Lew Szestow - Apoteoza Nieoczywistości.pdf

(1863 KB) Pobierz
329182853 UNPDF
1
329182853.001.png
L EW S ZESTOW
A POTEOZA
N IEOCZYWISTOŚCI
próba myślenia adogmatycznego
Tłumaczyli z rosyjskiego
Nina Karsov
i Szymon Szechter
2
PRZEDMOWA
I
Trzeba się usprawiedliwić, co do tego nie może być żadnych wątpliwości. Pytanie tylko, od cze-
go zacząć: od usprawiedliwienia formy czy też treści niniejszej pracy. Na Zachodzie forma afory-
styczna jest dość często spotykana. Co innego u nas. U nas się uważa, że książka powinna stano-
wić konsekwentnie rozwinięty ciąg myśli, połączonych wspólną ideą — w przeciwnym razie nie
spełnia swojego przeznaczenia... Azatem, gdyby książka nie mogła mieć żadnego innego przezna-
czenia, aforyzm byłby stracony na zawsze. Rozproszone, nie związane ze sobą myśli w najlepszym
razie byłyby traktowane jako surowiec, który może uzyskać pewną wartość dopiero po odpowied-
niej obróbce. Ale czy jeżeli człowiek coraz mniej ufa konsekwencji, coraz bardziej wątpi o korzyści
z wszelkiego rodzaju ogólnych idei, nie powinien także nabrać niechęci do formy, która jest naj-
bardziej dostosowana do istniejących konwencji? Mówię na podstawie doświadczenia. Niniejszej
pracy wcale nie zamierzałem nadać tej formy, którą ma teraz. W znacznym stopniu zakorzeniło
się już we mnie przyzwyczajenie do konsekwentnego i systematycznego wywodu i zacząłem pisać,
a nawet doszedłem do połowy książki, posługując się mniej więcej tym samym planem, według
którego pracowałem nad swoimi poprzednimi utworami. Ale im dalej posuwała się praca, tym
bardziej nieznośne i męczące stawało się dla mnie jej kontynuowanie. Przez pewien czas sam nie
mogłem sobie uświadomić, dlaczego tak jest. Materiał był od dawna gotów, pozostawało właściwie
tylko opracowanie. Ale wyjaśniło się, że to, co zrazu brałem za obróbkę, jest sprawą znacznie po-
ważniejszą i bardzo istotną. Ze zdziwieniem i zaskoczeniem zacząłem dostrzegać, że „idei i „kon-
sekwencji składałem ostatecznie w ofierze to, co w twórczości literackiej powinno być chronione
bardziej, aniżeli wszystko inne: niezależną myśl. Niekiedy niezauważalne, błahe na pozór oko-
liczności — na przykład miejsce wyznaczone tej czy innej myśli lub przypadkowe sąsiedztwo —
nadawały jej niepożądany odcień wyrazistości i konkretności, do którego nie miałem żadnego
prawa i którego sobie najmniej życzyłem. A wszelkie „dlatego, że, konkludujące „zatem, nawet
zwykłe „i i inne niewinne spójniki, dzięki którym niezależnie od siebie powstałe opinie zaczynają
się wiązać w „składny łańcuch rozmyślań — Boże, okazało się, że wszystkie one są takimi bezli-
tosnymi tyranami! Zrozumiałem, że — przynajmniej dla mnie — takie pisanie jest niemożliwe.
Przecież wszystko, co sam zapamiętałem jako czytelnik, mówiło mi, że najbardziej ciąży, najbar-
dziej przygniata w każdej książce ogólna idea. Tę ideę trzeba za wszelką cenę niszczyć, jeżeli się
nie chce być jej wasalem i zahukanym niewolnikiem. A dopóty, dopóki będziemy przestrzegali
przyjętej formy wywodu, idea nie tylko będzie dominować, ale będzie przytłaczać treść książki. Bo
jakże inaczej można osiągnąć jednolitość i harmonijność utworu? Przekonałem się, że innego wyj-
ścia nie ma, że trzeba rozebrać wybudowany do połowy gmach i ryzykując, że się narażę na nieza-
dowolenie czytelników, a zwłaszcza krytyki (która, oczywiście, nie zechce dojrzeć w naruszeniu
tradycyjnej formy nic, oprócz dziwactwa), przedstawić tę pracę jako szereg nie związanych for-
malnie myśli... Nie ma jednej idei, nie ma wielu idei, nie ma konsekwencji, są sprzeczności, ale
przecież o to właśnie się starałem, jak może czytelnik się domyślił, gdy tylko przeczytał tytuł.
Brak pewności, wręcz apoteoza braku pewności - czyż można tu oczekiwać wykończonej formy,
gdy moje zadanie polegało właśnie na tym, ażeby raz na zawsze uwolnić się od wszelkiego rodzaju
początków i końców, z takim niezrozumiałym uporem narzucanych nam przez twórców wszyst-
kich wielkich i niewielkich systemów filozoficznych. Współczesny prawodawca myśli ustanawia
niezbitą zasadę: umieć zakończyć. Ale spróbujcie go zapytać, co mu pozwala z takim przekona-
niem głosić swoje prawo, a zobaczycie, że właściwie nic, oprócz „dowodów na podstawie analogii.
Dom bez dachu do niczego się nie nadaje, ergo rozmyślania bez początku i końca powinny być
odrzucone. Ale przecież dom bez pieców także nie spełnia swego przeznaczenia, czyżby z tego po-
wodu pisarze mieli się zaopatrywać w kominy i szybry? A w ogóle dowody na podstawie analogii
są przecież najbardziej ubogimi i nieprzekonywającymi dowodami, szczerze mówiąc, w ogóle nie
są dowodami. Zresztą, jakkolwiek wytężam pamięć, nie mogę sobie przypomnieć ani jednego wię-
cej poważnego dowodu na rzecz czegoś zakończonego. Dom z dachem — to wszystko. Nie można
przecież w tym przypadku powoływać się na dążenia naszego rozumu?! Czy jest coś, do czego już
nie dążył nasz biedny rozum i coś, czego już nie usprawiedliwiano jego dążeniami? Kiedyś przy-
najmniej pokładano w nim wielkie nadzieje — więc naturalne było tolerowanie jego potrzeb, na-
3
wet złych nawyków, gustów i kaprysów. Ale teraz, gdy wszyscy tak jasno uświadomili sobie jego
bezsilność, gdy nawet metafizycy wzięli się za nauki przyrodnicze i ani na chwilę nie przestają
patrzeć w stronę teorii poznania, czyżby i teraz miało sens liczenie się z wymogami rozumu?! Czy
aby nie na odwrót? Czy nie jest głównym zadaniem naszych czasów opanowanie sztuki omijania
(a może i obalania) tych wszystkich licznych rogatek, które pod rozmaitymi pretekstami zostały w
przeszłości wzniesione przez potężnych koryfeuszy ducha i tylko dzięki odwiecznemu konserwaty-
zmowi tchórzliwej i krótkowzrocznej natury człowieka do tej pory są uważane za nieprzezwycię-
żone, a nawet „naturalne, przeszkody w ruchu naszej myśli? Po co zakańczać? Po co ostatnie sło-
wo? Po co światopogląd?... Oczywiście, mówię o filozofii i filozofach, o ludziach, którzy się starają
jak najwięcej w życiu dojrzeć, doznać, doświadczyć. W praktycznym życiu zakończoność, tak jak i
przedtem, będzie niezmiennym dogmatem. Dom bez dachu na pewno do niczego się nie nadaje...
Ale rozmyślania niezakończone, nieuporządkowane, chaotyczne, nie prowadzące do z góry wyzna-
czonego przez rozum celu, sprzeczne jak samo życie — czyż nie są bliższe naszej duszy, aniżeli
systemy, nawet wielkie systemy, których twórcy nie tyle troszczyli się o to, ażeby poznać rzeczy-
wistość, ile o to, ażeby ją „zrozumieć? „Jeżeli moja teoria nie jest zgodna z faktami, tym gorzej
dla faktów powiedział Hegel. Wydaje mi się, że wielu innych mogłoby powtórzyć po nim te „dum-
ne słowa — ale nie wszystkim udaje się zdobyć za życia sławę Hegla, a tylko przy takiej sławie
dopuszczalny jest luksus tak pewnej siebie szczerości. Naturalnie, filozofowie bardzo wysoko ce-
nią swoje systemy: niełatwo do nich dochodzą, marnują dla nich całe życie. Ale i popyt na świato-
poglądy jest wielki. Człowiek rzeczywiście chce „zrozumieć świat — i niekiedy tak bardzo chce, że
to pragnienie zagłusza w nim wszelką zdolność do krytycznego traktowania przedstawianych
dowodów, tak że z zachwytem przyjmuje nawet słabą argumentację. Nikt teraz nie powie credo,
quia absurdum 1 , ale to jeszcze nie znaczy, że całkowicie wyemancypowaliśmy się ze średnio-
wiecznych przesądów, że nie mamy swego credo i swego absurdum, chociaż są one, oczywiście,
przystosowane do ducha racjonalistycznie usposobionego wieku kolei żelaznej i elektryczności.
Zresztą, nie trzeba się nawet oszukiwać iluzją nowości. Jeżeli poszperać w pamięci, to dla naszego
symbolu wiary możemy znaleźć gotową formułę w przeżytkach odległej przeszłości. Jakkolwiek
surowej dyscyplinie poddacie ludzki rozum, zawsze zdoła pod takim czy innym pretekstem schro-
nić się w jakimś „przybytku, ażeby w chwili wytchnienia móc do woli oddawać się swoim grzesz-
nym skłonnościom, przede wszystkim dolce far niente 2 . Przeciw temu, jak się zdaje, z całą bez-
względnością występuje współczesna metodologia! „Wierze najsurowiej zabroniono zbliżać się na
odległość strzału do dziedzin, w których panuje ścisłe badanie naukowe. Zastosowano najrozmait-
sze metody profilaktyczne, aby tylko przewrotna kusicielka jakoś ukradkiem nie znalazła sobie
przytułku nie tylko w umyśle, ale i w „sercu człowieka. „Wiara nie jest naukowa — teraz wie to
nawet dziecko i już od lat szkolnych uczą nas, byśmy się wystrzegali zbliżenia z personą, która na
zawsze skompromitowała się takimi pomysłami jak astrologia, alchemia itd. I jeżeli zapoznacie
się ze współczesnymi naukami o metodach, odejdziecie zupełnie uspokojeni: przez gęstą sieć po-
rozstawianych przez nie posterunków straży prawdopodobnie żadna wiara nie przedostanie się do
duszy współczesnego człowieka, choćby nawet była mniej widoczna niż główka szpilki. Nikt, na-
wet najbardziej podejrzliwi i doświadczeni ludzie, nie ma wątpliwości co do tego, że współczesna
wiedza jest pożyteczna. Gdy Tołstoj i Dostojewski zaczynali walczyć z nauką, ze wszystkich sił
starali się przenieść spór w sferę moralności. Nauka ma słuszność, ma słuszność — co do tego nie
może być żadnych wątpliwości, ale służy bogatym, a nie biednym, rozwija w ludziach złe namięt-
ności. Nawet Nietzsche nie zawsze miał dość odwagi w obliczu współczesnej nauki, nawet jego
peszyła nieprzystępna pozycja, jaką nauka zajmuje.
Ale, na szczęście, wszystko to, co jest dziełem rąk ludzkich, obejrzane z bliska okazuje się nie-
doskonałe. Stulecia postępowej pracy naukowej dały wspaniałe wyniki praktyczne, ale w dziedzi-
nie myśli teoretycznej nowe czasy prawie nic nie przyniosły, chociaż wyliczamy długi szereg gło-
śnych nazwisk, poczynając od Descartesa a kończąc na Heglu. Nauka ujarzmiła duszę ludzką nie
tym, że rozstrzygnęła wszystkie jej wątpliwości, i nawet nie tym, że — jak sądzi większość wy-
kształconych ludzi — wykazała niemożność zadowalającego ich rozstrzygnięcia. Skusiła ludzi nie
swoją wszechwiedzą, ale dobrami materialnymi, za którymi tak długo biedująca ludzkość popędzi-
ła z taką samą gwałtownością, z jaką wymęczony długotrwałym postem żebrak rzuca się na ofia-
rowany mu kawałek chleba. Za koronę nauk pozytywnych uważa się socjologię, która przyrzeka
1 Credo, quia absurdum - Wierzę, bo to niedorzeczność (Tertullianus, De Carne Christi, 5)
2 Dolce far niente - Słodkie nieróbstwo
4
329182853.002.png
stworzenie takich warunków życia codziennego, w których nędza, nieszczęścia i cierpienia na
zawsze znikną z ziemi. Czy to nie pokusa? I czyż dla takich ponętnych perspektyw nie warto wy-
rzec się złudnych nadziei, którymi przedtem żyła ludzkość? I na miejsce starego credo, quia ab-
surdum przyszło nowe, a raczej odnowione i nie rozpoznane credo, ut intelligam 3 . Wystarczy tylko
zrozumieć otaczający świat a największy ideał, jaki kiedykolwiek powstał w czyjejś fantazji, bę-
dzie spełniony. W tej euforii nikt nie zauważył nawet, że biedny rozum ludzki, tym razem kiero-
wany przez samą naukę, to wcielenie ostrożności i nieufności, znów wpadł, i że wiara w rozumie-
nie nie ma stanowczo żadnej przewagi w stosunku do innych wiar, dawniej panujących nad
ludźmi. Do tego jeszcze ideał— słowo, przed którym ludzkość przywykła padać na kolana niemal
w kolebce. Co tu jeszcze sprawdzać, podejrzewać, badać! Nie ma ani jednego człowieka z wy-
kształceniem filozoficznym, który by nie pamiętał scholastycznego credo, ut intelligam — ale
wszyscy są przekonani, że to z nami nic wspólnego nie ma, że jesteśmy daleko od tego stanu dzie-
ciństwa, w którym wiara określa charakter i kierunek zainteresowań umysłowych. Jesteśmy do
tego stopnia przekonani, że naukowe wychowanie uchroniło nas na zawsze od niedorzecznych
skłonności, że w ostatnich czasach nawet pozwolono nieszczęsnej wygnance znowu jawnie się zbli-
żyć. „To dla naszych przodków niebezpieczna była znajomość z wiarą. Niewyrobieni i niekultural-
ni ludzie, nie umieli korzystać z ognia i zawsze stawali się jego ofiarą. My zaś będziemy spokojnie
rozkoszować się ciepłem i światłem, albowiem znamy wszystkie właściwości niebezpiecznego ży-
wiołu i nie obawiamy się ich niszczącego działania. Takie i tym podobne rozważania uśpiły po-
dejrzliwość myśli ludzkiej i doprowadziły do niesłychanego przedtem tryumfu nauki. Komu przyj-
dzie teraz ochota powtórzyć stare pytanie: gdzie jest prawda? Któż nie wie, że to pytanie nie ma
żadnego sensu z naukowego punktu widzenia, albowiem jakąkolwiek uzyska się na nie odpo-
wiedź, ani trochę nie oddziała ona na przebieg i charakter badań naukowych. Nauka z góry wie,
czego chce i swoje dążenia formułuje jako tezy, które nazywa aksjomatami albo przesłankami nie
wymagającymi dowodów.
II
W ostatnich czasach, gdy wieczne spory teoretyczne wzmogły zainteresowanie kwestią pocho-
dzenia aksjomatów, w literaturze filozoficznej obserwuje się szczególnie ważne, nawet, według
mnie, znamienne zjawisko. W Niemczech cały szereg uczonych filozofów występuje z próbą tak
zwanej normatywnej teorii prawa przyczynowości. Nic istotnie nowego w tym nie ma. Teoria nor-
matywna jest tylko swoistą formą kantyzmu. Ale ważne jest to, że współcześni uczeni uważają za
konieczne szczególnie mocno podkreślić te strony nauki Kanta, których sam znakomity twórca
idealizmu transcendentalnego nie uważał za potrzebne wysuwać na pierwszy plan. Związek nauki
z etyką u Kanta jest jasny dla każdego, nawet bez badań jego najnowszych uczniów. Ale chociaż
Kant uznawał prymat praktycznego rozumu, prawidłowości zjawisk przyrody nigdy nie przedsta-
wiał w stosunku prostej zależności od naszych wymogów etycznych. „Prawo u niego despotycznie
królowało i nad zjawiskami świata zewnętrznego, i nad duszą ludzką. Ale na tym kończy się cały
związek. Przyroda i człowiek podporządkowują się — Kantowi to najzupełniej wystarczyło. Ale
współcześni myśliciele — czy to, że zapragnęli więcej, czy też poczuli, że już się nie da zachować
pozycji Kanta w formie niezmienionej — poszli dalej. Nie uznają niezależnego prawa rozumu teo-
retycznego — umieszczają go pod zwierzchnictwem i kontrolą praktycznego rozumu i próbują
etycznie uzasadnić kategorię przyczynowości, u Kanta niezależną. Wraz z Kantem twierdzą, że
prawidłowość nie jest właściwa zjawiskom świata zewnętrznego, że ją tam wprowadza rozum
ludzki, ale wprowadza nie dlatego, że — skutkiem niezbadanych losów — jest zmuszony chcąc nie
chcąc występować w tej może nawet bardzo niegodnej i dwuznacznej policyjno-administracyjnej
roli, lecz dlatego, że ta rola jest rolą najwyższą, uzasadnioną i uświęconą przez samą mo-
ralność. A skoro moralność pojawiła się na scenie — czapki z głów, przerwać rozmowy.
Możliwe, że teraz czytelnik zrozumie, jaki sens i jak wielkie znaczenie miała kampania Nie-
tzschego przeciw moralności. Niemieccy filozofowie, którzy stworzyli etyczne uzasadnienie prawa
przyczynowości, szli swoją drogą i zapewne nawet nie podejrzewali, że Nietzsche istnieje. Z dru-
giej strony Nietzsche, który już w latach siedemdziesiątych oderwał się od życia uniwersyteckiego
3 Credo, ut intelligam - Wierzę, aby zrozumieć (Anzelm z Canterbury)
5
329182853.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin