dobrze wiedzieli, że przy sposobie, w jakim zarządzano tym przeogromnym państwem na Syberię zsyłano nierzadko całkiem niewinnych. Wolny mieszkaniec Syberii współczuł tym skazańcom, wspierał ich i nie nazywał inaczej, niż „biedni ludzie”. Wprawdzie nie wolno mu było ochraniać ich otwarcie, albo w widoczny sposób zapewniać im pomoc, tym częściej jednak czynił to po kryjomu.

W niezliczonych domach istniało pewne określone okienko nigdy nie przesłaniane okiennicami. Było tak skonstruowane, że dało się otworzyć zarówno z zewnątrz, jak i od wewnątrz, a nocą zawsze paliło się w nim światełko. Na parapet kładziono jedzenie i picie, a także przedmioty przydatne uciekinierom, którzy skradali się do domów w ciemności i zabierali z oświetlonego okna, co im było potrzebne. Jeżeli rano dary znikały, mieszkańcy domu szeptali do siebie uradowani, że byli tu „biedni ludzie”, to oni wszystko zabrali.

Zdarzało się także, że takiemu biedakowi przygotowywano posłanie w izdebce, do której prowadziło owo okienko, szczególnie zimą, kiedy nad równiną zawodziła śnieżna burza. Wszyscy cieszyli się niezmiernie, gdy rano odkryli, że ktoś nocował pod ich dachem.

Oczywiście uciekinierzy musieli zachować ostrożność, ponieważ zdarzało się nieraz, że źli ludzie przywabiali ich oświetlonym okienkiem, po czym chwytali i przekazywali policji, jednak wszyscy pogardzali takimi zdrajcami.

 

* * *

 

Tam, gdzie Selenga wpływa od wschodu do Bajkału, góry graniczące z jeziorem rozsuwają się na sporą odległość tworząc dolinę, którą owe łańcuchy górskie chronią przed zgubnymi wichrami. Dlatego też ziemia w dolinie jest bardzo żyzna i rosną tam rośliny, które nie występują nawet w okolicach położonych bardziej na południe.

Równina tworzy trójkąt, którego podstawa wysunięta była w głąb kraju, natomiast jego wierzchołek stanowiła wąska przełęcz pośród gór wiodąca wprost do jeziora.

W odległości około pół wiorsty od brzegu, a więc niespełna dziesięć minut znajdował się okazały folwark, składający się ze sporej ilości parterowych budynków wybudowanych w przeważającej części z drewna. Dookoła rozpościerały się pola i wielkie łąki, na których pasły się konie, bydło i owce. Wszystko to sprawiało pozory rzadkiego w tych okolicach dobrobytu.

Najładniejszym budynkiem był dom mieszkalny, którego okna zaopatrzone były nawet w szklane szybki. Kilka wysokich gęstych drzew liściastych górowało nad niskim dachem domu.

W cieniu tych drzew parę dziewcząt obracało pilnie kołowrotki tworząc tak popularną w tych okolicach przędzę.

Była to Mila Dobronicz, przyjaciółka Karpali i jej służące.

Różowa twarz Mili okolona gęstymi, jasnymi włosami splecionymi w warkocze, tak jak się to często spotyka w prowincjach nadbałtyckich, wskazywała na pochodzenie zachodnioeuropejskie. Ubrana była w krótką czerwoną spódnicę, białą bluzkę, na którą narzuciła czarny gorset ze stalowymi sprzączkami.

Dziewczęta pracowały bardzo pilnie, mimo to toczyły niezwykle ożywioną rozmowę i wydawało się, że ich czerwone usta poruszają się równie wytrwale co ich kołowrotki.

Mila siedziała pomiędzy służącymi, ale rzadko uczestniczyła w rozmowie. Tylko od czasu do czasu odpowiadała na jakieś pytanie skierowane do niej, mimo swojej młodości wydawała się być poważniejsza od pozostałych dziewcząt.

Wtem ucichł na chwilę szum kołowrotków i Mila usłyszała, jak dwie spośród dziewcząt szeptały do siebie.

 Poproś ją, na pewno to zrobi! To jej ulubiona piosenka, a my zaśpiewamy razem z nią.

Mila odwróciła się do szepczących.

 Tak — powiedziała. — Podczas przędzenia należy śpiewać, ponieważ praca postępuje podwójnie szybko. A więc posłuchajcie!

I zaśpiewała pięknym, dźwięcznym altem:

 

Zakręć się moje kółeczko!

W przędzy brakuje jeszcze

jedwabnej niteczki

do pełnego sukcesu.

W skrzyni mateńki

brakuje jeszcze lnu;

dlatego ty, kółeczko

musisz dzisiaj kręcić się bardzo wesoło.

 

Pozostałe dziewczęta powtarzały na dwa głosy ostatnie cztery linijki, po czym Mila śpiewała dalej:

 

Kręcę tobą żwawo

moimi zwinnymi stopami;

wraz z tobą kręcą się

bez końca moje myśli.

A wesołe piosneczki

skracają nam czas

i tak przędę moją niteczkę,

moją lnianą sukieneczkę.

 

I znowu wszystkie powtórzyły ostatnie cztery wersy.

 

Bez ustanku niteczki

przesuwają się szybko.

Tak upływa czas;

przesypuje się klepsydra.

Życie przemija

ucieka jak…

i tylko pilnym przynosi jakiś zysk.

 

Właśnie kiedy dziewczęta powinny były włączyć się w śpiew jedna z nich krzyknęła głośno pokazując w kierunku studni otoczonej z trzech stron gęstym żywopłotem z buków, w którego cieniu coś zauważyła.

 Co cię tak wystraszyło? — spytała Mila. — I do tego w biały dzień! To musiał być jakiś ptak. Skończmy śpiewać naszą piosenkę! 1 zaintonowała ostatnią zwrotkę:

 

I nawet jeśli jakaś dziewczyna

robiłaby drwiącą minę

i mówiła: „przy kółku

nie usiądę nigdy”,

niech sobie drwi

a ja robię swoje:

przędę i śpiewam,

jestem wesoła i radosna.

 

Jak zwykle ostatnie wersy zostały odśpiewane chórem, a kiedy przebrzmiało ostatnie słowo, zza żywopłotu rozległy się oklaski wyrażające najwyższe uznanie dla śpiewaczek.

 Słyszycie? — odezwała się dziewczyna, która tak się przedtem czegoś przestraszyła. — Jednak miałam rację. Tam ktoś jest.

 To niech do nas podejdzie — powiedziała Mila spokojnie.

Z napięciem wpatrywała się w zarośla. Któż to mógł być? Kto je tak oklaskiwał? Ojciec wyjechał, matka znajdowała się w domu, a parobcy strzegli owiec. Jedynie ktoś obcy mógł się tutaj potajemnie zakraść.

Myśl, że ktoś odważył się na podsłuchiwanie, napawała ją niezadowoleniem. Wstała i zamierzała pójść do studni, kiedy obcy mąciciel spokoju opuścił swoją kryjówkę. Ledwie na niego spojrzała, gniew zniknął z jej oblicza.

Podsłuchującym był mężczyzna około dwudziestodwuletni. Ubranie jego składało się z kurtki i kamizelki uszytych z niebieskiego lnu, oraz z nieco ciemniejszych spodni włożonych w cholewy butów. Czapkę miał starą i zniszczoną, a sądząc po ubraniu należał raczej do niższych warstw społecznych. Ale jego wysoka, dumna postać i twarz z wielkimi, bystrymi, ciemnymi oczami przeczyły takiej ocenie. Kto spojrzał w tę twarz i w te oczy, zgadywał w nim raczej człowieka nawykłego do rozkazywania.

Mężczyzna nie posiadał ani kija, ani żadnej innej broni, ale na jego plecach wisiał lniany pokrowiec, z którego wystawał gryf i podstawek instrumentu skrzypcowego.

 Śpiewak! — zawołała jedna z dziewcząt.

 Śpiewak, śpiewak! — wtórowały jej pozostałe klaszcząc z radości w dłonie.

W czasach, kiedy rozgrywa się to opowiadanie, zamieszkałe rejony Syberii przemierzali wędrowni śpiewacy, niczym dawni bardowie lub późniejsi minnesingerzy w krajach Europy Północnej i Zachodniej. Wszędzie chętnie ich witano, po trosze z powodu ich pieśni, ponieważ Rosjanie bardzo chętnie śpiewają, a po trosze z powodu nowinek, które roznosili po okolicy. Dla samotnych zagród stanowili często jedyną więź ze światem, co wyjaśniało, dlaczego ich pojawienie się wszędzie wywoływało radość.

 Wybaczcie, że przeszkadzam! — pozdrowił je obcy. — Wyszedłem z lasu i zarośla ponoszą winę za to, że nie zauważyłyście mnie wcześniej. A ponieważ wasza piosenka bardzo mi się podobała, nie chciałem wam przerywać. Dlatego zatrzymałem się w ukryciu, dopóki nie skończyłyście.

 Nie musisz prosić nas o wybaczenie — odparła Mila. — Witamy cię serdecznie. Jak się nazywasz? — spytała podając gościowi dłoń.

 Aleksy. A ty?

 Mila.

 A więc to ty jesteś Milą Dobronicz, o której tak wiele mi opowiadano?

 Tak, jestem Mila Dobronicz.

Jego oczy zmierzyły ją z podziwem, aż się zaczerwieniła.

 Przychodzisz z daleka? — dopytywała się.

 Z bardzo daleka.

 Dlatego nigdy dotąd cię nie widziałam. Chyba nie byłeś tu nigdy przedtem?

 Nie, a mimo to znam cię od dawna.

Ton, jakim wypowiadał te słowa był dziwny, uprzejmy a jednocześnie ciepły i osobisty.

 Jak to możliwe? — spytała.

 Nie umiem ci tego wytłumaczyć. Ptak, który nigdy nie był na południu, marzy o wspaniałych kwiatach, o złotym blasku słońca. On nie zna tego wszystkiego, a mimo to tęskni za tym. A kiedy nadejdzie odpowiedni czas, przygotowuje się do podróży i pędzi po bezdrożach do celu swej tęsknoty. Tak właśnie ja przybyłem do ciebie.

Mila czuła się zakłopotana jak jeszcze nigdy w życiu. Pół na pół żartobliwie i gniewnie potrząsnęła głową.

 To brzmi tak, jak gdybyś tęsknił za mną.

 Tęskniłem, — przytaknął z powagą. — Tak wiele o tobie słyszałem, że zapragnąłem zobaczyć cię.

 A co słyszałeś?

 Że ty…

Pochylił się nad nią i wyszeptał jej do ucha:

 … że jesteś „aniołem zesłańców”.

Mila zarumieniła się i szybko położyła palec na ustach odwracając się przy tym ostrożnie do dziewcząt plecami.

 Mylono się — odparła głośno. — Ten, którego masz na myśli, jest kimś zupełnie innym.

 Ale znasz go?

 Tak. Potrzebujesz go?

 Jeszcze nie teraz, ale już wkrótce.

 Tym serdeczniej cię witam. Chcesz wejść do domu?

Mila rozejrzała się dookoła, a na jej twarzy odzwierciedlało się zmartwienie.

 Nie, nie odchodźcie! — wołała jedna ze służących. — Przynajmniej nie od razu! Najpierw musi nam zaśpiewać piosenkę!

 Tak, piosenkę, piosenkę! Weź do ręki bałałajkę! — wołały pozostałe dziewczęta.

Aleksy ugiął się pod naporem tych próśb, wyjął z pokrowca swój instrument i stroił struny patrząc poważnie na Milę. Dziewczyna zrozumiała to nieme pytanie i odpowiedziała na nie podchodząc do śpiewaka i szepcząc do niego ukradkiem:

 Tutaj jesteś bezpieczny.

Aleksy ogarnął wzrokiem dziewczęta.

 A więc jakiej pieśni pragniecie posłuchać?

 Twojej ulubionej — zadecydowała Mila.

 Dlaczego akurat tej?

 Aby cię poznać. Jeżeli zna się ulubioną pieśń człowieka, zna się także jego serce.

Poprosiły śpiewaka, żeby usiadł, ale odmówił i podszedł do najbliższego drzewa, oparł się lekko plecami o pień, wziął do rąk bałałajkę, przez chwilę patrzył marzycielsko w dal, po czym zaintonował:

 

Daleko, ach w oddali

leży dolina i gaj,

gdzie czuję się jak w domu

i gdzie jestem szczęśliwy

Tęsknie patrzę w te strony

przez góry, doliny.

Ojczyzno, ach żebym mógł cię ujrzeć

choć jeden jedyny raz!

 

Bałałajka obcego rozbrzmiewała jedyną w swoim rodzaju smutną, miękką melodią, do której znakomicie pasował tekst pieśni, a także głos śpiewaka. Aleksy rozpoczął drugą zwrotkę:

 

Nie mogę odnaleźć tego miejsca

w nieskończonej przestrzeni,

nie mogę zgłębić tego smutku,

tego tęsknego marzenia.

A przecież wiem to na pewno,

i nie zwiedzie mnie żadna ułuda,

że kiedyś już jako chłopiec

bawiłem się w tym miejscu.

 

Ostatnie słowa śpiewał cicho i coraz ciszej, a akompaniament strun rozpływał się głębokim, bolesnym westchnieniem.

Wszyscy trwali w milczeniu. Jeszcze przez kilka sekund Aleksy stał bez ruchu, po czym nagle odwrócił się do dziewcząt.

 Prawda, że taka pieśń nie może się podobać?

Lecz na twarzach słuchaczek wypisane było coś zupełnie przeciwnego.

 Jaka piękna, jaka piękna! — powiedziała Mila. — A więc to jest twoja ulubiona piosenka

 Tak.

 A jaki jest jej tytuł?

 ”Stracona młodość”.

Mila spojrzała mu badawczo w oczy.

 Czyżbyś swoją utracił?

 Nie zaznałem ani młodości, ani szczęścia.

 Za to dobry Bóg obdarzy cię z pewnością radosną przyszłością.

 Modlę się o to. Mam nadzieję, że moje modły zostaną wysłuchane, ponieważ nie proszę o siebie, lecz…

Przerwał, ponieważ przed drzwiami domu pojawiła się korpulentna postać kobieca wołająca służące, które posłusznie pośpieszyły na jej wezwanie, tak że Mila pozostała z obcym sama.

 Teraz już nikt nie może nas usłyszeć — odezwała się. — A więc szukasz anioła zesłańców?

 Tak.

 Czy jesteś uciekinierem?

 Właściwie nie. Mój ojciec został zesłany. Przez wiele lat dogorywał w Jakucku. Matka dobrowolnie poszła z nami, dziećmi za nim w tę straszliwą syberyjską zimę. Wreszcie po długich, długich latach poszczęściło mi się i uwolniłem ojca. Potrzebowaliśmy miesięcy, żeby dotrzeć z Jakucka aż tutaj. Słyszałem o „aniele zesłańców” i dowiedziałem się, że ty nim jesteś. Dlatego do ciebie przyszedłem. To, co mi powiedziano jest prawdą. Jesteś aniołem!

Mila spuściła powieki.

 Powiedziałam ci już, że nie jestem aniołem, którego szukasz. Nie zasłużyłam sobie na twoje pochwały. Proszę cię… och, biada! Nadjeżdża, schowaj się szybko!

Usłyszeli tętent kopyt i zza bocznych zabudowań wyłonił się jeździec. Nadjechał galopem, a za nim dwaj inni.

Byli to wachmistrz kozaków Jeroszkin z oddziału przygranicznego i dwaj jego ludzie. Zatrzymał się gwałtownie przed Milą i tak mocno osadził konia, że jego tylne podkowy zaryły się w ziemię.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin