Montgomery+Lucy+Maud+-+Szczęśliwa+pomyłka.pdf

(466 KB) Pobierz
343975938 UNPDF
L UCY M AUD M ONTGOMERY
S ZCZĘŚLIWA POMYŁKA
P RZEŁOŻYŁY J OANNA K AZIMIERCZYK I J OLANTA W NUK
S ZCZĘŚLIWA POMYŁKA
O mój Boże! — biadoliła Nan Wallace, kręcąc się na sofie stojącej w ślicznym salonie. —
Nigdy przedtem nie sądziłam, że dni mogą się tak dłużyć.
— Biedactwo! — współczuła jej siostra. Maude, która szybko porządkowała pokój. Tego
wymagała od nich mama. Właściwie to Nan powinna sprzątać w tym tygodniu, ale trzy dni
temu skręciła nogę i nic nie mogła robić, tylko leżeć na sofie. Zwykle pełna energii, miała już
dość bezczynności.
— Przepadnie dzisiejszy piknik! — westchnęła. — Całe lato na niego czekałam. I dzień jest
idealny. A ja muszę siedzieć w domu i leczyć nogę.
Nan popatrzyła mściwie na obandażowaną stopę. Maude tymczasem wychyliła się przez
okno, aby zerwać kilka pnących róż. Pozdrowiła kogoś przechodzącego ulicą.
— Kto to był? — spytała Nan.
— Florrie Hamilton.
— Czy ona idzie na piknik? — głos Nan brzmiał obojętnie.
— Nie. Nie dostała zaproszenia. Pewnie się go nawet nie spodziewała. Wie, ze nie należy do
naszej paczki. Chyba czuje się okropnie samotna w szkole. Wiele dziewcząt uważa, ze to
śmieszne, gdy zwykły majster z fabryki posyła córkę do prywatnej szkoły panny Braxton.
— Mimo wszystko powinna zostać zaproszona na piknik — ucięła Nan. — Nawet jeśli nie
należy do naszej paczki, to chodzi do naszej klasy. Ale nie sądzę, żeby się dobrze bawiła. Nie
sądzę też, że przyjęłaby zaproszenie. Trzeba przyznać, że nie zabiega o towarzystwo koleżanek.
Ktoś mógłby pomyśleć, że nie ma dobrze w głowie.
— Jest najlepszą uczennicą w klasie — przyznała Maude, układając róże w wazonie i
stawiając je na stole, tuż przy łokciu Nan.
— Co zrobić, skoro Patty Morrison i Wilhelmina Patterson mają najwięcej do powiedzenia
w kwestii pikniku. A one nie chciały jej zaprosić. Popatrz Nan, czy te róże nie są cudowne?
Będą ci dotrzymywać towarzystwa.
— Życzę sobie lepszego towarzystwa niż róże — zadecydowała Nan, energicznie trzepiąc
poduszkę. — Nie mam zamiaru siedzieć samotnie przez całe popołudnie, podczas gdy ty
będziesz się świetnie bawić na pikniku. Napisz w moim imieniu liścik do Florrie Hastings,
dobrze? Licz na moją wdzięczność, gdy sama skręcisz nogę.
— Co mam napisać? — spytała Maude, posłusznie sięgając po papeterię.
— Spytaj po prostu, czy przyszłaby dziś po południu, rozweselić biedną kalekę. Wiem, że
przyjdzie. Bardzo lubię jej towarzystwo. Wyślij Dicka, aby nadał list.
— Zastanawiam się, czy Florrie Hamilton poczuła się urażona brakiem zaproszenia na
piknik — Maude z roztargnieniem włożyła list do koperty i zaadresowała ją.
Florrie Hamilton mogłaby odpowiedzieć na to pytanie. Rankiem szła oświetloną słońcem
ulicą i czuła się dotknięta bardziej, niż chciała się do tego przed sobą przyznać. Nie zależało jej
na pikniku. Nan Wallace miała rację, że nie bawiłaby się dobrze wśród tłumu dziewcząt,
patrzących na nią z góry albo ignorujących jej towarzystwo. Ale gdy się jest jedyną dziewczyną
w szkole, która nie otrzymała zaproszenia! Na samą myśl o tym usta Florrie wygięły się w
podkówkę.
— Poproszę tatę, aby po wakacjach przeniósł mnie do szkoły publicznej — wymamrotała.
— Nienawidzę szkoły panny Braxton.
Florrie dopiero niedawno zamieszkała w Winboro. Jej ojciec dostał pracę w największej
fabryce w tym małym mieście. Z tego powodu, niektóre źle wychowane dziewczynki
lekceważyły ją, a inne wcale nie zwracały na nią uwagi. To prawda, że na początku kilka z nich
chciało się zaprzyjaźnić, ale Florrie nie zareagowała, zauważyła bowiem nastroje panujące w
szkolnym środowisku. Poza tym dano jej do zrozumienia, że jest nudna. Coraz bardziej
zamykała się w sobie i stała się tak samotna w szkole panny Braxton jak rozbitek na bezludnej
wyspie.
— Nie lubią mnie z powodu moich nieładnych sukienek i dlatego, że mój tato nie ma
pieniędzy — myślała z goryczą. I faktycznie taka opinia przeważała wśród uczennic szkoły
panny Braxton, co bardzo komplikowało sprawy.
— Florrie, list do ciebie — oznajmił jej brat Jack, gdy zegar wybił południe. — Wziąłem go
z poczty, po drodze do domu. Od kogo?
Florrie otworzyła wykwintną, pachnącą kopertę i przeczytała list z miną, która najpierw
wyrażała zdumienie, a potem nagłą radość.
— Posłuchaj, Jack! — zawołała podniecona.
Droga Florrie!
Nan jest uwiązana w domu i leży w pokoju na sofie, z powodu skręconej kostki. Ponieważ
dziś będzie sama w domu, czy nie przyszłabyś spędzić z nią popołudnia? Bardzo chce, żebyś
przyszła, bo czuje się samotna i uważa, że tylko ty możesz ją rozweselić.
Serdeczności,
Maude Wallace
— Pójdziesz? — dopytywał się Jack.
— Tak. Nie wiem. Pomyślę jeszcze — odpowiedziała Florrie nieprzytomnie. Prędko
pobiegła na górę, do swego pokoju.
— Co mam zrobić? — zastanawiała się. — Pójdę, Założę się, że Nan napisała do mnie z
litości, bo nie dostałam zaproszenia na piknik. Ale mimo wszystko, to miło z jej strony. Zawsze
mi się wydawało, że polubiłabym Wallace’ówny, gdybym miała okazję poznać je bliżej. One
jedyne dobrze mnie traktowały. Właściwie, nie wiem dlaczego, w ich towarzystwie czuję się
głupia i zapominam języka w gębie. Bądź co bądź pójdę.
Tego popołudnia do pokoju Nan weszła pani Wallace.
— Nan, kochanie. Przyszła Florrie Hamilton.
— Florrie Hamilton?
— Tak. Wspomniała coś o liście, jaki dziś rano otrzymała od ciebie. Mam ją wprowadzić?
— Oczywiście — potwierdziła słabym głosem Nan. Po wyjściu matki opadła na poduszki i
zaczęła intensywnie myśleć.
— Florrie Hamilton! Maude musiała przez pomyłkę zaadresować do niej list. Ale Florrie nie
może dowiedzieć się o tym nieporozumieniu. Nie może się nawet domyślać. O Boże! Czy
znajdę jakiś temat do rozmowy z nią. Ciężko będzie przy jej nieśmiałości.
Dalsze refleksje zakłóciło wejście Florrie. Nan wyciągnęła rękę na powitanie i uśmiechnęła
się przyjaźnie.
— To bardzo miło z twojej strony, że poświęcasz popołudnie na wizytę u inwalidki — rzekła
serdecznie. — Nie możesz sobie wyobrazić, jaka czułam się samotna po wyjściu Maude.
Zdejmij kapelusz i wybierz najwygodniejsze krzesło.
Dzięki ciepłemu powitaniu zakłopotanie Florrie znikło i dziewczynka poczuła się zupełnie
swobodnie. Usiadła w bujanym fotelu, a na widok wazonu z różami jej oczy roziskrzyły się.
Widząc to Nan odezwała się: — Czyż nie są piękne? My, Wallace’owie bardzo lubimy pnące
róże. Nasza prababcia przywiozła sadzonki z Anglii sześćdziesiąt lat temu. Rosną tylko tutaj.
— Wiem — uśmiechnęła się Florrie. — Poznałam je, jak tylko weszłam do pokoju. Takie
same róże pną się wokół domu babci Hamilton w Anglii. Zawsze je bardzo lubiłam.
— W Anglii! Byłaś w Anglii?
— Tak — roześmiała się Florrie. — I zwiedziłam prawie wszystkie kraje na kuli ziemskiej, a
przynajmniej te, do których zawijał statek.
— Coś podobnego! Na serio?
— Tak. Pewnie nie wiesz, że nasza „obecna mama”, jak czasami mawia Jack, jest drugą
żoną taty. Prawdziwa mama zmarła, kiedy byłam małym dzieckiem i wychowywała mnie
bezdzietna ciotka. Jej mąż był kapitanem statku i ciocia wyruszała z nim w każdy rejs. Z
konieczności ja też pływałam. Prawie wyrosłam na pokładzie statku. Wspaniale spędzaliśmy
czas. Nigdy nie chodziłam do szkoły. Przed małżeństwem moja ciocia pracowała jako
nauczycielka, więc to ona mnie uczyła. Dwa lata temu, kiedy skończyłam czternaście lat, tato
ponownie się ożenił i chciał, żebym zamieszkała razem z nimi. Przeprowadziłam się więc,
chociaż na początku żal mi było opuszczać ciocię, drogi, stary statek i zrezygnować z podróży.
— Opowiedz mi o podróżach — poprosiła Nan. — Dlaczego nigdy nie pisnęłaś ani słowa na
ich temat? Ja uwielbiam słuchać opowieści o zamorskich krajach, zwłaszcza kiedy
opowiadający sam je odwiedził. Mów, proszę, a ja będę słuchać i zadawać pytania.
Florrie rozpoczęła wspomnienia. Nie jestem pewna, która z nich była bardziej zdziwiona jej
płynną mową i doskonałymi opisami różnych krajów, często okraszanymi żartem i
humorystycznymi scenami. Popołudnie szybko minęło. Florrie wyszła o zmroku po wspaniałym
podwieczorku podanym w pokoju Nan. Otrzymała zaproszenie do złożenia kolejnej wizyty.
— Świetnie się czułam w twoim towarzystwie — przyznała szczerze Nan. — Odwiedzę cię,
jak tylko stanę na nogi. Ale nie czekaj tak długo. Bądźmy dobrymi koleżankami bez większych
ceregieli.
Kiedy Florrie poszła już do domu z lekkim sercem i uśmiechem szczęścia na twarzy, wróciła
z pikniku spalona słońcem, zadowolona Maude.
— Bawiłyśmy się świetnie! — zawołała. — Żal mi cię było, że musisz tkwić tutaj. Czy
Florrie przyszła?
— Przyszła. Maude, zaadresowałaś list do Florrie Hamilton zamiast do Florrie Hastings.
— To niemożliwe, Nan! Jestem pewna…
— Zaadresowałaś. I ona przyszła. Strasznie się zdziwiłam na początku.
— Myślałam o niej adresując list i przez pomyłkę musiałam napisać jej nazwisko. Tak mi
przykro…
— Nie ma powodu. Już dawno tak się dobrze nie bawiłam. Czy wiesz Maude, że ona
zwiedziła prawie cały świat. Kiedy Florrie pozbędzie się oschłości, staje się mądra i dowcipna.
Nie ta sama dziewczyna! Absolutnie cudowna!
— Cieszę się, że tak miło razem spędziłyście czas. Czy wiesz, że niektóre dziewczynki
oburzyły się, że nie została zaproszona na piknik? Stwierdziły, że to zwykły brak wychowania i
że to wina nas wszystkich, nawet jeśli decyzję podjęły Patty i Wilhelmina. Wydaje mi się, że
wszystkie stałyśmy się snobkami w szkole panny Braxton i wstyd mi za to.
— Poczekaj tylko na rozpoczęcie roku szkolnego — powiedziała tajemniczo Nan. Ale
Maude zrozumiała.
Nie musiały jednak czekać na rozpoczęcie roku szkolnego. Już dużo wcześniej dziewczynki
z Winboro odkryły, że Wallace’ówny zaprzyjaźniły się z Florrie Hamilton. Jeśli Nan i Maude
polubiły ja to coś w niej musi być, rozumowały. Stopniowo dziewczynki odkryły to samo co
Nan, że pełna humoru Florrie jest świetna towarzyszka kiedy tylko zapomni o nieśmiałości. W
nowym roku szkolnym Florrie została ulubienicą całej klasy. Pomiędzy nią, a Nan Wallacc
zawiązała się piękna przyjaźń, która stopniowo umocniła się i przetrwała całe życie.
— A wszystko dzięki temu, że Maude w roztargnieniu napisała Hamilton zamiast Hastings
— rzekła do siebie Nan pewnego dnia. Ale Florrie Hamilton nigdy się o tym nie dowiedziała.
B LIŹNIĘTA I ŚLUB
Czasami Johnny i ja rozważamy, jak by się sprawy potoczyły, gdybyśmy nie wyjechali na
ślub kuzynki Pameli. Ja sądzę, że Ted wróciłby kiedyś, ale Johnny nie zgadza się ze mną. Jest
chłopcem, więc pewnie wie lepiej. Z pewnością nie wróciłby przed upływem czterech lat. Tak
czy owak, wybraliśmy się w podróż i wszystko się dobrze skończyło. Ted powiedział, że
jesteśmy parą opatrznościowych bliźniąt.
Johnnyemu i mnie nawet nie przyszło do głowy, że mielibyśmy nie pojechać na ślub kuzynki
Pameli, ponieważ zawsze łączyła nas przyjacielska zażyłość. Pamela napisała do taty i mamy,
aby Johnnyego i mnie koniecznie zabrali ze sobą, ale oni chcieli mieć święty spokój. Naprawdę.
Chociaż nasi rodzice nie są wcale gorsi od innych. Nawet biorąc pod uwagę wszystkie za i
przeciw, nie można było wybrać sobie lepszych. Doskonale jednak wiedzieliśmy, że chętnie
zostawią nas w domu, aby uniknąć wspólnej podróży. Wuj Fred nie dziwi się, bo uważa nas za
parę wcielonych diabłów, które psocą i wszystkich trzymają w strasznym napięciu. Ja jednak
sądzę, że uwzględniając rozmaite pokusy, na jakie życie nas wystawia, nie jesteśmy tacy źli. A
bliźnięta mają podwójną liczbę pokus.
W każdym razie, mama i tata postanowili, że zostaniemy w domu pod opieką Hannah Jane.
Spadło to na nas jak grom z jasnego nieba. Na początku myśleliśmy, że to zwykłe żarty.
Czuliśmy, że po prostu musimy jechać na ślub Pameli. Nigdy nie byliśmy na żadnym ślubie i
strasznie chcieliśmy zobaczyć choć jeden. Poza tym napisaliśmy ślubną odę do Pameli, i
zamierzaliśmy z nią wystąpić. Johnny, który miał ją recytować, ćwiczył już od tygodnia za
powozownią. Większą część ja napisałam. Pisanie poezji przychodzi mi łatwo. Johnny pomagał
mi tylko w znajdowaniu rymów. Najtrudniejszą rzeczą w całej poezji jest znalezienie
odpowiedniego rymu. Johnny podawał rym, a ja pisałam wers i świetnie nam razem szło.
Kiedy w końcu dotarło do nas, że tata i mama faktycznie nie zamierzają nas zabrać,
straciliśmy chęć do życia. Tej nocy w łóżku naciągnęłam kołdrę na głowę i ryczałam z żalu. Nie
mogłam się powstrzymać, gdy pomyślałam o białej, jedwabnej sukni Pameli, tiulowym
welonie, druhnach i całej reszcie. Johnny najbardziej żałował uczty weselnej. Ale wiecie, jacy
są chłopcy.
Tata i mama odjechali porannym pociągiem, przykazując nam nie sprawiać kłopotów
Hannah Jane. Lepiej było powiedzieć Hannah Jane, żeby nie sprawiała nam kłopotów. Ona się
bardziej przejmuje naszym wychowaniem niż mama.
Po ich wyjeździe siedziałam na progu, gdy zjawił się Johnny z zagadkową i stanowczą miną.
Wiedziałam, że musiał wymyślić coś świetnego.
— Sue — głos Johnnyego brzmiał tajemniczo — jeśli masz w sobie żyłkę awanturniczą,
możesz ją teraz pokazać. Jak masz trochę ikry, pojedziemy na ślub Pameli.
— W jaki sposób? — spytałam, gdy już ochłonęłam z wrażenia.
— Po prostu pojedziemy. Pociągiem o dziesiątej, który dojeżdża do Marsden o jedenastej
trzydzieści. Ślub jest dopiero o dwunastej, więc zdążymy bez problemu.
— Ale nigdy przedtem nie jechaliśmy pociągiem i nigdy nie byliśmy w Marsden —
wyjąkałam.
— Jasne. Zaraz zaczniesz wynajdywać różne przeszkody — pogardliwie stwierdził Johnny.
— Myślałem, że masz więcej odwagi.
— Ależ mam, Johnny — przytaknęłam ochoczo. — Jestem odważna jak lew i zrobię
wszystko, co zechcesz. Czy jednak nie doprowadzi to rodziców do wściekłości?
— Na pewno. Ale jak się znajdziemy na miejscu, nie odwiozą nas przecież zaraz do domu i
zobaczymy ślub. Potem wymyślą jakąś karę, bez wątpienia, ale co zobaczymy to nasze. Nie
rozumiesz?
Rozumiałam. Poszłam na górę przebrać się. Ślepo zaufałam we wszystkim Johnnyemu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin