(Pilipiuk - Najwieksza Tajemnica ).pdf

(704 KB) Pobierz
205918982 UNPDF
NAJWIĘKSZA TAJEMNICA LUDZKOŚCI
1-4
Andrzej Pilipiuk
Część 1
Prolog
W ciemnościach zajęczał rozdzierająco uszkodzony układ hydrauliczny. Pokryte wielocentymetrową warstwą kurzu wieko
sarkofagu drgnęło i powolutku odsunęło się w bok. Słabo rozŜarzyła się zakurzona, zmatowiała Ŝarówka. Wieko znieruchomiało w
połowie drogi. Szyny prowadnicy były dalej zardzewiałe. Układ ponownie zawył, po czym puściła sparciała uszczelka i zgęstniały
płyn wyciekł na zewnątrz. Wnętrze sarkofagu było ciemne, tylko w szczelinie, między unieruchomionym wiekiem a ścianą,
błyszczało słabo światełko, odbite od gładkiej powierzchni czarnego lodu. A potem uniosła się delikatna mgiełka i światło przestało
się odbijać.
I
Stacja orbitalna wisiała w czarnej otchłani kosmosu. Kolosalny walec, sześćdziesięcio kilometrowej długości, przy średnicy
dwudziestu kilometrów. Zewnętrzna powłoka powleczona została chemicznie czystym srebrem i wypolerowana. Co kilometr gładką,
lustrzaną powierzchnię, przecinał stumetrowej szerokości, pas ogniw fotoelektrycznych. Stację otulała delikatna Ŝarząca się mgiełka.
Pole ochronne niszczyło pył kosmiczny i wszystkie inne ciała, którym zdarzyło się tu zabłąkać. W dole drzemała Ziemia. Stacja była
jak wymarła. Jej właściciel, a przy okazji właściciel planety, człowiek zwany Starym Prezydentem, siedział na wygodnym fotelu,
ustawionym w pomieszczeniu znajdującym się przy ścianie zewnętrznej. Takie umiejscowienie pomieszczenia, nie miało
najmniejszego znaczenia, bowiem na całej stacji za wyjątkiem wydzielonych stref panowała sztuczna grawitacja wytwarzana przez
specjalne generatory. Stary Prezydent wcale nie był taki stary. Miał na oko około trzydziestki. Taki teŜ w przybliŜeniu był jego wiek
biologiczny. Jego podłą, choć inteligentną twarz, zdobił sarkastyczny uśmieszek. Nie zasłaniały go nawet idiotyczne wąsiki
wyglądające jak dŜungarski chomik przyklejony nad górną wargą. Na nosie tkwiły mu druciane okulary, sam szczyt mody z roku
1890-tego. Grzywa włosów nieokreślonego koloru zleŜałej słomy, wymykała się spod czapki, która przed wieloma setkami lat
stanowiła główny eksponat muzeum Lenina w Poroninie i opadała na jego genialne czoło. Na palcu miał złoty sygnet z
wygrawerowanym cudzym herbem. Fotel posiadał pokrycie z prawdziwej skóry, jakiegoś od dawna wymarłego zwierzęcia, a w
środku pod pokryciem przedwojenne stalowe angielskie spręŜyny. Stary Prezydent zawsze podkreślał z dumą Ŝe są przedwojenne.
Nie precyzował, o którą wojną mu chodzi ale załoŜyć moŜemy ostroŜnie, Ŝe o trzecią światową. Później juŜ takich nie robili. Na
nieduŜym stoliku koło fotela stał antyczny samowar na węgiel drzewny. Na wypolerowanym mosięŜnym brzuścu delikatną
ciemniejszą kreską odznaczały się gmerki:
Aleksiej i Iwan Bataszewy
Tuła
Obok w wiaderku z lodem tkwiła antyczna butelka szampana Sowietskoje Igristoje, rocznik 1987-my. Nogi prezydenta
spoczywały na niewysokim stołeczku. Przez dziurawe skarpetki sterczały palce z krzywo obgryzionymi paznokciami. Srebrne
meksykańskie ostrogi utrzymywały się na piętach dzięki gumce, wyglądajacej jak wyszarpana ze starych majtek. Wygodne kapcie
ciśnięte kopniakiem leŜały gdzieś dalej. śyrandol z weneckiego kryształu wisiał w górze rzucając nieduŜy krąg światła na fotel i
siedzącego w nim człowieka. śyrandol wyglądał całkowicie naturalnie, czego nie moŜna powiedzieć o kablu na którym był
zawieszony. Kabel miał dwa metry długości i zaczynał się po prostu w powietrzu. Właściwie nie było w tym nic dziwnego, bo
przecieŜ gdzieś musiał się zaczynać a sufit sali znajdował się dobre sto pięćdziesiąt metrów ponad jej podłogą. Sala była duŜa nawet
jak na stację. Miała kształt z grubsza elipsy o dłuŜszej przekątnej długości pięciu kilometrów a krótszej około trzech. Jej podłogę tak
jak podłogi większości pomieszczeń wyłoŜono mozaiką z osiemnastu gatunków drewna. Stary Prezydent sięgnął dłonią po leŜącego
obok fotela pilota i od niechcenia pstryknął przełącznikiem. Jedna ściana rozbłysła stając się gigantycznym ekranem. Patrzył nań
przez chwilę. Jego oczom ukazała się Ziemia. Skierował swoje spojrzenie na środkową Europę. Pstryknął przełącznikiem
uruchamiając wydawanie poleceń głosem.
-ZbliŜenie - polecił.
Obraz zaczął się powiększać aŜ wreszcie dostrzec mógł słabo świecące punkciki. Miasta.
-Zatrzymać.
Jego głos był miękki i łagodny. To myliło wielu jego wrogów... w czasach gdy jeszcze miał takowych. Obecnie wszyscy oni
rozsypali się w proch. A z niektórymi porobiły się znacznie gorsze rzeczy.
Patrzył. Kraj pomiędzy Odrą a Bugiem był ciemny. Martwy. Bezludny. Jedyną jaśniejszą plamką był Gdańsk. Skrzywił się lekko.
Nigdy nie lubił Gdańska. Tyle wojen wybuchło o to zakichane miasto. Zresztą zatruł się tam kiedyś lodami zanim jeszcze został
prezydentem. Powiększył obraz tak aby widzieć siatkę ulic wyznaczoną palącymi się latarniami. Domy były ciemne. Ludzie spali.
Jego pamięć podsunęła mu fragment z ksiąŜki którą czytał setki lat wcześniej. Naród moŜe spać spokojnie bo jest ktoś kto czuwa nad
jego snem. Uśmiechnął się. Tamten czuwał na Kremlu, on, w nieco bardziej komfortowych warunkach i nie czuwał nad jednym
narodem, czy jedną klasą społeczną, ale nad całą ludzkością. Ale były analogie. Obaj na przykład byli zbrodniarzami. Zgasił okno i
wyjął z torby leŜącej koło fotela swojego laptopa. Otworzył go i zadumie przesunął opuszkami palców po klawiszach. Następnie
wystukał krótkie polecenie i wcisnął enter. W pomieszczeniu bezgłośnie zmaterializował się kominek naładowany solidną porcją
płonących drzewek. Prezydent odkorkował szampana. Pił prosto z butelki. Nie musiał przejmować się zwyczajami cywilizowanego
społeczeństwa. Był u siebie. Cisnął opróŜnioną butelkę do tyłu przez lewe ramię. Na szczęście. Sądząc po odgłosie jaki wydała,
trafiła w którąś z poprzednich butelek i roztrzaskała się. Było mu to obojętne. Ciskał je tak od dziesięcioleci. Zresztą nie musiał się
obawiać, Ŝe wdepnie w szkło. Na fotel zawsze przenosił się za pomocą teleportacji. Samowar śpiewał cichutko swoją pieśń gorącej
pary i wibrującej blachy. Uśmiechnął się lekko. Zawsze uŜywał samowara niezgodnie z zasadami. Nie chciało mu się. Zamiast
parzyć esencję w czajniczku nalewał do samowara wody a potem wrzucał cegiełkę herbaty i zagotowywał to wszystko razem.
Groziło to oczywiście zatkaniem kurka i zabrudzeniem wnętrza, ale nie przejmował się tym specjalnie. Podczepił lewą ręką kawałek
plastikowej rurki do kranika, drugi jej koniec umieścił w ustach i przekręcił kurek. Złocisto brązowa struŜka popłynęła leniwie do
jego Ŝołądka. Ziewnął. Właściwie to myślenie o ludziach tam na dole nie było ani specjalnie ciekawe ani specjalnie absorbujące, a
nic innego nie miał do roboty. Na razie...
I I
7 czerwca wczesnym rankiem.
Nie wiedział kim jest ani skąd wziął się wewnątrz czegoś co wyglądało jak szafa. Pomieszczenie było bardzo ciasne ciemne i
niskie. Czuł pod palcami drewniane ścianki. w ramię uciskał go drąŜek na którym wisiało kilka drewnianych wieszaków. Kiedyś w
dzieciństwie czytał jakąś ksiąŜkę o starej szafie, z której było przejście do innego świata. Pomacał dłonią dookoła. Szafa była ciasna i
lita. Z pewnością nie miała innych wyjść niŜ przez drzwiczki. Usiłował wysilić pamięć, ale nic nie mógł sobie przypomnieć. Jego
umysł był pusty. Nie wiedział jak się nazywa. Nie wiedział kim jest.
-Pewnie wyjdę z tej szafy i wpadnę prosto na męŜa jakiejś kobiety która mnie tu schowała - powiedział sam do siebie.
CóŜ nie było to takie wykluczone. Ucieszył się Ŝe pamięta co to jest mąŜ, kobieta i szafa. Uczepił się tej myśli, ale nie przypomniał
sobie nic innego. Pchnął drzwi. Człowiek o wyglądzie męŜa siedział na krześle koło leŜanki. Na leŜance nie było śladu pościeli,
zresztą gołej kobiety teŜ nigdzie nie było widać. Wychodzący z szafy stwierdził, Ŝe ma na sobie garnitur i wygodne półbuty.
 
Głosu człowieka siedzącego na krześle teŜ nie pamiętał.
-Zastanawiasz się kim jesteś i nie moŜesz uzyskać odpowiedniego poziomu samoświadomości - domyślił się siedzący. - To
zupełnie naturalny stan. Twoja pamięć została wyczyszczona.
Poruszył ustami i za którymś razem zdołał wykrztusić z siebie pytanie.
-Dlaczego?
-Ach. Czujesz się pokrzywdzony? Raczej powinieneś się cieszyć. Zrobiłeś duŜe kuku naszemu społeczeństwu, ale dano ci drugą
szansę.
-Nie...
-Nie rozumiesz. Poczekaj.
Siedzący podał mu białą tabletkę i szklankę z wodą. Woda była źródlana. Skądś znał ten smak. Ucieszył się, Ŝe jednak coś mu się
w głowie kołata.
-Po kolei - powiedział siedzący. - Byłeś wielokrotnym maniakalnym mordercą. Zabiłeś kilkanaście kobiet i dzieci o męŜczyznach
nie wspominając.
Brwi człowieka z szafy uniosły się do góry.
-Ja?
-Źródłem osobności są wspomnienia. Byłeś mordercą na skutek tego co zapisało ci się w mózgu. MoŜna powiedzieć, Ŝe zostałeś
wyleczony, ale oczywiście coś za coś. Musisz spłacić dług. Zostałeś wybrany spośród wielu przestępców. Twoi kumple po fachu
gryzą ziemię.
Kropelki potu zrosiły jego skronie.
-Co mam robić?
-Zajmiesz się śledzeniem pewnego człowieka, którego poczynania mogą zagrozić społeczeństwu.
Człowiek z szafy usiadł na leŜance i przypatrzył się uwaŜnie siedzącemu. Tamten wyglądał zwyczajnie, męŜczyzna w średnim
wieku z niewielkim wąsikiem i w okularach o grubej oprawie. Na czole męŜczyzny mienił się sinobłękitny napis "Niagara Ognia" i
numer 224. Na ścianie wisiał kalendarz. Przybysz z szafy wpatrywał się w abstrakcyjny rząd cyfr stanowiący datę roczną. Nie mówił
mu nic. Nie miał pojęcia kiedy został wzięty na pranie mózgu, ani jaką datę powinien zobaczyć. Po prostu zanotował w pamięci to co
ujrzał.
-Widzę, Ŝe umysł juŜ działa. To dobrze. Parę słów dla większej jasności. Wtłoczono ci pod hipnozą wszystko, co powinien
wiedzieć student trzeciego roku geologii. To ci się powoli przypomni, musisz tylko nad tym popracować. Jesteś Polakiem, masz
dwadzieścia jeden lat i nazywasz się obecnie Artur Kładkowski. Nie wstawaj jeszcze, niech środek wzmacniający dobrze się
wchłonie. Jesteś jednym z siedmiu agentów Starego Prezydenta działających w PNTK.
Człowiek z szafy złapał się za głowę.
-Kto to jest Stary Prezydent?
-Z grubsza to facet, który załatwił ci nowe Ŝycie. A poza tym władca tej planety. Być jego agentem to zaszczyt. Oczywiście
musimy to trzymać w ścisłej tajemnicy.
-A co to jest PNTK?
-To nazwa naszego kraju. Północne NiezaleŜne Terytorium Koncesyjne.
-Co oznacza ta nazwa?
Tym razem zdziwił się agent. Poprawił okulary.
-Jak to co znaczy? Kraj leŜący na północy, jest niezaleŜny od sąsiadów, zajmuje pewien obszar i podlega koncesji osiedleńczej.
-Co to jest koncesja?
Siedzący westchnął.
-Doczytasz sobie później. Wróćmy do tematu. Twój pseudonim brzmi Wielki Mur. Będziesz go uŜywał w kontaktach z innymi
agentami. Ja mam pseudonim Niagara Ognia. Pseudonimy wypisane są na naszych czołach tak samo jak numery. Widoczne są
dopiero po oświetleniu ultrafioletem. Nasze oczy są na niego uwraŜliwione, my widzimy to i tak. Otrzymasz niezbędne papiery. Jutro
wieczorem zgłosisz się na szkolenie pod tym adresem - podał mu kartkę pocztową na której zapisano abstrakcyjny ciąg liczb.
-Jak mam tam trafić?
-Przy pasie masz urządzenie teleportacyjne. Wystukujesz ten kod. Czerwonego guzika uŜywać wolno tylko w razie zagroŜenia.
Powoduje on wyskoczenie do nadprzestrzeni nieciągłej.
-Co to jest nadprzestrzeń nieciągła?
Po twarzy Niagary Ognia przebiegł skórcz zniecierpliwienia.
-Miejsce powstałe na skutek odkładania się fal energii nieklauzualnych w sześciowymiarowej strukturze wszechświata.
Oczywiście to wulgaryzacja zagadnienia. Fizyk wyjaśniłby ci to lepiej. Zielony guzik powoduje powrót na miejsce skąd zaczęto
wędrówkę. To chyba proste?
-A energie nieklauzu....
-Ach, to zupełnie proste. Jeśli rozszczepisz dwunastowymiarowy wszechświat to na styku będącym rzutem tego
dwunastowymiarowego na rzeczywistość pięciowymiarową powstaje odbicie i zachodzą całkowicie nieprzewidywalne zjawiska
fizyczne. Z kolei po przebiegunowaniu takiego rzutu w stronę antymaterii lub bezmaterii moŜna je nieco uporządkować. Wówczas
niektórych da się uŜywać do produkcji urządzeń, które zakłócają samą strukturę wszechświata. Oczywiście z naszego punktu
widzenia, z naszych trzech wymiarów, na których rzutem są wyniki dość przypadkowe tych zdarzeń, a punktu widzenia
hipotetycznych osobników Ŝyjących w dwunastu wymiarach jest to próba uporządkowania ich cieni na niŜszych poziomach odbić
w...
-Dziękuję, nic nie rozumiem.
-Och to proste. Wiesz które guziki moŜesz naciskać a których nie.
-Tak jest.
-Resztę moŜe wyjaśnią ci na kursach. Będziemy w kontakcie. Na razie przeczytaj to. I zapamiętaj bo dla ciebie nie będzie juŜ
drugiej szansy.
Artur wyciągnął dłoń i wziął do ręki podany mu papier. Dokument ozdobiony był wybitnie dziwnym, choć jednocześnie
całkowicie zrozumiałym, tytułem:
REGULAMIN POBYTU NA PLANECIE ZIEMIA
I I I
W ciemności rozległ się dziwny chrapliwy dźwięk. Ktoś nabrał u płuca powietrza i zaraz z obrzydzeniem je wypuścił. Odczekał
chwilę i nabrał ponownie. Ze sterczącej z lodu wewnątrz sarkofagu rurki, wydobył się niewielki, biały obłoczek pary. Pod
centymetrową juŜ teraz warstwą lodu poruszyły się jakieś cienie. Coś uderzyło od spodu w taflę, była jednak zbyt gruba by mogło ją
rozbić.
I V
7 czerwca godzina 8:45
Ruiny miasta Warszawa,
Północne NiezaleŜne Terytorium Koncesyjne
 
Profesor Janusz Seleźniecki stał w zadumie wpatrując się w sunące tuŜ nad horyzontem chmury. Były nieco ciemniejsze niŜ by
chciał, ale na deszcz raczej się nie zanosiło. Miecz samurajski w pochwie oblanej czerwoną laką ciąŜył mu na plecach. Rzemień na
którym wisiał nieco ocierał jego szyję. Ozdobna pozłacana grubo tsuba ugniatała go w kark. Zdjął z głowy czapkę z daszkiem i
wachlował się nią przez kilka chwil. Dzień był słoneczny, a na tej obrzydliwej pustyni upał dawał się we znaki. Otarł czoło z potu.
Czapką. Pozostał na niej ciemny zaciek. Wkrótce wyschnie. W zadumie obracał ją przez chwilę w dłoniach, a potem haftowanym
rękawem koszuli przetarł umieszczony na niej nieduŜy emblemat. Spod białego pyłu błysnęło złotem godło uniwersytetu. Popluł na
palec i polerował je przez chwilę aŜ nabrało odpowiednio okazałego wyglądu. Przedstawiało człowieka z trójzębem w dłoni oraz
otwartą ksiąŜkę. Wokoło biegł napis wykonany cyrylicą:
Uniwersytet Narodowy w Gdańsku
Po bokach czapki wykonano prostym sitodrukiem rysunek szpachelki skrzyŜowanej z laserowym miernikiem grubości warstw
kulturowych, oraz skromną informację.
Ekspedycja Archeologiczna Warszawa 2486r.
ZałoŜył ją na głowę. Poprawił okulary przeciwsłoneczne z filtrem chroniącym oczy przed promieniowaniem ultrafioletowym.
(właściwie od dobrych dwudziestu lat filtry takie nie były potrzebne, ale okulary nadal profilaktycznie produkowano wedle starej
technologii). Popatrzył w zadumie na swoje skórzane kamaszki. Były pokryte jak wszystko wokół pyłem zerodowanego betonu, ale
porzucił myśl, aby doczyścić je poślinioną chustką do nosa. I tak po minucie nie widać było by Ŝadnej róŜnicy. Westchnął i z kieszeni
szortów wydobył złoty zegarek kieszonkowy. Otworzył kopertę i wsłuchując się w pierwsze tony Mazurka Dąbrowskiego
wygrywane przez ukrytą pozytywkę śledził skaczące arabskie cyfry. Wreszcie zatrzasnął go. Miał jeszcze chwilę czasu. Poprawił
główkę wiecznego pióra wystającą mu z kieszeni i wolnym niemal spacerowym krokiem ruszył w stronę wykopu. NajbliŜszą godzinę
musiał poświęcić gościom i naleŜało wydać dyspozycje studentom.
To był dobry wykop. Koparka usunęła zaledwie czterometrową warstwę zerodowanego miału betonowego, gdy odsłoniło się coś
ciekawszego. Sądząc po wyglądzie trafili na kawałek ulicy z lat dwudziestych dwudziestego wieku pokrytej kocimi łbami. Profesor
pochylił się nad wykopem. Przez chwilę lustrował go spokojnie wzrokiem. Studenci odłoŜyli narzędzia i stanęli tak, aby odsłonić mu
widok. Wykop przygotowany był po partacku. Najwyraźniej nie nadąŜali, ale jeszcze dwa czy trzy sezony i doszkolą się. Czerwono
połyskiwała siatka laserowych promieni tnąca dno na kwadraty o boku jednego metra. Za wcześnie ją ustawili. Nie miał specjalnej
ochoty na nich krzyczeć. Lepiej było wyjaśnić błędy. Będzie na to czas wieczorem. Uśmiechnął się do nich i zaczął wydawać
polecenia jasnym spokojnym rzeczowym tonem.
-Zwińcie siatkę. Szkoda marnować baterii. Zabezpieczcie ściany wykopu za wyjątkiem najniŜszej części. Zdejmijcie niwelację w
co najmniej osiemdziesięciu punktach. Doczyśćcie nawierzchnię, dotnijcie dół profili i przygotujcie wszystko do rysowania i
fotografowania a ja zajmę się naszymi gośćmi.
-Wybrać ziemię z pomiędzy bruku? - zapytała jedna ze studentek.
Miała rude włosy. Endemiczna cecha. Jeszcze rzadsza niŜ niebieskie oczy.
-Tylko wymiećcie. Chcę, Ŝeby wyglądało to jak w chwili uŜytkowania a nie bezpośrednio po ułoŜeniu.
Studenci kiwnęli głowami.
-Dobrze. Czy macie jakieś pytania?
-Profil od północnej strony strasznie pyli - powiedział Jakub Wilkowski. - MoŜe polać go wodą?
Profesor zamyślił się na chwilę.
-Ile zostało z porannej przerwy?
-Jeszcze około stu osiemdziesięciu galonów.
-Nie zapominajcie Ŝe przed wieczorem trzeba będzie jeszcze raz moczyć dno do zdejmowania rysunków.
Kiwnęli głowami, ale w ich oczach wyczytał prośbę. Faktycznie, tam na dole musiało być gorzej niŜ tu na górze. Brakowało
przewiewu. Czarne włosy dziewcząt były niemal siwe od ciągłego osiadania cementu.
-Dobrze, polejcie - zmiękł. - I nakryjcie folią po polaniu. Tylko nie tą nową. Weźcie tą w którą zawijaliśmy tamtą framugę drzwi.
-Ale one jeszcze nie zostały przepakowane - protestowała Damao. - Miał to zrobić Arkadij, ale odwieźli go wczoraj do domu po
przytruciu destrutoxem.
Profesor westchnął. Studenci mieli swoje wady, a on zobowiązany był je wyplenić. Banda leni i cwaniaków. Wiedział, dlaczego
odezwała się Damao. Wiedzieli, Ŝe ją lubi.
-Wykonać natychmiast - polecił. - To ma jutro świtem jechać do muzeum. Gdybyście wiedzieli ile kosztuje transport nie robili
byście mi wstydu.
Kiwnęli głowami.
-Jeszcze jakieś pytania?
-MoŜemy uruchomić sondę ultradźwiękową po południu - zapytał jeden ze studentów. - Chcielibyśmy wiedzieć co jest pod nami...
To niezbędne dla lepszej inspiracji.
Uśmiechnął się. Inspiracja. Poszukiwacze skarbów od siedmiu boleści.
-Dobrze. MoŜecie. Tylko uwaŜajcie bo potencjometr siada. I oszczędnie z agregatem. Przypominam o naradzie dziś wieczorem. O
dwudziestej pierwszej chcę was widzieć przed namiotem. Z dokumentacją.
Nic więcej nie musiał mówić. Wiedzieli wszystko. To byli jego studenci. Przeszedł do wykopu H. W tym wykopie wszystko
zostało wykonane z pedantyczną dokładnością. Nie odmówił sobie przyjemności zejścia na dół. Na dnie siedział Tomasz Miszczuk.
Profesor nie lubił go specjalnie. Było w nim coś dziwnego. Jakaś twardość rysów. MoŜe sprawiał to jego wygląd, ale w kaŜdym
budził mimowolny szacunek. Miszczuk był o głowę od nich wyŜszy. Skórę miał znacznie bardziej białą niŜ ktokolwiek z nich. Włosy
wprawdzie miał czarne, ale profesor wiedział, Ŝe je farbuje, aby upodobnić się do kolegów. Tylko jego jasne oczy których błękit
widział nawet przez przeciwsłoneczne okulary wskazywały na rzadkie nagromadzenie w jego genotypie szeregu cech recesywnych
jednocześnie. Wyglądał na nieco zmęczonego, ale tryskał optymizmem. I zdąŜył juŜ się uwinąć. Profesor uśmiechnął się.
-Ja któregoś dnia wyśledzę gdzie trzymasz tego cyborga, który odwala za ciebie robotę gdy tylko spuszczę cię z oka - zaŜartował.
Miszczuk uśmiechnął się z fałszywą niewinnością.
-AleŜ panie profesorze, przecieŜ w miejscu tak zapylonym Ŝaden robot nie pociągnąłby długo.
-Skąd wiesz jak długo pociągają roboty? - zaciekawił się profesor. - No dobrze, Ŝarty Ŝartami. Masz jakieś problemy?
-śadnych. Wszystko idzie jak po maśle.
-Poproszę cię po wieczornej naradzie o kilka słów na osobności.
-To będzie dzisiaj ta narada?
-Tak. To niestety niezbędne. Ale nie przejmuj się. Twoje plany i opisy warstw jak zwykle okaŜą się bez zarzutu. Prawda?
-Staram się.
Profesor podniósł rysownicę i oglądał przypięty do niej plan wykonań na papierze milimetrowym cienkim piórkiem maczanym w
tuszu.
-Masz dobre oko i dobrą rękę - powiedział w zadumie. - MoŜe trzeba było zdawać na grafikę?
-Archeologia dostarcza mi więcej satysfakcji.
Twarz dziwnego studenta była całkowice wyprana z emocji.
-Dobrze. Jakieś problemy?
 
-śadnych. Dyspozycje?
-Skończ rysować i do wieczora masz wolne. Tylko, Ŝeby inni nie widzieli. Nie naleŜy wprowadzać niezdrowego fermentu.
Usta studenta wygięły się w porozumiwawczym uśmiechu. Reszta jego twarzy pozostała nieruchoma. śaden cień uśmiechu nie
dotarł do oczu, które pozostały objętne jak porcelanowe kulki.
-Powiem, Ŝe polecił mi pan przeprowadzić rekonesans na wzgórzach.
-Dobrze. Weź sondę to będzie bardziej prawdopodobnie wyglądało.
-To moŜe od razu zrobię ten rekonesans... Tak dźwigać sodę bez poŜytku...
Profesor uśmiechnął się szeroko.
-Jaka to przyjemność widzieć studenta któremu chce się pracować. Pamiętaj. Po naradzie.
-Dobrze.
Profesor wygramolił się po drabince na górę. Otworzył zegarek. Powiał leciutki wiatr. Obłok pyłu osiadł na nim jak popiół.
Przetarł szkiełko skajem rękawa. Biały nalot zniknął bez śladu. Został za to na rękawie. Czas.
V
Uderzenie pogruchotało lód. Ludzka dłoń, ciągnąc za sobą nitki czarnego śluzu wynurzyła się na powierzchnię. Jej palce z
wysiłkiem zacisnęły się w pięść, a potem ponownie opadła w dół kryjąc się spowrotem w czarnym oleistym roztworze.
V I
Profesor Janusz Seleźniecki wszedł na szczyt pagórka i oparł się o maszt. Nad jego głową powiewał sztandar wydziału
Archeologii. Godło, szpachelka i miernik, połyskiwały na nim złotą nicią. Goście juŜ się toczyli drogą. Ruszył na ich spotkanie. Na
lądowisku opodal słupa zatrzymał się szkolny poduszkowiec. Wysypała się z niego gromadka dzieci. MruŜąc oczy w ostrym
wiosennym słońcu rozglądali się ciekawie po okolicy. Uśmiechnął się. Pamiętał jak był w ich wieku i po raz pierwszy oglądał takie
widoki. Szaro białawą glebę tworzącą garby, poprzecinaną niewielkimi śladami cieków wodnych. Z tym uśmiechem na ustach ruszył
w ich stronę. Z luku bagaŜowego wyjmowali właśnie krzesełka. Ustawili je w krąg. Dla niego i dla nauczycielki przygotowali obite
czerwonym aksamitem. To była oznaka godności pedagogicznej. Dzieci wydobyły notatniki, niektóre noteboki i dyktafony.
Nauczycielka była młoda i ładna. Miała na sobie jedwabne kimono od Stankowskiego ręcznie malowane w chryzantemy. Gdy
podszedł bliŜej wykonała ceremonialny ukłon. Odpowiedział takim samym. Dzieci takŜe się ukłoniły.
-Witam panią. Witajcie dzieci - powiedział.
-Dzień dobry profesorze.
Chóralna odpowiedź była dokładnie taka jak powinna. Uśmiechnął się. Przemówiła nauczycielka. Znali się juŜ wcześniej.
Wiedział, Ŝe nazywa się Yoko Pawłowska. Z jej bratem astronomem chodził do jednej klasy.
-Drogie dzieci oto światowej sławy profesor Janusz Seleźniecki. Pan profesor jest archeologiem badającym to i wiele innych miast
naszych przodków i zgodził się poświęcić nieco swojego cennego czasu i opowiedzieć nam to i owo.
Popatrzył na nich. Trzynaście, moŜe czternaście lat. Ciemne proste włosy i skośne oczy. Ubrani byli w większości normalnie, tylko
grupka tradycjonalistów załoŜyła kimona lub kontusze z pasami. Przypomniał sobie aktualnie przerabiany program szkół wstępnych.
Miał ochotę na początek powiedzieć coś od siebie, ale poczuł ogarniające go zaŜenowanie i dlatego zaczął bez wstępów.
-To na czym obecnie siedzicie to warstwa zerodowanego betonu. Zapewne w ramach lekcji geografii zwiedzaliście góry, które
przeszły proces krasowienia?
Kiwnęli powaŜnie głowami.
-To samo niemal zjawisko zachodzi tutaj. Pozostałości starego betonu wystawione na działanie deszczu i wiatru stopniowo
rozpuszczają się. Oczywiście warstwa węglanów, siarczanów i innych związków wapnia jest tu zbyt cienka aby zjawiska te mogły
rozwinąć się w naprawdę powaŜny sposób, ale tam w dolinie - machnął ręką na pobliską niemal zupełnie płaską powierzchnię - Tam
są znacznie bardziej czytelne. Powstały tam nawet niewielkie jaskinie.
Jakaś dziewczynka podniosła palce do góry.
-Mam pytanie, moŜna?
-Proszę. Jestem tu po to Ŝeby odpowiedzieć na wszystkie wasze pytania.
-Dlaczego powiedział pan panie profesorze Ŝe tam jest dolina.
-Znajdujemy się teraz w najwyŜszym punkcie starego miasta. Pierwotnie znajdowała się w tamtym kierunku dolina Wisły.
Obecnie rzeka ta toczy wody dwadzieścia kilometrów stąd w kierunku wschodnim. Wodę musimy dowozić cysterną, ta pustynia jest
doskonale sucha. Warstwa na której stoimy ma w tym miejscu od dwu do sześciu metrów grubości. Tam - ponownie machnął ręką -
ma przeszło dwadzieścia.
-Co było przyczyną takich zniszczeń? - podpowiedziała pytanie nauczycielka.
Zaczynała się część zasadnicza wykładu. Uśmiechnął się. Uśmiech zawsze pomaga przełamać nieufność.
-Słyszeliście zapewne o okresie wielkiego krachu cywilizacji? Być moŜe opowiadano wam o tym w domach. Być moŜe zaczęliście
juŜ realizować tą część programu? - popatrzył pytająco na nauczycielkę.
-Zaczęliśmy - potwierdziła.
Był tego pewien, ale wolał się upewnić .
-Tak więc cywilizacja naszych przodków w dwudziestym pierwszym wieku rozwijała się bardzo Ŝywiołowo. Postęp techniczny
gdybyśmy chcieli ukazać go za pomocą wykresu wyglądałby w ten sposób - kawałkiem antycznej cegły narysował na podłoŜu.
Rys I
- Jak zapewne się domyślacie na tej linii naleŜy dokładać czas a na tej ilość nowych osiągnięć technicznych. To było więcej niŜ
postęp geometryczny. Jednocześnie nie nadąŜały za tym rozwojem konieczne przemiany społeczne. Okres stu lat, właściwie cały
wiek dwudziesty pierwszy to okres nieustannych wojen i chaosu. W ich trakcie stosowano najpierw broń jądrową, a gdy okazało się,
Ŝe nie wystarcza dla eliminacji wrogów sięgnięto po antymaterię i na samym końcu destrutox.
-Z czego składał się ten związek chemiczny i do czego słuŜył? - zapytała dziewczynka z jasnymi warkoczykami.
Endemiczna cecha, jeszcze jeden przypadek , profesor uśmiechnął się do niej.
-Och, wzoru chemicznego nie jest w stanie podać nikt Ŝyjący obecnie. MoŜe jedynie Stary Prezydent go zna - popatrzył w zadumie
na niebo.
Dzień był zbyt jasny, nie mógł dojrzeć wiszącej gdzieś tam stacji orbitalnej.
-Ale nie liczcie na to Ŝe podzieli się z nami tą wiedzą. Był to środek który z grubsza rozkładał materię redukując ją do postaci
prostych związków chemicznych takich jak węglan wapnia.
Podniósł cienki płat betonu i przełamał go w dłoniach. Ukazała się smolista warstewka trochę jakiegoś połyskliwego proszku oraz
cienka Ŝółta nitka.
-To co tu widzicie mogło być dachem budynku. Mamy tu oczywiście wapień z dawnego betonu. Ta odrobina węgla moŜe być
pozostałością pokrycia dachowego wykonanego ze smoły lub podobnej substancji bitumicznej. Ta Ŝółtawa warstewka to zapewne
kaolinit pochodzący z rozłoŜonego aluminium, czyli glinu. Ten pył to tlenek kwarcu z szyb. Po zniszczeniu masa ta przez długi czas
znajdowała się w stanie półpłynnym i dopiero potem zestaliła się, a dziś ulega rozmywaniu przez deszcze. Oczywiście jest całkowicie
jałowa stąd teŜ miejsca po dawnych miastach widzimy z powietrza w postaci nieduŜych białych placków.
-Czy archeologia bada tę warstwę?
-Nie, nie ma takiej potrzeby. Ani nawet specjalnych moŜliwości. Te warstwy nic nam nie powiedzą. Wyobraźcie sobie Ŝe jesteście
 
w ciepły letni poranek na plaŜy. Budujecie zamek z piasku. A potem przychodzi fala i rozmywa go. Powstaje górka. Ten piasek jest
tam nadal. Ale nie odtworzycie juŜ swojego zamku. Ziarna piasku przemieszały się. Co więcej nie pozostaną w tym Ŝadne artefakty
dawnych cywilizacji. Wszystko zostało zniszczone. PrzeŜarte jak kwasem. Aby uprzedzić następne pytanie. My archeolodzy
zdejmujemy tę warstwę mechanicznie aŜ osiągniemy miejsce gdzie destrutox przegryzłszy się przez taką ilość cementu stracił swoją
zjadliwość. Jest to warstwa kilkunasto, zazwyczaj, centymetrowa. PoniŜej mamy juŜ warstwy, które nie zostały zniszczone.
-Jakie były następstwa wielkiego załamania? - zapytała jakaś dziewczynka o czarnych włosach i skośnych błękitnych oczach.
Zamknął na chwilę oczy. Wolałby mówić im o swojej pracy i warstwach kulturowych z okresu carskiej Rosji, które ostatnio
odkryto.
-W końcu dwudziestego wieku zakończyła się tak zwana zimna wojna. Nastąpiła jesień ludów i wiele narodów uzyskało
niepodległość. W tym samym czasie grupa związków przestępczych zaczęła przejmować władzę. Sądzono, Ŝe okres wielkich wojen
naleŜy juŜ do przeszłości, ale popełniono pewien błąd. Wielkie wojny w których operowały milionowe armie i wielomilionowe
związki taktyczne rzeczywiście skończył się. Zaczęły się jednak wojny mniejsze, a za to równie krwawe. Nie mamy specjalnie duŜo
wiadomości o tym okresie. Większość z nich znamy tylko nazw. Wojny Kaukaskie trwały do drugiej dekady dwudziestego
pierwszego wieku. Wojna Mafijna o Ural. Druga Wojna Mafijna, Secesja Syberii, rozbiory Białorusi, Krymu, potem takŜe Ukrainy.
A na tych ziemiach secesja NiezaleŜnego Terytorium Koncesyjnego Pomorze. Wojna Mafijna o Terytorium Powiernicze Konigsberg.
Wojna Mafijna o Wolną Strefę Ekonomiczną Posen. Najazdy wojowniczych księstw i terytori ekonomicznych z Niemiec. Wojna
celna ze Skandynawią, gdy po raz pierwszy w obronie interesów korporacji Vandersyfta uŜyto prywatnej bomby wodorowej. Ten
wstępny okres chaosu udało się opanować w drugiej dekadzie dwudziestego pierwszego. Opanować tylko groźbą uŜycia broni
opartej na antymaterii. Mafie częściowo zalegalizowały się jako korporacje, częściowo zbiegły na wschód, gdzie panował stan
permamentnej wojny. W latach pięćdziesiątych dwudziestego pierwszego sytuacja powtórzyła się. Interesy walczących o rynki
potęŜnych korporacji liczących setki tysięcy członków i pracowników stały się punktem zapalnym. Wybuchła wojna, która w ciągu
dwudziestu godzin ogarnęła cały świat. Wszystkie praktycznie archiwa zostały zniszczone toteŜ nie wiemy ani dokładnie kiedy
wybuchła ani o co poszło. Skończyła się po stu latach. Wygasła z braku paliwa amunicji i rezerw ludzkich. W dwudziestym
pierwszym wieku Ŝyło na ziemi czternaście miliardów ludzi. W dwudziestym trzecim gdy powrócił Stary Prezydent na ziemi
zamieszkiwało dwanaście tysięcy istot gatunku Homo Sapiens. Bytowali w niewielkich grupkach. Od nich to pochodzimy.
Popatrzcie na siebie. Jesteśmy Polakami.
Kiwnęli powaŜnie głowami.
-Czy wiecie Ŝe jeszcze w początkach dwudziestego wieku Polacy byli w przewaŜającej masie ciemnymi lub jasnymi blondynami? I
naleŜeli zdecydowanie do rasy białej. Obecnie jesteśmy rasą Ŝółtą. Wzięło się to zapewne z czasów gdy Chińczycy najechali Europę,
ale brak dowodów takiego najazdu. Rasa Ŝółta okazała się teŜ najodporniejsza. Moi uczeni koledzy kwestionują fakt najazdu
Chińczyków. Wskazują raczej na japońskie kryty naszej kultury oraz niektóre zapoŜyczenia językowe które funkcjonowały u nas
przed reformą i oczyszczeniem języka sprzed około stu dwudziestu lat. Na podstawie starych ksiąŜek udało się kosztem powaŜnych
obciąŜeń społecznych odtworzyć nasz pierwotny narodowy język. I utrzymujemy go w stanie nieskaŜonej czystości. Choć na
przykład do zapisu uŜywamy cyrylicy, jako jedyni obecnie na świecie, ten alfabet okazał się wygodniejszy. Natomiast nasza
kultura... CóŜ nie jest czysto polska: nosimy kimona hodujemy jedwabniki. Dziewczęta wplatają sobie szpilki we włosy. Obowiązuje
nas kodeks honorowy Bushido. Stare rody samurajskie przekazują z pokolenia na pokolenie miecze. Sam mam jeden - poprawił
uwierającą go broń. - Ale nasz klimat jest zbyt surowy abyśmy mogli hodować herbatę i sadzić ryŜ, więc dieta jest niemal doskonałą
rekonstrukcją diety dawnych Polaków. Jemy duŜo przetworów z mąki i sporo mięsa. Natomiast powszechne uŜywanie samowarów
jest niewątpliwie rytem rosyjskim. Wprawdzie Rosjanie gotowali w nich wodę na herbatę, a my uŜywamy ich do grzania piwa na
rodzinne uroczystości ale na przykład mosięŜne lub srebrne czarki z których je pijemy pochodzą ze średniowiecznej Norwegii.
Roześmieli się.
-Tak więc staroŜytny Polak gdyby znalazł się wśród nas z całą pewnością byłby mocno zdziwiony. Dla odmiany Rosjanie, którzy
wcale nie uŜywają juŜ samowarów, występują obecnie w dwu bardzo róŜnych grupach rasowych. Łączy je tylko język, choć juŜ dość
silnie się zróŜnicował i mają kłopoty z porozumieniem się. Za Uralem Ŝyją Rosjanie rasy Ŝółtej i to jest ta stara grupa. Więcej Rosjan
Ŝyje w Afryce, ale są oni niemal zupełnie czarni i tylko nieliczne przypadki wskazują na niewielką domieszkę rasy białej wiele
pokoleń wstecz. Prawdopodobnie są pozostałością, duŜej grupy migracyjnej z końca dwudziestego wieku która osiedliła się w
rosyjskich koloniach wojskowych w Angoli. Z kolei Rosjanie rasy białej bez domieszek wyginęli zupełnie. Jeszcze zabawniejszą
sprawą są religie. My jesteśmy katolikami jednocześnie składamy ofiary duszom zmarłych z ryŜu i otaczamy naszych przodków
kultem zaczerpniętym z Shinto. Rosjanie z Afryki z kolei wierzą w religię zwaną komunizmem, czy teŜ jak to oni wymawiają
leninizmem. Wierzą Ŝe przechowywane przez nich ciało białego człowieka zmumifikowane nieznaną naszej nauce metodą pewnego
dnia zmartwychwstanie by przywrócić na ziemi pokój, co juŜ osiągnęliśmy i powszechną sprawiedliwość, co teŜ juŜ osiągnęliśmy.
Tymczasem z naszych archiwów wynika, Ŝe komunizm kiedyś wcale nie był religią, ale silnym ruchem filozoficznym. Ale o tym z
pewnością uczyliście się.
-Czy moŜliwe jest Ŝe ten biały człowiek przechowywany w Afryce i Lenin o którym wiadomo Ŝe przechowywany był w stanie
zmumifikowanym w Moskwie to ta sama osoba?
-Raczej to samo ciało. Trudno powiedzieć. W okresie między jednym załamaniem a drugim z całą pewnością mumia byłego
wodza tam się znajdowała, ale czy uległa zniszczeniu w stolicy? Była z pewnością relikwią dla tych który w to wierzyli i wydaje mi
się mało prawdopodobne, aby mogła się znaleźć na innej półkuli. Tak czy siak w Moskwie przez najbliŜsze stulecia raczej nikt nie
przeprowadzi wykopalisk. Mamy to szczęście, ze wojna jądrowa toczyła się daleko od naszych terenów, ale oni tego szczęścia nie
mieli. Zanim będzie moŜna bezpiecznie kopać w Moskwie upłynąć musi co najmniej osiemset lat. A dla pewności naleŜało by
poczekać dwa tysiące.
-MoŜe uŜyć automatów? -zaproponował ktoś.
-Niestety. UŜywania robotów w archeologii zabrania prawo Starego Prezydenta. Archeologia jest nauką bardzo młodą.
Rekonstruowaną dopiero przed stu laty. Stary Prezydent obwarował swoja zgodę setkami dziwnych niekiedy zakazów, niemniej
jednak ufamy, Ŝe wiedział co robi. Rosjanie z Azji Ŝyją dopiero w górach Jabłonowych i w większości odrzucili całą naukę i
technikę.
-Co nowego wnoszą archiwalia starego Prezydenta?
-No cóŜ. Stary Prezydent w okresie załamania przebywał w podróŜy do gwiazdy Proksima Centauri. Powrócił gdy dogasały
zgliszcza a dwanaście tysięcy ludzi rozsianych po całej planecie budowało cywilizację startując znowu z poziomu epoki kamienia
łupanego. Dał maszyny, technologie, lekarstwa. Ludzie trochę się otrząsnęli i zaczęli budować od podstaw. A on wyznaczał kierunki
rozwoju cywilizacji by nie dopuścić do powtórzenia się historii. Miał ze sobą to co zabrał na ewentualną wymianę z mieszkańcami
tamtego układu. Odtworzono metodami inŜynierii genetycznej stada zwierząt. Nigdy juŜ nie zagrozi nam głód. Wyleczono
uszkodzenia genów będące rezultatem wojny jądrowej. A archiwa? CóŜ nie są takie wspaniałe. To co nam przekazał odnosi się od
okresu przed jego odlotem. Mamy z nich na przykład fotografie tego miejsca i mapy miasta. Bez tego w ogóle nasza praca nie
miałaby sensu. A co do samego Prezydenta, siedzi w polu czasu stojącego z którego wynurza się raz na czterdzieści osiem godzin.
Sprawdza czy wszystko jest w porządku i wraca tam. Czas dla niego stoi. Będzie nas tak pilnował do siódmej nieskończoności. Parę
ruchów religijnych juŜ ogłosiło go Bogiem.
-Czy jeśli zaczniemy robić coś nie tak ukarze nas? -zaciekawił się chłopiec siedzący w tylnym rzędzie.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin