Ken McClure
Joker
Wildcard
(Przełożył: Maciej Pintara)
Wydanie oryginalne: 2002
Wydanie polskie: 2002
Człowiek jest w afrykańskiej wiosce, gdzie ludzie padają jak muchy. Dwadzieścia cztery godziny później ląduje w Los Angeles i nawet nie wie, że ma wirusa Lassa czy Ebola
.
Joshua Lederberg, laureat Nagrody Nobla,
profesor na Uniwersytecie Rockefellera
w Nowym Jorku
„Discover”, grudzień 1990
Dopóki nasz dom nie stanie w płomieniach, nie zdajemy sobie sprawy, że w mieście brakuje wozów strażackich. Usłyszymy jeszcze o Eboli. Liczba ludności w Afryce rośnie, ingerencja wirusa w środowisko nasila się. Prędzej czy później ktoś znowu przywlecze go z dżungli.
Anthony Sanchez, badacz wirusa Ebola
z Centrum Chorób Zakaźnych w Atlancie
„Discover”, styczeń 1996
Wytępienie ospy to wspaniały przykład współpracy międzynarodowej, ale jest wiele innych przykładów niedokończonych spraw, jak walka z polio, gruźlicą i malarią. Wszystkie choroby zakaźne są wspólnym zagrożeniem, zwłaszcza w czasach gdy ludzi zbliżają międzynarodowe podróże i interesy. Choroby zakaźne nie uznają granic. Do ich zwalczania potrzebna jest globalna kooperacja.
Hiroshi Nakajima, dyrektor generalny
Światowej Organizacji Zdrowia
kwiecień 1997
Prolog
Edynburg, Szkocja
Paul Grossart, dyrektor Lehman Genomics UK, był zdenerwowany. Szef amerykańskiej centrali firmy przyjeżdżał do niego, zamiast wezwać go do Bostonu, i Grossart czuł się niepewnie. Jego kierownicy sekcji przygotowali się do prezentacji, mieli slajdy i diagramy pokazujące osiągnięcia swoich grup badawczych. Personel techniczny posprzątał laboratoria i starał się, żeby praca wrzała w nich jak w ulu, na wypadek gdyby goście chcieli tam zajrzeć. Sekretarki dopilnowały, żeby biura pachniały jak stoiska kosmetyczne. Na górze w księgowości przygotowano otwarte dokumenty finansowe do kontroli. Ich autorzy byli pełni optymizmu i gotowi do przedstawienia wizji świetlanej przyszłości. Porządek dnia nakazywał każdemu uśmiechać się do wszystkiego, co się rusza.
Mimo to Grossart czuł, że ma spocone dłonie, gdy stał z rękami z tyłu przy oknie w swoim gabinecie i czekał na przyjazd gości. Wydawałoby się, że nie ma się czego obawiać. Dla wszystkich firm biotechnicznych w Zjednoczonym Królestwie przyszły ciężkie czasy, bo środowisko biznesmenów uważało, że obiecują więcej, niż dają, ale Lehman przetrwał burzę topniejącego kapitału inwestycyjnego lepiej niż większość. W ciągu dwóch ostatnich lat wprowadził na rynek kilka udanych zestawów diagnostycznych. Próby z dwoma nowymi środkami chemioterapeutycznymi szły dobrze. Docelowe terminy uzyskania obu licencji zaczynały wyglądać realistycznie. Ale Grossart wciąż podejrzewał, że coś jest nie tak. Czuł to przez skórę. Wizyta Amerykanów była zapowiadana jako rutynowa, ale wiedział, że chodzi o coś więcej.
Na parking wjechał czarny mercedes sedan klasy S. Grossart podszedł do biurka i nacisnął guzik interkomu.
– Już są, Jean. Daj nam pięć minut, potem przynieś kawę i ciasteczka. Dopilnuj, żeby reszta wiedziała, że przyjechali.
– Załatwione.
Grossart poprawił krawat i zbiegł po schodach ze swojego gabinetu na pierwszym piętrze do holu. Uśmiechnął się do wysokiego, szczupłego mężczyzny, który wszedł pierwszy.
– Miło cię znów zobaczyć, Hiram – powiedział i wyciągnął rękę; najpierw wytarł ją w garść chusteczek higienicznych w kieszeni. – Dawno się nie widzieliśmy.
– I ciebie też, Paul. – Hiram Vance, wiceprezes Lehman International, wskazał mężczyznę za sobą. – To doktor Jerry Klein z naszego laboratorium w Bostonie. Jest szefem działu medycyny molekularnej.
Grossart uścisnął dłoń niskiemu mężczyźnie z czarną brodą i w źle dopasowanym ciemnym ubraniu. Klein przypominał mu trochę rabina. Grossart miał wrażenie, że facet jest zdenerwowany jak on.
Weszli na górę do holu, gdzie powiesili płaszcze, potem do gabinetu Grossarta. Porozmawiali chwilę o pogodzie i „urokach” listopadowego lotu nad Atlantykiem. Sekretarka Grossarta przyniosła kawę i została przedstawiona gościom. Przywitała ich i uśmiechnęła się uprzejmie.
– Mogę panom jeszcze coś podać? – zapytała.
– Na razie dziękujemy, Jean – odparł Grossart. – Więc od czego chcecie zacząć? – zagadnął, kiedy drzwi się zamknęły. – Myślałem o obchodzie laboratoriów, krótkich prezentacjach przygotowanych przez personel naukowy, wizycie na produkcji, a potem może w biurach?
Vance spojrzał na drzwi.
– Czy ona może nas tu podsłuchać?
– Mam do Jean pełne zaufanie – odpowiedział zaskoczony Grossart.
– Nie o to pytałem – odrzekł Vance.
W odpowiedzi Grossart wyłączył interkom.
– Nie, nie może.
Vance był przeraźliwie chudy, miał niezdrową cerę i podkrążone czarne oczy.
– Jesteśmy w dużych tarapatach – oznajmił.
– Więc to nie rutynowa wizyta?
Vance pokręcił głową.
– Rezygnujemy z projektu „Snowball”. Musimy to przerwać.
– Co?! – wykrzyknął Grossart. – Przecież wszystko idzie dobrze! I co z umową?
– Wiem, wiem – przytaknął Vance. – Ale Jerry znalazł poważną przeszkodę. Pokaż mu, Jerry.
Klein otworzył neseser, wyjął cienkie akta w niebieskiej okładce i wręczył je Grossartowi, nie patrząc mu w oczy. Grossart zaczął czytać. Kiedy skończył, przełknął z trudem.
– Jesteście całkiem pewni? – wychrypiał.
Klein przytaknął.
– Niestety – miał akcent nowojorskiego Żyda. – Sekwencja wygląda na część genomu gospodarza, ale tak nie jest. Niech pan spojrzy na homologię.
– Jezu Chryste – wymamrotał Grossart. – Powinienem był wiedzieć, że to zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Już za późno, żeby to odkręcić. Co my teraz zrobimy, do cholery?
– Musimy natychmiast przerwać produkcję – powiedział Vance. – Ale...
Grossart wciąż wpatrywał się w dokumenty Kleina. W głowie miał mętlik.
– Ale co?
– Może na tym powinniśmy skończyć – odparł Vance, obserwując uważnie jego reakcję.
Grossart podniósł wzrok znad dokumentów i spojrzał na niego pytająco.
– Chcesz powiedzieć, że powinniśmy siedzieć cicho?
– Uważam, że musimy być praktyczni – odrzekł Vance. – Za późno, żeby coś zrobić z materiałem, którego użyto. Jeśli zaczniemy się spowiadać, ukrzyżują nas. Firma padnie, a my będziemy skończeni. Prawnicy już się o to postarają. O ile wiem, masz... zobowiązania, Paul?
Grossart nie mógł się z tym pogodzić. Z trudem skoncentrował się na pytaniu. Jasne, że miał zobowiązania. Sto pięćdziesiąt tysięcy długu hipotecznego, dwoje dzieci w prywatnych szkołach i żonę, która lubiła wygodne życie. Ale...
– Ta firma o wiele lepiej przysłuży się ludzkości, jeśli zostanie w branży – powiedział Vance. – Pomyśl o tym, Paul.
Grossart złączył dłonie pod brodą. Kołysał się lekko w fotelu i zastanawiał, co robić. Czuł ucisk w żołądku. Tak bardzo wierzył w projekt „Snowball”, że utopił w akcjach firmy całą gotówkę, jaką tylko mógł zdobyć. Okay, szedł na skróty, żeby przyspieszyć sprawę. Ale taki jest biznes. To wyścig. Nie było w tym nic nieuczciwego. To po prostu... interes. A teraz wszystko szlag trafił. Nagle i bez ostrzeżenia znalazł się w tej sytuacji i bał się.
– Chryste, nie wiem! – wykrzyknął. – Mam ochotę posypać głowę popiołem i przepraszać... ale... jak mówisz... na dłuższą metę nic dobrego z tego nie wyjdzie, do cholery, skoro jest już za późno.
– Wierz mi, że wszyscy mamy takie myśli – pocieszył go Vance. – Gdyby można było cofnąć czas, zrobilibyśmy to. Ale nie można, Paul. Po prostu się nie da.
– Kto o tym wie? – zapytał Grossart.
– Tylko my trzej. Jerry przyszedł ze swoim odkryciem najpierw do mnie i uzgodniliśmy, że zatrzymamy to dla siebie, dopóki nie pogadamy z tobą. Wielka Brytania to jedyne miejsce, gdzie rzuciliśmy ten towar, że się tak wyrażę.
Grossart nerwowo złączał i rozłączał końce palców. Jego mózg pracował na pełnych obrotach, ale nie mógł jasno myśleć; za dużo było do ogarnięcia. Postanowił nie być mięczakiem i nie wahać się. Tamci dwaj mieli czas wszystko przemyśleć, więc musieli dojść do słusznego wniosku. Będzie z nimi trzymał.
– W porządku – zgodził się. – Siedzimy cicho.
– Rozsądny z ciebie facet – pochwalił Vance. – Firma nie zapomni o twojej lojalności przy corocznym podziale premii.
Grossart nagle poczuł się jak szmata. Spojrzał na Vance’a i zrobiło mu się niedobrze. Nie cierpiał samego siebie, ale nie miał już odwrotu. Przełknął ślinę i odwrócił wzrok.
– Więc po sprawie – powiedział.
Vance odchrząknął.
– Obawiam się, że nie całkiem. Jest jeszcze jeden problem.
Grossart czuł, że dłużej nie wytrzyma; musi pójść do łazienki.
– Jaki problem? – wychrypiał.
– Próbki krwi pobrane rutynowo od ludzi pracujących nad projektem „Snowball”, które przysłałeś...
– Co z nimi?
– Jerry jeszcze raz je zbadał w związku z naszym drobnym kłopotem, kiedy tylko go odkrył. Dwie miały wynik dodatni.
– Chcesz powiedzieć, że dwojgu moim ludziom zagraża to draństwo?
– Jest taka możliwość – przyznał Klein.
– I co teraz zrobimy, do cholery?
– Nie możemy ryzykować, że się tu rozchorują i ludzie dodadzą dwa do dwóch – odrzekł Vance. – Przy twojej współpracy natychmiast ich przeniesiemy. Na wszelki wypadek, rozumiesz. Jeśli będzie trzeba, dostaną najlepszą opiekę. Obiecuję.
– A co powiedzą rodzinom? – zapytał Grossart.
– Że projekt, nad którym pracują, wymaga wyjazdu do jednej z naszych stacji doświadczalnych, powiedzmy w północnej Walii. Wymyślimy im tam jakieś zajęcie. Potrzymamy ich na uboczu, dopóki się nie upewnimy, czy nic im nie grozi. Dla osłody podwoimy im pensje. Co ty na to? Przynajmniej tyle możemy zrobić.
– Co najmniej – odparł Grossart. – O kogo chodzi?
Klein zajrzał do swoich notatek.
– O Amy Patterson i Petera Doiga.
– Znasz ich? – zapytał Vance.
Grossart był zazwyczaj uprzejmy, ale teraz zaczęły mu puszczać nerwy.
– Jasne, że ich znam – warknął. – Patterson przyszła tu po doktoracie. Jest u nas od blisko trzech lat. Doig to technik medyczny. Przeniósł się do nas jakieś dziewięć miesięcy temu z laboratorium jednego z miejscowych szpitali. Oboje są w porządku. – Wstał. – Przepraszam, ale naprawdę muszę...
1
Lot British Airways, Ndanga-Londyn
Humphrey James Barclay od kilku dni nie czuł się dobrze i dlatego łatwo wpadał w rozdrażnienie. Nie mógł tego zrekompensować nawet fakt, że wraca do domu po nieskończenie długiej wizycie służbowej w środkowej Afryce.
– Rany boskie! – mruknął, kiedy stewardesa odkryła, że skończył się jej tonik i przekazała to bezgłośnie koleżance przesadnym ruchem warg, obdarzając go firmowym uśmiechem.
– Chwileczkę, proszę pana. Z lodem i cytryną?
Barclay przytaknął i ugryzł się w język. Wewnątrz aż się gotował. Jak mogło jej czegoś zabraknąć po obsłużeniu zaledwie trzech rzędów?
Koleżanka posłusznie doniosła pół tuzina małych puszek toniku i stewardesa wręczyła Barclayowi drinka. Wziął go bez podziękowania, szybko otworzył tonik i wlał trochę do dżinu. Wypił koktajl dwoma dużymi łykami, położył głowę na oparciu fotela i zamknął oczy. Palący smak alkoholu w gardle pomógł, ale nadal czuł nieprzyjemne gorąco i ból w całym ciele. Wyciągnął rękę, żeby zwiększyć dopływ powietrza z nawiewu nad głową. Zabolały go mięśnie ramienia. Skrzywił się, na czoło wystąpiły mu krople potu. Szarpnął ze złością kołnierzyk koszuli, ale zapięty guzik nie puścił. Barclay poczuł nową falę frustracji. Pociągnął tak mocno, że guzik wystrzelił w oparcie fotela z przodu i gdzieś upadł. Barclay nie zamierzał go szukać. Z powrotem położył głowę na oparciu. Elegancka kobieta na fotelu obok skupiła się na magazynie ilustrowanym i udawała, że niczego nie zauważyła.
Barclay znów zamknął oczy i pomodlił się w duchu, żeby to nie była grypa. Tylko nie to. Jeśli nie położę raportu na biurku pieprzonego sir Bruce’a Collinsa najpóźniej jutro po południu, mogę się pożegnać z moją pieprzoną karierą. Nawet się nie obejrzę, a polecę z Ministerstwa Spraw Zagranicznych prosto na zasiłek dla bezrobotnych. Teraz mnie widzisz, a za chwilę nie. Jezu Chryste, Marion byłaby po prostu zachwycona. Ona i ta jej zarozumiała rodzinka.
Barclay rzucał głową z boku na bok. Dostawał mdłości, wirowało mu w oczach.
– Chryste, nie wytrzymam – jęknął.
Wiercił się, żeby znaleźć wygodną pozycję. Bez skutku. Jeszcze kilka dni, a potem mogę się położyć do łóżka na tydzień. Albo na cholerny miesiąc, jeśli będzie trzeba. Starał się skoncentrować na tym, co napisze w raporcie. Nic dobrego, stwierdził kwaśno. Nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien jechać do tej pieprzonej dziury, jaką jest Ndanga. Tym cholernym krajem rządzi banda drobnych cwaniaczków. Bardziej interesuje ich założenie kont w szwajcarskich bankach niż zrobienie czegoś dla narodu, który rzekomo reprezentują. Zagraniczna pomoc pójdzie na mercedesy i garnitury od Armaniego, zanim człowiek zdąży powiedzieć: abrakadabra.
Właśnie to miał ochotę napisać, ale oczywiście wiedział, że tego nie zrobi. Niższy urzędnik Ministerstwa Spraw Zagranicznych nie jest od polityki. W sprawie Ndangi już zapadła decyzja. Rząd Jej Królewskiej Mości wyciąga rękę w geście przyjaźni i partnerstwa. Proponuje pomoc, choć Ndanga nie ma ropy czy innych ważnych surowców, których potrzebujemy. Ale jest tam strategicznie położone lotnisko z przyległościami. Ministerstwo Obrony uznało, że może się bardzo przydać Królewskim Siłom Zbrojnym, gdyby w krajach na południu sprawy wymknęły się spod kontroli. A na to się zanosi. Uzgodniono więc duże dofinansowanie Ndangi. Za kilka tygodni poleci tam minister spraw zagranicznych, żeby zapewnić nowy reżim o brytyjskim poparciu. Barclaya wysłano do Ndangi, aby przetarł szlak i upewnił się, czy przygotowania do wizyty postępują zadowalająco. Ministrowi nie może zabraknąć papieru toaletowego w głębi Afryki.
Rozpiął szarpnięciem następny guzik koszuli i poczuł strużkę potu na policzku.
– Źle się pan czuje? – spytała zaniepokojona sąsiadka.
Barclay odwrócił głowę, żeby na nią spojrzeć, ale niewyraźnie widział. Kobieta wydawała się otoczona aureolą jaskrawych, kolorowych świateł.
– Chyba złapałem grypę – odparł.
– To pech – powiedziała. Wróciła do lektury, ale odsunęła się kawałek i zasłoniła ręką usta. – Powinien pan poprosić stewardesę o aspirynę – zasugerowała.
Barclay skinął głową.
– Może poproszę. – Zerknął znacząco przez ramię. – Jak będzie wolna.
Otworzył z wielkim wysiłkiem neseser i wyjął plik papierów. Czuł, że musi zanotować punkty, które chce podkreślić w raporcie. Ochrona głównego portu lotniczego w Ndandze jest kiepska – zapisał. – Zalecane... Urwał, kiedy na kartkę kapnęła wielka kropla krwi z nosa. Przez moment wpatrywał się w czerwoną plamę jak zahipnotyzowany.
– Jasna cholera – mruknął. – Co jeszcze będzie?
Wyciągnął z kieszeni chusteczkę higieniczną i przytknął do nosa. Zdążył zatrzymać następną kroplę. Położył głowę na oparciu i tamował krew. Boże, jestem ciężko chory. Pękała mu głowa, bolały go oczy. Nagle poczuł coś nowego......
nazirus2411