Gościnny Rene
REKREACJE MIKOŁAJKASpis treści
Rekreacje Mikołajka
Alcesta wylali ze szkoły
Nos stryjka Genia
Zegarek
Drukujemy gazetę
Różowy wazon z salonu
Na następnej pauzie - bijemy się
King
Mecz piłki nożnej
Galeria obrazów
Defilada
Harcerze
Ręka Kleofasa
Testy
Rozdanie nagród
Rekreacje
Mikołajka
W szkole zdarzyło się coś strasznego: wylali Alcesta. Stało się to
przed południem, na drugiej pauzie.
Bawiliśmy się wszyscy w „myśliwego"; wiecie, jak to się gra: ten, kto
ma piłkę, jest myśliwym, stara się trafić piłką w drugiego — trafiony
beczy i zostaje myśliwym. To jest bardzo fajne. Nie grali tylko: Gotfryd,
który był nieobecny, Ananiasz, który zawsze powtarza sobie lekcje na
pauzach, i Alcest, który zajadał swoją ostatnią przedpołudniową kanapkę.
Alcest zawsze zostawia największą kanapkę — bułkę z dżemem — na drugą
pauzę, bo druga pauza jest trochę dłuższa niż inne. Myśliwym był
Euzebiusz, co nie zdarza się często: ponieważ jest bardzo silny, wszyscy
uważają, żeby nie trafić w niego piłką, bo kiedy on poluje, wali okropnie
mocno. Właśnie Euzebiusz wycelował w Kleofasa. Kleofas rzucił się na
ziemię i rękami zasłonił głowę; piłka przeleciała nad nim i pac! —
uderzyła w plecy Alcesta, który upuścił swoją bułkę na ziemię — upadła na
tę stronę posmarowaną dżemem. Alcestowi to się nie
167
podobało; zrobił się czerwony i zaczął krzyczeć; wtedy Rosół — nasz
wychowawca — przybiegł, żeby zobaczyć, co się stało, ale nie spostrzegł
bułki, nadepnął na nią, pośliznął się i o mało nie upadł. Rosół był
zdziwiony, cały but miał oblepiony dżemem. A Alcest... to było straszne!
Zaczął wymachiwać rękami i krzyknął:
— Psiakrew, cholera! Nie może pan uważać, gdzie pan stawia
nogi! Ślepy pan czy co?!
Był wściekły, że nie wiem, ten Alcest; bo musicie wiedzieć, że z jego
śniadaniami nie ma żartów, szczególnie z tymi kanapkami z drugiej pauzy.
Rosół też był niezadowolony.
— Spójrz mi w oczy — nakazał Alcestowi. — Coś powiedział?
— Powiedziałem, że psiakrew, cholera, nie ma pan prawa chodzić po moich
kanapkach! — krzyknął Alcest.
Wtedy Rosół wziął Alcesta za ramię i wyprowadził z podwórza. Kiedy
Rosół szedł, słychać było płask, płask, przez ten dżem, co miał na bucie.
A potem pan Mouchabiere zadzwonił na koniec pauzy. Pan Mouchabiere to
jest nasz nowy wychowawca, nie mieliśmy dotąd czasu wymyślić dla niego
jakiegoś śmiesznego przezwiska. Weszliśmy do klasy, a Alcesta ciągle
jeszcze nie było. Nasza pani była zdziwiona.
168
— A gdzie jest Alcest? — zapytała.
Właśnie chcieliśmy jej wszyscy odpowiedzieć, kiedy drzwi się otworzyły
i wszedł dyrektor z Alcestem i Rosołem.
— Wstać! — powiedziała pani.
— Siadać! — powiedział dyrektor.
Dyrektor nie miał zadowolonej miny; Rosół też nie, a gruby Alcest był
zalany łzami i pociągał nosem.
— Moje dzieci — powiedział dyrektor — wasz kolega zachował się
niezwykle ordynarnie w stosunku do Ros... do pana Dubon. Nie mogę znaleźć
wytłumaczenia dla tego braku szacunku wobec zwierzchnika i osoby starszej.
W związku z tym wasz kolega zostaje wydalony. Nie pomyślał on, och! na
pewno nie pomyślał, o ogromnym bólu, jaki sprawi swoim rodzicom. A jeśli w
przyszłości nie poprawi się — skończy w więzieniu. Taki jest los nieuków.
Niech to posłuży za przykład dla was wszystkich!
I dyrektor kazał Alcestowi zabrać swoje rzeczy. Alcest zrobił to z
bekiem, a potem wyszedł razem z dyrektorem i Rosołem.
Było nam strasznie smutno. Pani też.
169
— Spróbuję coś zrobić — przyrzekła nam.
Jednak nasza pani potrafi być bardzo fajna!
Kiedy wyszjiśmy ze szkoły, zobaczyliśmy Alcesta; czekał na rogu ulicy i
jadł bułeczkę nadziewaną czekoladą. Miał bardzo smutną minę, kiedyśmy się
do niego zbliżyli.
— Nie poszedłeś jeszcze do domu? — zapytałem go.
— A nie — odpowiedział Alcest. — Ale muszę iść, bo zaraz będzie obiad.
Założę się, że jak powiem o tym tacie i mamie, nie dadzą mi deseru. Och,
co za dzień, jak Boga kocham...
I Alcest poszedł powłócząc nogami i żując wolno swoją bułkę. Miało się
prawie wrażenie, że się zmuszał do jedzenia. Biedny Alcest, bardzośmy go
żałowali.
A potem, po południu, zobaczyliśmy mamę Alcesta. Przyszła do szkoły,
minę miała niezadowoloną i trzymała Alcesta za rękę. Weszli do gabinetu
dyrektora. Rosół też.
Trochę później — byliśmy już w klasie — wszedł dyrektor z Alcestem, a
Alcest uśmiechał się od ucha do ucha.
I dyrektor wytłumaczył nam, że postanowił dać Alcestowi jeszcze jedną
szansę. Powiedział, że robi to ze względu na rodziców naszego kolegi, bo
się zasmucili, że ich dziecko może zostać nieukiem i skończyć w więzieniu.
— Wasz kolega przeprosił pana Dubon, który był tak dobry, że
170
dał się przeprosić — powiedział dyrektor. — Mam nadzieję, że wasz kolega
będzie wdzięczny za tę pobłażliwość i że po tej skutecznej lekcji, która
posłuży mu za ostrzeżenie, będzie umiał w przyszłości naprawić dobrym
zachowaniem to ciężkie przewinienie, którego dopuścił się dzisiaj. Czy
tak?
— No! — odpowiedział Alcest.
Dyrektor spojrzał na niego, otworzył usta, westchnął i wyszedł.
Byliśmy okropnie zadowoleni, zaczęliśmy mówić wszyscy naraz, ale pani
uderzyła linijką w stół i powiedziała:
— Spokój, proszę! Alcest, wróć na miejsce i bądź grzeczny. Kleofas, do
tablicy!
Kiedy zadzwoniono na pauzę, zeszliśmy wszyscy, oprócz Kleofasa, który
został ukarany, jak to dzieje się zawsze, kiedy odpowiada. Na podwórzu
Alcest jadł kanapkę z serem, myśmy go wypytywali, jak to było w gabinecie
dyrektora, i wtedy przyszedł Rosół.
— No, chłopcy — powiedział — zostawcie kolegę w spokoju; to, co się
stało rano, już minęło. Idźcie się bawić!
I wziął Maksencjusza za ramię, a Maksencjusz potrącił Alcesta i kanapka
z serem upadła na ziemię.
Wtedy Alcest spojrzał na Rosoła, zrobił się cały czerwony, zaczął
wymachiwać rękami i krzyknął:
— Psiakrew, cholera! To nie do wiary! Znowu pan zaczyna! Naprawdę, pan
jest niepoprawny!
Dzisiaj tata odprowadził mnie po obiedzie* do szkoły. Bardzo lubię
chodzić z tatą, bo często daje mi pieniążki, żebym sobie coś kupił. I tym
razem tak było. Przechodziliśmy właśnie koło sklepu z zabawkami i
zobaczyłem za szybą nosy z tektury, które się zakłada, żeby rozśmieszyć
innych chłopaków.
— Tato — powiedziałem — kup mi nos!
Tata powiedział, że nie muszę mieć nosa, ale pokazałem mu jeden
taki wielki, cały czerwony, i zawołałem:
— Oj, tato! Kup mi ten, wygląda zupełnie jak nos stryjka Genia!
Stryjcio Genio to brat taty; jest gruby, opowiada kawały i ciągle się
śmieje. Nie przychodzi często, bo jeździ i sprzedaje jakieś towary bardzo
daleko — w Lyonie, w Clermont-Ferrand i w Saint-Etienne. Tata zaczął
chichotać.
* We Francji lekcje odbywają się rano i po południu.
172
— To prawda — powiedział — zupełnie nos Genka, tyle że mniejszy. Założę
go, gdy tylko się u nas znowu pokaże.
A potem weszliśmy do sklepu, kupiliśmy nos i ja go założyłem — trzyma
się na gumce. Potem tata go założył, a potem sprzedawczyni i wszyscy
przeglądaliśmy się w lustrze i chichotaliśmy okropnie. Mówcie, co chcecie,
ale mój tata jest bardzo fajny!
Przed bramą szkoły tata powiedział mi:
— Tylko bądź grzeczny i uważaj, żebyś nie miał przykrości z powodu nosa
Genka.
Przyrzekłem mu to i wszedłem do szkoły.
Na podwórzu stali chłopcy, więc założyłem nos, żeby im pokazać, i
wszyscyśmy się bardzo śmiali.
— Zupełnie jak nos mojej ciotki Klary — powiedział Maksencjusz.
— Nie — sprzeciwiłem się — to jest nos mojego stryjka, tego, co jest
sławnym podróżnikiem.
— Pożyczysz mi nosa? — zapytał Euzebiusza.
— Nie — odpowiedziałem. — Jeśli chcesz mieć nos, to poproś swego taty,
niech ci kupi!
— Jeżeli mi go nie pożyczysz, to oberwiesz pięścią po tym twoim nosie!
— zagroził Euzebiusz, ten, co to jest taki silny, i buch! — walnął w nos
stryjcia Genia.
Wcale mnie to nie zabolało, ale zląkłem się, żeby nie złamał nosa,
173
więc go schowałem do kieszeni i kopnąłem Euzebiusza. Tłukliśmy
się, koledzy stali i przyglądali się, aż tu przyleciał Rosół.
— No i co się tu dzieje? — zapytał Rosół.
— To Euzebiusz zaczął — powiedziałem. — Uderzył mnie
pięścią i złamał mi nos!
Rosół zrobił wielkie oczy, schylił się, przytknął swoją twarz do mojej
i powiedział:
174
— Pokaż no...
Wyjąłem więc z kieszeni nos stryjka Genia i pokazałem Rosołowi. Nie
wiem dlaczego, ale jak zobaczył ten nos, zrobił się wściekły.
— Spójrz mi w oczy — powiedział Rosół i wyprostował się. — Nie lubię,
moje dziecko, jak się drwi ze mnie. W czwartek przyjdziesz tu posiedzieć.
Zrozumiano?
Zacząłem płakać, więc Gotfryd powiedział:
— Pszpana, to nie jego wina!
Rosół popatrzył na Gotfryda, uśmiechnął się i położył mu rękę na
ramieniu.
— To ładnie, mój drogi, że się przyznajesz, żeby ochronić kolegę.
— E, tam — powiedział Gotfryd. — To nie jego wina, tylko Euzebiusza.
Rosół zrobił się czerwony, otworzył kilka razy usta, żeby coś
powiedzieć, a potem wlepił jedną odsiadkę Euzebiuszowi, jedną Gotfrydowi i
jeszcze jedną Kleofasowi za to, że się śmiał. I poszedł dzwonić na lekcję.
W klasie nasza pani zaczęła nam opowiadać o czasach, kiedy we Francji
było pełno Galów. Alcest, który siedzi ze mną, zapytał, czy nos stryjcia
Genia jest naprawdę złamany. Powiedziałem mu, że nie, że jest tylko trochę
spłaszczony na czubku, i wyjąłem go z kieszeni, żeby zobaczyć, czy można
go naprawić. I wyszło fajnie, bo kiedy wypchnąłem palcem nos od środka,
zrobił się taki, jak przedtem. Ucieszyłem się bardzo.
— Załóż go, chcę zobaczyć — powiedział Alcest.
Schowałem się pod pulpit i założyłem nos. Alcest popatrzył i powiedział.
— Fajno. Ładny.
— Mikołaj! Powtórz, co mówiłam! — krzyknęła pani. Przestraszyłem się.
Wysunąłem zaraz głowę spod ławki i chciało mi się płakać, bo nie
wiedziałem, co pani powiedziała, a ona nie lubi, kiedy się nie uważa. Pani
patrzyła na mnie, a oczy miała takie okrągłe, jak Rosół.
— Ależ... co ty masz na twarzy? — spytała.
— To jest nos. Tata mi go kupił — wyjaśniłem płacząc.
Panią to zgniewało i zaczęła krzyczeć, i powiedziała, że nie lubi
błaznów i że jeśli będę dalej taki, to mnie wyrzucą ze
176
szkoły i zostanę nieukiem, i przyniosę wstyd moim rodzicom. A potem
rozkazała:
— Daj mi ten nos!
Więc podszedłem płacząc, położyłem nos na stoliku, a pani powiedziała,
że go zabiera, i kazała mi odmieniać zdanie: „Nie powinienem przynosić
tekturowych nosów na lekcje historii, żeby błaznować i przeszkadzać
kolegom".
177
Kiedy wróciłem do domu, mama popatrzyła na mnie i zapytała:
— Co ci jest, Mikołajku? Taki jesteś bledziutki.
Więc zacząłem płakać i tłumaczyć, że Rosół kazał mi przyjść w czwartek,
bo wyciągnąłem nos stryjcia Genia z kieszeni, i że to była wina
Euzebiusza, który rozpłaszczył czubek nosa stryjcia Genia, i że w klasie
pani kazała mi odmieniać takie długie zdanie, a wszystko przez nos
stryjcia Genia, który mi zabrała.
Mama popatrzyła na mnie bardzo zdziwiona, a potem położyła mi rękę na
czole i powiedziała, że powinienem się położyć i trochę sobie odpocząć.
A potem, kiedy tata wrócił z biura, mama powiedziała mu:
— Dobrze, żeś już przyszedł, jestem bardzo niespokojna. Mały wrócił ze
szkoły strasznie zdenerwowan>. Zastanawiam się, czy nie powinniśmy wezwać
lekarza.
— No tak! — powiedział tata. — Wiedziałem, że tak będzie! A uprzedzałem
go! Założę się, że ta gapa napytała sobie biedy przez nos Eugeniusza!
Wszyscyśmy się okropnie przestraszyli, bo mamie zrobiło się niedobrze i
musieliśmy wołać doktora.
Wczoraj wieczorem, kiedy wróciłem ze szkoły, przyszedł listonosz i
przyniósł dla mnie paczkę. To był prezent od babci. Fantastyczny prezent!
Nigdy nie zgadniecie, co to było: zegarek na rękę! Moja babcia jest bardzo
fajna i mój zegarek też, i chłopakom oko zbieleje.
Taty nie było w domu, bo tego wieczora jadł kolację z panami z biura, i
mama pokazała mi, co trzeba robić, żeby zegarek chodził, i zapięła mi go
na ręce. Na szczęście już umiem odczytać godzinę, nie tak jak w zeszłym
roku, kiedy byłem mały. Musiałbym co chwila pytać ludzi, która jest
godzina na moim zegarku, co nie byłoby wcale takie wygodne. Mój zegarek
przez to jest jeszcze taki fajny, że ma dużą wskazówkę, która kręci się
szybciej niż dwie mniejsze — na tamte trzeba długo i uważnie patrzeć, żeby
zauważyć, że i one się poruszają. Zapytałem mamy, do czego służy duża
wskazówka, a mama powiedziała, że to bardzo praktyczne, bo wiadomo, kiedy
wyjmować z wody jajka, żeby były na miękko.
179
Szkoda, że o 7.32, kiedy usiedliśmy do stołu, mama i ja, nie było jajek
na miękko. Jadłem i cały czas patrzyłem na mój zegarek i mama powiedziała,
żebym się pospieszył, bo zupa ostygnie; skończyłem więc zupę, a duża
wskazówka przez ten czas obróciła się na zegarku dwa razy i jeszcze
kawałek. O 7.51 mama przyniosła fajne ciasto, które zostało z obiadu.
Wstaliśmy od stołu o 7.58. Mama pozwoliła mi pobawić się trochę —
przykładałem ucho do zegarka, żeby usłyszeć tik-tak; a potem o 8.15 mama
powiedziała, żebym poszedł spać. Byłem taki zadowolony, jak wtedy, kiedy
dostałem wieczne pióro, które wszędzie robiło plamy. Chciałem spać z
zegarkiem na ręku, ale mama powiedziała, że to nie jest dobre dla zegarka,
położyłem go więc na nocnym stoliku, tak że mogłem go widzieć, kiedy
leżałem na boku, i mama zgasiła światło o 8.38. I stało się coś
fantastycznego! Bo cyferki i wskazówka mojego zegarka — tak jest: i
cyferki, i wskazówka — świeciły w ciemności! Nawet gdybym chciał ugotować
jajka na miękko, nie musiałbym zapalać światła. Nie chciało mi się spać,
cały czas patrzyłem na zegarek, no i usłyszałem, jak otworzyły się drzwi
wejściowe: to wracał tata. Ucieszyłem się bardzo, że pokażę mu zegarek od
babci. Wstałem, włożyłem zegarek na rękę i wyszedłem na korytarz.
Zobaczyłem, jak tata wchodzi po schodkach na palcach.
— Tato! — krzyknąłem. — Zobacz, jaki piękny zegarek dostałem od babci!
180
Tata był bardzo zdziwiony, tak zdziwiony, że o mało co nie spadł ze
schodów.
— Pst, Mikołajku, pst — powiedział. — Obudzisz mamę.
Światło zapaliło się i zobaczyliśmy mamę wchodzącą do
pokoju.
— Mama obudziła się — powiedziała mama do taty.
Minę miała niezadowoloną, a potem spytała taty, czy o tej godzinie
wraca się z oficjalnej kolacji.
— No cóż — powiedział tata — nie jest jeszcze tak późno.
— Jest 11.58 — powiedziałem strasznie dumny, bo bardzo lubię pomagać we
wszystkim mojemu tacie i mojej mamie.
— Twoja matka ma zawsze doskonałe pomysły, jeśli chodzi o prezenty —
odezwał się tata do mamy.
— Doskonały moment, żeby mówić o mojej matce, szczególnie przy małym —
odpowiedziała mama i widać było, że nie żartuje; a potem kazała mi się
położyć.
— Idź, kochaneczku — powiedziała — i prędko spatuchny.
181
Wróciłem do pokoju, słyszałem, jak tata i mama jeszcze trochę sobie
porozmawiali, i zacząłem zasypiać o 12.14.
Obudziłem się o 5.07. Robiło się jasno, a szkoda, bo cyferki mojego
zegarka już mniej świeciły. Nie musiałem od razu wstawać, bo nie było tego
dnia lekcji, ale powiedziałem sobie, że mogę pomóc mojemu tacie, który
narzeka, że jego szef narzeka, że tata się spóźnia do biura. Poczekałem
jeszcze do 5.12, poszedłem do pokoju taty i mamy i krzyknąłem:
— Tato! Już rano! Spóźnisz się do biura!
Tata wyglądał na bardzo zdziwionego, ale to nie było takie
niebezpieczne, jak przedtem na schodach, bo leżał w łóżku i nie
182
mógł spaść. Ale miał taką dziwną minę, jakby spadł. Mama też się
obudziła od razu.
— Co się stało? Co się stało? — zapytała.
— Och, to tylko ten zegarek — powiedział tata. — Zdaje się, że już
świta.
— Tak — powiedziałem — jest 5.15 i przesuwa się na szesnaście.
— Brawo — powiedziała mama. — A teraz wracaj do łóżka, obudziliśmy się
już.
Poszedłem się położyć, ale musiałem wracać trzy razy — o 5.47, o 6.18 i
7.02 — zanim tata i mama wreszcie wstali.
Zasiedliśmy do pierwszego śniadania i tata krzyknął do mamy:
— Pospiesz się, kochanie, z tą kawą, bo się spóźnię! Czekam już pięć
minut.
— Osiem — powiedziałem, a mama weszła i spojrzała na mnie jakoś
dziwnie.
Kiedy nalewała kawę do filiżanek, rozlała trochę na ceratę, bo jej
drżała ręka; mam nadzieję, że mama nie jest chora.
— Wrócę wcześnie na obiad — powiedział tata. — Wchodząc odfajkuję
godzinę.
Zapytałem mamy, co to znaczy „odfajkować", ale powiedziała, że to nie
moja rzecz i żebym poszedł się bawić na dworze. Pierwszy raz żałowałem, że
nie ma lekcji, bo chciałem, żeby koledzy zobaczyli mój zegarek. Jedyny,
który przyszedł raz do szkoły z zegarkiem, to był Gotfryd. Miał zegarek
swego taty, duży zegarek z podwójną kopertą i łańcuszkiem. Ten zegarek
taty Gotfryda był bardzo fajny, ale zdaje się, że Gotfryd wziął go bez
pozwolenia i miał masę przykrości, i potem już nigdy nie widzieliśmy tego
zegarka. Gotfryd dostał takie lanie, że mało brakowało — powiedział nam —
żebyśmy już i jego nigdy nie zobaczyli.
Poszedłem do Alcesta, mojego kolegi, który mieszka bardzo blisko.
Wiedziałem, że on wcześnie wstaje, bo długo siedzi przy śniadaniu.
— Alcest! — zawołałem przed jego domem. — Alcest! Chodź, zobacz, co ja
mam!
184
Alcest wyszedł z jednym rogalem w ręku, a z drugim w ustach.
— Mam zegarek — powiedziałem Alcestowi i podniosłem rękę na wysokość
czubka rogala, który mu wystawał z ust. Alcest spojrzał trochę zezem,
przełknął i powiedział:
— Wcale nie taki fajny.
— Dobrze chodzi, ma wskazówkę od jajek na miękko i świeci w nocy —
wyjaśniłem.
— A jaki jest w środku? — zapytał Alcest.
O tym nie pomyślałem, żeby zajrzeć do środka.
— Zaczekaj — powiedział Alcest i poleciał do domu. Wyszedł z nowym
rogalem i ze scyzorykiem.
— Daj zegarek — powiedział — otworzę go scyzorykiem. Wiem, jak się to
robi, otwierałem już zegarek mego taty.
Podałem zegarek Alcestowi, który zaczął coś przy nim dłubać
scyzorykiem. Bałem się, że mi popsuje zegarek, więc powiedziałem:
— Oddaj zegarek.
185
Ale Alcest nie chciał, pokazał mi język i dalej próbował otworzyć
zegarek. Wtedy chciałem odebrać mu go z rę...
ankaster