Cross Caroline - Dziecko zamieci.pdf

(574 KB) Pobierz
117163631 UNPDF
CAROLINE CROSS
Dziecko zamieci
(The baby blizzard)
 
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jasnobłękitny cadillac, za którym Jack jechał od kilku godzin, wpadł na zaśnieŜonej
szosie w straszny poślizg. Ranczer zauwaŜył auto, gdy minęło go na autostradzie na północ
od Casper.
Trudno uwierzyć, lecz Jack nudził się za kierownicą, choć za oknami jego półcięŜarówki
szalała taka śnieŜna zawieja, Ŝe samochód z trudem opierał się uderzeniom wiatru. Kierowcę
nuŜyła szarość nieba, niezwykła o tej porze roku, umiarkowana temperatura powietrza i
jednostajna, równinna pustka po obu stronach szosy. Był wyjątkowo ponury, styczniowy
dzień.
Wszystko razem dopełniało złego nastroju, w który Jack popadł, gdy w kancelarii
adwokata ujrzał Jareda i Elise. Chcąc oderwać uwagę od niewesołych myśli, rzucił okiem na
cadillaca.
W tej samej chwili silny podmuch wiatru zaatakował cięŜarówkę i Jack musiał mocno
chwycić za kierownicę, by utrzymać się na szosie. Co z tego, Ŝe błękitny wóz prowadziła
kobieta? Czy to wystarczający powód, by tak silnie przeŜyć pozbawioną znaczenia wymianę
spojrzeń?
Nie była nawet specjalnie ładna. Fascynowały go tylko te wspaniałe włosy w kolorze
grzywy jego ulubionej gniadej klaczy i pełne, soczyste wargi, budzące grzeszne myśli.
Ale ładna nie była. MoŜe z wyjątkiem momentów, w których. .. się uśmiechała.
Obdarzyła go zagadkowym uśmiechem, gdy przejeŜdŜał obok stacji benzynowej w
Kaycee. Tam się zatrzymała, by zatankować paliwo. Na myśl o tym Jack zacisnął zęby.
Musiała źle zrozumieć to, Ŝe wówczas zwolnił. Pewnie sądziła, iŜ zapragnął na nią popatrzeć.
W rzeczywistości zrobił to ze względu na pogodę, bo właśnie zaczął sypać śnieg.
Teraz przymruŜył oczy, chcąc przebić wzrokiem zadymkę. Niechętnie, ale musiał
przyznać, Ŝe choć tam, na stacji, widok trochę mu przesłaniały otwarte drzwi cadillaca, to, co
zobaczył, i tak mocno go poruszyło. Musiałby być ślepy, Ŝeby nie spostrzec długich,
zgrabnych nóg, kształtnych ramion, prowokacyjnych warg, mocno zarysowanego podbródka,
inteligentnych ciemnych oczu. Tylko ktoś wyjątkowo tępy, obserwując, jak facet z obsługi
stacji skakał wokół tej dziewczyny, nie doszedłby do wniosku, Ŝe równieŜ to, co zasłaniał
samochód, było w niej bardzo pociągające.
No więc dobrze, jak na niezbyt ładną kobietę, z tym swoim uśmiechem i lśniącymi,
powiewającymi na wietrze włosami była stworzeniem, na które warto popatrzeć. Jack nie
przywiązywał wagi do tych spostrzeŜeń.
Jared i Elise nauczyli go obojętności. Po tym, co dzięki nim przeŜył, niewiele juŜ go
poruszało. Pozbawili go idealistycznych złudzeń, dziecięcej ufności wobec świata,
niemądrych nadziei i marzeń.
MoŜe dlatego tak wstrząsnęło nim odkrycie, Ŝe po szoku, którego doświadczył, jego
libido jeszcze nie zamarło. Przez trzy lata, które upłynęły od chwili, gdy w sali sądowej
dowiedział się, jak wielkim był głupcem, właściwie nie miał Ŝadnego Ŝycia osobistego.
117163631.002.png
Wykreślił ze swojego słownika wyrazy „pragnąć” i „potrzebować”.
Tak było do dzisiaj.
Jack parsknął, niezadowolony z siebie. Nie pojmował, co się z nim dzieje. PrzecieŜ
istniała róŜnica między poŜądaniem odczuwanym wobec kobiety, której chciałoby się
dotknąć, a fantazjami snutymi na temat kogoś obcego. Irytowało go, Ŝe sam przed sobą
musiał przyznać, iŜ ta dziewczyna wywarła na nim wraŜenie.
Zaczął się nawet zastanawiać, czy jej włosy mają naturalny kolor, a pełne usta smakują
jak wiśnie czy teŜ jak słodkie, dojrzałe jagody. I jak by się czuł, mając te długie, wspaniałe
nogi owinięte ciasno wokół siebie? A takŜe nad tym, czy ona ma zwyczaj uśmiechać się do
kaŜdego męŜczyzny?
Co za głupota. Od samych tych myśli robiło się gorąco. Tym bardziej Ŝe zajmowało go
wiele innych kwestii.
Na przykład: dokąd się właściwie ta dziewczyna wybiera? Kiedy z Buffalo skierowała się
na północ, sądził, Ŝe zmierza do Gillette. Potem uznał, iŜ musi mieć rodzinę albo przyjaciół w
małym miasteczku Gweneth, ale minęła zjazd z autostrady. Jechał za nią, gdy zwolniła, by
skręcić na trasę numer dziewięć do Johnson County.
Wtedy pomyślał, Ŝe albo zabłądziła, albo zwariowała, a moŜe stało się jedno i drugie. Bo
poza Double D, które minęli jakieś dwadzieścia minut temu – jeśli nie liczyć jego posiadłości
– w promieniu pięćdziesięciu kilometrów nie było Ŝadnego rancza. A przecieŜ dobrze
wiedział, Ŝe nie jechała, by się z nim zobaczyć. Poza ludźmi, którzy przyjeŜdŜali tu w
interesach, nikt go nie odwiedzał. Tak było od chwili, gdy oddał syna.
Przeniknął go znajomy ból. Z całą bezwzględnością zmusił się, by o tym nie myśleć. To
juŜ skończone, powiedział sobie i właśnie w tym momencie cadillac wpadł w poślizg.
Jack przyglądał się z niedowierzaniem, jak auto wykonało obrót o trzysta sześćdziesiąt
stopni i zniknęło z pola widzenia, niby wchłonięte przez czarną dziurę.
Natychmiast zwolnił. Nie było sensu jechać dalej. Jared by tak nie postąpił, ale on sam
zawsze zachowywał się jak harcerz, gorzko pomyślał Jack, wspominając dzisiejszy dzień w
Casper. CięŜko wyzbyć się starych nawyków.
Nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Skończone. Nieodwołalnie został sam. Teraz
chciał się tylko upewnić, czy kierującej cadillakiem kobiecie nic się nie stało. Ogarnęła go
konsternacja. Do licha, a więc ją pozna. Przestań się podniecać, Sheridan, skarcił się w duchu,
nie umiesz nawet normalnie się cieszyć rozgrzewającymi krew w Ŝyłach fantazjami.
Jeszcze sekunda i pozbył się niesfornych myśli. Nie chodziło teraz o niego. Ktoś inny
znalazł się w tarapatach i potrzebował pomocy. W najlepszym razie ta kobieta musiała być
potłuczona. PrzeŜyła pewnie wstrząs. W najgorszym...
Jack odpędził niedobre przeczucia. JuŜ i tak źle się stało, Ŝe zainteresował się nią jako
męŜczyzna. NiezaleŜnie od tego, co się wydarzyło, nie powinien wykazywać troski
zdradzającej osobisty stosunek do całej sprawy. Wystarczy, jeśli udzieli jej pomocy, na jaką
zwykle w takich sytuacjach liczą poszkodowani, i to wszystko.
UwaŜnie obserwując drogę po lewej stronie, zatrzymał cięŜarówkę i rozejrzał się dokoła.
Nic nie było widać. W blasku długich świateł wirowały tylko płatki śniegu. Zaciągnął ręczny
117163631.003.png
hamulec, zmienił światła na krótkie i przymknął oczy, by odpoczęły na moment od naporu
białego pyłu. Po chwili uniósł powieki i dostrzegł w oddali migotanie czerwieni. Odetchnął z
ulgą, uświadamiając sobie, Ŝe to muszą być tylne światła cadillaca. Widział juŜ teraz zarys
przechylonego auta, prawym bokiem tkwiącego w rowie. Śnieg niesiony wiatrem zaczął
właśnie zasypywać jego maskę. Błękit lakieru odcinał się jednak od szarości krajobrazu.
Jack poczuł ucisk w sercu. Jeszcze kilka minut i w szybko zapadającym zmierzchu
niczego by nie zauwaŜył. Ponownie włączył długie światła, wyciągnął linkę i latarkę. Zapiął
podbitą koŜuchem kurtkę, postawił kołnierz i mocniej wcisnął stetsona na głowę. Po chwili
namysłu postanowił nie gasić silnika, by nie wyziębić wnętrza samochodu. Wziął ze sobą
latarkę i wyskoczył z cięŜarówki w zamieć.
Nie wpadłam w panikę, powtarzała sobie Tess Danielson. No cóŜ, zdarzył się mały
wypadek na pustej, wyludnionej szosie w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc, przy
pogodzie, która wygląda na burzę śnieŜną. Próbowała przekonywać samą siebie, Ŝe sytuacja
nie jest beznadziejna i nie ma się czego bać. Choć z drugiej strony wiedziała, iŜ z pewnością
by jej ulŜyło, gdyby... wrzasnęła w tej chwili ze strachu.
Na myśl o tym uśmiechnęła się słabo. W momencie poślizgu bezwiednie wstrzymała
oddech. Dopiero teraz zaczęła normalnie chwytać powietrze. Nie było tak źle, skoro ciągle
dopisywało jej poczucie humoru. Słyszała, co prawda, opowieści o nieszczęśnikach, którym
zdarzył się podczas zamieci wypadek na pustkowiach Wyoming i których znajdowano
dopiero w czasie wiosennych roztopów, ale przecieŜ to nie mogło dotyczyć jej samej.
Nie dopuści do tego. Nie po to przez dwadzieścia dziewięć lat zwycięsko brała się za bary
ze światem, by poddawać się w chwili, gdy zrozumiała, co naprawdę jest waŜne i jak wielu
rzeczy pragnie jeszcze doświadczyć. Nie zrobi tego przecieŜ teraz, kiedy pojawił się w jej
Ŝyciu ktoś całkowicie od niej zaleŜny. Tu skierowała opiekuńcze spojrzenie na swój
zaokrąglony brzuch.
Spróbowała odpiąć pas i z przeraŜeniem skonstatowała, Ŝe się zablokował. Niewiele
brakowało, a zaczęłaby krzyczeć z rozpaczy. Jednak w ciągu sekundy opanowała strach.
Kiedy tylko samochód wytracił szybkość, wyłączyła silnik, choć to sprawiło, Ŝe temperatura
we wnętrzu auta natychmiast się obniŜyła. Zrobiło się zbyt zimno, by ryzykować utratę
resztek cennej energii. Lepiej juŜ marznąć, niŜ zatruć się spalinami z zatkanej czy
uszkodzonej rury wydechowej, zdecydowała.
Sięgnęła po leŜącą obok obszerną futrzaną kurtkę z kapturem i otuliła się szczelnie,
powtarzając w duchu, by nie panikować. PrzecieŜ w ciągu najbliŜszych paru minut nie
zamarznie na śmierć. W najgorszym razie wyciągnie z torebki noŜyczki od paznokci i
przetnie pas. Jeśli w ogóle ma przy sobie noŜyczki.
Tess rezolutnie uniosła głowę i postanowiła się nie przejmować. W końcu ma jeszcze asa
w rękawie. Przypomniała sobie postawnego kowboja, z którym przez ostatnich parę godzin
bawiła się w samochodowego berka na szosie. Musiał być gdzieś w pobliŜu, więc widział, co
się stało. Pewnie zaraz pospieszy z pomocą. Chyba Ŝe serce ma równie twarde jak wyraz
twarzy i zwyczajnie pojedzie sobie dalej.
117163631.004.png
Tess skarciła się za takie myśli. To Wyoming, a nie Nowy Jork czy Los Angeles. Tutaj
ludzie interesują się sobą wzajemnie. Facet się zatrzyma. Co prawda wyglądał posępnie, a
nawet odpychająco, lecz pewnie maskował tym nieśmiałość i wrodzoną rezerwę...
– Proszę pani? – usłyszała nagle męski głos.
Za szybą zalśniło światło latarki. Oślepiona Tess uniosła rękę, gdy ktoś bezceremonialnie
otworzył drzwi cadillaca.
– Wszystko w porządku? – zawołał nieznajomy, próbując przekrzyczeć wycie wiatru.
Nawet w tych warunkach jego głos rozbrzmiewał mocą i stanowczością. Pasuje do
wyrazu jego twarzy, uznała Tess. Brak w nim rezerwy czy nieśmiałości. Ten męŜczyzna miał
w sobie coś przywódczego. W ogóle wspaniale się prezentował. Spod nasuniętego na czoło
kapelusza spoglądały na Tess ciemne oczy. W świetle latarki widać było ostre rysy twarzy i
władcze usta. Stojąc tak blisko, wydawał się jeszcze bardziej odpychający niŜ wówczas, gdy
obserwowała go z pewnej odległości.
– Czy jest pani ranna?
NiewaŜne, jak wyglądał. Tess i tak była szczęśliwa, Ŝe się pojawił. Poczuła tak
gwałtowną ulgę, Ŝe łzy zakręciły się jej w oczach i nie mogła wykrztusić słowa. Przełknęła
ślinę, podejrzewając, Ŝe temu groźnie wyglądającemu człowiekowi nie spodobałoby się
pewnie, gdyby zatonęła teraz we łzach, a naprawdę niewiele brakowało, by się rozpłakała.
Jeszcze raz przełknęła ślinę i spróbowała zdobyć się na dowcip.
– Sporo czasu to panu zabrało.
– Co takiego? – Jack drgnął, słysząc takie powitanie. Tess uznała, Ŝe jej wybawca nie
grzeszy poczuciem humoru.
– Nic mi nie jest – powiedziała głośno.
– Na pewno?
Tess czuła ćmiący ból w plecach, ale Ŝe w skali od jednego do dziesięciu dałaby mu za
intensywność dwa punkty, więc postanowiła go zignorować.
– Tak – potwierdziła.
– To dobrze.
W głosie nieznajomego zadźwięczała ulga, choć nie złagodziła ona wyrazu jego twarzy.
– Proszę mi podać rękę i wyjść z samochodu. Zawieja wzmaga się z kaŜdą minutą.
– Pas się zaciął. Nie mogę go rozpiąć.
Jack spojrzał na figurę okrytej kurtką dziewczyny. Wsadził latarkę za pasek spodni i
pochylił się nad nią. Nawet przez grubą kurtkę Tess poczuła twardość i ciepło męskiego
ramienia dotykającego jej brzucha.
– Co to... ? Co to jest? – spytał zaskoczony.
– O co panu chodzi?
– O tę bryłę – rzekł, wskazując na wypukłość kurtki. Spojrzała nań z niedowierzaniem.
– To nie Ŝadna bryła, tylko mój brzuch. Jestem w ciąŜy – wyjaśniła, ciągle czując na
sobie cięŜar jego ramienia.
Spojrzał na nią przeciągle, cofnął rękę i wyprostował się.
– Do licha – powiedział, odwracając wzrok. – To ci dopiero.
117163631.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin