Balogh Mary - [Niedyskrecje 02] - Nie do wybaczenia.pdf

(812 KB) Pobierz
MARY BALOGH
Mary Balogh
Nie do wybaczenia
Rozdział 1
Czas do łóżka. - Nathaniel Gascoigne ziewnął szeroko i, uniósłszy do góry kieliszek, z
żalem zauważył, że nie było w nim już ani kropli brandy. - Jeśli, oczywiście, nogi będą w
stanie mnie utrzymać i zaprowadzić do domu.
- I jeśli, oczywiście, będziesz w stanie przypomnieć sobie, gdzie ten twój dom jest -
dodał z ironią Eden Wendel, baron Pelham. - Jesteś wstawiony, Nat. Wszyscy zresztą
jesteśmy. Co jednak nie znaczy, że nie możemy wypić jeszcze po jednym.
Kenneth Woodfall, hrabia Haveford, podniósł kieliszek, w którym wciąż było jeszcze
trochę alkoholu i spojrzał na swych dwóch kompanów, niedbale rozpartych w fotelach
ustawionych po obu stronach kominka. On sam stał z boku, opierając się o marmurowy
gzyms.
- Na zdrowie - powiedział.
- Na zdrowie - powtórzył Gascoigne i zaklął dosadnie, gdy stwierdził, że jego
kieliszek jest pusty. - Nie mam czym spełnić toastu, Ken.
Kenneth Woodfall czekał cierpliwie, podczas gdy Eden Wendel, zataczając się, ruszył
w stronę kredensu. Po chwili wrócił z prawie pustą karafką brandy i ku zdumieniu przyjaciół,
napełniając kieliszki, nie uronił ani kropli drogocennego płynu.
- No to na zdrowie - powtórzył Kenneth. - Nasze kawalerskie.
- Nasze kawalerskie - powtórzyli uroczyście Gascoigne i Wendel.
- Wypijmy za to, że wreszcie jesteśmy wolni i szczęśliwi - rzekł lord Pelham,
ponownie wznosząc do góry kieliszek. - I za to, że wciąż mamy tyle wigoru.
- I za to, ze wciąż mamy tyle wigoru - powtórzył Kenneth.
- Na złość staremu Boneyowi - dodał Gascoigne.
Wypili więc za wolność, którą odzyskali po Waterloo, sprzedając swoje patenty
oficerskie w kawalerii. Wypili za beztroski czas po powrocie do Londynu. W końcu za to, ze
śmierć oszczędzała ich przez lata walk z Napoleonem Bonaparte, najpierw w Hiszpanii i
Portugalii, a potem w Belgii.
- Do diabła! Nic już jednak nie będzie takie, jak wtedy, gdy towarzyszył nam stary
Rex - westchnął Gascoigne.
- Niech odpoczywa w pokoju - dodał lord Pelham i wszyscy pochylili głowy w
pełnym czci milczeniu.
Kenneth chętnie by usiadł, ale najbliższy wolny fotel stał tak daleko od kominka, ze
nie był pewien, czy dotrze tam o własnych siłach. Pił wraz z przyjaciółmi podczas obiadu u
White'ów, pił w teatrze podczas antraktów i w garderobie u artystek, pił tez w salonie
madame Louise, zanim poszli na górę z trzema dziewczętami. W końcu, gdy zgodnie uznali,
ze jest stanowczo za wcześnie, aby iść spać, wylądowali w garsonierze Edena, gdzie od kilku
godzin kolejnym toastom nie było końca.
- Rex dobrze zrobił - stwierdził nagle Kenneth, ostrożnie stawiając na kominku do
połowy opróżniony kieliszek. Skrzywił się z niesmakiem na myśl o koszmarnym bólu głowy,
z jakim obudzi się gdzieś koło południa, a może nawet jeszcze później. Od kilku tygodni ten
sam scenariusz powtarzał się niemal codziennie. A wszystko to w imię nieograniczonej
wolności i upajania się życiem.
- Co ty opowiadasz? - Gascoigne ziewnął głośno. - Wyjechał do Stratton, chociaż
przysięgał, ze spędzimy razem zimę w Londynie.
- Cóż go tam może czekać poza powszechnym szacunkiem, pracą i niewyobrażalną
nudą - zauważył lord Pelham, rozluźniając i tak już mocno rozluźniony fular. - Obiecaliśmy
sobie wiele uciech tej zimy.
Jesień spędzili bardzo wesoło, oddając się wszystkim możliwym rozrywkom i
ekscesom. Lecz oczekiwali, ze sezon zimowy, słynny ze wspaniałych przyjęć i balów, wcale
nie będzie gorszy, i ze okazji do flirtów i przelotnych romansów nie zabraknie.
- Rex dobrze zrobił - powtórzył z uporem Kenneth. - Takie życie z czasem staje się
nudne.
- Za mało wypiłeś, Ken. - Gascoigne spojrzał na niego z niepokojem, po czym sięgnął
po stojącą przy fotelu karafkę. - Zaczynasz wygadywać jakieś herezje.
Kenneth pokręcił głową. I chociaż wyznawał zasadę, ze po pijanemu nie powinno się
filozofować, sam często postępował inaczej. Przypomniał sobie, jak toczył z przyjaciółmi
niekończące się rozmowy, co będą robili po wojnie, chociaż wydawało się mało
prawdopodobne, ze tę wojnę przeżyją. Przyjaźnili się od lat i w szwadronie kawalerii, w
którym służyli, zawsze widziano ich razem. Jeden z oficerów za odwagę i szaleńczą brawurę
podczas walki nazwał ich nawet Czterema Jeźdźcami Apokalipsy. Wszyscy czterej marzyli o
powrocie do Anglii. Marzyli, ze sprzedadzą patenty oficerskie i ze w Londynie rzucą się w
wir życia, nadrabiając stracony czas.
Rex pierwszy doszedł do wniosku, ze życie wypełniane tylko rozrywkami nie daje
satysfakcji i ku zaskoczeniu przyjaciół, tuz przed sezonem zimowym, postanowił opuścić
Londyn. Rex Adams, wicehrabia Rawleigh, wyjechał do swojej posiadłości w Kent, aby
zacząć nowe życie.
- Ken mówi zupełnie jak Rex - odezwał się lord Pelham. - To chyba zaraźliwe. Ktoś
musi go, do diabła, powstrzymać. Za chwilę zacznie gadać o wyjeździe do domu w
Kornwalii. W Kornwalii! To przecież na końcu świata. Nie rób tego, Ken. Nie rób tego,
przyjacielu. Umrzesz z nudów już po kilku dniach.
- Niech ci to nie przyjdzie do głowy, Ken - zawołał Gascoigne. - Potrzebujemy ciebie,
stary druhu, chociaż nie potrzebujemy twojej cholernej gęby, która sprawia, ze wszystkie
dziwki gapią się wyłącznie na ciebie. Mam rację, Ed? - W Hiszpanii często się na niego
boczyli, ponieważ, ze swoimi blond włosami, miał u hiszpańskich piękności znacznie większe
szansę. - Po zastanowieniu stwierdzam, ze powinniśmy okazać się na tyle mądrzy, aby
pozwolić ci odejść. Jedź więc do domu, Ken. A kysz! Wracaj do swojej Kornwalii. Będziemy
ci opisywać w listach wszystkie ślicznotki, które zjadana święta do Londynu.
- I które będą do nas ciągnąć jak pszczoły do miodu - dodał lord Pelham, śmiejąc się
od ucha do ucha. - Jesteśmy w końcu bohaterami.
Kenneth również się roześmiał. Lubił swoich przyjaciół, chociaż w tej chwili ich
wygląd pozostawiał wiele do życzenia.
Nie myślał poważnie o powrocie do domu, jednak zdawał sobie sprawę, ze kiedyś
będzie musiał to zrobić. Dunbarton Hali w Kornwalii należał do niego już od siedmiu lat, od
śmierci ojca, a mimo to nie był tam od ponad ośmiu lat. Nawet wtedy, gdy ciężko ranny w
jednej z bitew znalazł się w Anglii, nie zdecydował się pojechać do domu. Kiedy opuszczał
go dawno temu, przysiągł sobie, ze już nigdy tam nie wróci.
- Moglibyśmy wybrać się razem - rzekł. - Boże Narodzenie na wsi to chyba niezły
pomysł. Tam tez można znaleźć wiele atrakcji. - Podniósł do góry rękę i skrzywił się, widząc,
ze nie trzyma w niej kieliszka.
Gascoigne jęknął.
- Wiejskie dziewczyny? - Lord Pelham uniósł brwi.
- Wiejskie matrony i ich wiejscy mężowie - dodał Gascoigne. - I wiejska moralność.
Na Boga, nie rób tego, Ken. Cofam to, co powiedziałem. Przeżyjemy jakoś tę twoją
niebezpiecznie atrakcyjną powierzchowność, prawda, Ed? Będziemy walczyć o względy
kobiet za pomocą naszego niezaprzeczalnego uroku i niebieskich oczu Eda. Mężczyzna może
wyglądać jak maszkara, a kobiety w ogóle tego nie zauważą, jeśli ta maszkara ma niebieskie
oczy.
Nie ma powodu, dla którego nie miałbym wrócić, pomyślał Kenneth. Osiem lat to
szmat czasu. Wszystko mogło się zmienić. On sam też się przecież zmienił. Nie był już
pełnym ideałów młodzieńcem, z głową nabitą romantycznymi marzeniami. Już sama myśl o
tym wydała mu się teraz zabawna. Mimo to żałował, że tyle wypił, i żałował, że był u Louise.
Po raz kolejny. Dosyć już miał budzenia się w coraz to innym łóżku. Dosyć hazardu i
pijaństwa. Nie mógł uwierzyć, że życie, jakie prowadził od kilku miesięcy, kiedyś było dla
niego szczytem marzeń.
- Mówię poważnie - powtórzył. - Jedźcie ze mną. Boże Narodzenie w Dunbarton
zawsze było najradośniejszym czasem w roku. Dom wypełniali goście, odbywała się ogromna
liczba przyjęć i wielki bal tuż po świętach.
Gascoigne znowu jęknął.
Matka byłaby zachwycona, pomyślał Kenneth. Większość czasu spędzała teraz w
Norfolk u hrabiostwa Ainsleigh. Wicehrabia Ainsleigh poślubił Helen, siostrę Kennetha.
Matka z pewnością chętnie przyjedzie do Dunbarton. Kilka razy pisała do niego, pytając,
kiedy ma zamiar wrócić i kiedy ma zamiar się ożenić. Ainsleigh, Helen i ich dzieci mogliby
również przyjechać, chociaż Kenneth podejrzewał, że Helen zrobiłaby to bez specjalnego
entuzjazmu. Zjawią się także tłumy krewnych, pomimo iż do świąt pozostało już niewiele
czasu. Kilka osób mógłby zaprosić sam. Jeśli zaś chodzi o pozostałych gości, zostawiłby
matce wolną rękę.
Naprawdę nie było żadnego powodu, żeby dłużej zwlekać z wyjazdem do Dunbarton.
A może jednak był? Zmarszczył brwi. Powód, który przyszedł mu właśnie na myśl, nie miał
już jednak osiemnastu lat, a prawie o osiem więcej. Do licha! Szybko dodał w pamięci.
Dwadzieścia sześć? Aż trudno uwierzyć. Pewnie dawno już ma męża i gromadkę dzieci. W to
również trudno mu było uwierzyć. Wyciągnął rękę po stojący na kominku kieliszek i
opróżniwszy jego zawartość, skrzywił się z niesmakiem.
- On mówi poważnie, Nat - rzekł lord Pelham. - Naprawdę jedzie.
- On mówi poważnie, Ed - potwierdził Gascoigne. - Wszystko wskazuje na to, że dziś
w nocy mówi poważnie, A może to już rano? Do licha, która to godzina? Jutro - a może raczej
powinienem powiedzieć dziś? - on jeszcze zmieni zdanie. Trzeźwość zawsze przywraca
rozsądek. Pomyśl, ile straci, jeśli wyjedzie do tej swojej Kornwalii.
- Ból głowy po przepiciu - powiedział Kenneth.
- Racja, ból głowy po przepiciu - dodał lord Pelham. - W Kornwalii z pewnością nie
wiedzą co to przepicie, Nat.
- W Kornwalii w ogóle nie mają alkoholu, Ed - odrzekł Gascoigne.
- A przemytnicy? - zaprotestował Kenneth. - Jak myślicie, gdzie trafiają najlepsze
alkohole z przemytu? Powiem wam - do Kornwalii. - Nie miał jednak zamiaru rozmawiać
teraz ani o przemytnikach, ani o alkoholu. - Wyjeżdżam, przyjaciele. Wyjeżdżam na święta.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin