sloto8.doc

(96 KB) Pobierz
Część druga

Część druga

 

Cynizm w procesie światowym

 

 

I

Fizjologiczna część główna

 

 

 

 

A.    Duch czasu i jego psychosomatyka

 

        

                                                                                                          

 

Twoje ciało mówi swoim umysłem

                                                                                                                        Stanley Keleman

 

 

 

 

              Filozoficzna fizjonomia podąża za ideą drugiego, bezgłośnego języka. Jest on tak stary jak ludzka komunikacja, a nawet jeszcze starszy. Jego korzenie sięgają aż do czasów praczłowieczych i praracjonalnych, do sfery zwierzęcego instynktu i orientacji. Dla kogoś, kto wie jak używać swoich zmysłów, nie tylko język werbalny ma coś do powiedzenia, mówią również rzeczy. Świat jest pełen form, pełen mimiki, ma wiele twarzy; zewsząd dochodzą do naszych zmysłów sygnały informujące o kształtach, kolorach, nastrojach. W  obszarze fizjonomicznym wszystkie zmysły są ze sobą ściśle splecione, i ten, kto zdołał zachować w stanie nienaruszonym swoje percepcyjne kompetencje, będzie miał skuteczną odtrutkę przeciw atrofii zmysłów, która jest ceną cywilizacyjnego postępu. Nasza kultura   zalewająca nas znakami, czyni z nas dyslektyków w obszarze poznania fizjonomicznego. Istnieje jednak pewien podskórny nurt naszego życia kulturalnego, w którym wykształciła się świadoma i konsekwentna zdolność odwoływania się do języka form – obecna po części w sztukach, po części w rozmaitych tradycjach wiedzy o naturze ludzkiej, gdzie pod różnymi nazwami – moralistyki, podziału sfer ducha, psychologii albo wiedzy o formach ekspresji – rzuca się inne spojrzenie na ludzi i rzeczy.

              Podczas gdy proces cywilizacji, którego rdzeń stanowią nauki, uczy nas nabywania dystansu wobec ludzi i rzeczy tak, że traktujemy je niczym „przedmioty”, zmysł fizjonomiczny dostarcza pewnego klucza do wszystkiego, co wskazuje na bliskość z otoczeniem. Tajemnicą tego zmysłu jest bliskość, nie dystans; nie przekazuje on nam wiedzy przedmiotowej o rzeczach, lecz wiedzy biesiadnej (konviviales Wissen)*. Zmysł ten informuje, że wszystko przybiera jakąś postać i że każda postać przemawia do nas na wiele sposobów; skóra potrafi mówić, uszy są w stanie widzieć, a oczy rozróżniają ciepło i zimno. Zmysł fizjonomiczny wyczulony jest na napięcia form i, znajdując się w sąsiedztwie rzeczy, podsłuchuje ich znaczące szepty.

              Oświecenie, które dąży do urzeczowienia i uprzedmiotowienia wiedzy zmusza do milczenia to, co fizjonomiczne. Obiektywność płaci cenę utraty bliskości. Uczony gubi zdolność poruszania się w sąsiedztwie świata; myśli w kategoriach dystansu, a nie przyjaźni; szuka perspektyw, a nie sąsiedzkiego zaangażowania. W ciągu stuleci nauka wyłączała ze swego zakresu wszystko, co nie dawało się pogodzić z a priori obiektywizującego dystansu i duchowym panowaniem nad przedmiotem: intuicję, wczucie, esprit de finesse, estetykę, erotykę. Mimo to w samej filozofii od dawna żywotny był jednak pewien silny nurt; jeszcze dzisiaj płynie w nim ciepły prąd biesiadnej duchowości i libidialnej bliskości do świata, który równoważy obiektywistyczny pęd do panowania nad rzeczami.

              Jakaś cząstka tej z „miłości mądrości” przechodzi nieuchronnie na przedmioty tej mądrości i łagodzi chłód wiedzy czysto przedmiotowej. Dopiero nauka, która usuwa z siebie ostatnie resztki filozofii pod pretekstem obiektywizacji, przecina także ostatnie nici intymnego zmysłu sąsiedzkiej bliskości, które łączyły ją z rzeczami. Rozwiązuje więzy z tym, co fizjonomiczne i zaciera ślady esprie de finesse, które w sposób konieczny pozostają „subiektywne” i nieprzewidywalne. To, co wyparte nie może jednak nie powrócić, a ironia oświecenia chce, że powrót ten wgląda jak irracjonalizm, przeciwko któremu zaprzysięgły zwolennik oświecenia broni się przede wszystkim. W epokowym sporze empiryzmu z racjonalizmem te dwa komplementarne, aczkolwiek jednostronne, stanowiska wzajemnie się napędzały.

              Jeśli chodzi o cynizm, to nasza wiedza o nim nie może być początkowo inna niż wiedza intymna. Mówiliśmy o nim jako o pewnej atmosferze – moralno-psychologicznej wibracji, wiszącej w powietrzu naszej cywilizacji. Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto nie okazywałby przejawów intuicyjnego wtajemniczenia, kiedy tylko przyszło mówić o tym zjawisku. To słowo ewokowało przypomnienie sytuacji, nastrojów, doświadczeń. Tak, jak gdyby określony stosunek do życia spoglądał w lustro w momencie, gdy w naszej świadomości postawiło się wystarczającą natarczywością pojęcie jako środek refleksji. Cynizm jest jedną z kategorii, za sprawą których nowoczesna świadomość nieszczęśliwa sama sobie zagląda w oczy. Cynicznego ducha czasów i ów specyficzny smak zagubionej, zbyt skomplikowanej, zdemoralizowanej kondycji świata mamy w kościach, czujemy w nerwach, mamy w spojrzeniu i w kącikach ust. We wszystkim, co jest rzeczywiście współczesne, zauważalny jest kyniczny i cyniczny element jako część naszej cielesno-psychicznej i intelektualnej fizjonomii. Duch czasów wcielił się w nas, i ten, kto chciałby go rozszyfrować, stoi przed zadaniem opracowania psychosomatyki cynizmu. Jest to wyzwanie, przed którym czuje się postawiona filozofia integrująca. Nazywa się ona integrującą, ponieważ nie daje się uwieść przez zniewalającą siłę „wielkich problemów”, lecz swe tematy znajduje przede wszystkim w przyziemności: w życiu codziennym, w czymś, co zwie się nieistotnym, co nie jest warte mówienia, w drobnostkach. Kto chce, może w takiej zmianie perspektywy rozpoznać impuls kyniczny, dla którego „podrzędne tematy” nie są wcale podrzędnymi.

 

 

 

1. Język - wystawiony

             

Ludziom dobrze wychowanym trudno jest powiedzieć „nie”. Byłoby ono samowolnym uporem, a im bardziej ktoś jest dobrze wychowany, w tym większym stopniu wytępiono w nim samowolny upór. Posłuszeństwo jest naczelnym obowiązkiem dziecka, później staje się ono obowiązkiem obywatelskim. W dziecięcych przekomarzaniach obowiązek ten nie odgrywa jeszcze żadnej roli, a mówienie „nie” nie jest tu zbyt trudne. Tam, gdzie namiętnie toczymy spory, często dochodzimy do punktu, w którym same słowa już nie wystarczają. Wówczas pomóc może ciało - wystawia się język i wydaje dźwięk, który wyraża jasno, co myśli się o innych. Robimy to z pełną energią; a gest ten, obok wielu innych zalet, ma także zaletę jednoznaczności. Zdarza się, że wykonując go oczy zbiegają się złowrogo a powieki drgają z powodu emanującej z nas energii. Innym razem przy wystawionym języku wytrzeszcza się oczy jak w krzywym zwierciadle. Kto potrafi wystawić język, nie wpadnie w niebezpieczeństwo przytakiwania w momencie, kiedy chciałby kiwnąć głową na „nie”. Jeśli chodzi o gesty wykonywane głową, to generalnie przeczenie nie jest przyporządkowane jednej formie reakcji cielesnej, ponieważ są kultury, w których kiwanie i skinienie głową, Nie i Tak, wykonywane są odwrotnie niż u nas.

Wystawiony język mówi „nie” na wiele sposobów: może być w tym agresja, odraza albo szyderstwo. Pokazuje, że adresata tego gestu ma się za idiotę bądź natręta. Owo „nie” może być złowrogie albo pogodne albo też i takie, i takie – niczym Schadefreude. Wystawiając język wydaje się często dźwięk, brzmiący jak „aaa…” czy „eee…”, dobrze pasujący do Schadefreude – przy większych emocjach także „bee…” albo „uaa…”, w których przeważa wyraz lekceważenia. Nas interesuje oczywiście przede wszystkim „Nie” właściwe Schadefreude, które należy do satyry kynickiej. Jest to ten wysunięty język, jaki znajdujemy u Dyla Sowizdrzała, w błazeńskich zaczepkach, wielce sobie drwiących z głupich niepowodzeń innych ludzi. Dyl Sowizdrzał jest nowoczesnym modelem kynika, prostego sprzymierzeńca oświecenia, który nawet nie cofnie się przed bijatyką. Nie kryje swojej Schadefreude pod płaszczykiem dobrego wychowania, jak robią to wyrafinowani orędownicy oświecenia w epoce mieszczańskiej, a demaskowanie i kompromitacja głupców sprawia mu przyjemność. Ponieważ jest oświeceniowcem operującym gestem, nie zna hamulców zmuszających bardziej subtelne umysły do ukrywania swych „złych” emocji. Ucieleśnia sobą inteligencję rubaszną, która nie cenzuruje swych impulsów. Jak wszyscy kynicy, stoi w pół drogi między złym wychowaniem a spontanicznością, między naiwnością a przebiegłością. Pponieważ wraz ze swym „wulgarnym” przytakiwaniem ambiwalentnie oscyluje między uczciwością a złośliwością, konwencjonalna moralność nie ma z nim łatwo. Dyl Sowizdrzał pokazuje, że prawdę ujawniamy często za cenę złego wychowania, przez co wikłani jesteśmy w kulturowe dwuznaczności. Prawda jest nie rzadko wypowiadana na przekór wszelkim konwencjom, a kynik odgrywa rolę moralisty tłumaczącego, że aby ratować moralność, trzeba występować przeciwko niej. Jest to znak czasów poplątanych; rzeczy stały się tak zagmatwane, że moralność i amoralność nawzajem się przenikają. Jedni, którym Dyl Sowizdrzał wystawia język, uważają go za wariata, podczas gdy on obstaje przy tym, że to jego bliźni są pomyleni i to oni wymagają leczenia.

 

 

 

2. Usta – fałszywie wykrzywione w złośliwym uśmiechu

 

              Wiedza cynika-pana bazuje na fałszywie pojętej wyższości. Ten, kto ma władzę kieruje się korzyścią własną, chociaż zdaje sobie sprawę, że przez to zajmuje pozycję moralnie podejrzaną. Fałszywa wyższość łatwo rodzi fałszywy uśmiech - złowrogi i zręczny gest. Ten uśmiech broni złego status quo, czyli bezprawia. Prawa innych? Dokąd byśmy zaszli? Głód? A co to jest? Kącik ust, często lewy, podnosi się do góry. Na ustach panów odmalowuje się w sposób widoczny rozdwojenie świadomości; druga połowa wie bowiem, że w zasadzie nie ma tu nic do śmiechu. Jedna połowa ust wykrzywia się z rozmysłem do góry tak, że druga mimowolnie lekceważąco opada na dół. Wytworny realizm cynika-pana rodzi się z pragnienia zachowania twarzy wówczas, gdy brudzi się ręce. Towarzyszą temu często wyszukane maniery. Cyniczny śmiech wydaje się być stylowo wkomponowany w bezczelną uprzejmość, która trzyma fason i zdradza, że chciałaby zachować dystans wobec innych tak dalece, jak dalece kontroluje  samą siebie.

              Jest to śmiech na piętrach władzy i właściwej jej melancholii, która pojawia się u wyższych urzędników, polityków, redaktorów. Najlepiej jednak wyobrazić sobie śmiejącego się w ten sposób dworaka z epoki rokoko – na przykład nieszczęśliwego, tłustego dworzanina Ludwiga XV, LeBel z filmu Fanfan der Husar, którego śmiech jest tak fałszywy, jak przecinek między „Tak” i „Ale”.

 

 

3. Usta – gorzkie, zaciśnięte

 

              Życiowe doświadczenia ofiar uwidaczniają się w ich goryczy. Na wargach ofiar maluje się zgorzkniałe milczenie. Nikt już ich więcej nie oszuka. Wiedzą, jak rzeczy się mają. Kto jest wyraźnie rozczarowany, być może otrzyma nawet małą przewagę nad losem, przestrzeń dla podkreślenia własnego ja oraz własnej dumy. Wargi, które z powodu trudów zacisnęły się kurczowo i zwęziły do postaci cienkiej kreski, ujawniają tę stronę świata, której doświadczyli ludzie oszukani. Nawet dzieci, z którymi życie źle się obeszło, mają wąskie, zaciśnięte usta, z których bardzo ciężko jest wydusić zgodę na coś dobrego. Podejrzliwość jest formą inteligencji pokrzywdzonych. Ale osoba podejrzliwa łatwo stanie się ponownie głupcem, jeśli jego zgorzkniałość każe jej przejść nawet obok tego, co po wszystkich  bolesnych doświadczeniach przynosi ulgę. Szczęście będzie zawsze wyglądać jak oszustwo i wydawać się o wiele za tanie, by opłacał się trud sięgania po nie. Cynicznie wykrzywione wargi, wiedzione minionym doświadczeniem, wiedzą tylko jedno: że w końcu wszystko jest oszustwem i że nikt już nie sprawi, by stały się łagodne oraz, wydęte na zewnątrz, dały się zwieść oszustwom tego świata.

 

4. Usta – głośno się śmiejące, chełpliwe

 

              Kiedy z wyżyn pozbawionej iluzji władzy cynik uśmiecha się melancholijnie i pogardliwie, kynika charakteryzuje śmiech tak głośny i nieskrępowany, że ludzie subtelni kiwają głowami. Jego śmiech wydostaje się z wnętrzności, jest zwierzęcy i pozbawiony hamulców. Ten, kto uważa się za realistę, ten w zasadzie powinien potrafić tak się śmiać – owym totalnym, nieskrępowanym śmiechem demaskującym iluzje i pozy. Jako taki właśnie jesteśmy skłonni wyobrazić sobie śmiech wielkiego satyryka Diogenesa, a jego samego jako kogoś spokrewnionego z azjatyckimi wędrownymi mnichami, którzy pokazywali na wsiach swoje pobożne kuglarstwa i wyjąc ze śmiechu uciekali aż się kurzyło, gdy wieśniacy wykryli, że ze świętością tych świętych nie jest całkiem tak, jak ci ostatni to przedstawiali. Czasami w wyrazie twarzy śmiejącego się Buddy jest coś z owego zwierzęcego a zarazem ekstatycznego i realistycznego śmiechu, wydobywającego się z trzewi, który w swych wybuchach i napadach jest tak zapamiętale głośny, że nie widać już w nim żadnego ja, które się śmieje, lecz tylko czysta satyryczna energia fetująca samą siebie. Kto uważa się za osobę cywilizowaną i lękliwą, z łatwością nabierze wrażenia, że w takim śmiechu tkwił coś demonicznego, diabelskiego, niepoważnego i destruktywnego. Diabelski śmiech ma w sobie energię destrukcji, tłuczącego się szkła i walących się ścian, to zły śmiech nad szczątkami. W śmiechu pozytywnym i ekstatycznym działa natomiast energia zdumionej afirmacji. Brzmi on przy całej dzikości kontemplacyjnie, z namaszczeniem. Nie jest również przypadkiem, że tak śmieją się raczej kobiety niż mężczyźni, częściej pijani niż trzeźwi. Diabelska energia jest energią, która innych doprowadza do nie dającego się powstrzymać śmiechu. W śmiechu Diogenesa i Buddy to ja, które wszystko brało bardzo poważnie, zaśmiewa się na śmierć. Dochodzi do tego oczywiście wielka gęba, otwierająca się na oścież bez zahamowań, nie dla wyrażania wielkich sentencji, ale przemożnej witalności, w której jest więcej zdziwienia niż pyszałkowatości. Ten rodzaj wielkiej gęby, który interesuje filozofów, nie zdradza aktywności, lecz pasywność, jest mówieniem aaa….. w momencie, gdy spostrzegamy fajerwerki albo jakiś łańcuch górski, albo w przebłysku umysłu, gdy wydobywa się z nas aha. Przy wielkich odkryciach chciałoby się zakrzyczeć, a czyż wielkie odkrycia nie są niczym innym jak uwolnieniem się od fałszywych komplikacji?

 

5. Gęba – wesoła, milcząca

 

              W twarzy zadowolonej wargi opierają się jedna na drugiej niezauważalnie poruszając się, Wszystko jest takie, jakie jest i nie ma tu nic do dodania. Diogenes siedzi milcząco w słońcu i kontempluje kamienne stopnie hali targowej. W jego głowie nie pojawia się nawet cień myśli. Jego oczy są zatopione w kosmiczne migotanie greckiego światła. Obserwuje ludzi goniących za swoimi sprawami. Jeśli któremuś z nich przyszłaby do głowy myśl, by usiąść przed jego obliczem, żeby czule obserwować jego twarz, wówczas mogłoby się temu komuś przytrafić, że nagle zmieszany zacząłby płakać albo śmiać się bez powodu.

 

 

6.  Oczy wpatrzone, oczy zasłonięte

 

              Oczy są organicznym symbolem filozofii – ich zagadką jest to, że nie tylko mogą widzieć, lecz są również w stanie widzieć widzenie. To daje im uprzywilejowaną pozycję wśród organów poznawczych naszego ciała. Znaczna część myślenia filozoficznego jest właściwie refleksją opartą na wzroku, dialektyką oczu, widzeniem-się-widzenia (Sich-sehen-Sehen). Konieczne są do tego odzwierciedlające media: lustro, tafla wody, metale oraz oczy kogoś innego, dzięki którym możliwe staje się widzenie widzenia.

              Spojrzenie kyniczne pojmuje samo siebie jako przenikanie pustego i wzbudzającego śmiech pozoru. Chciałoby ono postawić społeczeństwo przed pewnym naturalnym lustrem, w którym ludzie zobaczyliby siebie bez zasłon i masek. Diogenes przejrzał wyniosły idealizm i kulturową arogancję Aten. Nie interesowały go maskarady i idealistyczne pozy, usprawiedliwiania i upiększania. Jego wzrok przykuwały gołe fakty przyrodnicze. W pewnym względzie, gdyby Diogenes posiadał ambicje teoretyczne, mógłby być uznany za pierwszego krytycznego pozytywistę. Spojrzenie kyniczne zawsze kieruje się na to, co nagie; uznaje „surowe”, zwierzęce i proste fakty, wobec których tak chętnie dystansuje się miłośnik tego, co wyższe. Starożytny kynik potrafił nawet cieszyć się z tego, co nagie i elementarne, ponieważ doświadcza w nich prawdy rozumianej jako nieskrytości. Nie są ważne dla niego zwykłe podziały: góra – dół, brudny – czysty. Jego spojrzenie jest otwarte, realistyczne i wielkoduszne, nie krępuje się nagością, obojętnie czy jest ona piękna czy brzydka, byleby była naturalna. Spojrzenie cynika-pana jest natomiast nieszczęśliwe spaczone i refleksyjnie skrzywione. Takim wzrokiem władze hegemoniczne patrzą na swe własne strategie, rozpoznając, że za wszystkim, co prezentuje się jako prawo, skrywa się wielka dawka przemocy i arogancji – któż miałby o tym lepiej wiedzieć niż ci, którzy je stosują bez emocji i na wpół świadomie. Melancholijna refleksja cynika-pana ujawnia często skłonność do zeza. Oczy wybitnych cyników zdradza lekki przebłysk, nieznaczny obrót jednego z organów ku środkowi bądź na zewnątrz. Kto urodził się z zezem i wybiera drogę nauki, filozofii albo praktyki politycznej, ten wydaje się już somatycznie predysponowany do podwójnego spojrzenia na rzeczy, na istotę i pozór, na to, co zakryte i na to, co nagie. Wyposaża go w to organiczna dialektyka jego oczu – podczas gdy pozostali myśliciele, hołdujący mitowi normalności, chętnie ignorują fakt, że także i oni widzą podwójnie i że żaden człowiek nie ma dwóch jednakowych oczu. W oczach zlokalizowana jest pewna część naszej struktury myślenia, zwłaszcza dialektyka prawe – lewe, męskie – żeńskie, proste – krzywe. Wśród intelektualistów często występuje osobliwa wzrokowa tępota, która nierzadko tłumaczy fakt, że podczas studiów oczy permanentnie przymuszane są do czytania rzeczy, które nie zaakceptowałyby, gdyby to od nich zależało. Oczy mają służyć wyłącznie jako narzędzia do czytania i nie dziwi fakt, że spojrzenie na świat ludzi przyzwyczajonych do czarnych linijek, mija się z rzeczywistością. Wiedza cynika-pana nagromadzona w głowach intelektualistów ma sztywne klapki na oczach i mętne zimne spojrzenie. Spojrzenie to wlepia wzrok w rzeczy, których nie przenika i których istnienie nie ma jego rzeczywistego nadania. Takie oczy mają wyraz, który można porównać do krzywego uśmiechu. Spojrzenie cyniczne wmawia rzeczom, że nie istnieją dla niego realnie, lecz tylko jako zjawiska i informacje. Patrzy na nie, jakby były on już przeszłością. Ogarnia je, rejestruje, ale myśli o samozachowaniu. Skarży się jednak na to, że rzeczy odwzajemniają mu się takim samym spojrzeniem; tak zimno, jak na nie się patrzy, patrzą i one. Nie są w stanie stać się cieplejsze, zanim stopnieje lód w oczach tych, którzy sądzą, że są powołani do tego, by świat wykorzystywać, rządzić nim i niszczyć go.

 

 

 

7. Piersi

 

              W nowoczesnej cywilizacji mediów i mody panuje klimat będący jest mieszaniną złożoną ze sztuki upiększania, pornografii, konsumpcjonizmu, iluzji, nałogów i prostytucji i dla którego typowe jest odsłanianie i pokazywanie piersi. W świecie towarów nic bez nich nie może się obejść. Każdy spekuluje cynicznie o pożądliwych spojrzeniach innych. Piersi, jako uniwersalny ornament kapitalizmu, obecne są we wszystkim, co wygląda na żywe i wzbudza pożądanie. Wszystko, co martwe, zbędne, wyalienowane, przykuwa uwagę swą śmieszną formą. Seksizm? Gdyby to było takie proste. Reklama i pornografia są szczególnymi przypadkami nowoczesnego cynizmu; jego reprezentanci wiedzą, że władza musi wychodzić na spotkanie pożądaniom i że marzenia oraz tęsknoty innych można zarazem pobudzać i drażnić w celu realizacji własnych interesów. Polityka jest nie tylko, jak to się mówi, sztuką osiągania tego, co możliwe, ale również sztuką uwodzenia. Jest ona słodką stroną władzy, która zaczyna od tego, że po pierwsze musi być porządek a po drugie, że świat chce być oszukiwany.

              Współczesne piersi wprzęgnięte w interes istnieją, mówiąc filozoficznie, tylko w sobie, jako rzeczy, a nie dla siebie, czyli jako świadome ciała. Oznaczają po prostu władzę, coś, co przyciąga. Czym byłyby jednak piersi dla siebie, niezależnie od ich cynicznego obnażania się na rynku towarów? Jaki jest ich stosunek do władzy i energii, jaka od nich emanuje? Wiele z nich nie chciałoby mieć najchętniej nic wspólnego z tą grą władzy, grą przyciągania i pożądania. Inni realizują świadomie i frywolnie swe przesłanie adresowane do  płci przeciwnej. W stereotypowym zwrocie „kobieca broń” kryje się świadomość ich siły. Niektóre piersi są nieszczęśliwe, ponieważ nie wyglądają tak, jak idealne piersi w reklamach. Nagość nie czuje się zbyt dobrze, gdy po swojej stronie nie ma panującej estetyki. Niektóre z drugie strojny mają słodycz dojrzałych gruszek, które stały się tak ciężkie i tak przyjazne dla samych siebie, że przy sprzyjającej okoliczność spadają z drzewa w ręce, w których czują się docenione.

 

 

8. Tyłki

 

 

              Jako kloszard pośród części ciała tyłek wydaje się być skazany, by jego istnienie odsunąć w ciemność Jest prawdziwym idiotą w rodzinie. Byłoby jednak dziwne, gdyby ta czarna owca ciała nie miała własnego zdania na temat wszystkiego, co zdarza się w wyższych regionach, podobnie jak ludzie zdeklasowani często rzucają najbardziej przenikliwe spojrzenie na ludzi znajdujących się na górze. Jeśli głowa tylko raz wdałaby się w dyskusję ze swym biegunem, to ów jako pierwszy pokazałby jej język, gdyby tylko go miał. Jak w poglądowym filmie Rote Grütze*, Was heiβt hier Liebe tyłek powiedziałby do wyższych sfer: sądzę, że nasz wzajemny stosunek jest zasrany.

              Wśród części ciała tyłek jest plebejuszem, lumpiarskim demokratą i kosmopolitą, jednym słowem podstawowym organem kynicznym. Dostarcza solidnej podstawy materialistycznej. W toaletach wszystkich krajów świata czuje się jak w domu. Międzynarodówka tyłków jest jedyną ogólnoświatową organizacją, która wyrzeka się statutów, ideologii i składek członkowskich. Ich solidarnością nic nie wstrząśnie. Tyłek przekracza bez wysiłku wszystkie granice, w odróżnieniu od głowy, dla której granice i zajmowane tereny znaczą wiele. Bez obiekcji siada na tym, czy tamtym krześle. Niezepsutemu tyłkowi nie szczególnie imponuje różnica między tronem* a kuchennym stołkiem, przyzbą a miejscem apostolskim. Może być nawet ziemia, byleby tylko nie stał, gdy jest zmęczony. Ta skłonność do tego, co elementarne i podstawowe właściwie predysponuje tyłek do filozofii. Wprawdzie dostrzega on niuanse, ale nie przyszłoby mu na myśl, by robić tyle rabanu, co próżne głowy, krwawo rozbijające się nawzajem o stołki. Nigdy nie traci z oczu tego, na czym mu najbardziej zależy, to znaczy twardego gruntu. Również w sensie erotycznym tyłek okazuje się często zarazem uczuciowy i opanowany. Nie zachowuje się bardziej wybrednie niż to konieczne. Wtedy z łatwością wznosi się ponad wyobrażalne granice i obszary zastrzeżone. Gdy sławnej Arlecie zarzucono swego czasu, że miała stosunki seksualne z niemieckimi okupantami, jej odpowiedź miała brzmieć: Mon cœur est français, mais mon cul est international (Moje serce jest francuskie, ale mój tyłek międzynarodowy). Tyłek reprezentujący zasadę kyniczną jako taką (mogący żyć wszędzie i będący redukcją do tego, co esencjalne) daje się w niewielkim stopniu upaństwowić, jakkolwiek nie można zaprzeczyć, że niejeden tyłek wydawał z siebie dźwięki narodowe.

              Często chłostany, kopany i szczypany tyłek ma obraz świata widziany od dołu, plebejski, populistyczny, realistyczny. Tysiące lat złego traktowania nie minęły bez śladu. Zrobiły z niego materialistę, aczkolwiek o orientacji dialektycznej, który wychodzi z założenia, że rzeczy są zasrane, ale nie beznadziejne. Nic nie sprawia tyle goryczy, co uczucie, że nie jest się mile widzianym. Choćby tylko ciche brzmienie fascynacji, jakie można usłyszeć w trakcie bardzo długiego znęcania się, daje uciskanemu skryte uczucie władzy. Rzecz, o której milczy się tak uporczywie, chociaż nie sposób jej wyeliminować, musi mieć wielką władzę nad umysłami. Za najostrzejszymi przekleństwami kryją się często najlepsze energie. Jest tak, jak gdyby wszystkie poniewierane tyłki czekały na swoją godzinę, by cieszyć się rewanżem w dającej się przewidzieć przyszłości, kiedy na powrót wszystko znajdzie się w dupie. Wyczucie czasu jest w ogóle jedną z jej szczególnie mocnych strony, albowiem tyłki bardzo wcześnie rozwijają wrażliwość dla tego, co musi stać się natychmiast,  co można odroczyć i tego, czemu można pozwolić poczekać, cierpliwie wiercąc się, aż do ostatniego momentu. Jest to niemal sztuką polityczną, którą określa się dzisiaj jako timing i która ma swe korzenie w praktyce znanej już pupom dziecięcym: to, co być musi załatwić we właściwym czasie, nie za wcześnie i nie za późno.

              Tyłek tryumfuje skrycie za sprawą świadomości, że bez niego nic nie ujdzie. Bycie tu oto (Dasein) wyprzedza bycie takie oto (Sosein); najpierw egzystencja, potem jakości; najpierw rzeczywistość, później dobro i zło, to, co na górze i to, co na dole. A zatem tyłki, abstrahując od ich dialektyczno-materialistycznych skłonności, są pierwszymi egzystencjalistami. Z istoty uprawiają już egzystencjalną dialektykę: Czy należy decydować się na to, co tak, czy inaczej być musi, czy wybrać rewoltę przeciwko temu, co nieuniknione? Nawet ten, kto decyduje się na pozostawienie rzeczy ich własnemu biegowi, ten, jak powiada Sartre, zdecydował się nie decydować. Wolność poddaje się konieczności. Może on także zdecydować się jednak przeciwko niej, naturalnie nie przeciwko temu, że on coś musi, ale przeciwko temu, że konieczność może z nim zrobić wszystko. Może on walczyć przeciw konieczność i powstrzymywać to, co być musi; staję się, mówiąc za Camus, człowiekiem zbuntowanym. Żaden człowiek nie musi musieć, powiada Natan Lessinga, a tradycja ludowa dodaje: musi to się tylko umrzeć i srać. Jest to kyniczne a priori. Tyłek jest więc ze wszystkich organów ciała najbliższy dialektycznemu stosunkowi wolności i konieczności. Nie przypadkiem psychoanaliza – dyscyplina na wskroś zainspirowana kynizmem – poświęca mu subtelną analizę i, w oparciu o doświadczenia i perypetie tyłka, nazywa podstawowe stadium antropologiczne fazę analną. Jego tematami są tu: Możność i niemożność, konieczność i niekonieczność, posiadanie i zatrzymywanie. Kryje się w tym zasada efektywności. Zrozumienie tyłka byłoby zatem najlepszym wstępem do filozofii, somatyczną propedeutyką. Ileż dotkniętych zaparciem teorii byłoby nam zaoszczędzonych? W tym miejscu znów natykamy się na Diogenesa. Był on pierwszym europejskim filozofem, który zamiast wypowiadać wiele słów załatwiał na ateńskim rynku swe naturalne potrzeby. Naturalia non sunt turpia. Mawiał, że w przyrodzie nie znajdziemy niczego, czego musielibyśmy się wstydzić. Rzeczywiste bestialstwo i osobowości perwersyjne spotykamy dopiero tam, gdzie zaczynają się arogancja moralności i zamieszanie w kulturze. Ludzkie umysły nie chciały jednak dostrzec, że był to punkt szczytowy w rozwoju rozumu, moment, w którym filozofia odnalazła równowagę z zasadą przyrody. Chwilę później była już ona poza dobrem i złem oraz poza swym pogardliwym kręceniem nosa. Poważni myśliciele trwają bowiem przy swoich poglądach; według nich zachowanie Diogenesa mogło być tylko jakimś żartem albo prowokacyjnym świństwem. Wzbraniają się przed domniemaniem w takiej manifestacji jakiegoś tworzącego prawdę sensu.

 

             

9. Bzdziny

 

              Za temat nie powiemy pardon, co więcej, będzie jeszcze gorzej. Przykro mi wobec wszystkich wrażliwych czytelników, ale bąka nie można po prostu (o)puścić* Ten, kto nie chce o nim mówić, ten powinien był milczeć o tyłku. Domaga się tego natura rzeczy, że po tym jak była mowa o sprawach oralnych nasza prezentacja musi także, udanie bądź nieudanie, przejść swoją fazę analną, zanim dotrzemy do fazy genitalnej. Mówienie o pierdzeniu nie jest trudne o tyle, o ile jest ono dźwiękiem, który w sytuacjach międzyludzkich zawsze coś oznacza. Świadkowie pierdzenia nieuchronnie interpretują ów dźwięk. Ogólnie biorąc semantyka pierdzenia jest problemem cokolwiek skomplikowanym, chociaż nadmiernie zaniedbanym przez lingwistykę i naukę o komunikacji. Skala znaczenia rozciąga się od uczucia przykrości aż do pogardy, od zamiaru humorystycznego do okazania braku respektu. Nauczyciele, profesorowie, mówcy i uczestnicy konferencji - wszyscy oni znają ową mękę związaną z powstrzymywaniem się od głośnego puszczania napierających gazów. Dźwięk ten wyraża bowiem coś, czego w istocie nie chce się powiedzieć. Czy naszej empatii wobec polityków nie pomogłoby, gdybyśmy, słuchając ich przemówień, częściej pomyśleli o tym, że być może zajęci są właśnie powstrzymywaniem się od pierdnięcia, które chce przerwać ich mowę już na samym początku? Sztuka dwuznacznych sformułowań łączy się oto ze sztuką puszczania cichych wiatrów, obie są dyplomacją.

              Pod względem semiotycznym bzdziny zaliczamy do grupy sygnałów, a więc znaków, które ani niczego nie symbolizują, ani nie odzwierciedlają, lecz które są wskazaniem na pewną okoliczność. Kiedy gwiżdże lokomotywa, wówczas ostrzega przed swoim zbliżaniem się i możliwym niebezpieczeństwem. Pierdnięcie pojmowane jako sygnał wskazuje, że podbrzusze jest w pełnej akcji, co może mieć fatalne następstwa w sytuacjach, kiedy każda aluzja na temat tych obszarów jest absolutnie niestosowna. Ernst Jünger sprawozdawał w Dzienniku Paryskim o swej lekturze Wojny Żydowskiej dziejopisarza Józefa Flaviusza:

              „Natykam się tu ponownie na miejsce, w którym opisywany jest początek niepokojów w Jerozolimie pod panowaniem Cumanusa. (II, 12)  Kiedy Żydzi zbierali się na święto macy, rzymianie rozmieścili kohorty nad portykiem świątyni w celu obserwacji tłumu. Jeden z żołnierzy kohorty podciągnął swój płaszcz do góry, odwrócił się do Żydów swym tyłkiem w szyderczym ukłonie i „wydał z siebie nieprzyzwoity dźwięk odpowiadający jego pozycji”. Było to powodem starcia, które kosztowało życie dziesięciu tysięcy ludzi, tak że można mówić o najbardziej tragicznym w skutki pierdnięciu w historii powszechnej” (Strahlungen, II, s. 188/189)

 

              Cynizm rzymskiego żołnierza, który w świątyni puszczał bąki politycznie prowokująco i  „bluźnierczo”*, znajduje analogiczny odpowiednik w komentarzu Jüngera, który przechodzi do obszaru cynizmu teoretycznego...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin