Za chlebem.txt

(128 KB) Pobierz
Henryk Sienkiewicz

Za chlebem

I. Na Oceanie. - Rozmy�lanie. - Burza. - Przybycie.
Na szerokich falach oceanu ko�ysa� si� niemiecki statek "Bl�cher", p�yn�cy z 
Hamburga do New Yorku.
Od czterech dni by� ju� w drodze, a od dw�ch min�� zielone brzegi Irlandii i 
wydosta� si� na pe�ni�. Z pok�adu, jak okiem dojrze�, wida� by�o tylko zielon� i 
szar� r�wnin�, pooran� w bruzdy i zagony, rozko�ysan� ci�ko, miejscami 
zapienion�, w dali coraz ciemniejsz� i zlewaj�c� si� z widnokr�giem pokrytym 
bia�ymi chmurami.
Blask tych chmur pada� miejscami i na wod�, a na tym tle per�owym odrzyna� si� 
wyra�nie czarny kad�ub statku. Kad�ub ten, zwr�cony dziobem ku zachodowi, to 
wspina� si� pracowicie na fale, to zapada� w g��b, jakby ton��; czasem nikn�� z 
oczu, czasem wzniesiony na grzbiecie ba�wanu wynurzy� si� tak, �e a� dno by�o mu 
wida�, a szed� naprz�d. Fala p�yn�a ku niemu, a on ku fali - i rozcina� j� 
piersiami. Za nim, jakby olbrzymi w��, goni� bia�y go�ciniec spienionej wody; 
kilka mew lecia�o za sterem, przewracaj�c koz�y w powietrzu i kwil�c, jakby 
polskie czajki.
Wiatr by� dobry; statek szed� po�ow� pary, a natomiast rozpi�� �agle. Pogoda 
znaczy�a si� coraz lepsza. Miejscami pomi�dzy poszarpanymi chmurami wida� by�o 
kawa�y b��kitu nieba, zmieniaj�ce kszta�t ustawicznie. Od chwili, jak "Bl�cher" 
opu�ci� port hamburski, czas by� wietrzny, ale bez burzy. Wiatr d�� ku 
zachodowi, chwilami jednak ustawa�: w�wczas �agle opada�y z �opotem, aby 
nast�pnie znowu wyd�� si� na kszta�t piersi �ab�dziej. Majtkowie, poubierani we 
w��czkowe obcis�e kaftany, ci�gn�li lin� dolnej rei [1] wielkiego masztu i 
krzycz�c �a�o�nie: "Ho - ho - o!", pochylali si� i prostowali w takt do �piewu, 
a wo�ania ich miesza�y si� ze �wistem piszcza�ek miczme�skich [2] i z 
gor�czkowym oddechem komina, wyrzucaj�cego przerywane k��by lub pier�cienie 
czarnego dymu.
Korzystaj�c z pogody pasa�erowie powysypywali si� na pok�ad. Na tyle okr�tu 
wida� by�o czarne paltoty i kapelusze podr�nych pierwszej klasy; na przodzie 
pstrzy�a si� r�nobarwna gawied� emigrant�w, jad�cych pod pok�adem. Niekt�rzy z 
nich siedzieli na �awkach pal�c kr�tkie fajki, inni pok�adli si�, inni, 
poopierani o burty, spogl�dali na d� w wod�.
By�o i kilka kobiet z dzie�mi na r�ku i blaszanymi naczyniami, pouwi�zywanymi do 
pasa; kilku m�odych ludzi przechadza�o si� wzd�u� od dzioba a� do pomostu, 
chwytaj�c z trudno�ci� r�wnowag� i zataczaj�c si� co chwila. Ci �piewali: "Wo 
ist das deutsche Vaterland!?"3 i mo�e my�leli, �e tego "Vaterlandu" nigdy ju� 
nie zobacz�, ale mimo to weso�o�� nie schodzi�a im z czo�a. Pomi�dzy wszystkimi 
lud�mi dwoje by�o najsmutniejszych i jakby od reszty od��czonych: stary 
m�czyzna i m�oda dziewczyna. Oboje, nie rozumiej�c po niemiecku, byli 
prawdziwie samotni i w�r�d obcych. Kto oni byli - ka�dy z nas na pierwszy rzut 
oka by to odgad�: ch�opi polscy.
Ch�op nazywa� si� Wawrzon Toporek, a dziewczyna, Marysia, by�a jego c�rk�. 
Jechali do Ameryki i przed chwil� po raz pierwszy o�mielili si� wyj�� na pok�ad. 
Na zbiedzonych chorob� ich twarzach malowa� si� przestrach i zdziwienie zarazem. 
Wyl�k�ymi oczyma spogl�dali na towarzysz�w podr�y, na majtk�w, na statek, na 
komin, oddychaj�cy gwa�townie, i na gro�ne wa�y wodne, ciskaj�ce grzyw� piany a� 
do burt statku. Nie m�wili do siebie nic, bo nie �mieli. Wawrzon trzyma� si� 
jedn� r�k� za por�cz, drug� za czapk� rogat�, �eby mu jej wiatr nie zerwa�, a 
Marysia trzyma�a si� tatula i ile razy statek pochyli� si� mocniej, tyle razy 
przytula�a si� do niego silniej, wykrzykuj�c po cichu ze strachu. Po niejakim 
czasie stary przerwa� milczenie:
- Mary�!
- A co?
- Widzisz?
- Widz�.
- A dziwujesz si�?
- Dziwuj� si�.
Ale wi�cej si� jeszcze ba�a, ni� dziwi�a; stary Toporek to samo. Szcz�ciem dla 
nich fala zmniejsza�a si�, wiatr ustawa�, a przez chmury przedar�o si� s�o�ce. 
Gdy ujrzeli "s�onko kochane", l�ej im si� zrobi�o na sercu, bo sobie pomy�leli, 
�e "ono takute�kie jak w Lipi�cach". Jako� wszystko by�o dla nich nowym i 
nieznanym, tylko ten kr�g s�oneczny, jarz�cy a promienny, wyda� im si� jakby 
dawnym przyjacielem i opiekunem.
Tymczasem morze wyg�adza�o si� coraz wi�cej; po niejakim czasie �agle opad�y, z 
wysokiego pomostu rozleg�a si� �wistawka kapitana i majtkowie rzucili si� je 
upina�. Widok tych ludzi, zawieszonych jakby w powietrzu nad otch�ani�, przej�� 
zn�w zdumieniem Toporka i Marysi�.
- Nasze ch�opaki nie potrafiliby tak - rzek� stary.
- Kiej Niemcy wle�li, to i Ja�ko by wlaz� - odpar�a Marysia.
- Kt�ry Ja�ko?... Sobk�w?
- Gdzieta Sobk�w. Powiadam Smolak, koniucha.
- On je chwacki, ale ty go sobie z g�owy wybij. Ni jemu do ciebie, ni tobie do 
niego. Ty jedziesz pani� by�, a on, jak by� koniuch�, tak si� i zostanie.
Marysia nie odrzek�a nic, pomy�la�a sobie tylko, �e co komu przeznaczone, to go 
nie minie, i westchn�a t�sknie, a tymczasem �agle by�y ju� upi�te, natomiast 
�ruba zacz�a tak silnie burzy� wod�, �e a� ca�y statek dr�a� od jej ruch�w. Ale 
ko�ysanie usta�o prawie zupe�nie. W oddali woda wydawa�a si� ju� nawet g�adk� i 
b��kitn�. Coraz nowe postacie wydobywa�y si� spod pok�adu: robotnicy, ch�opi 
niemieccy, pr�niacy uliczni z r�nych miast nadmorskich, kt�rzy jechali do 
Ameryki szuka� szcz�cia, nie pracy; t�ok zapanowa� na pomo�cie, wi�c Wawrzon z 
Marysi�, by nie le�� nikomu w oczy, usiedli na zwoju lin, w samym k�tku dzioba.
- Tatulu, d�ugo jeszcze pojedziewa bez wod�? -pyta�a Marysia.
- Czy ja wiem. Kogo si� spytasz, nikt ci nie odpowie po katolicku.
- A jak�e my b�dziewa w Ameryce si� rozmawia�?
- Albo to nie m�wili, �e tam naszego narodu chmara jest?
- Tatulu!
- Czego?
- Dziwowa� si�, to si� i dziwowa�, ale zawdyk w Lipi�cach by�o lepiej.
- Nie blu�ni�aby� po pr�nicy.
Po chwili jednak Wawrzon doda�, jakby m�wi�c sam do siebie:
- Wola Bo�a!...
Dziewczynie oczy nabra�y �zami, a potem oboje zacz�li rozmy�la� o Lipi�cach. 
Wawrzon Toporek rozmy�la�, dlaczego jecha� do Ameryki, i jak to si� sta�o, �e 
jecha�. Jak si� sta�o? Oto przed p� rokiem w lato zaj�li mu krow� z koniczyny. 
Gospodarz, kt�ry j� zaj��, chcia� trzy marki za szkod�, Wawrzon nie chcia� da�. 
Poszli do s�du. Sprawa przewlok�a si� do wyroku. Poszkodowany gospodarz ��da� 
ju� nie tylko za krow�, ale i za koszta jej utrzymania, a koszta ros�y z ka�dym 
dniem. Wawrzon si� upiera�, bo �al mu by�o pieni�dzy. Na sam proces wyda� ju� 
niema�o, wlok�o si� i wlok�o. Koszta ci�gle ros�y. Na koniec przegra� Wawrzon 
spraw�. Za krow� ju� si� B�g wie co nale�a�o; �e za� nie mia� czym zap�aci�, 
zaj�li mu konia, a jego za op�r skazali do aresztu. Toporek wi� si� jak w��, bo 
�niwa w�a�nie nadesz�y, wi�c i r�ce, i sprz�aj potrzebne by�y do roboty. 
Op�ni� si� ze zw�zk�, potem te� zacz�y pada� deszcze; zbo�e poros�o mu w 
snopach, wi�c pomy�la�, �e przez jedn� szkod� w koniczynie ca�a jego chudoba 
p�jdzie na marne, �e straci� tyle pieni�dzy, cz�� inwentarza, ca�oroczny plon, 
i �e na przedn�wku chyba ziemi� b�d� gry�li oboje z dziewczyn� albo p�jd� po 
proszonym chlebie.
�e za� przedtem ch�op by� dostatni i dobrze mu si� wiod�o, zdj�a go tedy 
rozpacz straszna i pocz�� pi�. W karczmie pozna� si� z Niemcem, co si� po wsiach 
niby o len zamawia�, a w rzeczy samej ludzi za morze wywozi�. Niemiec powiada� 
mu cuda i dziwy o Ameryce. Ziemi obiecywa� darmo tyle, ile w ca�ych Lipi�cach 
nie by�o - i z borem, i z ��kami, a ch�opu a� si� oczy �mia�y. Wierzy� i nie 
wierzy�, ale Niemcowi �yd pachciarz wt�rowa� i m�wi�, �e tam rz�d daje ziemi 
ka�demu, "ile by kto strzyma�". �yd to wiedzia� od swojego synowca. Sam Niemiec 
pokazywa� pieni�dze, jakich nie tylko ch�opskie, ale i dziedzicowe oczy jako 
�ywo nie widzia�y. Ch�opa kusili, a� go skusili. A jemu tu po co zostawa�? To� 
za jedn� szkod� straci� tyle, �e parobka m�g�by za to utrzyma�. Ma-li si� na 
zatracenie podawa�? Ma-li wzi�� w r�k� kij z je�em i �piewa� pod ko�cio�em 
"�wi�ta niebieska, Panno anielska?" - Nic z tego nie b�dzie, pomy�la�, Niemca 
d�oni� w d�o� uderzy�, do �wi�tego Micha�a si� wyprzeda�, c�rk� wzi�� i oto 
p�yn�� teraz do Ameryki.
Ale podr� nie znaczy�a mu si� tak dobrze, jak si� spodziewa�. W Hamburgu 
obdarli ich bardzo z pieni�dzy; na statku jechali we wsp�lnej sali pod pok�adem. 
Ko�ysanie si� statku i niesko�czono�� morska przera�a�y ich. Nikt go nie m�g� 
zrozumie� ani on nikogo. Rzucano nimi obojgiem jak rzecz jak�; popychano go jak 
kamie� przy drodze; Niemcy towarzysze drwili z niego i z Marysi. W porze 
obiadowej, gdy wszyscy cisn�li si� z naczyniami do kucharza rozdaj�cego straw�, 
ich odpychano na sam koniec, tak �e i g�odem przysz�o nieraz przymrze�. By�o mu 
na tym statku �le, samotno, obco. Opr�cz opieki Boskiej, nie czu� nad sob� 
innej. Min� przy dziewczynie nadrabia�, czapk� na bakier przekrzywia�, kaza� si� 
dziwi� Marysi i sam si� dziwi� wszystkiemu, ale nie ufa� niczemu. Chwilami 
ogarnia�a go obawa, �e mo�e te "pogany", jak nazywa� towarzysz�w, w wod� ich 
oboje wrzuc�, mo�e mu ka�� wiar� zmieni� albo papier jaki podpisa�, ba, cho�by i 
cyrograf!
Sam ten statek, kt�ry szed� naprz�d dzie� i noc po bezmiarach morskich, kt�ry 
trz�s� si�, hucza�, pieni� wod�, oddycha� jak smok, a noc� ci�gn�� za sob� 
warkocz iskier ognistych, wydawa� mu si� jak�� si�� podejrzan� i wielce 
nieczyst�. Dziecinne obawy, cho� si� do nich nie przyznawa�, �ciska�y mu serce; 
bo te� ten polski ch�op, oderwany od ojczystego gniazda, by� naprawd� dzieckiem 
bezradnym i naprawd� by� na woli Bo�ej. Przy tym wszystko to, co widzia�, co go 
otacza�o, nie mog�o mu si� w g�owie pomie�ci�; wi�c nic dziwnego, �e gdy 
siedzia� teraz oto na zwoju lin, g�owa ta chyli�a si� pod brzemieniem ci�kiej 
niepewno�ci i frasunku. Powiew morski gra� mu w uszach i powtarza� jakby s�owo 
"Lipi�ce! Lipi�ce!", czasem te� po�wistywa� jakby lipinieckie fujarki; s�o�ce 
m�wi�o: "Jak si� masz, Wawrzonie? By�om w Lipi�cach", ale ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin