de Mello Anthony - Kontakt z Bogiem. Konferencje rekolekcyjne.rtf

(477 KB) Pobierz

 

De Mello Anthony

 

Kontakt z Bogiem

Konferencje rekolekcyjne

 

Wstęp

Anthony de Mello jeszcze jako młody człowiek odznaczał się nieprzeciętną osobowością. Wśród wielu darów umysłu i serca wybijała się na czoło jego zdolność porozumiewania się z ludźmi - miał coś do powiedzenia i wiedział, jak to przekazać innym. Do Towarzystwa Jezusowego wstąpił w 1947 r., w wieku 16 lat, w prowincji Bombay, na zachodnim wybrzeżu Indii. Koledzy jego wspominają, że samodzielnie studiował Homera, a nawet tłumaczył go innym. Został wysłany na studia filozoficzne do Hiszpanii i wykorzystał tę szansę, by poznać lepiej „Ćwiczenia duchowne” św. Ignacego Loyoli pod kierunkiem wybitnego ich znawcy - ojca Calverasa. Ponieważ ujawniał wyraźne zdolności kierowania i inspirowania innych, zdecydowano, by po skończonych studiach teologicznych zdobył stopień naukowy w zakresie psychologii (counselling) na Loyola University w Chicago. Studiował również przez rok duchowość na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Po powrocie do Indii zaskoczył wszystkich prośbą o wysłanie do pracy na odległej stacji misyjnej. Wkrótce jednak uczyniono go odpowiedzialnym za formację młodych jezuitów w niełatwym okresie po Soborze Watykańskim II. Był to tylko początek tego, co miało stać się dziełem jego życia, zarówno bowiem nadzwyczajne uzdolnienia, jak i konkretna sytuacja sprawiały, że coraz częściej i z różnych stron nadchodziło wiele próśb i propozycji. W krótkim czasie stał się znaną w świecie postacią. Prowadził kursy na wielu kontynentach i pisał książki, które doczekały się licznych wydań i przekładów*. Założył Instytut Sadhana i zajął się tam kształceniem osób, które miały później pracować w seminariach, domach zakonnych i ośrodkach duchowości. Osiągnąwszy szczyty popularności, zmarł nagle na atak serca w Nowym Jorku 2 czerwca 1987 r., tuż po przybyciu do Stanów Zjednoczonych, gdzie miał przeprowadzić serię wykładów i konferencji. W swym ostatnim liście do Indii pisał: „Nigdy w moim życiu nie czułem się tak szczęśliwy, tak wolny...”. * W języku polskim ukazały się: Sadhana. Ścieżka do Pana Boga, Verbinum, Warszawa 1989; Śpiew ptaka, Verbinum, Warszawa 1989; U źródeł. Rozważania rekolekcyjne, WAM, Kraków 1990; wyd. II, WAM, Kraków 1992; Minuta mądrości, WAM, Kraków 1991; wyd. II, WAM, Kraków 1992; Przebudzenie, Dom Wydawniczy „REBIS”, Poznań 1992; Modlitwa żaby, tom I i II, WAM, Kraków 1992. Ci, którzy znali bliżej ojca Tony’ego de Mello, pamiętają, że w swojej „posłudze” przeszedł różne etapy, częściowo odpowiadając na potrzeby tych, którym służył, lecz - pozostając w zgodzie z osobistą duchową ewolucją, która się w nim samym dokonała. Patrząc z zewnątrz, można by wyodrębnić kolejne fazy, kiedy był kierownikiem duchowym, terapeutą i guru. Jeden z jego osobistych przyjaciół, spoglądając jakby od wewnątrz, określił to jako „postępujący rozwój wartości od świętości poprzez miłość do wolności”. Oczywiście, te wartości nie wykluczają się wzajemnie. Nie można też ściśle rozdzielić wymienionych tu etapów. Nie jest to tylko zwykła ciągłość, lecz również jedność różnych ról i zadań. I rzeczywiście można by powiedzieć, że Tony, zgodnie z wielką tradycją chrześcijańską, był przede wszystkim kierownikiem duchowym. Co więcej, można twierdzić, że główną przyczyną jego popularności aż do końca, kiedy niektórzy wysuwali zastrzeżenia co do obranego przez niego kierunku, było to, że nie wyrzekł się nigdy swojej pierwotnej roli i pozostał zawsze niedościgłym przewodnikiem, pomagającym innym w nawiązaniu głębszego kontaktu z Bogiem. I oto teraz mamy przed sobą jego dzieło pośmiertne - przepisany tekst konferencji rekolekcyjnych, które sam pieczołowicie zredagował, lecz nigdy nie oddał do druku. Nie wiemy, dlaczego ich wcześniej nie udostępnił ani co pomyślałby dziś o ich publikacji. Wiemy jednak na pewno, że wiele osób z radością weźmie je do ręki. Tekst konferencji przedstawiamy w takiej formie, w jakiej pozostawił go Tony. Opatrzyliśmy go tylko tytułem i wprowadziliśmy niewiele poprawek formalnych, chociaż niektórzy podsuwali możliwość dokonania głębszej rewizji całości. Styl jest nieco archaiczny, a treść nie zawsze jest „posoborowa”. Język konferencji uwarunkowany jest faktem, że pierwotnie były one wygłaszane do jezuitów. Niewiele znajdziemy w nich odniesień do Ćwiczeń duchownych św. Ignacego. Tony zwykł poruszać tę problematykę podczas osobistych rozmów z rekolektantami. Przedmiotem konferencji były trzy klasyczne, fundamentalne tematy: modlitwa, pokuta oraz miłość Chrystusa. I wreszcie podkreślmy, że mamy do czynienia z typowym dla Tony’ego stylem - przebija z niego ogromna siła. Tony pozostawał zawsze takim. Nigdy się nie narzucał, ale nieodparcie zapraszał, by podzielić jego doświadczenie. Prawdą jest, że nie wiadomo, czego doświadczał w ostatniej fazie swego życia, przed śmiercią. Niezbyt przekonywające były również jego próby sformułowania tego doświadczenia. Zawsze jednak pozostawał sobą - tym samym Tonym, którym był dotąd. Książka ta jest więc pewnego rodzaju „powrotem do domu” i to w kontekście obchodów Roku Ignacjańskiego - 500 lat od urodzin Ignacego Loyoli w 1491 r. Jest również zaproszeniem skierowanym do jezuitów i ich przyjaciół rozsianych po całym świecie, by głębiej wnikać w duchowe dziedzictwo Założyciela Towarzystwa Jezusowego. W tym świetle ojciec Tony de Mello i jego konferencje rekolekcyjne zawierają posłannictwo, które on sam wyraził w swej homilii 31 lipca 1983 r.: „Musimy głęboko zakorzenić się w Bogu, jeśli chcemy pozostać na tej samej fali, co twórczy Duch mieszkający w naszym sercu, jeśli chcemy odznaczać się zdolnością kochania i pozostać wiernymi Kościołowi, w którym spotykamy się nieraz ze sprzeciwem i brakiem zrozumienia. Tylko człowiek kontemplatywny może się na to zdobyć. Tylko taki człowiek będzie wiedział, jak połączyć lojalność i posłuszeństwo z twórczością i konfrontacją. Modlę się podczas tej mszy św., byśmy nie zostali oskarżeni przez Boga i historię o zaniedbania w tym zakresie. Modlę się, by św. Ignacy znalazł dość powodów, by czuć się z nas dumny...”. Parmananda R. Divarkar SJ Bombay, 2 czerwca 1991 Rozdział pierwszy Przyjąć Ducha Świętego Chciałbym przeprowadzić nasze rekolekcje w kontekście Kościoła i współczesnego świata. Spotkaliśmy się tu, by spędzić pewien czas w milczeniu, na modlitwie i w odosobnieniu właśnie teraz, kiedy Kościół dotknięty jest kryzysem, a świat rozpaczliwie szuka pokoju, pełniejszego rozwoju oraz sprawiedliwości. Czyż nie możemy być słusznie oskarżeni o „ucieczkę ze świata”? Czyż możemy sobie pozwolić na luksus 8-dniowego skupienia na osobności akurat teraz, kiedy dom stoi w płomieniach i potrzeba każdej pary rąk do ugaszenia pożaru? Czy można nas posądzić o „ucieczkę”? Chciałbym zatrzymać się przez chwilę na tym porównaniu. Dom rzeczywiście stoi w ogniu. Niestety, wielu z nas, zbyt wielu - i to jest tragiczne - nie znajduje żadnej motywacji, by ugasić ogień. Wolimy raczej zamknąć się w naszym małym świecie i skupić uwagę na drobnych sprawach własnego życia. Zbyt wielu jest do tego stopnia zaślepionych, że nawet nie zauważa pożaru. Dostrzegamy jedynie to, co nam odpowiada. I nawet zakładając, że mamy wystarczającą motywację i jesteśmy obdarzeni jasnością widzenia, wielu z nas brakuje odpowiedniej siły, by wytrwale walczyć z tym pożarem. Brak nam mądrości i refleksji niezbędnej do podjęcia najlepszych i najskuteczniejszych środków do stłumienia pożaru. Ponadto w wypełnienie zadania wplata się tyle egoizmu, który sprawia, że często sobie przeszkadzamy, zachodzimy drogę, pomimo najlepszych intencji. W świetle tej rzeczywistości rekolekcje wydają się luksusem i pewną formą ucieczki. Jest to jednak ta kategoria luksusu, na jaką pozwala sobie generał wycofujący się z bezpośredniej linii ognia, by poświęcić odpowiedni czas na refleksję, a następnie powrócić z bardziej skutecznym planem walki. Jest to rodzaj ucieczki, który pozwoli nam umocnić motywację, rozszerzyć i otworzyć nasze serca na większą miłość, zaostrzyć nasze spojrzenie, zgromadzić odpowiednią energię, by poświęcić się z jeszcze większym entuzjazmem wypełnieniu zadań, które Bóg wyznaczył nam w świecie. Dag Hammarskjold, mistyk, który został sekretarzem generalnym Organizacji Narodów Zjednoczonych, miał rację, kiedy zapisywał w swym diariuszu następujące słowa: „W naszych czasach droga do świętości prowadzi z konieczności poprzez świat działania”. Oddajemy się kontemplacji i modlitwie, by się na nowo odtworzyć i działać w sposób bardziej energiczny i skuteczny na chwałę Bożą i dla dobra całego świata. Największa potrzeba Kościoła Kościół przeżywa okres chaosu i kryzysu. Nie jest to z konieczności coś złego. Kryzys jest wyzwaniem, okazją do wzrostu. Chaos poprzedza stworzenie... pod warunkiem i to jest ogromnie ważne - by Duch Boży unosił się nad nim. Największą potrzebą Kościoła dzisiaj nie jest nowe prawodawstwo, nowa teologia, nowe struktury, nowa liturgia - to wszystko bez Ducha Świętego jest jak martwe ciało bez duszy. Pilnie potrzebujemy, by ktoś wyrwał nam nasze kamienne serca i dał nam serce żywe, serce z ciała. Potrzebujemy świeżego zastrzyku entuzjazmu, inspiracji, odwagi i duchowej mocy. Potrzeba nam wytrwałości w wypełnianiu zadań, niepoddawania się zniechęceniu lub cynizmowi. Potrzeba nam nowej wiary w przyszłość i w ludzi, dla których trudzimy się. Innymi słowy, potrzeba nam nowego wylania Ducha Świętego. Mówiąc konkretniej, potrzebujemy ludzi pełnych Ducha Świętego. Duch Boży działa poprzez ludzi i przez ludzi dociera do nas Zbawienie. „Pojawił się człowiek posłany przez Boga - Jan mu było na imię” - czytamy w Ewangelii zapowiadającej przyjście Chrystusa. A więc człowiek, a nie jakiś program czy też projekt albo orędzie. „Dziecię nam się narodziło, syn został nam dany” - Bóg zbawił nas nie poprzez „plan zbawienia”, lecz poprzez człowieka, poprzez swego Syna Jezusa Chrystusa, pełnego mocy Ducha Świętego... Duch Święty nie zstępuje na gmachy, lecz na ludzi. Namaszcza ludzi, a nie ich projekty. Mieszka w duszach i sercach ludzi, a nie w nowoczesnych maszynach. Tak więc stwierdzenie, że najpilniejszą potrzebą Kościoła jest nowe wylanie Ducha Świętego, oznacza, że Kościół potrzebuje całej armii ludzi pełnych ducha. I dlatego odprawiamy te rekolekcje. Przyszliśmy tutaj w nadziei, że staniemy się ludźmi pełnymi ducha. Usunęliśmy się z czynnego życia przyjmując tę samą postawę i mając te same oczekiwania, z jakimi Apostołowie schronili się w wieczerniku aż do dnia Pięćdziesiątnicy. Jak otrzymać Ducha Świętego? Nie ma pewniejszej prawdy od tej: Duch Święty nie jest czymś, co możemy zawdzięczać naszym własnym wysiłkom. Nie można sobie na Niego „zasłużyć”. Nie możemy absolutnie nic zrobić, aby Go otrzymać. Jest On bowiem czystym darem Ojca. Mamy do czynienia z takim samym problemem, z jakim borykali się Apostołowie. Również i oni, podobnie jak my, odczuwali potrzebę Ducha Świętego dla prowadzenia swej działalności apostolskiej. Jezus przekazał im wskazówki, w jaki sposób otrzymać Ducha Świętego. „Kazał im (...) oczekiwać obietnicy Ojca: „Słyszeliście o niej ode Mnie - [mówił] - Jan chrzcił wodą, ale wy wkrótce zostaniecie ochrzczeni Duchem Świętym... Gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (Dz 1, 4 nn.). Jezus powiedział: oczekujcie. Nie możemy sobie „uczynić” Ducha Świętego. Możemy jedynie wyczekiwać, aby przyszedł. A to wydaje się trudne dla naszej biednej natury ludzkiej we współczesnym świecie. Nie możemy czekać. Nie możemy zatrzymać się spokojnie. Jesteśmy zbyt niespokojni, zbyt niecierpliwi. Musimy stale coś robić, stale się ruszać. Wolimy raczej wiele godzin ciężkiej pracy niż trud związany ze spokojnym wyczekiwaniem na coś, nad czym nie sprawujemy kontroli i czego czasu przyjścia nie znamy. W każdym jednak wypadku musimy czekać i dlatego czekamy, czekamy - i nic się nie dzieje, a raczej nic nie możemy dostrzec naszym zamglonym, duchowym wzrokiem. Dlatego jesteśmy znużeni oczekiwaniem i modlitwą. Czujemy się lepiej, kiedy „pracujemy dla Boga” i dlatego zanurzamy się znów w działanie. Tymczasem Duch Święty udzielony jest tylko tym, którzy oczekują; tym, którzy dzień po dniu otwierają swe serca na Boga i Jego Słowo w modlitwie; tym, którzy „inwestują” całe godziny w to, co naszej mentalności ogarniętej obsesją produkowania i przynoszenia zysku wydaje się zwykłą stratą czasu. Czytamy w Dziejach Apostolskich: „Podczas wspólnego posiłku Jezus kazał im nie odchodzić z Jerozolimy, ale oczekiwać obietnicy Ojca...” (Dz 1, 4). Mówi im: nie opuszczajcie Jerozolimy. Sprzeciwiajcie się pragnieniu robienia czegoś, dopóki nie wyzwolicie się z nieodpartej potrzeby działania, głoszenia innym czegoś, czego sami nie doświadczyliście. Kiedy otrzymacie Ducha Świętego, wtedy będziecie dawać mi świadectwo w Jerozolimie i aż po krańce ziemi, ale nie wcześniej.W przeciwnym razie będziecie fałszywymi świadkami, a w najlepszym wypadku działaczami, ale nie apostołami. Frenetyczni działacze nie dowierzają sobie, czują nieodpartą potrzebę przekonywania innych, by poczuć się pewniej. Jezus powiedział: „Otrzymacie moc...”. „Otrzymacie” jest odpowiednim słowem! Jezus nie oczekuje od nas, byśmy byli twórcami mocy, ponieważ tego rodzaju mocy nie możemy „wyprodukować”, niezależnie od tego, jak wielkiego podjęlibyśmy się trudu. Taką moc można jedynie otrzymać. Przypomina mi się młoda dziewczyna, która mi się zwierzyła: „Uczestniczyłam w dziesiątkach różnego rodzaju kursów i seminariów, z których wyniosłam przynajmniej setkę wspaniałych idei. Teraz jednak nie potrzebuję już więcej pięknych idei, a jedynie mocy, by przynajmniej jedną z nich urzeczywistnić”. Dlatego rekolekcje nie są kursem ani seminarium. Nie będziemy mieli ani lekcji” ani dyskusji w grupach. Potrzeba nam wiele milczenia, wiele modlitwy i pełnego otwarcia się na Boga. Co czynić konkretnie: postawa Na jutrzejszą poranną modlitwę oraz - jeśli macie na to ochotę - na cały jutrzejszy dzień chciałbym wam zaproponować przyjęcie pewnej postawy i podjęcie pewnej praktyki. Postawa polegałaby na wielkim oczekiwaniu. Św. Jan od Krzyża twierdzi, że człowiek otrzymuje od Boga tyle, ile się od Niego spodziewa. Jeśli oczekujemy niewiele, zwykle też i niewiele otrzymamy. Jeśli natomiast oczekujemy wiele, wiele też otrzymamy. Potrzebujecie, by w waszym życiu spełnił się cud łaski? A więc oczekujecie, by spełnił się cud. Ilu cudów doświadczyliście w swoim osobistym życiu? Żadnego? Bo też i nie oczekiwaliście żadnego. Bóg nigdy nie zawodzi, kiedy spodziewamy się od Niego wiele: możemy na Niego wyczekiwać, ale może również odpowiedzieć zaraz. Może także nadejść niespodziewanie, „jak złodziej o nocnej porze”, jak wyraził się Jezus. Przyjdzie jednak z pewnością, jeśli na Niego czekamy. Ktoś słusznie powiedział, że grzech przeciwko Duchowi Świętemu polega na tym, iż człowiek nie wierzy, że może On przemienić świat i przemienić jego samego. Jest to bardziej niebezpieczny rodzaj ateizmu niż w wypadku kogoś, kto mówi, istnieje”, bo chociaż człowiek wmawia samemu sobie, że wierzy w Boga, to jednak ulega zaślepieniu i popada w praktyczny ateizm, z którego nawet nie zdaje sobie sprawy. W rzeczywistości bowiem twierdzi: „Bóg nie może mnie już zmienić. Ani nie pragnie, ani nie ma mocy, by mnie przemienić, by przywrócić mi życie. Wiem o tym, bo próbowałem już wszystkiego. Odprawiłem tyle razy rekolekcje, modliłem się gorliwie, wykazałem ogromnie dużo dobrej woli... i nic się nie stało, po prostu nic”. Praktycznie Bóg takiego człowieka jest Bogiem umarłym, a nie Bogiem, który wskrzeszając Jezusa z martwych, wykazał nam, że nie ma dla Niego rzeczy niemożliwej. Albo też, posługując się pięknymi słowami Pawła mówiącego o Abrahamie, jest to Bóg, któremu Abraham zawierzył, Bóg, który „ożywia umarłych i to, co nie istnieje, powołuje do istnienia. On to [Abraham] wbrew nadziei uwierzył nadziei, że stanie się „Ojcem wielu narodów” zgodnie z tym, co było powiedziane: „takie będzie twoje potomstwo”. I nie zachwiał się w wierze, choć stwierdził, że ciało jego jest już obumarłe - miał już prawie sto lat - i że obumarłe jest łono Sary. I nie okazał wahania ani niedowierzania co do obietnicy Bożej, ale się wzmocnił w wierze. Oddał przez to chwałę Bogu ; był przekonany, że mocen jest On również wypełnić, co obiecał” (Rz 4,17-21). Co czynić konkretnie: pewna praktyka Proponuję, byście wczytali się uważnie w Ewangelię Łukasza 11,1-13. Przeczytajcie kilka razy ten fragment i zadajcie sobie pytanie, jaka jest wasza osobista odpowiedź na Jezusowe słowa: „O ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą!” Zaczekajcie, dopóki nie doświadczycie wystarczającej wiary w słowa Jezusa, by rzeczywiście i z pełną ufnością poprosić o Ducha Świętego. A wtedy proście! Proście nieustannie, proście z całego serca, proście coraz bardziej, proście nawet natrętnie jak ów człowiek z Ewangelii, który pukał do drzwi swego przyjaciela o północy, nie przyjmując do wiadomości negatywnej odpowiedzi. O pewne rzeczy możemy prosić Boga jedynie warunkowo: „jeśli taka jest Twoja wola...” W tym jednak wypadku nie ma żadnego wstępnego warunku. Udzielenie nam Ducha jest wyraźną wolą Boga. Jest to Jego jednoznaczna obietnica. I nie tyle brakuje Jego woli udzielenia nam Ducha, co raczej: naszej wiary w to, że rzeczywiście pragnie nam Go udzielić; oraz nalegania z naszej strony. Nie wahajcie się więc poświęcić sporo czasu, by prosić i to prosić niezmordowanie. Możecie modlić się następującymi słowami: „Udziel nam, Panie, Ducha Chrystusowego, bo przecież jesteśmy Twymi dziećmi”; albo też: „Przyjdź, Duchu Święty! Przyjdź, Duchu Święty!” Każde wołanie będzie na miejscu - wypowiadajcie je powoli, uważnie, z całkowitą powagą. Powtórzcie je sto, tysiąc, dziesięć tysięcy razy. Możecie również prosić bez słów. Po prostu, patrząc w niebo lub w tabernakulum, w milczeniu i przyjmując postawę błagalną. Jeśli jesteś sam w swoim pokoju, możesz wyrazić błagalną prośbę nie tylko wzrokiem, lecz całym ciałem - wznosząc swe ręce do nieba albo też padając na twarz. Niekoniecznie musi to być „medytacja”. Nie zawsze też dostarczy wam to jakichś natchnień czy „oświeceń”. Będzie to jednak modlitwa. A Ducha Świętego otrzymujemy w odpowiedzi na poważną modlitwę, a nie na medytację pieczołowicie przygotowaną. Módlcie się i to nie tylko za samych siebie, lecz za nas wszystkich, za całą grupę. Nie mówcie tylko: „udziel mi”. Mówcie również: „udziel nam”. A jeśli pragniecie, by wasza modlitwa osiągnęła maksymalną moc i intensywność, postępujcie jak apostołowie oczekujący na Ducha Świętego przed Pięćdziesiątnicą - módlcie się wraz z Maryją. Święci zapewniają nas, że nie słyszano, by ktokolwiek wzywając Jej pośrednictwa czy pomocy, nie został wysłuchany. Możecie pójść w ślady świętych i zwracać się do Maryi we wszystkich potrzebach. Będziecie wtedy przekonani o tej prawdzie nie dlatego, że tak mówią święci, lecz dzięki osobistemu doświadczeniu. Powierzcie te nasze rekolekcje Maryi, Matce Jezusa. Od samego początku proście o Jej błogosławieństwo. Zobaczycie, jaka nastąpi zmiana. I wreszcie podsuwam wam psalmy, które mogą wam jutro pomóc w sformułowaniu błagalnej modlitwy o Ducha Świętego: Psalm 4: Jedynie światłość Twego oblicza może przynieść nam radość; Psalm 6: Lecz Ty, o Panie, jakże długo jeszcze...? Płaczem obmywam co noc moje łoże. Psalm 13 [12]: Dokąd kryć będziesz przede mną oblicze? Psalm 16 [15]: Nie dla mnie dobra poza Tobą. Psalm 24 [23]: Niech wkroczy Król chwały. Psalm 27 [26]: O jedno proszę Pana, tego poszukuję: bym w domu Pańskim przebywał... Szukam, o Panie, Twojego oblicza. Psalm 38 [37]: Przed Tobą, Panie, wszelkie me pragnienie i moje wzdychanie nie jest przed Tobą ukryte. Psalm 42 [43]: Dusza moja pragnie Boga... Łzy stały się dla mnie chlebem we dnie i w nocy. Psalm 43 [42]: Czemu jesteś zgnębiona, moja duszo, i czemu jęczysz we mnie? Ufaj Bogu. Psalm 63 [62]: Za Tobą tęskni moje ciało, jak ziemia zeschła, spragniona, bez wody. Psalm 130 [129]: Dusza moja oczekuje Pana bardziej niż strażnicy świtu. Psalm 137 [136]: Nad rzekami Babilonu - tam myśmy siedzieli i płakali, kiedyśmy wspominali Syjon. Być może, że zechcecie skupić uwagę na jednym lub drugim wersie z tych psalmów i otworzyć serce przed Bogiem powtarzając słowa, które On sam do nas skierował. Mają one moc, by wzbudzić w was wiarę i uzyskać to, o co prosicie. Rozdział drugi Rekolekcje Apostoła Chciałbym rozpocząć tę konferencję pytaniem, które prawdopodobnie część z was sobie zadaje. W niektórych środowiskach nie ma już zwyczaju odprawiania rekolekcji w milczeniu - a nawet w ogóle odprawiania. Wydaje się, że naszym potrzebom odpowiada bardziej coś na kształt seminarium lub kursu odnowy teologicznej albo biblijnej. Pada argument, że z powołania jesteśmy apostołami, a nie kontemplatywnymi mnichami. Nasze powołanie domaga się, byśmy działali, a nie pozostawali bezczynni; byśmy mówili, a nie trwali w milczeniu. Dlatego być może jest rzeczą zrozumiałą, że niektórzy zapytają: „Jaki sens ma dla apostoła odprawianie rekolekcji?” Oto moja odpowiedź: „Rekolekcje z punktu widzenia apostolskiego są najprawdopodobniej najlepszą rzeczą, jaką apostoł może podjąć. Paradoksalnie, apostoł niczego bardziej nie potrzebuje jak wycofania się na pustynię, poświęcenia wielu godzin na słuchanie, a nie na mówienie; potrzebuje otwarcia się na Boga i naładowania swoich duchowych baterii, zanim ofiaruje ludziom światło. Na modlitwie apostoł staje sam przed Bogiem, który może mu przekazać to, co pragnie, by z kolei przekazał innym. Powrócić do Źródła Trzeba nam dziś pilnie powrócić do źródeł, by się wewnętrznie odnowić. Sobór Watykański II zachęcał nas gorąco, by sięgać do naszych właściwych korzeni, do naszych konstytucji i do Ewangelii, które należy ponownie odczytać i przystosować do współczesnych czasów, aby odnaleźć w nich życie i ducha. Powrót do źródeł nie jest jednak w pierwszym rzędzie powrotem do dokumentów. Lepiej byłoby mówić o powrocie do naszego Źródła w liczbie pojedynczej, ponieważ istnieje tylko jedno jedyne źródło naszego chrześcijańskiego i kapłańskiego życia, a tym źródłem jest żywa osoba: Jezus Chrystus. Nie oznacza to jednak powracania do przeszłości, ponieważ Jezus Chrystus jest osobą żywą, z którą możemy się spotkać dzisiaj. Oto Źródło, do którego musimy dotrzeć i z którego powinniśmy czerpać siłę i natchnienie. To właśnie mają nam umożliwić rekolekcje: dać nam szansę, ale nie przeczytania jakichś książek czy wysłuchania nowych myśli, lecz spotkania się z Jezusem Chrystusem, jeśli dotychczas nie przeżyliśmy takiego doświadczenia. A jeśli już przeżyliśmy, rekolekcje stwarzają nam okazję do pogłębienia naszej więzi z Nim. Apostoł - człowiek miłujący Mistrza W tych dniach Jezus oczekuje, że poświęcicie Mu cały wasz czas, całą uwagę i miłość, obdarzając Go tym bez reszty, podobnie jak uczyniła z drogocennym olejkiem Maria, siostra Łazarza. Ubogich bowiem mamy zawsze u siebie, przez cały rok. Jezus jednak chce być poznany i kochany osobiście, oprócz tej miłości, jaką możemy Mu świadczyć w naszych bliźnich i ubogich. „Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?” „Tak, Panie, Ty wiesz, że cię kocham...” „Paś baranki moje”. Niezależnie od tego, jak bardzo apostoł czy pasterz może być zajęty zadaniem zleconym mu przez Mistrza, nawet jeżeli ma do wypełnienia bardzo ważną misję, jego pierwszą i główną powinnością jest kochać osobiście Mistrza. Zanim Jezus powierzył Piotrowi funkcję pasterską, poddał go próbie. Zadał mu dwa pytania - i obydwa pytania dotyczyły Jego osoby, a nie owczarni. Pierwsze pytanie brzmiało: „Za kogo Mnie uważasz?” A drugie: „Czy miłujesz Mnie?” Te dwa pytania powinny rozbrzmiewać w naszych sercach podczas tych dni, kiedy staramy się być coraz bardziej „apostolscy”. Musimy wsłuchiwać się, jak Jezus mówi do każdego z nas: „Andrzeju, Adamie, Kazimierzu... za kogo ty Mnie uważasz? I nie odpowiadaj mi: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Tę formułę wypowiedział Piotr. Jaką formułą ty się posłużysz, by opisać to, czym lub kim jestem dla ciebie? Andrzeju, Adamie, Kazimierzu... czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?” Jeśli pragniemy być apostołami i pasterzami, pogłębienie naszej miłości do Jezusa jest w tych dniach dla nas sprawą życiową, tak byśmy Mu mogli powiedzieć z całym zaufaniem: „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”. Apostoł - człowiek, który widział Chrystusa W Kościele pierwotnym tylko człowiek, który widział zmartwychwstałego Pana, mógł być uznany za apostoła. Z tego powodu wcale nie tak łatwo uznano apostolski charyzmat Pawła. Powtarzał on z naciskiem, że jest prawdziwym apostołem wcale nie mniejszym od Dwunastu i pozostałych apostołów, ponieważ on także zobaczył zmartwychwstałego Pana. „Czyż nie jestem apostołem?” - zapytuje Koryntian. „Czyż nie widziałem Jezusa, Pana naszego?” (1 Kor 9,1). Paweł z przekonaniem twierdzi również, że otrzymał swoją Ewangelię bezpośrednio od Pana. Głosił jednak naukę, którą przejął od innych („Przekazałem wam na początku to, co przejąłem: że Chrystus umarł - zgodnie z Pismem - za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z Pismem; i że ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu...”: 1 Kor 15, 2-5). Przejął od innych historyczne fakty, natomiast swoją Ewangelię oraz zadanie przepowiadania Ewangelii otrzymał od samego Jezusa. Nie od Kościoła, nie od wspólnoty chrześcijańskiej, nie od żadnej władzy kościelnej, lecz osobiście od Jezusa. „Ja bowiem otrzymałem od Pana to, co wam przekazałem, że Pan Jezus tej nocy, kiedy został wydany, wziął chleb i dzięki uczyniwszy połamał i rzekł: „To jest Ciało moje za was wydane. Czyńcie to na moją pamiątkę” (1 Kor 11, 23-24). Paweł będzie mówił śmiało o „swojej Ewangelii” (Rz 2,16). Kto z nas ośmieliłby się posłużyć takim określeniem? Albo kto miałby odwagę wypowiedzieć słowa, które Paweł skierował do Galatów: „Oświadczam więc wam bracia, że głoszona przeze mnie Ewangelia nie jest wymysłem ludzkim. Nie otrzymałem jej bowiem ani nie nauczyłem się od jakiegoś człowieka, lecz objawił mi ją Jezus Chrystus (...). Gdy jednak spodobało się Temu, który wybrał mnie jeszcze w łonie matki mojej i powołał łaską swoją, aby objawić Syna swego we mnie, bym Ewangelię o Nim głosił poganom, natychmiast, nie radząc się ciała i krwi ani nie udając się do Jerozolimy, do tych, którzy apostołami stali się pierwej niż ja, skierowałem się do Arabü, a później znowu wróciłem do Damaszku. Następnie, trzy lata później, udałem się do Jerozolimy dla poznania się z Kefasem, zatrzymując się u niego tylko piętnaście dni. Spośród zaś innych; którzy należą do grona Apostołów, widziałem jedynie Jakuba, brata Pańskiego. A Bóg jest mi świadkiem, że w tym, co tu do was piszę, nie kłamię” (Ga 1,11-20). Czyż nie tak właśnie powinno być? Apostoł jest świadkiem. Powinien świadczyć o tym, co sam widział i słyszał, jeśli chce, by jego przekaz był wiarygodny. Powinien być nawet bardziej prawdomówny niż świadek zeznający w sądzie, który ma świadczyć o tym, co sam widział i słyszał, a nie co inni mu powiedzieli, jeśli świadectwo jego ma być przekonywające. Znakomicie podkreśla to Paweł w dwóch relacjach o swojej wizji zmartwychwstałego Pana i o swoim nawróceniu. W Dziejach Apostolskich (22, 12-15) mówi: „Niejaki Ananiasz, człowiek przestrzegający wiernie Prawa, o którym wszyscy tamtejsi Żydzi wydawali dobre świadectwo, przyszedł, przystąpił do mnie i powiedział: „Szawle, bracie, przejrzyj!” W tejże chwili spojrzałem na niego, on zaś powiedział: „Bóg naszych ojców wybrał cię, abyś poznał Jego wolę i ujrzał Sprawiedliwego, i Jego własny głos usłyszał. Bo wobec wszystkich ludzi będziesz świadczył o tym, co widziałeś i słyszałeś””. A w innym fragmencie Dziejów Apostolskich (26, 15-16) sam Jezus na pytanie Pawła: „Kto jesteś, Panie?”, odpowiada: „Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz. Ale podnieś się i stań na nogi, bo ukazałem się tobie po to, aby ustanowić cię sługą i świadkiem tego, co zobaczyłeś, i tego, co ci objawię”. Podobnym językiem mówią pozostali apostołowie. Jan mówi: „Co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce - bo życie objawiło się. Myśmy je widzieli, o nim świadczymy i głosimy wam życie wieczne, które było w Ojcu, a nam zostało objawione - oznajmiamy wam, cośmy ujrzeli i usłyszeli, abyście i wy mieli współuczestnictwo z nami. A mieć współuczestnictwo z nami znaczy: mieć je z Ojcem i z Jego Synem Jezusem Chrystusem. Piszemy to w tym celu, aby nasza radość była pełna” (1 J 1, 1-4). A ze swej strony Piotr mówi: „Nie za wymyślonymi bowiem mitami postępowaliśmy, wtedy, gdy daliśmy wam poznać moc i przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa, ale nauczaliśmy jako naoczni świadkowie Jego wielkości. Otrzymał bowiem od Boga Ojca cześć i chwałę, gdy taki oto głos Go doszedł od wspaniałego Majestatu: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”. I słyszeliśmy, jak ten głos doszedł z nieba, kiedy z Nim razem byliśmy na górze świętej” (2 P 1,16-17). To wszystko stanowi również dzisiaj - dwa tysiące lat po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa - kryterium prawdziwości i wiarygodności apostoła i świadka, podobnie jak wtedy, kiedy mijało zaledwie dwadzieścia lat od Jego śmierci i zmartwychwstania. Każdy autentyczny apostoł w dziejach Kościoła musiał być poddany temu testowi. Rzeczywiście, niektórzy z nich, jak na przykład Ojcowie i Doktorzy Kościoła, ubogacają go swoją nauką i wywierają wpływ na jego życie właśnie dlatego, że byli ludźmi utrzymującymi bezpośredni kontakt z Jezusem Chrystusem, byli ludźmi tak bardzo kontemplatywnymi, jak byli nimi Paweł, Piotr i Jan. Jeśli być kontemplatywnym oznacza żyć w stałej i głębokiej komunii z Jezusem, zmartwychwstałym Panem, w takim razie jak można być apostołem nie będąc człowiekiem kontemplatywnym? A jak możesz być kontemplatywnym, jeśli nie poświęcisz czasu na osobistą i głęboką rozmowę z Chrystusem. Dlatego właśnie odprawiamy rekolekcje, a nie uczestniczymy w jakimś seminarium czy kursie odnowy teologicznej. Apostoł - człowiek Ducha W rozdz.19. Dziejów Apostolskich czytamy, że kiedy Paweł przybył do Efezu, spotkał tam grupę nawróconych, którzy nigdy nie słyszeli o istnieniu Ducha Świętego. Gdy dowiedział się o tym, położył na nich ręce i przekazał im Ducha Świętego. Jest to w końcu podstawowe zadanie apostoła: przekazywać innym Ducha Świętego. Dlatego też apostołowie jako pierwsi otrzymali Ducha Świętego: to właśnie miało stać się ich „specjalnością”, ich szczególnym wkładem w świat. To oni mieli najpierw doświadczyć przemieniającej mocy Ducha w swych sercach, by z kolei przekazywać tę moc innym. W rozdziale 8. Dziejów czytamy, że kiedy apostołowie dowiedzieli się o przyjęciu przez Samarię słowa Bożego, wysłali Piotra i Jana, by przekazali świeżo nawróconym Ducha Świętego. Nie wydawało się to zbyt uprzejme wobec diakona Filipa, który sam ewangelizował Samarię. Nie tylko apostołowie mogli przekazać Ducha Świętego. Powinien być do tego zdolny każdy chrześcijanin i prawdopodobnie Filip uczyniłby to równie dobrze. Wydawało się jednak, że to rola bardziej odpowiednia dla apostoła. Dlatego do Samarii udali się Piotr i Jan. Dowiadujemy się więc, że „modlili się za nich, aby mogli otrzymać Ducha Świętego. Bo na żadnego z nich jeszcze nie zstąpił (...). Wtedy więc wkładali Apostołowie na nich ręce, a oni otrzymywali Ducha Świętego” (8,15-17). Zauważmy jeden ważny szczegół: apostołowie modlili się przed nałożeniem rąk na tych dobrych mieszkańców Samarii. Przede wszystkim dzięki mocy modlitwy apostołowie przekazywali Ducha Świętego. Oni sami otrzymali Go po okresie intensywnej modlitwy poprzedzającej Pięćdziesiątnicę. Nic więc dziwnego, że w ten sam sposób przekazywali Go innym. Nie dziwi również fakt, że niezbyt chętnie godzili się na działalność, która odciągała ich nadmiernie od głównego zadania. Oto co mówią w rozdziale 6. Dziejów Apostolskich: „Nie jest rzeczą słuszną, abyśmy zaniedbali słowo Boże, a obsługiwali stoły (...). Upatrzcież zatem, bracia, siedmiu mężów spośród siebie, cieszących się dobrą sławą (...). Im zlecimy to zadanie. My zaś oddamy się wyłącznie modlitwie i posłudze słowa” (6, 2-4). Żyjemy w epoce „księży specjalistów”: ksiądz robotnik, ksiądz naukowiec, ksiądz artysta... W epoce, w której księża troszczą się, by zdobyć taką czy inną specjalizację jako pomoc dla swego apostolatu. Wszystko w porządku pod warunkiem, że podtrzymają w pełni to, co jest najbardziej charakterystyczne w ich powołaniu apostolskim: zdolność przekazywania innym Ducha Świętego. Według tego kryterium osądzałbym owoce naszych programów formacyjnych. Pod koniec formacji zapytałbym młodego kapłana wchodzącego w prace apostolskie: „Czy rzeczywiście masz Ducha Świętego? Czy ufasz, że będziesz Go mógł przekazywać innym z pomocą łaski Bożej?” A jeśli jego odpowiedź brzmi: „nie”, to w takim razie, jaki sens ma cała jego formacja, cała filozofia i teologia, całe przygotowanie w zakresie języków, homiletyki, liturgii, Pisma Świętego oraz w różnych dziedzinach nauk świeckich czy też innych? Cóż pomoże lekarzowi, jeśli jest ekspertem w dziedzinie literatury lub czegokolwiek innego, a jednocześnie zna się kiepsko na medycynie? Nasz młody kapłan może być znakomitym teologiem. Może nawet przybliżać innym teologię w najbardziej atrakcyjny sposób. Świat jednak nie łaknie teologii. Łaknie Boga. Pierwotny Kościół nie podawał ludziom teologii o Duchu Świętym. Teologia pojawiła się znacznie później. Najpierw Kościół ofiarowywał Ducha Świętego, doświadczenie Jego mocy. Człowiek głodny pragnie rzeczywistego pokarmu, a nie atrakcyjnych obrazów przedstawiających żywność. I oczywiście nie pragnie słów w miejsce posiłku. Czy nasze programy formacyjne są w pierwszym rzędzie pomyślane tak, by „wyposażyć” kapłanów nie tylko w słowa i pojęcia, lecz w Ducha Świętego? Czy jest to jedyna racja usprawiedliwiająca wszystkie zmiany, jakich dokonujemy w ich formacji seminaryjnej? Czy wszystko inne rzeczywiście schodzi na drugi plan? Co to znaczy być zdolnym do przekazania innym Ducha Świętego? Odpowiedzi może być wiele; ale istota rzeczy jedna: mieć umiejętność przemieniania serc i życia innych ludzi mocą własnego słowa oraz mocą własnej modlitwy. Spośród tych dwóch, zdolność przemieniania innych mocą modlitwy jest najważniejsza. Jest to moc, którą głównie posługiwał się Paweł, by czynić swój apostolat skutecznym i owocnym. Jego słowa zdawały się nie wywierać większego wrażenia na ludziach. Zgadza się on z oskarżeniem wysuwanym przez niektórych Koryntian, że jest kiepskim mówcą. Natomiast jakaż była moc jego modlitwy? Posługiwał się nią stale. Nieomal w każdym liście mówi, że nieustannie modli się za nawróconych. Pisze, na przykład, do Efezjan: „Dlatego zginam kolana moje przed Ojcem, od którego bierze nazwę wszelki ród na niebie i na ziemi, aby według bogactwa swej chwały sprawił w was przez Ducha swego wzmocnienie siły wewnętrznego człowieka. Niech Chrystus zamieszka przez wiarę w waszych sercach; abyście w miłości wkorzenieni i ugruntowani, wraz ze wszystkimi świętymi zdołali ogarnąć duchem, czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość, i poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę, abyście zostali napełnieni całą Pełnią Bożą” (Ef 3, 14-19). Paweł stara się przekazać chrześcijanom pewne duchowe dary (moc, siłę, wiarę, miłość), których nie można wyrazić samymi słowami (ponieważ chodzi o coś, co jest ponad słowami i poza wszelkim poznaniem). I widzimy, że jako prawdziwy apostoł stara się przekazać te dary mocą swojej modlitwy wstawienniczej. Nie ma innej drogi. W tym właśnie tkwi następna przyczyna, dla której apostoł wybiera samotność, by odprawić rekolekcje: ponieważ potrzebuje „napełnić się” Duchem Świętym. Duch Święty udzielany jest tym, którzy czuwają, modlą się i cierpliwie czekają, którzy mają odwagę oddalić się od świata, by mocować się z sobą i z Bogiem w samotności i milczeniu. Nic więc dziwnego, że wszyscy wielcy prorocy, w tym również sam Jezus, usuwali się na pustynię, by spędzić dłuższy okres w milczeniu, modląc się, poszcząc i podejmując walkę z mocami zła. Pustynia jest tyglem, w którym wytapia się osobowość apostoła i proroka. Pustynia, a nie rynek. Rynek jest miejscem, gdzie działa apostoł. Pustynia natomiast jest miejscem, gdzie się kształtuje, „hartuje” i otrzymuje zadanie oraz posłannictwo dla świata. Gdzie otrzymuje „swoją” ewangelię. Apostoł - człowiek rozeznania Istnieje jeszcze jedna racja, skłaniająca apostoła do odprawiania rekolekcji: uczą one rozeznawania, pomagają stworzyć i pogłębić w naszych sercach milczenie, w którym możemy usłyszeć głos Boga. A któż bardziej jak nie apostoł potrzebuje wsłuchiwać się nieustannie w głos Boga? Musi wsłuchiwać się, aby z kolei wiedzieć, co ma przekazać innym. A co ważniejsze, musi wsłuchiwać się, by wiedział dokąd iść, co i kiedy robić, do kogo mówić i w jakim momencie. W jakiż inny sposób może rozpoznać wolę Bożą? Apostoł jest człowiekiem obdarzonym misją. Tak ważne jest utrzymywanie stałego kontaktu z centralą! Znaczna część tego, co nazywamy naszą „działalnością apostolską”, nie jest niczym innym jak tylko niepohamowaną krzątaniną ukrywającą fakt, że właściwie spełniamy tylko naszą własną wolę. Nie poświęciliśmy odpowiedniego czasu, by oczyścić nasze serca od różnych sądów i nieuporządkowanych przywiązań czy uprzedzeń, aby dostrzec wolę Bożą przejrzystym wzrokiem. Nie wystarczy być pełnym entuzjazmu i dobrej woli. W rozdziale 10. Listu do Rzymian Paweł twierdzi, że faryzeusze pałali żarliwością ku Bogu, była to jednak dwuznaczna gorliwość i dlatego zamiast czynić dobro, wyrządzali prawdziwą szkodę. Przypominam sobie księdza, który pewnego dnia mi powiedział: „Teraz, kiedy powróciłem znów do modlitwy i zaczynam dostrzegać wszystko w świetle Ewangelii, patrzę ze smutkiem na minione lata, w których pracowałem dla Chrystusa. Zastanawiam się, czy rzeczywiście dokonałem czegoś dla Chrystusa, czy też, przeciwnie, przysporzyłem Mu znacznie więcej pracy, by naprawił wyrządzone przeze mnie szkody!” Jaka szkoda, że tak późno to sobie uświadomił. Stracił tyle czasu. W końcu na nowo zaczął wsłuchiwać się w głos Boga w swoim wnętrzu, zanim rozpoczął działanie. Kiedy zaczynamy „nastawiać uszu”, by uchwycić głos Boga, odkrywamy mnóstwo dźwięków bombardujących nasz słuch. Najgłośniejsze z nich i powtarzające się natarczywie odpowiadają naszym egoistycznym pragnieniom, natomiast najniebezpieczniejsze z tych dźwięków (chociaż niekoniecznie najgłośniejsze) to podszepty anioła ciemności, „księcia tego świata”, jak go nazwał Chrystus, wabiącego nas i zapraszającego do wejścia na drogę zdającą się przynosić chwałę Bogu, ponieważ ukazuje się nam jako anioł światłości (2 Kor 11, 14). Jeśli jednak idziemy za tymi podszeptami, sieją one spustoszenie w królestwie Chrystusowym. Oto dlaczego apostoł powinien być człowiekiem rozeznania. Spojrzenie jego musi być jasne, a słuch wyostrzony, jeśli chce odróżnić wolę Bożą od własnych pragnień i pragnienia Ducha Świętego od złego ducha. Dzieje Apostolskie przedstawiają apostołów jako ludzi starających się nieustannie dostrajać swoje wnętrze do głosu Ducha Świętego właśnie dlatego, że byli ludźmi modlitwy. W rozdziale 10. Piotr otrzymuje objawienie, by udał się do pogan. Jego pierwszą reakcją jest pobożne przerażenie. Mówi nam jednak Pismo Święte, że Piotr w tym czasie trwał na modlitwie, mógł więc przezwyciężyć swe religijne uprzedzenia i otworzyć się na tak nieoczekiwany Boży zamiar. Gdyby nie był człowiekiem modlitwy i gdyby tamtego wieczoru zamiast wyjść na taras i modlić się, rzucił się w wir działania, prawdopodobnie uczyniłby wiele dla sprawy Chrystusa. Czy byłby jednak zdolny otworzyć z takim powodzeniem Kościół na cały świat? Wystarczy przeczytać jego słowa z 11. i 15. rozdziału Dziejów Apostolskich, aby to docenić. Czas, który pozornie „tracił” na rozmowę z Bogiem i na odkrycie Jego woli, w rzeczywistości okazał się czasem, który później bardzo procentował. Z zazdrością myślę o tych ludziach z Dziejów Apostolskich, którzy tak bardzo pozostawali pod wpływem Ducha Świętego podczas całej swojej działalności apostolskiej. Ewangelista Filip zostaje wysłany przez Ducha na pustynną drogę prowadzącą do Gazy. Kto przy zdrowych zmysłach pomyślałby o tym, by udać się na ten pustynny obszar ziemi, by zbierać owoce pracy apostolskiej? Nie mogło o tym przekonać Filipa ani żadne planowanie, ani żaden raport, czy też dane statystyczne albo opracowanie socjologiczne. Jedynie Duch może nam ukazać tak absurdalne pozornie kierunki, jeśli tylko nie zagłusza nas wrzawa tego świata i naszych egoistycznych pragnień. Rozważmy ten wspaniały fragment z 16. rozdziału Dziejów Apostolskich, który powinien wzbudzać zazdrość każdego apostoła starającego się odkryć wolę Bożą co do siebie i swojej pracy: „Przeszli Frygię i krainę galacką, ponieważ Duch Święty zabronił im głosić słowo w Azji. Przybywszy do Myzji, próbowali przejść do Bitynii, ale Duch Jezusa nie pozwolił im, przeszli więc Myzję i zeszli do Troady. W nocy miał Paweł widzenie: jakiś Macedończyk stanął przed nim i błagał go: „Przepraw się do Macedonii i pomóż nam!” Zaraz po tym widzeniu staraliśmy się wyruszyć do Macedonii w przekonaniu, że Bóg nas wezwał, abyśmy głosili im Ewangelię” (Dz 16, 6-10). Paweł z pewnością utrzymywał stały kontakt z „centralą”. Wiemy z Drugiego Listu do Koryntian (rozdz.12), że był człowiekiem kontemplatywnym, nadzwyczajnym mistykiem. Jest jednak rzeczą oczywistą, że modlitwa nie była dla niego formą ucieczki, a jedynie sposobem poznania, dokąd się udać, ile czasu tam spędzić, co robić i co mówić. Był to stały, żywy i pełen miłości dialog ze zmartwychwstałym Panem, który dostarczał mu nie tylko potrzebnej orientacji, lecz także odwagi i męstwa. Po nawróceniu, przebywając na modlitwie w świątyni jerozolimskiej, wpadł w zachwycenie. Oto jego słowa: „Ujrzałem Go: „Spiesz się i szybko opuść Jerozolimę - powiedział do mnie - gdyż nie przyjmą twego świadectwa o Mnie”. A ja odpowiedziałem: „Panie, oni wiedzą, że zamykałem w więzieniach tych, którzy wierzą w Ciebie, i biczowałem w synagogach, a kiedy przelewano krew Szczepana, Twego świadka, byłem przy tym i zgadzałem się, i pilnowałem szat jego zabójców”. „Idź - powiedział do mnie - bo Ja cię poślę daleko, do pogan”” (Dz 22,17-22). Kiedy przebywa w Koryncie i sprawy przybierają zły obrót, ukazuje się znów zmartwychwstały Pan, by dodać mu odwagi. „W nocy Pan przemówił do Pawła w widzeniu: „Przestań się lękać, a przemawiaj i nie milcz, bo Ja jestem z Tobą i nikt nie targnie się na ciebie, aby cię skrzywdzić, dlatego że wiele ludu mam w tym mieście”” (Dz 18, 9-11). Podobnie kiedy został po raz ostatni aresztowany, sam Pan przyszedł go umocnić i powiadomić, że go dalej czeka: „Następnej nocy ukazał mu się Pan. „Odwagi! - powiedział - trzeba bowiem, żebyś i w Rzymie świadczył o Mnie, tak jak dawałeś o Mnie świadectwo w Jerozolimie”” (Dz 23,11). Jak nabyć to, co charakteryzuje apostoła? Sami nie możemy nic zrobić, aby „nabyć prawo” lub zasłużyć sobie na powołanie do apostolstwa. Jest to czysty dar Boży. Podobnie nie możemy nic zrobić, aby zasłużyć sobie lub nabyć to wszystko, co najbardziej wyróżnia apostoła, a co też jest czystym darem: spotkanie z Chrystusem, zdolność przekazania innym Ducha Świętego, rozeznanie woli Bożej. Możemy jednak działać tak, by otrzymać wspomniane dary od Pana. Możemy: gorąco ich pragnąć; nieustannie o nie prosić. Zwykle Chrystus ukazuje się ludziom wielkich pragnień, a Duch Święty udziela się im. W dniu, w którym zapłonie w waszym sercu gorące pragnienie Boga, radujcie się, ponieważ nie minie wiele czasu, a to pragnienie się spełni. Niestety, wielu nie ma nawet tego pragnienia. Nie odczuwają głodu Boga. Jeśli odnosi się to do ciebie, nie trać odwagi. Czy przynajmniej pragniesz odczuwać ten głód Boga? Tak? To znakomicie! Nie pozostaje ci nic innego, jak podjąć się tego, o czym wspomnieliśmy przed chwilą w drugim punkcie: prosić wytrwale na modlitwie. Módl się o łaskę spotkania z Chrystusem (jest to twoje prawo i przywilej jako apostoła). Proś, by Duch Święty zstąpił na ciebie. Módl się, byś odzyskał głód Boga. Z pewnością to wszystko nie powinno być dla ciebie zbyt trudne. Spocznij po prostu jak żebrak w obecności Pana i nie przestawaj wymachiwać swoją żebraczą miską, dopóki się nie wypełni. Nie przyjmuj odpowiedzi w formie: „Nie” lub „Później”. Bogu podoba się to pełne miłości naleganie, zwłaszcza jeśli dar, o który prosimy, odnosi się do Niego samego. Naśladujcie kobietę kananejską z 15. rozdziału Ewangelii Mateusza, która nie zrezygnowała nawet wtedy, kiedy spotkała się w sposób oczywisty z lekceważeniem ze strony Jezusa. Obdarzył ją Swoją miłością i podziwem. Albo też weźcie przykład z setnika (Mt 8, 5-13): Wystarczy, Panie, jedno Twoje słowo... Wystarczy, że wypowiesz tylko jedno słowo. Jakże życzliwie odpowiedział Jezus na tę modlitwę! Starajcie się więc podjąć jutro taką modlitwę. Wybierzcie sobie jakieś zdanie lub jakiś okrzyk i powtarzajcie go nieustannie: „Panie, naucz mnie modlić się”, albo: „Panie, pragnę Cię całym moim sercem”. Albo też zapożyczcie słów od psalmisty: „Dusza moja pragnie Ciebie”; „Jak łania pragnie wody ze strumieni, tak dusza moja pragnie Ciebie, Boże!”. Być może, że po jakimś czasie poczujecie się zmęczeni lub znudzeni. Mimo wszystko trwajcie dalej na modlitwie. Ani jedno słowo waszej modlitwy nie będzie zmarnowane. Bóg słyszy każde pojedyncze słowo błagania, które wypowiadają nasze wargi. Jeśli dla umocnienia naszej wiary opóźnia swoje przyjście, nie każe na siebie zbyt długo czekać. A wtedy waszym udziałem stanie się pasjonujące doświadczenie odkrycia ogromnej mocy modlitwy, jeśli dotychczas jeszcze tego odkrycia nie przeżyliście. Możecie jeszcze podjąć się czegoś innego, zwłaszcza jeżeli uważacie, że stanowicie „beznadziejny przypadek”. Możecie poprosić Matkę Bożą, by powiedziała za wami jedno słowo. Przypomnijcie sobie, czego dokonała podczas wesela w Kanie Galilejskiej. Jeśli zdobędziecie się na to, przeżyjecie jeszcze jedno nadzwyczajne doświadczenie (jeżeli dotychczas nie spotkaliście się z nim): że wpływ Maryi na Chrystusa jest olbrzymi i że apostoł znajduje w Jej wstawiennictwie źródło ogromnej siły, pociechy i pokoju. Rozdział trzeci Wewnętrzna gotowość do rozpoczęcia rekolekcji Po co odprawiać rekolekcje? Każdy z was przybył na te rekolekcje z pewnymi oczekiwaniami. Byłoby dobrze, gdybyśmy je sobie uświadomili. Uczestniczyłem czasami w spotkaniach grup, podczas których zaraz na początku proszono uczestników o wyrażenie swoich nadziei i obaw. Czego się obawiacie w związku z tym naszym spotkaniem? Wyobraźcie sobie, że po zakończeniu rozstajecie się z tą grupą - co chcielibyście stąd wynieść? Inaczej mówiąc, czego konkretnie spodziewacie się po tym spotkaniu? Odpowiedź może znacznie pomóc w określeniu sobie celów, a następnie osiągnięciu większych korzyści z doświadczenia związanego ze spotkaniem. Proszę was, byście szukali odpowiedzi na modlitwie - albo dzisiejszej nocy, zanim udacie się na spoczynek, albo podczas porannej modlitwy. Postawcie sobie pytanie: czy doświadczam jakichś lęków podejmując te rekolekcje? Jaka jest ich natura? Czy rozpocząłem te rekolekcje z jakimiś oczekiwaniami? Z jakimi konkretnie? Ludzie przychodzą z różnymi oczekiwaniami. Niektórzy chcą pogłębić swoje życie modlitwy. Inni pragną przezwyciężyć jakieś wady lub uwolnić się od nieuporządkowanych przywiązań lub lęków. Jeszcze inni pragną odkryć, czego Bóg od nich oczekuje. Po uświadomieniu sobie własnych lęków i skonkretyzowaniu oczekiwań, być może zechcesz porozmawiać o tym ze swym kierownikiem duchowym lub ze mną, by wspólnie zastanowić się, co mógłbyś zrobić w tych dniach, by osiągnąć wytyczone cele. Ludzie słusznie spodziewają się po rekolekcjach doświadczenia Boga, głębokiego i intensywnego spotkania z Nim. Chodzi bowiem o rekolekcje, a nie o jakieś spotkanie typu seminaryjnego. Nie chodzi o przybliżenie wam teologii czy nawet „duchowości”, lecz umożliwienie doświadczenia. Doświadczenia Boga, doświadczenia zakochania się w Nim i odczucia, że jesteście przez Niego bardzo kochani. Ten rodzaj doświadczenia zostawi głęboki ślad w waszych sercach, a do tego nie jest zdolna ani teologia, ani cała mądrość tego świata, chociaż mogą okazać się dobre i pożyteczne w odpowiednim miejscu i czasie. Jako uważający się za apostołów, potrzebujemy w sposób szczególny tego doświadczenia w naszym życiu, jeśli chcemy ofiarować innym nie zwykłe formuły odnoszące się do Boga, lecz samego Boga. Jak możemy ułatwić innym dostęp do Boga lub Jezusa Chrystusa, jeśli nigdy dotychczas nie spotkaliśmy się z Nim? Wiecie z pewnością, że świat dzisiejszy ma dosyć...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin