rozdział 5.pdf

(617 KB) Pobierz
266943798 UNPDF
Rysunek do rozdziału wykonała moja Kicia. Jesteś super.
Rozdział powstawł przy pomocy Kingi, tam gdzie humor sytuacyjny mnie przerastał, 
pomagała swoim geniuszem.
Dzięki dziewczyny
266943798.001.png
Jacques dokładnie widział moment, w którym Shea odkryła prawdę. Jej serce uderzało 
nieregularnie; cichy płacz, będący próbą zaprzeczenia pobrzmiewał w jego myślach. Uwierzyła, że 
stała się wampirem. Co jeszcze mogła wywnioskować z tej niewielkiej ilości informacji, które 
posiadała?  W jej myślach królowała rozpacz tak wielka, że stawała się zagrożeniem dla życia. 
Leżał bardzo spokojnie, zbierając siły, by móc powstrzymać konsekwencje głupich decyzji, jakie w 
tym stanie mogła podjąć. Cierpliwie czekał, śledząc myśli i wskazówki, jakie dawało jej ciało. 
Samotność była dla niego niczym powolna śmierć. Nie był gotowy by ją znieść, jeśli jego 
umysł nie był niczym cień w jej myślach. Niepokój wybuchł w nim pokrywając ciało delikatną 
powłoką błyszczącego potu. Każda cząstka w nim chciała zmusić ją do powrotu. Ale jednocześnie 
jakaś jego część chciała, by powróciła do niego z własnej, nieprzymuszonej woli. Chciał jak 
najszybciej odzyskać siły. 
Co powiedziała? Jej matka pochodziła z Irlandii. Shea nie wierzy, że jest taka jak on. A co 
jeśli naprawdę nie jest? Co, jeśli przypadkowo ją zmienił? Nigdy nie zakładał takiej możliwości. 
Ich połączenie było silne. To przekraczało męskie granice pojmowania. Jacques'owi wydawało się, 
że znał ją na długo przed tym, jak zdrajca oddał go w ręce ludzkich rzeźników, w szaleństwo które 
spowodowało utratę pamięci. Odczuwała jego cierpienie i udrękę. Czuł ją i na pewno się nie mylił. 
Był pewien, że zna ją od zawsze, że jest jego partnerką. Kiedy nie przychodziła, każdą chwilę 
przytomości w wiecznym piekle, spędzał na zbieraniu sił, by nagiąć jej wolę. A co jeśli ona jest 
człowiekiem? Był tak nieostrożny i okrutny przy pierwszym spotkaniu, chcąc związać ją ze sobą, 
zapanować nad nią.
Przywołał wszystko co mógł z tamtej chwili.  Trzy razy wymienili krew. Psychiczne  
zdolności.  Człowiek posiadający nadnaturalne zdolności mógł przejść transformację, jeśli 
trzykrotnie wymienił krew, a ściśle określone warunki zostały spełnione. Zamknął oczy w poczuciu 
winy, a żal przetaczał się przez jego głowę niczym głaz. Jeśli naprawdę była człowiekiem, to 
wyjaśniało jej dziwne zwyczaje żywieniowe i resztę potrzeb. Nigdy nie zachowywała należytej 
ostrożności i nie badała terenu przed opuszczeniem domu.  Nie wiedziała jak.  Powiedziała, że nie 
potrafi zatrzymać swego serca i płuc. Nie sypiała uzdrawiającym snem Karpatian.
Przeklinał szpetnie sam siebie. W noc, kiedy czuła się tak strasznie źle, przechodziła 
przemianę. Nie było innego wyjaśnienia. Wierzyła, że zaraziła się jakimś silnym wirusem grypy. 
Nienawidził siebie, za to, że miał tak straszne luki w pamięci. Wracały jedynie fragmenty, a ona 
cierpiała z powodu tej niewiedzy. 
Ich związek był tak silny, że nie przeszło mu przez myśl, że mogła nie być Karpatianką. 
Rozmyślał nad jej odwagą, tak charakterystyczną dla kobiet jego rasy, gdy zapuściła się do jego 
więzienia i uwolniła go. To było całkiem nieprawdopodobne do uwierzenia że ludzka kobieta była 
tak pełna współczucia i odwagi by powrócić do jego cmentarza po sposobie, w jaki ją potraktował.
Była przerażona, ale wróciła po niego. 
Nocna bryza niosła zapach. Zwierzyna, całkiem blisko. To nie był człowiek, ale świeża 
krew mogła przyspieszyć leczenie. Gdyby mógł pożywić się wystarczająco, dałby radę bezpiecznie 
przeprowadzić przemianę tak, by Shea mogła pozostać przy życiu. Odmawiała przyjęcia krwi. Być 
może nie robiła tego z przekory. Może nie mogła się pożywić. Skupił się, odetchnął głęboko i 
posłał wezwanie. Blisko, coraz bliżej, na ganku, pierwszy krok wewnątrz domu. Pierwsza łania, 
zwykle nieśmiałe i płochliwe zwierzę, przeszła przez pokój, podążając w stronę łóżka. Ciemnymi, 
łzawymi oczami patrzyła na niego. Druga i trzecia skoncentrowane czekały na jego działania. 
Ogromny głód. Ostre kły wynurzyły się z jego ust, chwycił pierwszą łanię z ogromną siłą i 
znalazł pulsującą aortę na jej szyi. Szał rósł w nim, przepływał przez niego, powitał go. Gorąca 
krew, tętniąca życiem, słodka i mocna, przelewała się do jego osłabionego organizmu, wypełniając 
wyschnięte komórki. Pił zachłannie, próbując ugasić nienasycony głód. Okaleczone ciało pożądało 
ciemnej, życiodajnej cieczy.
Shea podniosła twarz ku gwiazdom, czując łzy na policzkach. Gardło paliło ją i bolało, a 
klatkę miała niczym w imadle. Jeśli jej ojciec był tym, kim Jacques, ten zanieczyszczając jej krew, 
dokończył dzieło jej ojca. Nie chciała mieszać próbek swojej krwi z krwią Jacquesa, gdyż była zbyt 
zmęczona. Pasowały do siebie idealnie. 
Shea robiła wszystko by odzyskać panowanie nad sobą. Musiała pomyśleć; to było jej 
jedynym ratunkiem. Jej umysł mógł przezwyciężyć każdy problem. Odetchnęła głęboko, 
uspokajająco, jak zawsze w stresujących sytuacjach. Pomyślała o Jacquesie, takim samotnym i 
bezradnym. Nie mogła go zawieść. Nigdy go nie zostawi, takiego bezbronnego. Musi dostarczyć 
mu wszystko, czego potrzebuje do przeżycia. Dłużej nie mogła nie jeść, ani nie pić nic oprócz 
wody. Nie mogła podjąć żadnego działania, dopóki nie będzie pewna z czym ma do czynienia. 
Szła w dół rzeki, ciągle oddalając się od chaty. Czuła się bardzo samotna. Umysł nalegał by 
wróciła do niego. Chciała poczuć jego ciepło, uspokajający dotyk. Ta myśl obróciła ją w miejscu. 
Oczywiście, to co mówił Jacques, było prawdą. Była samotna przez całe życie. Nie potrzebowała 
nikogo, a już najmniej istoty z potrzaskanym umysłem, w której drzemał morderca. Wiedziała, że 
nie cierpi, że od czasu jak opuściła chatkę nic złego się z nim nie działo.
Celowo brnęła strumieniem dalej, lodowata woda otrzeźwiała ją, paraliżując ciało, ale nie 
umysł.  Shea opierała się wzajemnej więzi wykorzystując wolę, silną i zdyscyplinowaną przez 
izolację w dzieciństwie,. Woda była tak przeraźliwie zimna, że nie czuła stóp, ale pomagała 
oczyścić myśli.
Jacques upuścił trzecią łanię i odetchnął głęboko. Shea miała bardzo silną wolę. Opierała się 
więzi, bo to wydawało się jej najlepszym rozwiązaniem dla siebie. Jej dzieciństwo zostało 
zamienione w piekło a jednak przetrwała, i stała się silną, błyskotliwą, odważną kobietą. Pragnął 
uspokoić ją, uciszyć rozterki, ale wiedział również, że nie przyjmie od niego pomocy. Miała 
powody by się go obawiać. Wiedział i pamiętał dlaczego. Zdrada. Ból. Wściekłość. Tak niezdarnie 
obchodził się ze wszystkim, nieumiejętnie przeprowadził ją przez przemianę.
Jeleń poruszył się, niezdarnie stanął na nogi i potykając się powoli ruszył do lasu. Jacques 
mógł wysuszyć je do końca, wypijając każdą kroplę krwi, tak konieczną do uzdrowienia ciała, ale 
Shea mogłaby wziąć go za potwora. Jego ciało dostrajało się do jej, spragnione jej zapachu, widoku 
i dotyku. Być może był potworem. Nie wiedział nic poza tym, że jej potrzebuje.
Shea błąkała się bez celu aż do chwili w której zdała sobie sprawę, że nie potrafi myśleć o 
niczym innym, jak tylko o Jacquesie. Pustka w srodku niej ziała niczym ogromna, czarna dziura. 
Skóra pulsowała potrzebą a umysł pogrążał się w chaosie myśli – skontaktować się, ciągle, zawsze, 
­ tak silnym że walka stawała się zbyt trudna i wyczerpująca. 
A co jeśli coś mu się stało? Po raz kolejny wkradł się w jej mysli nieproszony, niepożądany, 
a jej poczucie odosobnienia i przerażenia strasznymi zdarzeniami wzrosło. Ogarnął ją żal, spowijał , 
odsuwając na bok logikę i rozsądek a pozostawiając na pastwę surowych emocji. Dłużej nie mogła 
funkcjonować w takim stanie i wiedziała o tym. Czy duma pozwalała jej czy nie, nie miała innego 
wyboru, jak tylko zawrócić. Było to tak samo upokażające jak przerażające. Jacques uzyskał 
większą kontrolę nad nią w czasie krótszym niż sądziła. Nie miała innej możliwości w tej chwili jak 
tylko zaakceptować to.
Szła wolno, niechętnie a lęk rósł z każdym krokiem zbliżającym ją do chatki. Ale im bliżej 
Jacquesa była, tym lżejsze stawało się jej serce. Na samym skraju polanki przed domem, trzy 
ogromne jelenie odpoczywały pod gałęziami kołyszącymi się na wietrze. Przystanęła, przez chwilę 
przyglądając im się, zbyt świadoma tego, co się wydarzyło. Weszła na ganek, zawahała się chwilę 
ale po chwili przestąpiła próg chatki.
Jacques leżał nieruchomo na łóżku z szeroko otwartymi czarnym oczami, bez 
jakiegokolwiek mrugnięcia. Shea poczuła jakby zapadała się w czarną, bezdenną głębię. Wyciągnął 
rękę w jej stronę. Nie chciała do niego podejść, ale musiała. Potrzebowała. Jakaś część umysłu 
analizowała, jak to się działo, ale podeszła bez walki z przymusem. 
Jego zadziwiająco ciepłe palce objęły jej lodowato zimne, zamknął jej dłoń w swojej. 
Przyciągał delikatnie aż nie miała innego wyboru jak usiąść, a potem położyć się obok niego. 
Nawet na chwilę jego czarne oczy nie pozwoliły jej na odwrócenie wzroku. 
­ Jesteś przemarznięta, Wiewióreczko.  Łagodnym szeptem pieścił jej skórę, hipnotyzował 
umysł, rozpędzał chaos, zastępując go ciszą, ciepłem i spokojem.  ­ Pozwól, rozgrzeję cię. 
Dotknął jej twarzy, obrysował palcami każdą delikatną kostkę, pogładził gardło. Zamrugała 
zmieszana i niepewna, czy to jawa czy może sen. Poruszyła się niespokojnie. Po raz kolejny zaczęła 
rozważać wszystkie posiadane informacje, ale nie mogła wyzwolić się spod magnetyzującego 
spojrzenia. Jakaś jej część nie chciała. Chciała pozostać pod jego wypływem jak najdłużej, być 
odkrywaną, należeć do niego. 
Ignorując krzyk bólu pochodzący z ciała, Jacques przesunął się tak, że połową swego 
potężnego ciała przycisnął ją do łóżka. Kontunuował delikatną pieszczotę, dotykał wrażliwych linii 
na jej gardle, by w końcu zsunąć dłoń na dekolt odłonięty przez bawełnianą bluzeczkę. 
­ Poczuj, jak nasze serca biją w jednakowym rytmie.  Odsunął na bok delikatną tkaninę, tak 
że jej pełne piersi zalśniły srebrzystym blsku księżyca. 
Poczuł protest jej umysłu, ale szmer miękkiego głosu sprawiał, że coraz głębiej poddawała 
się działaniu jego uroku. W otchłani oczu krył się głód, ogień i potrzeba. Uwięził jej szmaragdowe 
oczy intensywnością i pożarem swoich. Jednym cięciem ostrych jak brzytwa pazurów sprawił, że 
materiał opadł miękko na podłogę. Odnalazł dłonią ciepłą miękkość i wciąż trzymając ją pod 
wpływem czarnych oczu, powoli opuścił głowę. 
Oddech uwiązł jej w gardle, gdy jego idealne usta unosiły się zaledwie kilka cali nad jej 
ciałem. Rozpalił ją. Płonęła. Długie rzęsy opadły, gdy zamknął jej usta w swoich, słodkim 
pocałunkiem. Była bliska krzyku, gdy pod jego dotykiem przez jej ciało nagle przelała się fala 
ciekłego żaru. Badał pieszczotą każdy centymetr jej ust, wymagający, delikatny, zaborczy, głaskał 
językiem jej kły, opętany męską żądzą posiadania.
Porzucił jej usta, by pokryć wilgotnymi śladami pocałunków szyję, ramiona i schodził niżej, 
by odnaleźć aksamitną wypukłość piersi. Shea wplotła palce w jego włosy, zacisnęła pięści na 
miękkich kosmykach podczas gdy on pieścił językiem, szukając pulsu. Jej ciało zacisnęło się w 
oczekiwaniu. Drażnił ją delikatnie zębami, poruszając się ponownie tak, że zadrżała z rozkoszy, 
gdy wilgotnymi i ciepłymi ustami obrysowywał linię jej piersi.  Pragnę cię, Sheo. Potrzebuję cię. 
I to była prawda. Ciało nie chciało poddać się pragnieniu, jeszcze zbyt osłabione. Ranił się, 
ból walczył z pożądaniem. Skóra go paliła i była nieznośnie delikatna. Niechętnie uwolnił jej pierś 
od pieszczoty, zmieniając pozycję tak by musnąć językiem puls.  Shea.  ­ wyszeptał jej imię i 
zanurzył głęboko zęby. 
Shea z trudem łapała oddech czując białe ostrze włóczni bólu, fala intenywnej przyjemności 
przepłynęła przez nią. Uczucie to wygięło jej ciało w łuk, ramionami oplotła jego głowę. 
Zachwycające było trzymać ją w taki sposób, spijając słodycz, badając dłońmi jej miękkość. 
Przyjemność była tak ogromna, że jego zmaltretowane ciało uniosło się, napinając i usztywniając 
każdy mięsień. Smakowała ogniem i ciepłem, uzależniająco. Kiedy się pożywiał, chciał się 
zapomnieć, zatopić w niej. Każdy naturalny instynkt, który posiadał, zarówno człowieka jak i bestii, 
pilnie domagał się by połączył ich w sposób swojego ludu, przypieczętował ich wzajemną 
przynależność na wieczność. Jej piersi były tak miękkie, tak delikatne że doprowadzały go na skraj 
szaleństwa. Czy jej klatka piersiowa musi być tak delikatna i krucha, a talia tak wąska? To nie była 
tylko chęć. To była potrzeba. Podniósł głowę i językiem przesunął wzdłuż małej ranki, zamykając 
ją tą drobną pieszczotą. 
Miała zamknięte oczy, a jej ciało było wiotkie i miękkie. 
­ Kochanie, musisz. ­  pocałował ją delikatnie –  Pocałuj mnie, tuż nad sercem. Pozwól  
poczuć, że twoja potrzeba jest tak samo silna, jak moja.
To była czarna magia, erotyczny szept uwodzenia, któremu nie była w stanie się oprzeć. 
Smakowała ustami jego skórę, pomalutku odnalazła jego gardło i silne mięśnie na piersi. Jacques 
wiedział, że w tej chwili igrała z ogniem. Jego ciało nie mogło znieść więcej. Złapał ją za kark i 
przyciągnął głowę do swojej piersi. 
­ Jesteś głodna, kochana.
Usztywniła ciało poddając się instynktowi.
Jego głos brzmiał niewinnie i czysto.
­ Weź co, co ofiaruję ci dobrowolnie. To jest moje prawo i nie możesz zaprzeczyć. 
Dotyk jej języka wywołał pożar w jego krwi. Krzyczał w ekstazie gdy zębami delikatnie 
przecinała skórę. Poddał się całkowicie rozkoszy, gładząc dłonią jej włosy, zachęcał do pożywienia 
się. Potrzebował tej bliskości, tej erotycznej intymności. Chociaż nie mógł być z nią w tej chwili w 
taki sposób jakby chciał, kolejna wymiana krwi wzmacniała ich więź. 
Trzymał jej ciało, wiążąc ją sposobem znanym od wieków jego rasie, pieszcząc ją z 
tkliwością i czułością. Delikatnie gładził dłonią jedwabiste włosy, głaskał powoli, poruszył się by 
móc wpatrywać się w delikatne linie jej twarzy. Potem delikatnie zaczął wsuwać dłoń pomiędzy jej 
usta w swoją klatkę piersiową.
­ Wystarczy, Sheo. Zamknij ranę.  ­ Jego wnętrze paliło żarem, ciało zadrżało gdy go 
posłuchała. Pragnął jej, potrzebował, nawet głodu ich związku. Przez chwilę poczuł, że ta potrzeba 
bliskości dręczy go bardziej niż rany.
Chwycił jej włosy w obie ręce, przyciagnął jej głowę do swojej podczas gdy wszystko w 
nim krzyczało by zmusił ją, by dała mu choć trochę ulgi. Czuł się jakby ponownie znalazł się w 
piekle. Odnalazł jej usta, spijając z nich własną krew. Coś w nim podniosło głowę i ryknęło, dziko, 
nieokiełznanie, coś co było blisko, by stracił nad tym kontrolę. Instynktownie poszukał jej umysłu.
­ Shea!
Wezwanie było ostre, na skraju rozpaczy. Shea zamrugała, zauważyła ze zdziwieniem, że 
leży w łóżku z Jacques'em, jej otarta skóra naprzeciwko jego ran, ramionami otaczał jej talię w 
mocnym uścisku, prawie połączeni w pocałunku dającym takie emocje, że jej ciało płonęło dla 
niego. Był agresywny, dominujący, sposób w jaki ją trzymał skłaniał do uległości. Kiedy spojrzała 
na niego, ujrzała w jego oczach desperację, głód i czułość, bestialski ogień który sprawiał, że 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin