A. i B. Strugaccy - Noc na Marsie.pdf
(
94 KB
)
Pobierz
Microsoft Word - A. i B. Strugaccy - Noc na Marsie
Arkadij i Borys Strugaccy
N
OC NA
M
ARSIE
Kiedy rudy piasek pod g
Ģ
sienicami crawlera nagle zacz
Ģ
ł osiada
ę
, Piotr Aleksejewicz
Nowago wrzucił bieg wsteczny i krzykn
Ģ
ł do Mandela: „Wyskakuj!” Crawler szarpn
Ģ
ł si
ħ
,
rozrzucaj
Ģ
c chmury piasku i pyłu, i zacz
Ģ
ł si
ħ
przewraca
ę
, zadzieraj
Ģ
c ruf
ħ
do góry. Wówczas
Nowago wył
Ģ
czył silnik i sam wyskoczył z crawlera. Upadł na czworaka i, nie podnosz
Ģ
c si
ħ
,
odbiegł w bok. Piasek pod nim osuwał si
ħ
i zapadał, lecz Nowago jako
Ļ
dotarł do miejsca
twardego i usiadł, podci
Ģ
gaj
Ģ
c nogi pod siebie. Zobaczył Mandela, który kl
ħ
czał na
przeciwległym brzegu leja, i otoczon
Ģ
par
Ģ
, stercz
Ģ
c
Ģ
z piasku na dnie leja ruf
ħ
crawlera. Było
teoretyczn
Ģ
niemo
Ň
liwo
Ļ
ci
Ģ
przewidzenie tego,
Ň
e co
Ļ
podobnego mo
Ň
e si
ħ
zdarzy
ę
z
crawlerem typu „Jaszczurka”. W ka
Ň
dym razie tutaj, na Marsie. Crawler „Jaszczurka” był
lekkim szybkim pojazdem ? otwart
Ģ
pi
ħ
ciomiejscow
Ģ
platform
Ģ
na czterech autonomicznych
g
Ģ
sienicach. Ale wła
Ļ
nie on spełzał powoli do czarnej dziury, gdzie tłusto błyszczała gł
ħ
boka
woda. Od wody buchała para.
— Kawerna — ochryple powiedział Nowago. — Mieli
Ļ
my pecha,
Ň
e hej.
Mandel zwrócił ku Nowadze twarz zasłoni
ħ
t
Ģ
po oczy mask
Ģ
tlenow
Ģ
.
— Tak, mieli
Ļ
my pecha — powiedział.
Wiatru nie było wcale. Kł
ħ
by pary z kawerny podnosiły si
ħ
pionowo ku
czarnofioletowemu, usypanemu du
Ň
ymi gwiazdami niebu. Sło
ı
ce — male
ı
ki jasny dysk nad
diunami — wisiało nisko na zachodzie. Po czerwonawej dolinie od diun ci
Ģ
gn
ħ
ły si
ħ
czarne
cienie. Było zupełnie cicho, słycha
ę
tylko było szmer piasku osuwaj
Ģ
cego do leja.
— No dobrze — powiedział Mandel i podniósł si
ħ
. — To co robimy? Wyci
Ģ
gn
Ģę
go
oczywi
Ļ
cie nie mo
Ň
emy. — Skin
Ģ
ł w stron
ħ
kawerny. — Czy te
Ň
mo
Ň
emy?
Nowago pokr
ħ
cił głow
Ģ
.
— Nie, Łazarze Grigoriewiczu — powiedział. — Nie jeste
Ļ
my w stanie.
Rozległ si
ħ
długi ss
Ģ
cy d
Ņ
wi
ħ
k, rufa crawlera znikn
ħ
ła i na czarnej powierzchni wody,
jeden za drugim, pojawiło si
ħ
i p
ħ
kło kilka b
Ģ
bli.
— Tak, raczej nie jeste
Ļ
my w stanie — powiedział Mandel. — Musimy wi
ħ
c i
Ļę
, Piotrze
Aleksejewiczu. To drobiazg — trzydzie
Ļ
ci kilometrów. Dojdziemy za pi
ħę
godzin.
Nowago przygl
Ģ
dał si
ħ
czarnej wodzie, na której ju
Ň
si
ħ
pojawił cienki lodowy wzór.
Mandel spojrzał na zegarek.
— Jest osiemnasta dwadzie
Ļ
cia. Na miejscu b
ħ
dziemy o północy.
— O północy — powiedział Nowago z pow
Ģ
tpiewaniem. — Otó
Ň
wła
Ļ
nie, o północy.
Pozostało trzydzie
Ļ
ci kilometrów, pomy
Ļ
lał. Z tego dwadzie
Ļ
cia przyjdzie i
Ļę
w
ciemno
Ļ
ciach. Wprawdzie mamy okulary podczerwone, ale tak czy owak sytuacja jest
kiepska.
ņ
e te
Ň
co
Ļ
takiego musiało si
ħ
zdarzy
ę
? Crawlerem przybyliby
Ļ
my tam jeszcze za
jasnego dnia. Mo
Ň
e by tak wróci
ę
do Bazy i wzi
Ģę
drugi crawler? Do Bazy jest czterdzie
Ļ
ci
kilometrów, a tam wszystkie crawlery s
Ģ
w rozjazdach, i na plantacj
ħ
przyb
ħ
dziemy dopiero
jutro nad ranem, kiedy ju
Ň
b
ħ
dzie za pó
Ņ
no. Ach, jak to niedobrze si
ħ
zło
Ň
yło!
— To nic, Piotrze Aleksejewiczu — powiedział Mandel i poklepał si
ħ
po biodrze, gdzie
pod doch
Ģ
1 wisiała kabura z pistoletem. — Idziemy.
— A gdzie narz
ħ
dzia? — spytał Nowago.
Mandel si
ħ
rozejrzał.
— Wyrzuciłem je — powiedział. — Aha, oto i one.
Zrobił kilka kroków i podniósł niewielki sakwoja
Ň
.
— Oto i one — powtórzył,
Ļ
cieraj
Ģ
c z sakwoja
Ň
a piasek r
ħ
kawem dochy. — Idziemy?
— Idziemy — powiedział Nowago.
I poszli.
Przeci
ħ
li dolin
ħ
, wdrapali si
ħ
na diun
ħ
i znowu zacz
ħ
li schodzi
ę
. Szło im si
ħ
lekko. Nawet
wa
ŇĢ
cy pi
ħę
pudów Nowago tutaj razem z butlami tlenowymi, systemem ogrzewczym, w
futrzanym ubraniu i z ołowianymi zelówkami na buntach wa
Ň
ył wszystkiego czterdzie
Ļ
ci
kilogramów. Mały szczupły Mandel kroczył jak na spacerze, pomachuj
Ģ
c niedbale
sakwoja
Ň
em.
Piasek był spoisty, zbity i
Ļ
lady na nim prawie nie zostawały.
— Za crawler strasznie mi si
ħ
oberwie od Iwanienki — powiedział Nowago po długim
milczeniu.
— Co pan tu zawinił? — oznajmił Mandel. — Sk
Ģ
d pan mógł wiedzie
ę
,
Ň
e tutaj jest
kawerna? I b
Ģ
d
Ņ
co b
Ģ
d
Ņ
znale
Ņ
li
Ļ
my wod
ħ
.
— To nas woda znalazła — powiedział Nowago. — Ale za crawler mimo wszystko
oberw
ħ
. Iwanienk
ħ
pan zna: „Dzi
ħ
ki za wod
ħ
, ale maszyny wi
ħ
cej panu nie powierz
ħ
”.
Mandel si
ħ
za
Ļ
miał:
— Nie szkodzi, damy sobie rad
ħ
. A i wyci
Ģ
gni
ħ
cie tego crawlera nie b
ħ
dzie a
Ň
tak trudne?
Patrz pan, co za pi
ħ
kni
Ļ
!
Na grzbiecie pobliskiej wydmy, obróciwszy ku nim straszn
Ģ
trójk
Ģ
tn
Ģ
głow
ħ
, siedział
mimikrodon — dwumetrowy jaszczur, rudy w c
ħ
tki pod kolor piasku. Mandel rzucił w niego
kamykiem, ale nie trafił. Jaszczur siedział, rozkraczywszy si
ħ
, nieruchomy jak kawałek
kamienia.
—
ĺ
liczny, dumny i pełen spokoju — zauwa
Ň
ył Mandel.
— Irina mówi,
Ň
e jest ich bardzo du
Ň
o na plantacjach — powiedział Nowago. — Ona je
dokarmia?
Nie umawiaj
Ģ
c si
ħ
przyspieszyli kroku. Diuny si
ħ
ko
ı
czyły. Teraz szli po płaskiej równinie
solniska. Ołowianepodeszwy d
Ņ
wi
ħ
cznie stukały na zmarzni
ħ
tym piasku. W promieniach
białego zachodz
Ģ
cego sło
ı
ca płon
ħ
ły wielkie plamy soli; wokół tych plam, je
ŇĢ
c si
ħ
długimi
igłami,
Ň
ółciły si
ħ
kule kaktusów. Tych dziwnych ro
Ļ
lin bez korzeni, bez li
Ļ
ci, bez pni było na
równinie bardzo du
Ň
o.
— Biedny Sławin — powiedział Mandel. — Niew
Ģ
tpliwie si
ħ
niepokoi.
— Ja te
Ň
si
ħ
niepokoj
ħ
— burkn
Ģ
ł Nowago.
— Ale
Ň
obaj jeste
Ļ
my lekarzami — powiedział Mandel.
— Ale jakimi lekarzami? Pan jest chirurgiem, ja internist
Ģ
. Odbierałem poród wszystkiego
raz w
Ň
yciu, było to dziesi
ħę
lat temu w najlepszej poliklinice Archangielska, i za plecami stał
mi profesor?
— Nie szkodzi — powiedział Mandel. — Ja odbierałem kilka razy. Nie trzeba tylko si
ħ
denerwowa
ę
. Wszystko b
ħ
dzie dobrze.
Mandelowi pod nogi dostała si
ħ
kłuj
Ģ
ca kula, zgrabnie j
Ģ
kopn
Ģ
ł. Kula zakre
Ļ
liła w
powietrzu długi łagodny łuk i potoczyła si
ħ
, podskakuj
Ģ
c i łami
Ģ
c kolce.
— Uderzenie i piłka powoli wytacza si
ħ
na wolny — powiedział Mandel. — Mnie
niepokoi co innego: jak dziecko b
ħ
dzie si
ħ
rozwija
ę
w warunkach zmniejszonego ci
ĢŇ
enia?
— Mnie to akurat wcale nie niepokoi — odezwał si
ħ
ze zło
Ļ
ci
Ģ
Nowago. — Rozmawiałem
ju
Ň
z Iwanienk
Ģ
. Mo
Ň
na b
ħ
dzie urz
Ģ
dzi
ę
wirówk
ħ
.
Mandel pomy
Ļ
lał chwil
ħ
.
— To jest my
Ļ
l — powiedział.
Kiedy omijali ostatnie solnisko, co
Ļ
przenikliwie zagwizdało — jedna z kul, le
ŇĢ
ca
dziesi
ħę
kroków od Nowagi, wzbiła si
ħ
wysoko w niebo i, zostawiaj
Ģ
c za sob
Ģ
biał
Ģ
strug
ħ
wilgotnego powietrza, przeleciała mi
ħ
dzy lekarzami i upadła w centrum solniska.
— Och! — zakrzykn
Ģ
ł Nowago.
Mandel si
ħ
za
Ļ
miał.
— Ach, co za ohyda! — płaczliwym głosem powiedział Nowago. — Za ka
Ň
dym razem,
kiedy id
ħ
przez solniska, jakie
Ļ
paskudztwo?
Podbiegł do najbli
Ň
szej kuli i niezgrabnie j
Ģ
kopn
Ģ
ł. Kula wczepiła si
ħ
igłami w poł
ħ
jego
dochy.
— Ohyda! — wysyczał Nowago, z wysiłkiem odrywaj
Ģ
c w marszu kul
ħ
od dochy, a
nast
ħ
pnie od r
ħ
kawiczek.
Kula opadła na piasek. Jej było zdecydowanie wszystko jedno. I tak b
ħ
dzie le
Ň
e
ę
?
zupełnie nieruchomo, zasysaj
Ģ
c w siebie i spr
ħŇ
aj
Ģ
c rozrzedzone marsja
ı
skie powietrze, aby
pó
Ņ
niej nagle je wypu
Ļ
ci
ę
z ogłuszaj
Ģ
cym gwizdem i przelecie
ę
jak rakieta z dziesi
ħę
do
pi
ħ
tnastu metrów.
Mandel nagle si
ħ
zatrzymał, popatrzył na sło
ı
ce i uniósł ku oczom zegarek.
— Dziewi
ħ
tnasta trzydzie
Ļ
ci pi
ħę
— mrukn
Ģ
ł. — Za pół godziny zajdzie sło
ı
ce.
— Co pan powiedział, Łazarze Grigoriewiczu? — spytał Nowago.
On te
Ň
si
ħ
zatrzymał i obejrzał si
ħ
na Mandela.
— Beczenie kozła n
ħ
ci tygrysa — oznajmił Mandel. — Nie rozmawiaj pan gło
Ļ
no przed
zachodem sło
ı
ca.
Nowago si
ħ
rozejrzał. Sło
ı
ce stało ju
Ň
całkiem nisko. Plamy solnisk na równinie za nimi
pogasły. Diuny pociemniały. Niebo na wschodzie stało si
ħ
czarne jak tusz chi
ı
ski.
— Tak — powiedział Nowago, rozgl
Ģ
daj
Ģ
c si
ħ
. — Nie opłaca si
ħ
nam gło
Ļ
no rozmawia
ę
.
Powiadaj
Ģ
,
Ň
e „ona” ma bardzo dobry słuch.
Mandel zamrugał oszronionymi rz
ħ
sami, zgi
Ģ
ł si
ħ
i wyci
Ģ
gn
Ģ
ł z kabury ciepły pistolet.
Szcz
ħ
kn
Ģ
ł zamkiem i pistolet wsun
Ģ
ł za wyłóg prawego unta. Nowago te
Ň
wydobył pistolet i
wsun
Ģ
ł za wyłóg lewego unta.
— Pan strzela z lewej? — spytał Mandel.
— Tak — odpowiedział Nowago.
— To dobrze — powiedział Mandel.
— Tak mówi
Ģ
.
Popatrzyli na siebie, ale nic ju
Ň
nie mo
Ň
na było wypatrzy
ę
ponad mask
Ģ
i pod futrzan
Ģ
otoczk
Ģ
kapuzy.
— Idziemy — powiedział Mandel.
— Idziemy, Łazarze Grigoriewiczu. Tylko teraz pójdziemy g
ħ
siego.
— Dobrze — zgodził si
ħ
wesoło Mandel. — Uwaga, ja id
ħ
pierwszy.
I poszli dalej: pierwszy Mandel z sakwoja
Ň
em w lewej r
ħ
ce, pi
ħę
kroków za nim Nowago.
Jak szybko robi si
ħ
ciemno, my
Ļ
lał Nowago. Zostało nam dwadzie
Ļ
cia pi
ħę
kilometrów. No,
by
ę
mo
Ň
e troch
ħ
mniej. Dwadzie
Ļ
cia pi
ħę
kilometrów przez pustyni
ħ
w pełnych
ciemno
Ļ
ciach? I „ona” w ka
Ň
dej sekundzie mo
Ň
e si
ħ
na nas rzuci
ę
. Na przykład zza tej oto
diuny. Albo zza tej dalszej. Nowago wstrz
Ģ
sn
Ģ
ł si
ħ
z zimna. Wyjecha
ę
trzeba było rankiem.
Ale któ
Ň
mógł wiedzie
ę
,
Ň
e na trasie le
Ň
y kawerna? Zadziwiaj
Ģ
cy pech. Ale jednak wyjecha
ę
trzeba było rankiem. A nawet wczoraj, z wsz
ħ
dołazem, który zawiózł na plantacj
ħ
pieluchy i
aparatur
ħ
. Zreszt
Ģ
wczoraj Mandel operował. Robi si
ħ
coraz ciemniej. Mark niew
Ģ
tpliwie ju
Ň
nie mo
Ň
e znale
Ņę
sobie miejsca. Biega co chwila na wie
Ňħ
popatrze
ę
, czy aby nie jad
Ģ
długo
oczekiwani lekarze. A długo oczekiwani lekarze wlok
Ģ
si
ħ
piechot
Ģ
przez nocn
Ģ
pustyni
ħ
.
Irina go uspokaja, ale oczywi
Ļ
cie te
Ň
si
ħ
denerwuje. To ich pierwsze dziecko, i pierwsze
dziecko na Marsie, pierwszy Marsjanin? Jest bardzo zdrow
Ģ
i zrównowa
Ň
on
Ģ
kobiet
Ģ
. Kobiet
Ģ
wspaniał
Ģ
! Ale ja na ich miejscu nie zdecydował bym si
ħ
na dziecko. Nie szkodzi, wszystko
b
ħ
dzie pomy
Ļ
lnie. Byle
Ļ
my tylko si
ħ
nie spó
Ņ
nili?
Nowago cały czas patrzył w prawo, na szarzej
Ģ
ce grzbiety diun. W prawo te
Ň
patrzył
Mandel. Dlatego te
Ň
nie od razu zauwa
Ň
yli Tropicieli. Tropicieli te
Ň
było dwóch i pojawili si
ħ
z lewej strony.
— Ahoj, przyjaciele! — krzykn
Ģ
ł ten, który był nieco wy
Ň
szy.
Drugi z nich, krótki, prawie kwadratowy, zarzucił karabin na rami
ħ
i pomachał r
ħ
k
Ģ
.
— Oho — powiedział z ulg
Ģ
Nowago. — To
Ň
to przecie
Ň
Opanasenko i Kanadyjczyk
Morgan. Ahoj, przyjaciele! — wrzasn
Ģ
ł rado
Ļ
nie.
— Co za spotkanie! — powiedział, podchodz
Ģ
c, dr
Ģ
gal Humphrey Morgan. — Dobry
wieczór, doktorze — powiedział,
Ļ
ciskaj
Ģ
c r
ħ
k
ħ
Mandelowi. — Dobry wieczór, doktorze —
powtórzył,
Ļ
ciskaj
Ģ
c r
ħ
k
ħ
Nowadze.
— Dzie
ı
dobry, panowie — zahuczał Opanasenko. — Co za traf?
Zanim Nowago zd
ĢŇ
ył odpowiedzie
ę
, Morgan nieoczekiwanie powiedział:
— Dzi
ħ
kuj
ħ
, wszystko si
ħ
zagoiło — i znowu wyci
Ģ
gn
Ģ
ł do Mandela dług
Ģ
r
ħ
k
ħ
.
— Co? — spytał zaskoczony Mandel. — Zreszt
Ģ
ciesz
ħ
si
ħ
. — O nie, on jest jeszcze w
obozie — powiedział Morgan. — Ale te
Ň
prawie jest zdrów.
— Humphrey, co pan tak dziwnie wyja
Ļ
nia? — zapytał zbity z tropu Mandel.
Opanasenko chwycił Morgana za kraj kapuzy, przyci
Ģ
gn
Ģ
ł ku sobie i krzykn
Ģ
ł mu prosto w
ucho: — Humphrey, wszystko jest inaczej! Przegrałe
Ļ
!
Nast
ħ
pnie obrócił si
ħ
ku lekarzom i wytłumaczył,
Ň
e godzin
ħ
temu Kanadyjczyk uszkodził
niechc
Ģ
cy membrany słuchowe w nausznikach i nic teraz nie słyszy, chocia
Ň
twierdzi,
Ň
e w
marsja
ı
skiej atmosferze mo
Ň
e si
ħ
Ļ
wietnie obchodzi
ę
bez pomocy „technique” akustycznej.
— Mówi on,
Ň
e i tak wie, co mog
Ģ
mu powiedzie
ę
. Spierali
Ļ
my si
ħ
, i on przegrał. Teraz
b
ħ
dzie musiał pi
ħę
razy wyczy
Ļ
ci
ę
mój karabin.
Morgan si
ħ
roze
Ļ
miał i oznajmił,
Ň
e Gala, dziewczyna z Bazy nic tu do tego nie ma.
Opanasenko machn
Ģ
ł beznadziejnie r
ħ
k
Ģ
i spytał:
— Wy oczywi
Ļ
cie do plantacji, na stacj
ħ
biologiczn
Ģ
?
— Tak — powiedział Nowago. — Do Sławinów.
— Słusznie — powiedział Opanasenko. — Bardzo tam na was czekaj
Ģ
. Ale dlaczego
piechot
Ģ
?
— O, co za przykro
Ļę
! — z poczuciem winy powiedział Morgan. — Nic zupełnie nie
mog
ħ
usłysze
ę
.
Opanasenko przyci
Ģ
gn
Ģ
ł go znowu do siebie i krzykn
Ģ
ł:
— Poczekaj, Humphrey! Potem ci opowiem!
— Good — powiedział Morgan. Odszedł, rozejrzał si
ħ
, i
Ļ
ci
Ģ
gn
Ģ
ł z ramienia karabinek.
Tropiciele mieli ci
ħŇ
kie dwulufowe karabinki samopowtarzalne z magazynkiem na
dwadzie
Ļ
cia pi
ħę
nabojów z pociskami rozpryskowymi.
— Utopili
Ļ
my crawler — powiedział Nowago.
— Gdzie? — spytał szybko Opanasenko. — Kawerna?
— Kawerna. Na trasie, mniej wi
ħ
cej na czterdziestym kilometrze.
— Kawerna! — rado
Ļ
nie powiedział Opanasenko. — Humphrey, słyszysz?
Jeszcze jedna kawerna!
Humphrey Morgan stał plecami do nich i kr
ħ
cił głow
Ģ
w kapuzie, przygl
Ģ
daj
Ģ
c si
ħ
ciemniej
Ģ
cym pagórkom.
— Dobrze — powiedział Opanasenko. — To pó
Ņ
niej. Tak wi
ħ
c utopili
Ļ
cie crawler i
zdecydowali
Ļ
cie si
ħ
i
Ļę
piechot
Ģ
? A bro
ı
to macie?
Mandel poklepał si
ħ
po nodze.
— A jak
Ň
e — powiedział.
— Ta–ak — powiedział Opanasenko. — Przyjdzie was eskortowa
ę
. Humphrey! Do diabła,
nie słyszy?
— Poczekajcie — powiedział Mandel. — Ale po co?
— „Ona” jest gdzie
Ļ
tutaj — powiedział Opanasenko. — Widzieli
Ļ
my
Ļ
lady.
Mandel i Nowago popatrzyli na siebie.
— Pan, Fiodorze Aleksandrowiczu, ma si
ħ
rozumie
ę
, widzi to lepiej — niezdecydowanie
powiedział Nowago — ale uwa
Ň
ałem? W ko
ı
cu jeste
Ļ
my uzbrojeni.
— Wariaci — powiedział zdecydowanie Opanasenko. — Wszyscy wy tam w Bazie
jeste
Ļ
cie, prosz
ħ
wybaczy
ę
, głupkowaci. Uprzedzamy, tłumaczymy — i oto, prosz
ħ
. Noc
Ģ
.
Przez pustyni
ħ
. Z pistoletem. Mało wam Chlebnikowa?
Mandel wzruszył ramionami.
— Według mnie, w tym wypadku? — zacz
Ģ
ł, ale wtedy Morgan powiedział: „Cicho!” i
Opanasenko błyskawicznie zerwał z ramienia karabinek i stan
Ģ
ł obok Kanadyjczyka. Nowago
cichutko chrz
Ģ
kn
Ģ
ł i wyci
Ģ
gn
Ģ
ł pistolet z unta. Sło
ı
ce prawie ju
Ň
si
ħ
schowało ? nad czarnymi
z
ħ
batymi sylwetkami diun
Ļ
wieciła si
ħ
w
Ģ
ska
Ň
ółtozielona smu
Ň
ka. Całe niebo zrobiło si
ħ
czarne, pełne gwiazd. Blask gwiezdny spoczywał na lufach karabinów i wida
ę
było, jak lufy
powoli si
ħ
poruszaj
Ģ
w prawo i w lewo.
Potem Humphrey powiedział: Przepraszam. Pomyłka. I wszyscy od razu si
ħ
poruszyli.
Opanasenko krzykn
Ģ
ł Morganowi do ucha:
— Humphrey, oni id
Ģ
do stacji biologicznej do Iriny Wiktorowny! Trzeba zaprowadzi
ę
!
— Good. Id
ħ
— powiedział Morgan.
— Idziemy razem! — krzykn
Ģ
ł Opanasenko.
— Good. Idziemy razem.
Lekarze ci
Ģ
gle jeszcze trzymali w r
ħ
kach pistolety. Morgan odwrócił si
ħ
ku nim,
przypatrzył si
ħ
i zakrzykn
Ģ
ł:
— O, to niepotrzebne! Schowajcie je.
— Tak, tak, schowajcie — powiedział Opanasenko. — I nie zamiarujcie strzela
ę
. Nałó
Ň
cie
te
Ň
okulary.
Tropiciele ju
Ň
byli w okularach podczerwonych. Mandel wstydliwie wsun
Ģ
ł pistolet do
gł
ħ
bokiej kieszeni dochy i przeło
Ň
ył sakwoja
Ň
do prawej r
ħ
ki. Nowago chwil
ħ
zwlekał,
nast
ħ
pnie wło
Ň
ył pistolet znowu za wyłóg lewego unta.
— Idziemy — powiedział Opanasenko. — Poprowadzimy was nie tras
Ģ
, lecz na przełaj,
przez wykopki. B
ħ
dzie bli
Ň
ej.
Teraz w przedzie i z prawej strony Mandela szedł Opanasenko z karabinkiem pod pach
Ģ
. Z
tyłu i z prawej strony Nowagi kroczył Morgan. Karabinek na długim pasie zwisał mu z szyi.
Opanasenko szedł bardzo szybko, ostro zbaczaj
Ģ
c na zachód.
W okularach podczerwonych diuny wydawały si
ħ
by
ę
czarno–białe, a niebo — szare i
puste. Podobne to było do rysunku ołowiem. Pustynia szybko stygła i rysunek stawał si
ħ
coraz mniej kontrastowy, jakby si
ħ
zaci
Ģ
gał mglistym dymkiem.
— A dlaczego was tak ucieszyła nasza kawerna, Fiodorze Aleksandrowiczu?
— spytał Mandel. — Woda?
— Naturalnie — powiedział Opanasenko, nie odwracaj
Ģ
c si
ħ
. — Po pierwsze — woda, a
po drugie — to w jednej z kawern znale
Ņ
li
Ļ
my płyty okładzinowe.
— Ach, tak — powiedział Mandel. — Oczywi
Ļ
cie.
— W naszej kawernie znajdziecie cały crawler — pos
ħ
pnie burkn
Ģ
ł Nowago.
Nagle Opanasenko ostro skr
ħ
cił, omijaj
Ģ
c równy placyk piasku. Na skraju placyku stała
tyka ze zwieszon
Ģ
chor
Ģ
giewk
Ģ
.
— Ruchome piaski — odezwał si
ħ
z tyłu Morgan. — Bardzo niebezpieczne. Ruchome
piaski były prawdziwym przekle
ı
stwem. Miesi
Ģ
c temu został zorganizowany specjalny
oddział ochotników—zwiadowców, który miał za zadanie odnale
Ņę
i oznaczy
ę
wszystkie
działki ruchomych piasków w okolicach Bazy.
— Ale przecie
Ň
, zdaje si
ħ
, Hasegawa udowodnił — powiedział Mandel —
Ň
e wygl
Ģ
d tych
płyt mo
Ň
na te
Ň
wytłumaczy
ę
i przyczynami naturalnymi.
— Tak — powiedział Opanasenko. — W tym jest problem.
— A znale
Ņ
li
Ļ
cie cokolwiek w ostatnim czasie? — spytał Nowago.
Plik z chomika:
babajaga61
Inne pliki z tego folderu:
A. i B. Strugaccy - Przenicowany Świat.pdf
(1316 KB)
A. i B. Strugaccy - Historia Przyszłości 3 - Poludnie, XXII wiek.pdf
(1419 KB)
A. i B. Strugaccy - Historia przyszłości Maks Kammerer 1 - Przenicowany Swiat.pdf
(1205 KB)
A. i B. Strugaccy - Piknik na skraju drogi.pdf
(759 KB)
A. i B. Strugaccy - Poniedzialek zaczyna sie w sobote.pdf
(1201 KB)
Inne foldery tego chomika:
!!!nowe
(!!!) Labirynt - okładki
1.1. TEATR RADIOWY
audio
Barrayar
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin