Sky Blue - tekst nieskończony http://yaoi.pl/teksty/viewstory.php?sid=781 autor: Senka Kategorie: Opowiadania Dozwolone od: 13+ Opublikowane:27/09/2005 | Liczba słów: 103480 | Rozdziały: 13 | Skończone: Nie 1. Sky Blue 1 (4712 słów) 2. Sky Blue 2 (5053 słów) 3. Sky Blue 3 (6994 słów) 4. Sky Blue 4 (9675 słów) 5. Sky Blue 5 (9019 słów) 6. Sky Blue 6 (9694 słów) 7. Sky Blue 7 (7176 słów) 8. Sky Blue 8 (17230 słów) 9. Sky Blue 9 (8597 słów) 10. Sky Blue 10 (8128 słów) + 11. special (1401 słów) 12. Sky Blue 12 (9195 słów) 13. Sky Blue 13 (6606 słów) Sky Blue: 1 "Moja matka zawsze powtarzała, że wszystko w życiu ma swoją cenę. Nawet za drobne szczęście trzeba zapłacić. Teraz doskonale rozumiem, co miała na myśli. Przy Tobie widziałem to aż nazbyt dokładnie. Za każde Twoje spojrzenie musiałem naprawdę słono zapłacić. Dla mnie była to zbyt wysoka cena. Dlatego postanowiłem odejść. Dlatego, gdy obudziłaś się rankiem tamtego dnia, mnie już nie było. Jestem pewien, że nawet nie przeczytasz tych słów, tylko od razu spalisz kopertę. Lubisz ogień... Ale mimo wszystko chciałem to napisać. Nie dla Ciebie, ale dla siebie. Mam nadzieję, że ułożysz sobie jakoś życie. Tak naprawdę, to nigdy mnie nie potrzebowałaś. Byłem dla Ciebie tylko ciężarem... Adrian" Przez chwilę jeszcze wpatrywał się w zapisaną równym pismem kartkę. W końcu westchnął cicho i złożył ją, aby wsunąć do koperty. Zakleił ją uważnie i napisał adres, trochę tak od niechcenia. Przesunął jeszcze palcem po nazwisku i odłożył ją na bok. Jutro wyśle ten list. Zresztą, nie było z czym się spieszyć. Wszystko i tak było już skończone... i to od bardzo dawna. Spojrzał przez okno. W taką pogodę nie chciało się nawet wyjść. Ale on oczywiście musiał. Studia same się nie skończą. Narzucił na siebie kurtkę i wyszedł. Lało jak z cebra. W kilka sekund był cały przemoczony. Mijał sklepowe wystawy z obojętnością, przesuwając wzrokiem o barwie przygaszonego bursztynu po szarych płytach chodnika. W jednej chwili coś przykuło jego uwagę. Spojrzał w jedną z szyb, zatrzymując się w połowie kroku. Na wystawie stała piękna figurka, przedstawiająca smoka. Siedział dumnie wyprostowany z rozłożonymi skrzydłami, gotów w każdej chwili poderwać się do lotu. Wyrzeźbiony z aksamitnie czarnego kamienia. Taki, jak w bajkach, a jednak zupełnie inny. Piękny... Opuszkami palców dotknął szyby, a jego wzrok automatycznie zogniskował się na bliższym planie, na jego własnym odbiciu. Przemoczony do suchej nitki. Dość wysoki o płowych włosach, które teraz opadły mu mokrą falą na niezwykłe oczy. Uśmiechnął się gorzko. Przygryzł lekko wargę i ruszył dalej. Monotonność własnego życia dobijała go. Od kiedy pamiętał, każdy jego dzień był tak samo szary. Nie miał niczego, co szczególnie wryłoby się w jego pamięć. Człowiek bez wspomnień. Jaki był? Na pewno nie radosny. Ojca nawet nie pamiętał... Matka zmarła przed rokiem. Proszki uspokajające w zbyt dużych ilościach i alkohol. Śmierci daleko szukać nie trzeba, prawda? Od tamtej pory był sam. Ach, zapomniałby... była jeszcze Ona... Beata. Znali się jeszcze ze szkoły średniej, ale jemu wydawało się, że im dłużej z nią był, tym mniej ją rozumiał. Stawała się obca. Był sam... nawet z nią był sam. Spojrzał w niebo, rozchylając lekko pełne wargi, aby kilka kropel wody spłynęło na jego język. - Mam tylko jedno życzenie - szepnął prawie bezgłośnie. - Chcę, żeby moje życie się zmieniło. Na gorsze, na lepsze, nie ważne. Żeby tylko było inne... Zajęcia minęły mu szybko. Chyba nawet tak, jak nigdy przedtem. Niebo rozpogodziło się trochę, chociaż nadal mżyło. Ale czego można było się spodziewać po tej porze roku? Starał się w miarę skutecznie omijać kałuże. Już nie mógł się doczekać, kiedy znajdzie się w ciepłym, suchym mieszkaniu i zaparzy sobie gorącej herbaty, najlepiej z miodem. Do końca tego dnia nawet nie wychyli nosa za drzwi. Może w telewizji będzie coś ciekawego, a jeżeli nie, to przesiedzi całą noc w Internecie, tak, jak zwykle. Co innego miał do roboty w tym piekielnym mieście? Kluby, puby, dyskoteki... wszystko to dla niego były tylko egzotyczne słowa. Ten wymiar zabawy nigdy mu nie odpowiadał. I chyba właśnie dlatego nie miał przyjaciół... bo nie potrafił się bawić. Może to nawet lepiej, że nikogo nie miał, a może po prostu sobie to wmawiał? Skręcił w jedną z bocznych uliczek. Zimne ściany sąsiadujących ze sobą domów pochyliły się nad nim złowrogo. Objął się ramionami, czując nieprzyjemny chłód tego miejsca. Rzadko tędy przechodził. Co akurat tego dnia skusiło go, żeby skrócił sobie w ten sposób drogę? Czy było to coś, co można było nazwać przeznaczeniem? Ale stało się. Gdy dostrzegł ten ciemny kształt, rozłożony bezwładnie na chodniku, z początku wydawało mu się, że to jakieś śmieci. Lecz to coś się poruszyło. Przestraszył się dziwnie karykaturalnej postaci tego stworzenia. Serce stanęło mu w gardle, bijąc przeraźliwie. Dłonie pociły się, drżąc nerwowo. Jednak to ciekawość w nim zwyciężyła. Na sztywnych nogach podszedł do stwora. Upewnił się, że mimo wszystko się nie mylił. To coś przynajmniej w połowie musiało być człowiekiem... ale czym było w drugiej połowie? Z wykrzywionych bólem pleców młodego mężczyzny wyrastały ogromne, błoniaste skrzydła, atramentowo czarne. Jego dłonie przypominały raczej szpony, i to na pewno bardzo ostre. Twarz, dziwnie wydłużona, miała w sobie coraz mniej z ludzkiego oblicza. Ostre kły przebijały policzki, raniąc i sprawiając ból swemu właścicielowi. Skóra stwora robiła się coraz ciemniejsza z każdą chwilą. Gdzieniegdzie była już całkiem czarna. Ale najgorsza była rana na jego boku. Głęboka... Adrian był pewien, że to dziwne stworzenie w ten sposób zbyt długo nie pożyje. Przykląkł przy nim, gubiąc gdzieś resztki swoich obaw. Powoli, bardzo ostrożnie wyciągnął ku niemu dłoń, żeby dotknąć niezwykle sztywnych i wrzecionowatych włosów stwora. Przesunął palcami po nich delikatnie. Wtedy powieki stworzenia uniosły się gwałtownie i został uwięziony w niezwykłym błękicie, który okalał pionowe źrenice tego nieszczęśnika. Nigdy nie widział bardziej niebieskich oczu. Stwór patrzył na niego uważnie, a on dostrzegał w tym spojrzeniu nieme ostrzeżenie, ale także niewypowiedziany ból. Bał się cofnąć rękę. Dalsze wydarzenia potoczyły się zbyt szybko, aby mógł w jakikolwiek sposób zareagować. Jedna ze szpon stwora złapała jego dłoń, przebijając jego skórę i przyciągnęła go ku rannemu. Upadł na stwora i natychmiast został uwięziony w stalowym uścisku. Nie mógł się z żaden sposób wyrwać. Okrzyk przerażenia uwiązł w jego gardle, nie mógł nawet pisnąć. Jego zakrwawiona ręka została przyciśnięta brutalnie do tego, co kiedyś mogło być ustami tego potwora. Poczuł wilgoć długiego, giętkiego języka na niej. To coś, zaczęło zlizywać jego krew, pożywiając się łapczywie tym życiodajnym płynem. - Nie... - szepnął zachrypniętym głosem, nie próbując jednak wyrwać dłoni. Ku jego własnemu zaskoczeniu, po jego policzkach zaczęły toczyć się ogromne łzy. Ręka stwora, zaciśnięta na jego talii, nasiliła uścisk, prawie łamiąc mu kości. Jęknął głucho z bólu. - Nie... nie rób... - wychrypiał. - Proszę... - uniósł powoli głowę, żeby spojrzeć na swojego oprawcę. Jak przez mgłę widział jego twarz. Unurzaną w jego i we własnej krwi ludzką twarz. Jego kły gdzieś zniknęły, policzki zasklepiły się, uformowały się na nowo usta. Patrzył na niego przystojny, choć wciąż dość demoniczny chłopak, który wyglądał na niewiele starszego od niego samego. Gdyby nie te niebieskie oczy o pionowych źrenicach, powiedziałby, że to ktoś zupełnie inny. Stwór uśmiechnął się trochę kpiąco i dotknął gładką dłonią jego czoła. - Śpij - szepnął lekko zachrypniętym głosem, a Adrian poczuł jak powieki zaciążyły mu nieznośnie. Nie potrafił ich w żaden sposób powstrzymać przed opadnięciem. Zasnął. Ile czasu minęło? Nie miał pojęcia. Było mu ciepło. Nie pamiętał, żeby cokolwiek mu się śniło przez ten czas. Czarna dziura... Postanowił nie otwierać jeszcze oczu. Zresztą, nie był nawet w stanie. Wziął głębszy wdech. Poczuł dobrze mu znajomy zapach, ale nie potrafił jeszcze skojarzyć, skąd go znał. Było sucho... a przecież, jeżeli pamięć go nie myliła, to powinien się teraz znajdować gdzieś w ciemnym, wilgotnym zaułku, oblepiony zaschniętą krwią. A może był już martwy? Może ten stwór go naprawdę zabił? Ale... poruszył ręką i przysunął ją do swojej twarzy. Wcale go nie bolała, mimo że wcześniej wbijały się w nią szpony. Zacisnął palce na czymś, co musiało być poduszką. Więc musiał żyć. Wątpił, żeby tam, gdzie idzie się po śmierci, były łóżka. W końcu zdecydował się rozejrzeć. Powoli, z pewnym oporem, otworzył oczy. Jeszcze przez chwilę jego wzrok przyzwyczajał się do otoczenia. Ze zdziwieniem stwierdził, że znajdował się w swoim własnym łóżku. W pokoju było szaro, ale nie mogło być mowy o pomyłce. To jak najbardziej było jego mieszkanie. Zerwał się do siadu i obejrzał swoje dłonie. Nie było na nich nawet jednego śladu. Dotknął swojego boku, na którym powinny zostać przynajmniej siniaki, ale tam też nic nie było. Czy to był tylko sen? Ale... to niemożliwe. Spojrzał przez okno. Na zewnątrz zaczynało już świtać. Uśmiechnął się do siebie gorzko. Sen, co? Opadł z powrotem na poduszki, żeby zapatrzyć się tępym wzrokiem w sufit. Jedyna niezwykła rzecz, która mu się kiedykolwiek przytrafiła i okazuje się, że to był tylko zbyt realny sen. Westchnął ciężko. Ciekawe czy uda mu się zasnąć po raz kolejny. Po kilkunastu minutach stwierdził, że chyba jednak nie. Zwlekł się z łóżka niechętnie i przemaszerował do kuchni, szurając bosymi stopami po chłodnej posadzce. Otworzył lodówkę i zajrzał do środka. Dziwnie pusta... Westchnął i sięgnął po karton z mlekiem. Nalał go sobie trochę do szklanki. Gdy na nowo zatrzasn...
ashe