Ten, który czeka.txt

(196 KB) Pobierz
TEN, KTÓRY CZEKA...


*************ŻYCZENIE**************

Twardy skurczybyk  to była jego pierwsza myl.
Ale nie doć twardy  to była druga, gdy bezgłowe ciało osuwało się na ziemię, gdzie dla własnego dobra powinno pozostać.
Nie zaszczycajšc pokonanego spojrzeniem, przestšpił nad ciałem i powięcił całš uwagę szybkiemu cięciu z prawej. Sparował, zręcznym obrotem nadgarstka wytršcajšc miecz z ręki przeciwnika. Nie czekajšc, aż ten się pozbiera, lekko ugišł kolana i jednym płynnym ciosem pozbawił go wszystkich tych problemów zwišzanych z powrotem z pola bitwy, zostaniem bohaterem wojennym i całš resztš. Ależ z niego miłosierny sukinsyn. Gdyby go teraz mamusia widziała...
Rozejrzał się wokoło i stwierdził, że zrobił sobie odpowiednio dużo miejsca, by rozłożyć skrzydła.
Czarne, błoniaste żagle strzeliły na boki i uniosły go ponad głowy walczšcych. Wyżej, tam, gdzie toczyła się prawdziwa walka. Bo na ziemi tłukš się niedobitki, tylko przypadkiem znalazł się na moment pomiędzy nimi.
Niebo nad nim było ciemne  choć doskonale wiedział, że zaledwie godzinę temu wybiło południe. To nie chmury przesłaniały słońce, to skrzydła.
Goršczkowym wzrokiem szukał w zawierusze skrzydeł i ciał, barw swojego oddziału. Oddzielił się od nich tylko na moment, wyzwany na pojedynek przez jednego z pierzastych. Nie mógł odmówić, gnojek był podporucznikiem... ciekawe kto na to pozwolił? Pierzaci muszš mieć krótko na ludziach, skoro odpowiedzialne stanowiska obsadzajš takie chłystki. Zdjšł go w dwie minuty  dzieciak nie miał czasu na trzecie podniesienie miecza. Jego kolekcja zdobyczy wojennych wzbogaciła się o kolejnš parę blaszek, ale za to zgubił swój oddział i dał się cišgnšć na ziemię.
Oby tylko chłopaki się o tym nie dowiedzieli, bo Frey nie da mu żyć.
A mówišc o tym skurczybyku...
Z rozpędu przebił się przez stado wyjštkowo zaciętych pierzastych, częstujšc ich po drodze ciosami miecza i skrzydeł. Jednego kopnšł w twarz  skrzywił się, gdy doszedł go odgłos łamanej chrzšstki. Nie chciałby tak dostać.
Frey, gdzie jeste, draniu?!
We wszechobecnej zawierusze wypatrywał niebieskich naramienników, czarnych skrzydeł z wymalowanš białš gwiazdš i błękitnej czupryny przyjaciela. Jak znał życie, to głupek zrzucił hełm i popisuje się przed chłopcami z oddziału jaki to on chojrak.
O! Czyżby dostrzegł w oddali...
Jakie skrzydło zasłoniło mu widok, więc pozbył się go konwencjonalnie. Usłyszał tylko urywany krzyk, gdy pierzasty runšł w dół.
Ech, przechlapane majš biedaki z tym pierzem. Wystarczy potargać im lotki i spadajš jak kamienie. Nie wspominajšc o tym, że walka w deszczu jest wykluczona i trzeba pilnować, żeby nie za bardzo pochlapać się krwiš... Frey ma rację, mówišc, że pierze jest dobre tylko do wypychania poduszek. Nawiasem mówišc, takie poduszki sš cholernie wygodne.
Poczuł, że czyje dłonie chwytajš go za kostki i cišgnš w dół. Nawet nie odwrócił głowy. Wykonał szybki ruch skrzydłami i strzšsnšł odcięte kończyny z butów.
Tak, pierze to przeżytek.
-Arca!!!
Odwrócił się gwałtownie, unoszšc miecz... który szybko opucił. Okrwawione ramiona zacisnęły mu się na szyi, a jego policzek utonšł w niebiesko-szkarłatnej plštaninie. Natychmiast otoczyła ich bariera skrzydeł, na których namalowano białe gwiazdy.
-Ty sukinsynu! wrzeszczano mu do ucha. Mylałem, że cię w końcu zdjęli!
Frey jak zwykle przesadzał z wylewnociš, ale co miał poradzić? Najlepszego przyjaciela nie odpycha się kopniakiem... zwłaszcza, że potem można tę wylewnoć wykorzystać do skutecznego szantażu.
-Tak, tak, ja też się martwiłem poklepał go po ramieniu. Dopiero potem zdjšł go z siebie kopniakiem. A teraz, spadaj!
Młodzieniec wybuchnšł szaleńczym miechem i odgarnšł z oczu strzępki niebieskiej, pozlepianej krwiš grzywki.
-Starzejesz się błysnęły ostre kły. Nie było cię całe piętnacie minut!
-Zrób mi przyjemnoć Arca zerwał z głowy hełm ozdobiony szkarłatnš kitš i rzucił nim w przyjaciela. I załóż to na łeb! Nie chcę, żeby jaki pierzasty wypłosz zrobił sobie z twojego czerepu kielich! I to jest cholerny rozkaz!
Nie czekajšc, odwrócił się do najbliższego podkomendnego i zażšdał dokładnego sprawozdania, położenia i stanu oddziału. Białe Gwiazdy przegrupowały się, tworzšc wokół dowódcy barierę nie do przebycia, na czas kilku chwil zapewniajšc mu spokój.
Nie było tak le. Armia Maurii niepiesznie lecz nieuchronnie spychała Elzyan w stronę kanionu. To znaczyło, że albo chodzi tylko o wypchnięcie ich poza granicę pola siłowego, albo Dwei szykuje co naprawdę widowiskowego. A mówišc o Dweiu...
-Frey!
Przed oczyma mignęła mu wietlista strzała. Pierzasty, który jš wypucił, z wrzaskiem runšł w dół. Dobrze wiedzieć, że chłopaki poważnie traktujš robotę.
-Czego? błękitne oczy przyjaciela błysnęły z lewej.
-Widziałe, żeby magowie CO robili?
Chwila ciszy.
-Nie widziałem odpowied. I nie powiem, żeby mi się to podobało. My się tu zarzynamy, żeby oni mogli posadzić dupy na stołkach i w spokoju dopijać porannš herbatkę! Nie mówišc już o całym tym całym syfie...!!
Zdanie nie zostało dokończone. Z dzikim wrzaskiem na ustach Frey wyrwał się z szeregu i rzucił na parę pierzastych, którzy zrobili ten błšd i zbliżyli się na mniej niż trzydzieci metrów.
Arca, razem z resztš oddziału, już się pomodlili za ich dusze i teraz z zainteresowaniem obserwowali, jak błękitnooki młodzieniec rozrywa nieszczęników na sztuki niemal bez użycia miecza.
Pierzasty, który ruszył na pomoc swoim, dostał w twarz ramieniem... a potem, hmm, stracił głowę, można by rzec...
Tak, Frey był ich ulubionš broniš redniego zasięgu.
Co nie znaczyło, że był niezniszczalny.
-Frey, do nogi! zawołał dowódca, dajšc znak do kolejnego przegrupowania.
Jeli magowie szykowali co ciekawego w pobliżu kanionu, dobrze by było ustawić się tak, by nie znaleć się w zasięgu ich niespodzianki... z drugiej strony, fajnie by było zobaczyć to sobie z bliska.

-No... powiedzmy...
Arca rzucił okiem na młodszego sierżanta i wrócił do spektaklu.
-Prawdę mówišc, spodziewałem się czego bardziej widowiskowego  Frey jak zwykle wyraził ich wspólnš opinię.
Z jednej strony podziwiał szaleńczš odwagę pierzastych, którzy walczyli jak dzikie bestie o każdy metr, wiedzšc, że i tak nie majš szans. Z drugiej, przyznawał rację przyjacielowi... sam inaczej by to rozegrał. Nie to, że tak było le...
Akcja była opracowana drobiazgowo, to było widać. W chwili, gdy główne siły wroga zepchnięto nad kanion, ognisty deszcz dosłownie zmiótł je w dół. Nie mieli szans przeżyć palšcej nawałnicy, tam na dole nie było gdzie się przed niš schronić. A nawet jeli nieliczni wyszli z tego z życiem, strome, gładkie ciany nie pozwolš im wydostać się na powierzchnię. Kawałek dobrej roboty. Wywołanie niewidzialnej burzy na tak dużym obszarze wymagało bez mała cholernego wysiłku i koordynacji wszystkich magów... ale za co się im przecież płaci.
-No, dobra potrzšsnšł głowš i dał znak do odwrotu. Napatrzyli się, skomentowali, zbierać zabawki i idziemy do domu.
Jedno machnięcie skrzydłami i już zmierzał w stronę obozów, wokół niego zaroiło się od czarnych skrzydeł z białymi gwiazdami. Gdzie z tyłu usłyszał wołanie Freya.
-Mamooo... muuuuusimy???
Umiechnšł się kštem ust, choć wcale nie było mu do miechu.
Znów im się udało. Tym razem...

Blada dłoń uniosła się chwiejnie i dotknęła jego ramienia. Dotyk był tak delikatny, że prawie go nie poczuł, chyba tylko przyzwyczajeniu zawdzięczał to, że w ogóle go zauważył. I tylko przyzwyczajeniu zawdzięczał to, że nie skoczył ze strachu. Jeszcze zdarzało się, że potrafił go miertelnie wystraszyć tymi swoimi bezszelestnymi ruchami. Tym razem spodziewał się, że jego pan zasnšł, więc serce podeszło mu do gardła, gdy niespodziewanie chwycił go za rękaw.
To go chyba wykończy szybciej niż Keiran... własne serce pewnego dnia odmówi współpracy.
Nie dotknšł jego dłoni. Po prostu pochylił głowę w ukłonie i czekał.
-Sou... miękki szept , ledwo słyszalny w wiecznym półmroku pokoju. Muszę zobaczyć się z moim bratem.
-Rozumiem, panie odszepnšł. Czy życzysz sobie, żeby przygotowano lektykę?
Powiedz tak, powiedz tak, nie każ mi tylko...
-Nie, to zbędne. Id do niego i powiedz, że chcę go widzieć.
Blada dłoń cofnęła się i jego pan opadł na miękkie poduszki. Starał się nie zadrżeć, wstajšc i składajšc mu pokłon. Srebrne oczy ledziły każdy jego ruch  wiedział o tym doskonale, ale nie pieszyło mu się, żeby wyjć. Żeby ić po niego... po tę osobę...
Ale nie miał wyjcia, prawda? On wydał rozkaz, musiał usłuchać. Bo co miał powiedzieć? Przepraszam, ale boję się? Jego pan oglšdał codziennie koszmary trzy razy straszniejsze niż szkarłatne oczy władcy tego pałacu, ich oglšdanie było przeznaczeniem, na które nigdy się nie skarżył. Wiec sam jest po prostu tchórzem.
Zamknšł za sobš drzwi, uważajšc, by nie trzasnęły. Nie patrzył na strażników, którzy stali bez ruchu w korytarzu. Oni też tylko zerknęli w jego stronę, by upewnić się, że to naprawdę on i wrócili do patrzenia w pustkę. Nie zazdrocił im tego całodziennego stania bez ruchu  choć straż tu była niesamowitym wyróżnieniem. Tak, jak jego praca...
Ciekawe, czy którykolwiek z nich kiedykolwiek mu zazdrocił? Być tak blisko Kigashnav, móc patrzeć na niego z bliska, móc go dotknšć... Na pewno mu zazdrocili, wszak brat ich pana był więtociš, więtym Istnieniem, od którego zależał byt cesarstwa. A on miał się tš więtociš opiekować.
Przemierzajšc niekończšce się korytarze, umiechał się blado do samego siebie. Opiekować się? To stwierdzenie nie miało większego sensu. Tak, jego pan większoć czasu spędzał w łóżku. Prawda, nieraz był tak osłabiony, że bez jego pomocy nie mógł prosto siedzieć. Od dwóch lat nie poruszał się po pałacu inaczej niż w lektyce, a poza pałac wybrał się tylko raz... to wszystko prawda. Ale prawdš było też, że wystarczyłoby jedno spojrzeni...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin