Łukjanienko Siergiej - Genom 02 - Genom.rtf

(867 KB) Pobierz

Siergiej Łukianienko

 

 

 

Genom

 

Геном

Przekład Ewa Skórska


Autor jest świadom, że wielu czytelników uzna jego powieść

za cyniczną i amoralną.

I mimo to, z nieśmiałym szacunkiem,

dedykuje ją ludziom umiejącym

Kochać, Przyjaźnić się i Pracować.


Operon pierwszy
Recesywny


Spece

Rozdział 1

 

Alex patrzył na niebo.

Niebo było dziwne. Niewłaściwe. Niespotykane.

Takie niebo zdarza się nad planetami jeszcze niezniszczonymi przez cywilizację. Takie niebo jest nad Ziemią, ojczyzną ludzkości, trzykrotnie zanieczyszczoną i potem oczyszczaną planetą.

Ale nad Rtęciowym Dnem, ośrodkiem przemysłowym sektora, na planecie, gdzie mieszczą się trzy stocznie i cała niezbędna infrastruktura, takiego nieba być nie powinno.

Alex patrzył na niebo.

Czysty lśniący błękit. Rozrzucone pasma obłoków. Różowa poświata zachodzącego słońca. Flaer koziołkujący wysoko — jak głupiutki bawiący się w śniegu szczeniak. Jeszcze nigdy — ani wyglądając przez okno sali szpitalnej, ani oglądając wiadomości planetarne — Alex nie widział nad Rtęciowym Dnem takiego nieba.

Całe miasto było dziś niezwykłe. Zachód słońca malował ściany domów na ciepły różowy kolor. Resztki brudnego śniegu przyczaiły się wokół podpór starej kolei jednoszynowej, ciągnącej się wzdłuż szosy. Samochody pojawiały się rzadko, jakby bały się zakłócić ciszę, i jechały szybko, jakby starały się wyskoczyć z tego nierealnego różowego świata.

A może właśnie w taki sposób powinien postrzegać świat człowiek, który opuścił mury szpitala po pięciomiesięcznym uwięzieniu?

— Nikt nie czeka?

Alex odwrócił się i spojrzał na ochroniarza, nudzącego się w szklanej budce. Ochroniarz wyglądał bardzo bojowo. Policzki jak krew z mlekiem, szerokie bary, na pasie stanner, na mundurze kamizelka kuloodporna. Jakby spodziewał się, że ktoś zechce wziąć szpital szturmem.

— Nie mam tu nikogo, kto mógłby czekać — odrzekł Alex.

— Z daleka?

— Aha. — Alex sięgnął po papierosy i zaciągnął się mocnym miejscowym tytoniem.

— Wezwać taksówkę? W tym ubraniu może być panu trochę chłodno…

Najwyraźniej ochroniarz chciał pomóc.

— Nie, dziękuję. Pojadę koleją.

— Chodzi raz na godzinę — uprzedził wartownik. — To przecież bezpłatny transport, dla naturali…

Sam wyglądał na naturala. Zresztą różnie to bywa, wygląd o niczym nie świadczy.

— Dlatego właśnie pojadę pociągiem, że bezpłatny. Ochroniarz popatrzył na Aleksa z ciekawością. Potem zerknął na budynki kompleksu szpitalnego za plecami.

— Nie, nie, ja jestem specem — wyjaśnił Alex. — Po prostu nie mam pieniędzy. Ubezpieczenie było służbowe, sam bym leczenia nie opłacił. Po wypadku można mnie było zgarnąć na szufelkę i przewieźć w koszyku. Może nawet tak zrobili, nie pamiętam.

Przesunął dłonią po talii, po tej niewidocznej linii, która pięć miesięcy temu rozdzieliła jego ciało i jego życie na dwie części. Alex poczuł nagle, że ma ochotę pogadać z kimś, kto nie widział historii jego choroby, kto mógł ocenić, wysłuchać, pocmokać z troską.

— No, no… — westchnął wartownik. — A teraz… wszystko w porządku? Zrekonstruowali to co najważniejsze?

Alex zadeptał niedopałek i skinął w odpowiedzi na porozumiewawczy uśmieszek.

— Tak. No, dobra… Dzięki.

— Za co? — zdumiał się ochroniarz.

Lecz Alex już szedł w stronę pociągu. Kroczył szybko, nie oglądając się. Rzeczywiście, poskładali go wspaniale, trudno byłoby sobie wymarzyć lepszą kurację… zwłaszcza w jego sytuacji. Ale od chwili, jak pół godziny temu, stawiając ostatni podpis w dokumentach ubezpieczenia, potwierdził, że nie zgłasza żadnych pretensji do personelu medycznego i uznaje swój stan za identyczny z poprzednim, ze szpitalem nie łączyło go nic. Absolutnie nic.

Z planetą, szczerze mówiąc, również. Ale opuścić Rtęciowe Dno będzie znacznie trudniej.

Przepuścił jadący autostradą samochód, luksusowy, czerwony sportowy kajman, doszedł do podpory kolei, wspiął się po spiralnych schodach. Winda, rzecz jasna, nie działała.

— 1 znów wolny strzelec, co, Bies? — powiedział w przestrzeń i zerknął na swoje ramię.

Alex rzeczywiście ubrany był nieodpowiednio do pogody. Nawet jak na tę niespodziewaną odwilż, która spadła na miasto w przededniu Dnia Niepodległości. Dżinsy i bury, kupione za jakieś grosze, zdobyte przez miejscowy fundusz miłosierdzia, prezentowały się nie najgorzej, ale skórzana kamizelka na podkoszulku wyglądała co najmniej dziwnie.

Za to Bies się nie nudził.

Mieszkał na jego lewym ramieniu. Mały, dziesięciocentymetrowy barwny tatuaż — diabełek z widłami w ręku, spoglądający chmurnie w dal. Długi ogon owinął sobie wokół pasa, żeby nie plątał się pod nogami. Krótka szara sierść przypominała włochaty kombinezon.

Przez chwilę Alex patrzył na mordkę Biesa. Mordka była ciekawska, spokojna i pewna siebie.

— Damy radę, staruszku — zapewnił Alex. Oparł się o poręcz stacji, przechylił, splunął na lśniącą stalową szynę.

Prócz niego i Biesa nie było tu nikogo. Albo bezpłatny miejski transport faktycznie nie cieszył się popularnością, albo tak się akurat złożyło. To był dzień błękitnego nieba, różowego zachodu słońca, koniec święta. Wczoraj bawił się cały szpital… Nawet Aleksowi, jeszcze formalnie pacjentowi, nalano spirytusu z dodatkiem glukozy i witamin.

Na wysokości dziesięciu metrów szalał wiatr. Alex pomyślał przez chwilę, żeby zejść niżej, ukryć się za podporą i tam poczekać na pociąg, ale tutaj było ciekawiej. Stąd rozciągał się widok na miasto — równe szeregi wieżowców, już otulone rozbłyskami reklam, linijki dróg… Wybitnie geometryczne miasto. Z drugiej strony, za gołymi, zapuszczonymi polami, widniały budynki kosmodromu. Zdaniem Aleksa kosmodrom umieszczono zbyt blisko miasta, ale zdaje się, że właśnie to uratowało mu życie. Lekarz wygadał się kiedyś, że blok reanimacyjny, do którego podłączony był Alex, wyczerpał się i wyłączył w chwili, gdy położono go na stole operacyjnym.

Kto by pomyślał, że kompleksowe ubezpieczenie kiedykolwiek mu się przyda? Ktoś w biurze Trzeciej Towarowo–Pasażerskiej będzie zgrzytał zębami, podpisując rachunki za leczenie — ale cóż, nie mają wyjścia.

— Damy radę — znowu obiecał Biesowi Alex i jeszcze raz splunął na szynę. Wtedy usłyszał lekkie drżenie: nadjeżdżał pociąg.

Nie jechał szybko — Alex ocenił prędkość na czterdzieści osiem i pół kilometra na godzinę — za to hojnie go pomalowano, jakby feeria barw miała wynagrodzić pasażerom żółwie tempo. Ściemniało się, część rysunków i napisów ledwo świeciła, inne połyskiwały, migocząc i zmieniając kolor.

— No, spróbuj się nie zatrzymać… — mruknął zdenerwowany Alex, ale pociąg stanął. Szerokie drzwi, ozdobione całkiem udaną karykaturą prezydenta Rtęciowego Dna, pana Son Li, otworzyły się z sykiem. Alex uśmiechnął się, pomyślał, że wolałby oglądać tę karykaturę zamiast oficjalnych portretów, umieszczonych w każdej sali szpitalnej, i wszedł do wagonu.

W środku pociąg wcale nie prezentował się lepiej. Twarde plastikowe fotele i nieczynny ekran na ścianie oddzielającej kierowcę od pasażerów.

Pasażerowie doskonale pasowali do wnętrza kolejki.

Kilku smarkaczy rozwalonych w fotelach na końcu wagonu. Typowi naturale, z rodzaju tych, co to nie gardzą najbrudniejszą robotą. Wszyscy wstawieni, wszyscy palili trawkę i wszyscy patrzyli na Aleksa z leniwym, sennym zainteresowaniem. Nieco dalej drzemała w fotelu piętnastoletnia dziewczyna, tak samo kiepsko ubrana, niechlujna, z ciemnymi kręgami pod oczami.

Alex siadł u szczytu wagonu. Pociąg ruszył, szarpiąc.

— Jak ci się widzą aborygeni, Bies? — mruknął Alex i zerknął na tatuaż. Mordka Biesa wykrzywiła się w grymasie wstrętu. — Zgadzam się z tobą w zupełności — szepnął Alex i spróbował usiąść wygodniej na twardym siedzeniu, choć zdawał sobie sprawę z daremności tych usiłowań.

No cóż, tutaj przynajmniej jest trochę cieplej…

Właśnie zdążył pomyśleć, że może uda mu się kwadrans zdrzemnąć, podczas gdy pociąg będzie wlókł się przez peryferie, kiedy usłyszał ostry głos:

— Odejdź!

Alex odwrócił się. No proszę. Od razu po wyjściu ze szpitala nadarza się okazja do wykazania się bohaterstwem. Jak na zamówienie.

Jeden z chłopaków siedział teraz obok dziewczyny i niespiesznie rozpinał jej kurtką.

— Powiedziałam, żebyś spadał! — rzuciła ostro dziewczyna. Pozostali naturale tylko patrzyli. Raz na swojego towarzysza, raz na Aleksa.

Ciekawe, czy byliby tacy dzielni, gdyby Alex miał na sobie mundur masterpilota?

Wątpliwe…

Ale kto by teraz rozpoznał w nim speca?

Dziewczyna zerknęła na Aleksa i się uśmiechnęła. Potem spojrzała na chłopaka.

Jej spojrzenie było sympatyczne i nie pasowało do wyglądu.

— Bies, no powiedz, potrzebne nam to? — zapytał Alex. Tatuaż na ramieniu nie odpowiedział, nie umiał mówić. Wargi diabełka były zaciśnięte, pięści lekko się rozluźniły, ukazując pazury. Zmrużone oczy płonęły ogniem.

— Jesteś pewien? — westchnął Alex. Wstał i ruszył w stronę dziewczyny.

Szczeniak od razu się sprężył — nie był aż tak pijany, jak mogłoby się wydawać. Jego koledzy przycichli.

— Ona nie chce — powiedział Alex.

Chłopak oblizał wargi i wstał. Alex zauważył, że pod grubym swetrem prężą się mięśnie. Wymodelowane ciało, być może wzmocnione możliwości fizyczne. Niedobrze… A mówią, że transport komunalny jest dla naturali…

— Chce — oznajmił smarkacz. — Tylko się zgrywa. Taki zwyczaj. Jasne? Dwoje się bawi, trzeci nie przeszkadza. Rozumiesz?

Miał tak twardy akcent, że jego przemowa była prawie niezrozumiała. Chyba przy rozwijaniu muskulatury pozostałe funkcje organizmu zredukowano do minimum.

Alex spojrzał na dziewczynę.

— Wszystko w porządku — powiedziała. — Dziękuję. Wszystko w porządku.

Bies na ramieniu wyglądał na zaskoczonego.

— No właśnie! — powiedział triumfalnie mięśniak i pochylił się nad ofiarą.

— Powiedziałam, żebyś spadał — warknęła dziewczyna. — Nie rozumiesz?

Alex oparł się o wolny fotel. Przedstawienie zapowiadało się interesująco.

Chłopak zamruczał głucho — do jego nieskomplikowanego umysłu nie docierała tak prosta ewentualność, jak wycofanie się. Wyciągnął rękę i wsunął pod rozpiętą kurtkę dziewczyny.

— Uprzedzałam — mruknęła dziewczyna.

Pierwszy cios zgiął pseudonaturala wpół. Drugi — wyprostowane palce dłoni — przebił sweter; materiał w tym miejscu szybko nasiąkał krwią. Trzeci rzucił chłopaka na szybę. Szkło zatrzeszczało, pokryło się siateczką pęknięć, ale wytrzymało.

Chwilę później dziewczyna stała obok Aleksa. Koledzy nachalnego gówniarza milczeli wstrząśnięci.

— Każdy, który się ruszy, oberwie znacznie bardziej — ostrzegła dziewczyna.

Chłopak powoli osuwał się na podłogę. Jęknął, objął głowę rękami.

Alex zerknął na diabełka. Bies uśmiechał się, pochylony, jakby miał zamiar zeskoczyć z ramienia i rzucić się do walki.

— Mnie też się podobało — powiedział Alex. Pociąg zwolnił, zasyczały otwierające się drzwi.

— Lepiej wysiądź — poradził Alex dziewczynie.

— Dam sobie radę — powiedziała krótko.

— Prawie wierzę. Z policją również sobie poradzisz? Chodź. Wziął ją za rękę z pewną obawą, ale dziewczyna posłusznie poszła za nim.

Zeskoczyli na placyk, drzwi pociągu się zamknęły. Czyżby maszynista otworzył drzwi specjalnie dla nich? Naturale już ochłonęli po pierwszym szoku, jeden podnosił pechowego kolegę, który potrząsał głową i próbował iść, inny groził dziewczynie przez szybę.

— Przecież to nie ja ich zaczepiałam! — wykrzyknęła dziewczyna. — Nie zaczepiałam ich!

Strzepnęła rękę, z palców spadły krople krwi.

— Nie musiałaś. — Alex odprowadził pociąg spojrzeniem. Kolejka przyspieszyła do sześćdziesięciu kilometrów, osiągając maksymalną na tym terenie prędkość, jakby maszynista postanowił czym prędzej rozdzielić walczących. — Zauważyłaś, że chłopak też był specem?

— Specem? — powtórzyła zaciekawiona dziewczyna, spokojnie przełykając to „też”. Albo postanowiła nie negować tego, co oczywiste, albo nie zwróciła uwagi. Pociągnęła nosem, wyjęła pomiętą chusteczkę do nosa, wytarła rękę. — Tak… też tak myślę. Za szybko wstał.

Alex przyglądał się dziewczynie z coraz większą ciekawością. Chyba naprawdę miała nie więcej niż piętnaście lat… Ale jeśli uwzględnić przebudową ciała…

— Jak się nazywasz?

Dziewczyna popatrzyła na niego tak, jakby zapytał o kod jej banku.

— Ja mam na imię Alex. Spec.

— Kim… — Po krótkim wahaniu jednak dodała: — Spec.

— A to jest Bies. — Alex odwrócił się bokiem, pokazując dziewczynie tatuaż na ramieniu. — Po prostu Bies.

Bies uśmiechnął się nieśmiało. Założył nogę na nogę, schował ogon za plecami i oparł się o widły tak, jakby to była elegancka laseczka. Kim od razu spoważniała.

— On… on był inny… Widziałam!

— Oczywiście. Bies może robić różne rzeczy.

W ciemnych oczach dziewczyny pojawiła się czujność. Tak, Rtęciowe Dno to jednak straszna dziura… Mimo statusu przemysłowego centrum sektora.

— Nie bój się — powiedział uspokajająco Alex. — To skaner emocjonalny. Rozumiesz?

Kim pokręciła głową.

— To proste. Ciekłokrystaliczny ekran wprowadza się bezpośrednio w skórę. Kiedy popatrzysz na Biesa, zobaczysz, co czuję. Boję się, złoszczę, zastanawiam, marzę… wszystko jak na dłoni.

— Ale super! — Dziewczyna wyciągnęła rękę, popatrzyła pytająco na Aleksa, potem ostrożnie dotknęła Biesa.

Czart się uśmiechnął.

— Podoba mi się — zawyrokowała Kim. — A nie przeszkadza ci, że jesteś ciągle odsłonięty?

— Jak mi przeszkadza, wyłączam światło. — Uśmiech Biesa był coraz wyraźniejszy.

— Rozumiem. — Dziewczyna skinęła głową. — Dzięki, że mi pomogłeś, specu Aleksie. Powodzenia.

Zeszła na schody — lekko, bez odrobiny lęku przed dziesięciometrową wysokością czy starymi poręczami. Alex przechylił się i patrzył, jak Kim zbiega w dół, ledwie widoczna w mroku. Byli gdzieś na peryferiach miasta — wokół ciągnęły się ciemne budynki, wyglądające na porzucone. Może magazyny, a może nieczynne fabryki… a może dzielnice mieszkalne, tak ohydne, że nikt się tu nie chce osiedlić.

— Hej, specprzyjaciółko! — zawołał Alex, gdy dziewczyna stanęła na ziemi. — Nie masz ochoty czegoś zjeść?

— Jasne! — przyznała szczerze Kim. — Ale nie mam za co.

— Zaczekaj!

Alex zerknął na Biesa — ten wzruszył ramionami.

— No tak, odzwyczailiśmy się — przyznał Alex i przeskoczył przez poręcz.

Dziesięć metrów. Przyspieszenie swobodnego upadku na tej planecie wynosiło osiem i trzy dziesiąte metra na sekundę.

Przekoziołkował w powietrzu, przyjmując odpowiednią pozycję, i wylądował na ziemi z ugiętymi nogami, przysiadając i wygaszając rozpęd. Dla naturala taki skok skończyłby się złamanym kręgosłupem. Organizm Aleksa zareagował dokładnie tak, jak został zaprojektowany.

Łagodna, stłumiona fala bólu przepłynęła po ciele, gdy przebudowane tkanki pochłaniały uderzenie. Alex wyprostował się i spojrzał na dziewczynę.

Kim stała w pozycji bojowej — dziwnej, nieosiągalnej dla naturala pozycji sztuki walki ju–dao. Nogi wysunięte do przodu, jakby złamane i wykręcone w kolanach, tułów odchylony do tyłu, lewa ręka przy twarzy, wnętrzem dłoni zwrócona do Aleksa, prawa wysunięta do przodu.

Pozycja obronna szóstej klasy.

— Nie atakuję — wyjaśnił szybko Alex. — Specprzyjaciółko, ja nie atakuję. Sprawdzam tylko własne ciało.

Kim wyprostowała się płynnie. Alex miał wrażenie, że słyszy lekki szum, gdy jej stawy wychodziły z trybu bojowego.

— Kim jesteś, specu Aleksie?

— Masterpilotem.

Dziewczyna próbowała ocenić wysokość, z której skoczył.

— Dziewięć metrów sześćdziesiąt siedem centymetrów — oznajmił Alex — Prędkość lądowania wynosiła…

— Zostałeś zmodyfikowany do wytrzymywania przeciążeń?

— Zgadza się. Mogę poruszać się przy sześciokrotnych przeciążeniach, a pracować nawet przy dwunastokrotnych.

— A odległość mierzysz jak radar…

— Odległość i prędkość. — Alex wyciągnął rękę. — Specprzyjaciółko, proponuję, żebyśmy zjedli kolację we dwoje. Przyjmiesz moją propozycję nie zawierającą ukrytych oczekiwań i zobowiązań?

Dziewczyna od razu się rozluźniła. Alex miał tylko nadzieję, że nie spojrzy teraz na Biesa, nie zauważy jego łobuzerskiego uśmiechu. Specjalnie zwrócił się do Kim tak ceremonialnie, przestrzegając wszelkich zasad etykiety, nie jak do dziewczynki, którą mimo cech speca przecież była, lecz jak do dojrzałej kobiety.

— Przyjmuję twoją propozycję, specprzyjacielu — odparła dziewczyna. — Nie widzę w niej nic złego.

 

* * *

 

Mówiąc „kolacja we dwoje”, Alex poważnie przesadził. We dwójkę mogliby jedynie coś przekąsić i to w najtańszej knajpce. Na szczęście Alex skorzystał z okazji i zjadł porządny posiłek, zanim wyszedł ze szpitala. Za to Kim wyglądała na kogoś, kto od dawna ma problemy finansowe.

Wybór dań w restauracji McRobins jest niewielki i doskonale znany nawet dziecku, mimo to Alex podał dziewczynce menu.

Kim wybrała piankę śmietankową, koktajl proteinowy, lody witaminizowane i dwie szklanki wody mineralnej. Bez wahania przesunęła palcem po linijkach, dotknęła narysowanego przycisku enter i spojrzała pytająco na Aleksa.

— Kawę — powiedział. — Po prostu kawę.

— Wydałam wszystkie twoje pieniądze? — zapytała Kim wprost.

— Prawie. Ale to żaden problem. Ja jestem całkowicie ukształtowany, a ty… — Alex zniżył głos — …a ty jesteś nimfą.

Twarz dziewczynki zapłonęła.

— Spokojnie — powiedział półgłosem Alex. — Spokojnie. Wszyscy przechodzą to stadium i nie ma w tym nic złego.

— Jak się domyśliłeś?

— Jedzenie. Zamówiłaś charakterystyczne składniki. Tłuszcze, białka, witaminy, minerały, woda… Nic zbędnego. Ile zostało ci do poczwarki?

— Nie wiem.

— Kim, nie jestem twoim wrogiem.

— Naprawdę nie wiem! — krzyknęła głośno dziewczyna. Rodzina przy sąsiednim stole, rodzice naturale i chłopiec spec, popatrzyli na nich zaciekawieni. Chłopcu nienaturalnie błyszczały wąskie, szeroko rozstawione oczy. Alex przelotnie pomyślał, że nie jest w stanie nawet w przybliżeniu określić kierunku jego transformacji.

— Kim…

— Nie wiem — powiedziała dziewczyna już spokojnie. — Mam zakłóconą metamorfozę. Według grafiku stadium poczwarki powinno pojawić się miesiąc temu.

Alex pokręcił głową. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Zakłócona metamorfoza to nie żarty. Od dziewczyny należało trzymać się z daleka… ale zdaje się, że zrobił już o jeden krok za dużo.

— Masz polisę medyczną?

— Nie.

— O pieniądze nie pytam. Rodzice? Przyjaciele?

Kim milczała, zaciskając usta. Złości się na głupie pytania. Nic dziwnego.

Alex wyjął papierosy, zapalił, zerknął na Biesa.

Diabełek trzymał się za głowę, mordkę miał wystraszoną i strapioną.

— Pójdę już — powiedziała cicho Kim. — Wybacz.

— Siedź — rzucił Alex. — Niosą twoje zamówienie.

Kelner w jaskrawopomarańczowych szortach i białej koszulce z emblematem McRobins zaczął z uśmiechem rozstawiać na stole kubeczki i pojemniczki. Wyraźnie natural, uznał dziewczynę za łakomczucha, wybór produktów nic mu nie powiedział.

— Przyjacielu, czy można się tu w pobliżu gdzieś zatrzymać? W miarę możliwości tanio? — Alex podał chłopcu kartę kredytową, trzymając za ośrodek aktywujący. Kelner przesunął nad kartą ręką, bransoleta kasowa brzęknęła cicho, ściągając pieniądze z konta.

— W Hiltonie, oczywiście — odpowiedział. — Najbliższy bulwar w stronę centrum, pięć minut piechotą.

Nawet cienia pogardy czy zdumienia. No tak, inni klienci do McRobins nie przychodzą. Tylko tacy, którzy nocują w sieciach najtańszych hoteli i preferują bezpłatne środki transportu.

— Dzięki, przyjacielu.

Chłopak odszedł, wyraźnie nie licząc na napiwek. I słusznie — na to już by nie wystarczyło.

Alex napił się kawy — zaskakująco dobrej — i spojrzał na dziewczynkę.

Kim jadła.

Zaczęła od lodów i to był zły znak. Ogólnie cała ta sytuacja wydawała się niewesoła, ale wzmożone zapotrzebowanie na węglowodany było szczególnie niepokojące. Świadczyło o zbliżają — cej się metamorfozie. Gdyby było inaczej, nimfa zaczęłaby od koktajlu proteinowego. Czyli praktycznie nie mają już czasu.

Na Biesa Alex już nawet nie patrzył.

Kim potrząsnęła głową, jakby miękkie, topniejące lody z trudem przechodziły jej przez gardło. Ciemne włosy rozsypały się na ramionach. Dziewczyna łapczywie wypiła pół szklanki wody, wyskrobała miseczkę z lodami i tą samą łyżką zaczęła jeść piankę śmietankową. Sytuacja była tragiczna. Organizm dziewczyny zmagazynował już zapas białka, potrzebnego do metamorfozy. To znaczy, tak mu się wydaje, że zmagazynował. Skóra i kości… Piersi ledwie widać pod swetrem. Co się dzieje?! Specbojownik to jedna z najdroższych operacji genetycznych, obejmujących całe ciało. Zakłócić taką metamorfozę kiepskim jedzeniem, stresem i brakiem snu to tak, jakby zrezygnować z oszlifowania diamentu rzadkiej wielkości!

— Dziękuję, Alex… — Kim oderwała siew końcu od jedzenia. Koktajl proteinowy piła już z wysiłkiem. Jej oczy stały się osowiałe, senne. — Chyba właśnie tego… potrzebowałam…

Alex skinął głową. Jeszcze nic nie postanowił… a raczej bał się sam przed sobą przyznać do podjętej już decyzji.

— Dlaczego Bies się odwrócił?

Tatuaż na ramieniu rzeczywiście zmienił się zasadniczo. Czart siedział w kucki, patrząc w bok. Koniuszek ucha podrygiwał nerwowo.

— Jak na filmie animowanym — powiedziała Kim, nie czekając na odpowiedź. — To część twojej specjalizacji, czy każdy może sobie potem zrobić?

— Każdy.

— Ja też… zrobię. Takiego samego… Zaczynała zasypiać na stojąco.

— Chodźmy. — Alex wstał, chwycił Kim za rękę. Specbojownik powinien zareagować na ten gwałtowny ruch, ale Kim nawet nie drgnęła. — Idziemy, szybko!

Szła za nim jak zahipnotyzowana.

Przezroczyste drzwi restauracji otworzyły się, wypuszczając Aleksa i dziewczyną. Zimny wiatr lekko ją orzeźwił.

— Nieprzyjemnie… — powiedziała Kim z lekkim śmieszkiem. — Prawda? Czemu mnie trzymasz?

— Idziemy do hotelu — odparł Alex, nie zatrzymując się. — Musisz się przespać.

— Muszą — przyznała dziewczyna. Wyglądała jak pod wpływem narkotyków. I w jakimś stopniu tak właśnie było, organizm zaczął wyrzucać do krwi endorfiny. — Ale tu jest nieprzyjemnie.

Alex doskonale ją rozumiał. Stadium poczwarki, inaczej mówiąc metamorfoza, to najbardziej niebezpieczny moment w życiu speca. Kiedy się zbliża, człowieka ogarnia agorafobia. Pozostawanie na otwartej przestrzeni jest nie tylko nieprzyjemne, ale wręcz przerażające.

— Teraz się pospieszymy — zapowiedział Alex. — Pójdziemy do hotelu, tam dadzą nam malutki pokoik, cichy i przytulny. Położę cię do łóżka, przykryję kołdrą, wyłączę światło i będziesz mogła spać. A gdy się obudzisz, wszystko już będzie dobrze.

— Dobrze — zgodziła się Kim. — Tylko chodźmy bardzo szybko… Zaśmiała się lekkim, urywanym śmiechem, jaki zna każdy mężczyzna, którego kobieta przesadziła z alkoholem. Po chwili zmieniła ton.

— Nie skrzywdzisz mnie?…

Ręka dziewczyny spoczęła na ramieniu Aleksa. Była za mała, żeby objąć dorosłego mężczyznę, lecz Alex doskonale wiedział, że te smukłe palce, lekko dotykające jego szyi, mogłyby w jednej chwili złamać mu kręgosłup.

Podejrzliwość, czasem zupełnie irracjonalna, również jest oznaką zbliżającego się stadium poczwarki. A przecież oni prawie się nie znali....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin