Krockow Christian Graf - Niemcy ostatnie sto lat.pdf

(1427 KB) Pobierz
Krockow Christian Graf - Niemcy
NIEMCY
OSTATNIE STO LAT
Christian Graf von Krockow
NIEMCY
OSTATNIE STO LAT
Przełożył Andrzej Kopacki
Biblioteka IHUW
1076002177
OFICYNA WYDAWNICZA VOLUMEN
WYDAWNICTWO KR¥G
WARSZAWA 1997
0060-74000
Tytuł oryginału: Die Deutschen im ihrem Jahrhundert 1890-1990
© Copyright 1990 by Rowohlt Verlag GmbH, Reinbek bei Hamburg
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo „Krąg",
Warszawa 1996
BIBLIOTEKA INSTYTUTU HISTORYCZNESO Warszawskiego
Redakcja Wanda Lipnik
Projekt okładki Jeny Grzegorkiewicz
Skład i korekta „Nowy Dziennik" Sp. zo.o.
Książka mogła ukazać się dzięki pomocy finansowej ze strony
Inter Nationes Fundacji im. Konrada Adenauera
ISBN 83-85199-42-X ISBN 83-86857-37-4
Wpisano do DziałVJM.Nr.^ inwentarza
Wydawnictwo „Krąg", Sp. z o.o.
02-053 Warszawa, ul. Reja 9
tel./fax 25-39-77
Oficyna Wydawnicza VOLUMEN , .., Mirosława £ątkowska & Adam Borowski 02-942
Warszawa, ul. Konstancińska 3a m. 59
S£OWO WSTęPNE
Data 9 listopada roku 1989 wyznacza punkt zwrotny w historii Niemiec: koniec i początek
zarazem. Być może kiedyś stanie się niemieckim świętem narodowym, które będzie
zaświadczać o nowej samoświadomości i przypominać o rewolucji — jedynej, jaka nam się
powiodła. Pokojowo i nieustępliwie ludzie torowali sobie drogę do wolności, by odtąd żyć jak
obywatele, nie jak poddani. Potem nastąpiły wybory 18 marca 1990 r. — zdecydowano się na
jedność.
Ta chwila zapowiada koniec niemieckiego dramatu, który rozpoczął się dokładnie sto lat
wcześniej. Jeśliby bowiem datować jakoś jego początek, to należałoby chyba wymienić dzień
18 marca 1890 r. Wtedy właśnie Bismarck, twórca państwa narodowego, napisał prośbę o
zwolnienie z urzędu, a młody cesarz, niecierpliwie pragnący rządzić samodzielnie, nie zaś
wedle woli wielkiego starca, rzucił hasło: „Cała naprzód!" Odtąd głównym celem miała być
kształtowana zgodnie z poczuciem własnej siły przyszłość, a nie pieczołowita obrona
dawnych zdobyczy.
Wilhelm II nie był outsiderem; raczej reprezentantem epoki, która została nazwana jego
imieniem. Pięć lat po dymisji Bismarcka, w 1895 r., wielki uczony Max Weber zwięźle opisał
ten stan rzeczy:
Jako wchodzące w życie pokolenie otrzymaliśmy od historii w prezencie urodzinowym
upominek: nad naszą kołyską zawisło najcięższe z możliwych przekleństw — twardy los
politycznego epigonizmu [...] Również o naszym rozwoju decyduje to, czy wielka polityka
potrafi unaocznić nam znowu znaczenie wielkich politycznych kwestii mocarstwowych.
Musimy pojąć, że zjednoczenie Niemiec było młodzieńczym wybrykiem, którego naród
dopuścił się na stare lata i jeśliby miało ono być końcem, a nie punktem wyjścia niemieckiej
polityki wielkomocarstwowej, to ze względu na koszta lepiej by go było zaniechać1.
1 Max Weber, Der Nationalstaat und die VolkswirtschaftspoUtik, wyd. poi. Państwo narodowe
a narodowa polityka gospodarcza, tłum. Michał Wander, w zbiorze Polityka jako zawód i
powołanie. Biblioteka Kwartalnika Politycznego „Krytyka", NOWA, wyd. II Warszawa 1989, s.
94,96.
Słowo wstępne
„Przekleństwo" nad Niemcami wzywało, by przekreślić je czynem i wywalczyć rzekomo
odmówione im „miejsce pod słońcem"2 —jest w tym coś osobliwego, jakieś zaślepienie,
rodzaj obłędu; potomnym w każdym razie wydawać się musi, że Niemcy nigdy nie były tak
 
blisko owego mitycznego celu Ikara, jak wtedy, gdy nie ustawały w ubolewaniach, że znalazły
się w cieniu.
To, o czym mówił Weber, można było usłyszeć i przeczytać wszędzie, w dowolnym wydaniu
— w kawiarnianych rozmowach, patriotycznych przemówieniach, w gazetach i książkach, a
nawet w utworach rymowanych, jak to poetyckie pozdrowienie pod adresem nadchodzącej
epoki:
Wieleśmy się głowili i badali wiele, muzyki najcudniejszej układali trele, świat w pieśniach
tragicznie i błogo sławili, a wroga odwiecznego w sobie poskromili; naród orężu wierny i
jednością mocen: my stworzyliśmy Rzeszę na chwały opoce. Dajcie nam tedy wreszcie ku
światu się zwrócić, małości ślad ostatni z serca precz wyrzucić; niechaj rozbłyśnie nad ziemią
niby promień w noc i pomknie: niemiecka myśl, a z nią niemiecka moc, by bohaterska wola,
którą Bóg w nas nieci, przepełnić zdołała dwudzieste stulecie3.
Woli, wyobrażeń i czynów — nie zabrakło. W ciągu stu lat, które nastąpiły po roku 1890,
Niemcy wprawiły Europę i świat w niepokój i zdumienie; zaskakiwały swymi osiągnięciami,
czynami dobrymi i złymi, ofiarnością i ofiarami; na koniec posiały trwogę. I niezmiennie
wydawało się, jak gdyby jedyną podstawą ich samoświadomości mogło być panowanie, jak
gdyby ich jedność konsolidował wyłącznie wizerunek wroga.
Wilhelmińskie preludium jest tego pierwszą zapowiedzią. Przyszłość miała być ufundowana
„na wodzie": budowa floty wojennej była rękawicą rzuconą staremu imperium, przeciw
któremu potem, w czasie wojny, rozgorzała nienawiść: „Perfidny Albion! Boże, ukarz Anglię!"
Tymczasem właśnie gigantyczna zabawka cesarza i jego epoki zapoczątkowała drogę ku
klęsce, ku rewolcie — i brzemiennej dla losu Niemiec dacie 9 listopada 1918 r.
2 Staremu sformułowaniu o „miejscu pod słońcem" wyrosły nowoniemieckie skrzydła, kiedy
Bern-hard von Billow, sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i późniejszy
kanclerz Rzeszy, powiedział w Reichstagu 6 grudnia 1897 r.: „Nie chcemy nikogo spychać w
cień, ale sami też żądamy dla siebie miejsca pod słońcem". Rzecz dotyczyła rywalizacji
mocarstw o bazy w Azji Wschodniej.
3 Adolf Wilbrandt, Im neuen Jahrhundert, cyt. za: Der Barde. Die schonsten historischen
Gedichte von den Anfangen deutscher Geschichte bis żur Gegenwart, Walther Eggert
Windegg (red.), Miinchen bd., s. 366. (Przedmowa datowana jest: „Boże Narodzenie roku
wojny 1915 r."). Wilbrandt, 1837-1911, w latach 1859--1861 był szefem „Siiddeutsche
Zeitung", od 1881 do 1887 dyrektorem teatru Wiener Burgtheater, a także wszechstronnym i
płodnym autorem. Za swe patriotyczne zasługi otrzymał w 1884 r. tytuł szlachecki.
Słowo wstępne
Niepowodzenie pierwszej wilhelmińskiej próby „wybicia się na potęgę światową"4 przyniosło
Niemcom jeszcze jedną szansę, możliwość zwrotu ku normalności — przez uznanie
tradycyjnie rozumianej racji stanu, europejskich miar mocarstwowości oraz zachodniej formy
demokracji. Ta szansa została zmarnowana, przez większość wręcz nie zauważona.
Przewrót 1918 r. rychło uznano za „zbrodnię listopadową", za niszczący cios wymierzony w
nie-mieckość, pokój — za dyktat, którego warunki należało bojkotować, nie zaś wypełniać; do
weimarskiej konstytucji, ładu parlamentarnego i partyjnego oraz związanej z nimi wolności
odnoszono się z rezerwą lub kwaśną obojętnością, jeśli nie z pogardą i nienawiścią. I tak lata
1918-1933 utorowały drogę do podjęcia drugiej próby: umożliwiły sięgnięcie po władzę teraz
dopiero zupełnie bezgraniczną, która chcąc panować całkowicie, wymagała też całkowitego
zniewolenia.
Hitler awansował na Fuhrera, ponieważ rozumiał znaczenie symboli. Już jego pucz
monachijski został zaplanowany na 9 listopada; później co roku odbywały się mroczne i
pompatyczne inscenizacje na pamiątkę tej niemieckiej kontrrewolucji, aż wreszcie w 1938 r.,
w wigilię owego dnia, zapłonęły świątynie. Lecz mimo to wszystko — lub właśnie dlatego —
pod tym najbardziej ponurym znakiem skupiły się też wola czynu i ofiarność, tworząc energię,
której nieomal udało się nieprawdopodobieństwo zamienić w sukces. Europejskie przeciwsiły
okazały się zdecydowanie zbyt słabe; potrzeba było wysiłku całego świata, by przywieść do
upadku niemiecki żywioł.
Nawet upadek 1945 r. zdołał wyzwolić jeszcze nieoczekiwane siły; chciałoby się wręcz
powiedzieć, że zwycięzcy II wojny światowej mieli ze zwyciężonymi taki sam ambaras jak
uczeń czarnoksiężnika Goethego z nadto gorliwą miotłą:
Cięta zaiste dotkliwie!
Patrzcie! Rozdarta na pół!
A ja znów nadzieję żywię,
Znów zaczerpnąć mogę tchu!
Biada! Biada!
Części obie
 
Stają sobie
W gotowości
Już na baczność niby knechty!
Ach, pomocy, wielkie nieba! Ach, litości!5]!
4 Patrz Fritz Fischer, Der Griffnach der Weltmacht. Die Kriegszielpolitik des kaiserlichen
Deutschland «W8,Diisseldorfl961.
PJ W przekładzie Kazimierza Brodzińskiego fragment ten brzmi następująco: „Tęgo!
Wyśmienicie! / Otóż z niego dwóch! / Teraz czuję życie, / Wstąpił we mnie duch. / Boże drogi!
/ Co ja robię? / Części obie /
Słowo wstępne
Ktoś skomentował sarkastycznie tę niezachwianą skwapliwość: „Marka i złote medale — oto
istota niemieckiej świadomości narodowej"6. Mimo przejaskrawienia — coś w tym jest.
Republika Federalna Niemiec wysforowała się na trzecią w świecie — po Stanach
Zjednoczonych i Japonii — potęgę gospodarczą i pierwsze mocarstwo eksportowe;
Niemiecka Republika Demokratyczna stała się obok USA i ZSRR potęgą olimpijską — w obu
wypadkach przy nieporównanie skromniejszej niż u konkurentów bazie ludnościowej.
Jednocześnie Niemcy chętnie, jak się zdaje, schroniłyby się przed wiatrem historii; chętnie
zostałyby przy swojej szlafmycy, ogrodowych krasnalach czy barokowych aniołkach: w końcu
Gemutlichkeit należy do arsenału nieprzetłumaczalnych pojęć określających ich świat — tak
samo jak Kindergarten, Bil-dung, Weltanschauung, Blitzkrieg i Endlosung. Ale nie tylko
wewnętrzna potrzeba skwapliwego wypełniania obowiązków przemawiała przeciw udaniu się
na spoczynek, także — strach. Nie dowierzano temu, co jest, co każdego dnia zdradzało swą
niedoskonałość, swoje słabe strony. Przecież już jutro — powtarzano sobie — może być po
wszystkim, bo przyjdzie wojna, kataklizm, krach gospodarczy, cokolwiek. Toteż tęsknota za
idyllą, z jednej strony, a czekanie na zagładę, z drugiej, tworzyły w duszy niemieckiej swoisty
dwugłos; z lęku natomiast rodziła się wieloraka ruchliwość i ruchy — nie wiadomo tylko ku
czemu wiodące. Czy 9 listopada 1989 r. również temu położy kres i stanie się zaczynem
nowej samoświadomości, to zapewne pytanie, na które może dać odpowiedź dopiero
przyszłość.
Wola czynu i ofiarność, zaślepienie i samozniszczenie: niniejsza książka śledzi losy Niemców
w ich fantastycznym, pełnym grozy stuleciu od 1890 r. po dzień dzisiejszy. Wszelako nie
chciałaby jedynie dokumentować tego, co myśleli i robili; do niepoliczalnej mnogości
wszelkich relacji, tych krótkich i tych wielotomowych, nie należy dorzucać jeszcze jednej.
Idzie o coś innego: o objaśnienie. Niemcy bowiem, przydając doświadczeniu ludzkości
czegoś, co było nowe — lub może tak stare, że nikt już o tym nic nie wie — sami o sobie
postanowili, że nigdy nie odejdą w zapomnienie. I zaprawdę, osiągnęli to. Cóż jednak pchało
ich ku tak niebotycznym celom — ku temu, by raczej runąć w bezdenną czeluść niż przystać
na zwyczajność? Oto kwestia, którą należy zbadać i, o ile możności, rozstrzygnąć.
Objaśnienie wszelako, jak i historyczny opis, wyklucza osąd jedynie słuszny; jakkolwiek
bowiem się zdarza, nie spełniłby swego zadania. Wielopłasz-czyznowość należy tu do natury
rzeczy, podobnie jak sprzeczność. Toteż niezbędne są wnikliwe analizy, a także
wielostronność w sposobie podejścia
Mają nogi / Co za wielkie, straszne gbury, / Rosną i rosną do góry" (Goethe, Dzida wybrane,
Warszawa 1983, s. 47) —przyp- tłum.
6 Rudolf von Thadden, Beriihrung zwischen Vergangenheit und Zukunft, „Politik und Kultur"
1978,
z. 3, s. 63.
Słowo wstępne
do tematu; nie tylko warunki gospodarcze, siły społeczne i instytucje polityczne odgrywają
określoną rolę, lecz także — formacje ideowe, wiara bądź obłęd. I tylko długi marsz, nie zaś
droga na skróty, przywieść może do celu.
Opis i ocena są bezpodstawne i arbitralne bez uzasadniającej je dokumentacji. By nie
przeciążać tekstu, została ona po części umieszczona w przypisach, które zyskują przez to
osobne znaczenie.
Objaśnienie notabene nie rozpoczyna się po omacku, lecz podąża śladem pewnych wzorów.
Dla autora od dawna ważne były głównie dwie książki. Pierwsza z nich ukazała się przed
ponad półtora wiekiem, w 1835 r.; została napisana w Paryżu, a jej autor to Heinrich Heine.
¯ur Geschichte der Religion und Philosophic in Deutschland: ta książka precyzyjnie odmierza
niemieckie wzloty i upadki, dzięki swej profetycznej sile wybiega naprzód o całe stulecie, a do
tego osiąga wyżyny niemieckiej sztuki słowa — gdzież szukać takiej, która mogłaby się z nią
równać?
Drugą książkę napisał Helmuth Plessner i od 1959 r. — z odpowiednim opóźnieniem —jest
 
ona znana pod tytułem Die verspdtete Nation^. Powstała w Holandii, a jej pierwsze wydanie
w 1935 r. ukazało się w Zurychu. świadomie, choć posługując się zupełnie innymi środkami,
nawiązuje ona do Heinego.
A zatem dwie książki, które zawdzięczamy emigracji — to z pewnością nie przypadek. Tam,
gdzie kończą się oczywistości, przychodzi kolej na pytania; dopiero obczyzna pozwala nam
spojrzeć na utracony kraj rodzinny innymi oczyma, nie bez dreszczu grozy, ale też z nową,
inną miłością. Temu właśnie doświadczeniu zawdzięcza autor, że stały się mu bliskie te dwa
jego wzory.
Doświadczenie wszelako, zwłaszcza niemieckie, może nastrajać sceptycznie, a czasem
gorzko: czy próba zrozumienia może tu w ogóle liczyć na powodzenie? ¯adne jednak próby
objaśnień nie byłyby możliwe bez choćby grama nadziei: nadziei na to, by powtórzyć za
Kantem, że ludzie znajdą w końcu drogę wyjścia z zawinionej przez siebie samych
niedojrzałości i padając nieraz, w końcu przecież nauczą się chodzić.
P] Die verspatete Nation. Uber die politische Verfiihrbarkeit burgerlichen Geistes, Stuttgart
1956. Wydanie pierwsze (Zurich-Leipzig 1935) nosiło tytuł Dos Schicksal deutschen Geistes
im Ausgang seiner burgerlichen Epoche.
Część pierwsza WILHELMINSKIE PRELUDIUM 1890-1914
Rozdział pierwszy O POSTęPIE I POKOJU
EKSPLOZJA LUDNOśCIOWA
¯yjemy w okresie przejściowym! Niemcy stopniowo wyrastają z powijaków i wkraczają w wiek
młodzieńczy. Pora już tedy najwyższa, abyśmy wyzbyli się przypadłości naszych dziecięcych.
Czas przeżywamy oszałamiający i ciekawy, czas, kiedy opinie wielkich mas ludzkich niestety
bezstronnością nie grzeszą. Nadejdą wszak dni spokojniejsze, o ile lud nasz stanowczo w
garść się weźmie, opamięta się, a obcym podszeptom nie ulegając, zaufa Bogu i zacności
troskliwego trudu swego przyrodzonego władcy.
Pragnę objaśnić to stadium przejściowe, do pewnej historii się uciekając, którą oneg-daj
zasłyszałem. Otóż słynny admirał angielski, sir Francis Drake, po znojnej, burzliwej wyprawie
wylądował był w Ameryce Centralnej; szukał wonczas innego wielkiego oceanu, którego
istnienia był pewien, choć towarzysze onych badań weń wątpili. Naczelnik plemienia, którego
uderzyła natarczywość pytań i dociekań admirała, rzekł mu: „Szukasz wielkiej wody; pójdź za
mną, pokażę ci ją". I jęli wspinać się, mimo przestróg towarzyszy, na wielką górę. Skoro tylko
utrudzeni okrutnie dotarli na szczyt, naczelnik wskazał wodną połać za nimi, a Drakę ujrzał
dzikie bałwany na morzu, które właśnie był przemierzył. Po czym naczelnik odwrócił się i
powiódł admirała za niewielki występ skalny, gdzie nagle jego zachwyconemu spojrzeniu
ukazało się opromienione złocistością wschodzącego słońca lustro wody. W dole
rozpościerał się pełen majestatycznego dostojeństwa Ocean Spokojny.
Takoż niechaj będzie i z nami! Niewzruszona świadomość Waszej dziełu memu wiernie
towarzyszącej sympatii stale nowych sił Mi przydaje, bym w pracy swej wytrwał i dalej drogą
przez nieba naznaczoną kroczył.
Nadto przepełnia Mię poczucie odpowiedzialności przed Panem naszym na wysokościach
oraz przekonanie najgłębsze, że sprzymierzeniec nasz von RoBbach und Dennewitz w
potrzebie Mię nie opuści. Tak nieskończenie wiele trudu zadał sobie dla naszej starej Marchii
i dla Domu Naszego panującego, że niepodobna przypuścić, iżby czynił tak bez celu
nijakiego. O nie, przeciwnie, Brandenburczycy, którzyście wielkości przeznaczeni — jeszcze
powiodę was dniom chwaty naprzeciw.
Są to wyjątki z mowy Jego Wysokości, cesarza i króla Prus, Wilhelma II, wygłoszonej
podczas biesiady w Landtagu prowincji brandenburskiej 24 lute-
14
Wilhelmiństóe preludium 1890-1914
go 1892 r.1 Za bluźnierstwo można poczytać sposób, w jaki zawłaszcza się Boga, czyniąc z
Niego wieczystego sojusznika, którego imię z uwagi na szlachetność mówiącego należałoby
pisać raczej małą literą; wydaje się też śmieszne, gdy chełpi się pracą ktoś, kto nigdy nie
umiał się zdobyć na systematyczny wysiłek2; co zaś do „dni chwały" — szydzili z nich już
świadkowie epoki. A jednak chwacki gaduła3 podbijał serca: czyż mimo całej przesady jego
słowa nie oddawały tego, co właśnie miało miejsce?
Gdy patrzymy wstecz, trudno nam, „wiedzącym lepiej", o sprawiedliwą ocenę cesarza i jego
epoki. Opinia nasza dużo silniej i bardziej jednostronnie, niż gotowi jesteśmy to przyznać,
zależy od dalszego biegu wydarzeń, a często też od przypadków. Jak stwierdził Hagen
Schulze w biografii pruskiego premiera Otto Brauna:
1 Patrz Reden des Kaisers. Ansprachen, Predigten und Trinkspruche Wilhelms II, Ernst
Johann (red.), Munchen 1966, s. 57 n. Dalsza dokumentacja mów cesarskich: Johannes
Penzler (red.), Die Reden Kaiser Wilhelms II., 4 tomy, Leipzig 1897-1913; t. 4, red. Bogdan
 
Krieger.
We wstępie do tomu l Penzler pisze: „Mowy cesarza wiernie oddają jego osobowość.
Uprzytomniwszy sobie, że niemal zawsze przemawia bez przygotowania, dostrzec trzeba
bogactwo treści i częstokroć prawdziwie artystyczną formę jego przemówień, które nierzadko
osiągają poziom najszlachetniejszej retoryki. Są świadectwem wysokiego mniemania o
własnym powołaniu do roli panującego, właściwego Hohenzollernom poczucia obowiązku,
lojalności wobec sprzymierzonych książąt, miłości do narodu, współczucia dla cierpiących
nędzę oraz świętego gniewu przeciw wszelkiej nieprawości, nieprawdzie, niewierności. Tedy
cokolwiek by jeszcze napisano o osobie cesarza, nic nie ukaże go nam prawdziwiej niż tych
kilka jego mów".
To ostatnie zdanie jest niewątpliwie prawdziwe przede wszystkim w sensie demaskatorskim;
słusznie pisała matka cesarza do jego babki, królowej Wiktorii: „Gdybym miała choć cień
wpływu, błagałabym Wilhelma, by nie wygłaszał więcej mów publicznych, albowiem są
okropne". (Virginia Cowles, Wilhelm der Kaiser, Frankfurt a. M. 1965, s. 148). Jako krytyczną
analizę świadka epoki warto wymienić Ludwiga Thomy Die Reden Kaiser Wilhelms II. und
andere zeitkritische Stiicke, Munchen 1965.
2 Cesarz zawsze akcentował własny etos pracy, jak choćby w przemówieniu 28 sierpnia
1903 r. w Kassel: „Poważne, ustawiczne przygotowania, jakie mogłem podjąć w Mych
studiach gimnazjalnych pod kierunkiem tajnego radcy Hinzpetera, uczyniły Mię zdolnym
wziąć na barki brzemię pracy, które z dnia na dzień cięższym się staje. A jako już wtedy
belfrowie Moi, przekonani o wielkości zadania przed nimi postawionego, wszelkich starań
dokładali, iżby każdą godzinę i minutę wykorzystując do powołania Mego Mię przysposobić,
takoż mniemam, iż przecie żaden z nich jasno tego widzieć nie mógł, jak niesłychane
brzemię trudu i jak przygniatająca odpowiedzialność na tym ciąży, kto za 58 milionów
Niemców odpowiada. Wszelako ani przez mgnienie nie żałuję czasu, który podówczas tak
trudnym mi się zdawał, i zaprawdę, rzec to mogę, iż praca i życie w pracy przepędzone Moją
drugą naturą się stary. (Die Reden Kaiser Wilhelms II., t. 3, s. 182 n).
W rzeczywistości cesarz prawie ciągle był w podróży, jakby uciekał przed regularną pracą;
marszałek dworu, Zedlitz-Trutzschler, skarżył się: „Dziewięć miesięcy podróżowania, tylko
zimowe miesiące w domu! A i tu bezustanne życie towarzyskie — skąd tedy brać czas na
skupienie myśli i poważną pracę?" (Robert graf Zedlitz-Trutzschler, ZwólfJahre am deutschen
Kaiserhof. Aufzeichnungen, Stuttgart, Berlin, Leipzig 1923, s. 230). Wyjazdy i przemówienia,
polowania — wedle informacji przekazanej prasie 31 października 1902 r., do owego
momentu Wilhelm II ustrzelił 47 443 sztuki dziczyzny — przyjęcia dworskie i rozrywki
towarzyskie wszelkiego rodzaju: Nie mam czasu na rządzenie — głosił celny berliński
dowcip.
3 Tylko w ciągu pierwszych dwunastu lat rządów, do przełomu wieków, naliczono 406
oficjalnych przemówień. „Chwackość" chętnie podkreślał sam cesarz: „Moi następcy niechaj
wiedzą, żem był chwat" — powiedział do kanclerza, księcia Bulowa, kiedy ten usiłował
złagodzić jedno z przemówień przed udostępnieniem go prasie (por. Alfred graf von
Waldersee, Denkwiirdigkeiten, H. O. Meisner (red.), 1.1, Stuttgart 1922, s. 570). Gorzko też
ubolewał po przemowie w Malborku: „Moja mowa była godna dawnych wielkich mistrzów [...]
Ci tutaj jednak każą mi mówić, jakbym nauczał historii w żeńskim liceum".
O postępie i pokój u
15
Parafrazując znany aforyzm Talleyranda — nie tylko zdrada jest kwestią daty, także
historyczna chwała. Wielkie postaci epoki weimarskiej są dla potomności tymi, którzy umarli
dość wcześnie, by nie ponosić współodpowiedzialności za final4.
Kiedy w 1913 r. Wilhelm II obchodził jubileusz 25-lecia rządów, wysławiano go jako „cesarza
pokoju", którego imię nosi ćwierćwiecze ciągłego i pod wieloma względami burzliwego
postępu, władcy, który być może wycisnął nawet na tym ćwierćwieczu własne piętno. Jak
zatem ocenialibyśmy go, gdyby w rzeczonym roku padł ofiarą zamachu, jak stało się to nieco
później z austriackim następcą tronu?
Postęp, którego ucieleśnieniem był cesarz, uwidacznia się w wielu wymiarach. Ażeby je
zrozumieć, warto, a nawet trzeba rzucić okiem na rozwój ludnościowy. On to bowiem stanowi
tło narodowego poczucia siły — oraz lęków, z których przez całe dziesięciolecia rodziły się
niemieckie zmory.
Od początku XIX w. na obszarze całej Rzeszy Bismarckowskiej liczba ludności wzrosła z
24,8 min (1816) do 41 min w 1871 i 67 min w 1913 r. Dla porównania: we Francji około 1800
r. żyło już 27,5 mm ludzi. Do 1870 r. liczba ta wzrosła do niespełna 40 min i aż do końca II
wojny światowej właściwie się nie zmieniła. A zatem tam, u „odwiecznego wroga", dużo
wcześniej niż w Niemczech wdrożono praktykę ograniczania urodzin, dużo wcześniej
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin