Kochański Krzysztof - Rex i wyciągi psów czterokoÅ‚owych.pdf

(185 KB) Pobierz
Kochański Krzysztof - Rex i wyścigi psów czterokołowych
Krzysztof KochaŃski
Rex i wyŚcigi psów czterokołowych
Z "Nowej Fantastyki" 1/92
Pies biega na czterech łapach, a wy
jeździcie na czterech kołach. To wszystko.
I myślicie, że ten czterokołowy wyścig
jest postępem cywilizacji.
(A.C. Bhaktivedanty Swami Prabhupada)
Nocą las jest inny niż za dnia. Te same drzewa wbijają korzenie w tę samą ziemię, ten sam wiatr kołysze ich
koronami, lecz różnica jest ogromna, większa niż między cieniem i światłem. Może sprawia to fakt, że nocne
zwierzęta zachowują się cicho i ostrożnie, że nocne ptaki nie śpiewają jak ich dzienni krewniacy, lecz
pohukują lub krzyczą znienacka, jakby ich życie dobiegało końca? Może. Nawet na pewno. Ale nie wyjaśnia
to wszystkiego. Nie do końca tłumaczy tę ciszę, ten dziwny konglomerat spokoju i napięcia. Uśpienia i
wyczekiwania. Wyczekiwania, że oto zaraz wydarzy się coś groźnego, co za dnia byłoby nie do pomyślenia.
Leśną drogą jechał na rowerze dziewięcioletni chłopiec. Ogromna tarcza Księżyca wisiała nad jego głową.
Chłopiec był przerażony. Zawzięcie kręcił pedałami małego roweru i często oglądał się za siebie.
Gdziekolwiek spojrzał, wszystko odbijało się w jego oczach jako strach; wszystko było obce i nieprzyjazne.
Groźne. Ale to coś z tyłu, coś co wciąż tkwiło w umyśle chłopca, było strachem największym. Strachem,
który pchał go naprzód pomiędzy inne, te z boków i te, które miał przed sobą.
Seve Paderner dostrzegł wreszcie światła domu stojącego na skraju lasu. Strach gonił go do samego
podwórka, gonił, gdy chłopiec rzucił rower i przez otwarte okno wskoczył do wnętrza.
Pośrednik zgasił papierosa i z kieszeni marynarki wyjął złożony wpół kartonik.
- Pan Kaneter wypisał czek według oceny katalogowej - powiedział. Westchnął i wyprostował kartonik. -
Mówiłem, żeby zdał się na mnie, ale nie chciał słuchać. Ponieważ klamka i tak już zapadła, niech mi pan
zdradzi: opuściłby pan pięć, dziesięć procent, co?
- Nie - Meledo przyjmując czek rzucił okiem na kwotę. - Coś panu powiem, panie Hanton. Ten trening w
zeszłym tygodniu był pierwszym publicznym wystąpieniem Rexa i nie spodziewałem się, że tak od razu ktoś
się na nim pozna. Teraz wiem, że wstawiłem do katalogu zbyt niską cenę. Ale jestem poważnym hodowcą i
nie zamierzam się wycofać.
Hanton uniósł w górę brwi, czy Meledo przypadkiem z niego nie kpi.
- Hm... Nie wiem... - rzekł. - Nigdy dotąd nie słyszałem, żeby ktoś zapłacić tak dużo za mikromózg.
- No to ma pan to już za sobą - stwierdził Meledo. - A przy okazji muszę wyprowadzić pana z błędu: cena
dotyczy całości układu pies-mikromózg. Osobno każde z nich nie jest warte wiele. To, co udało mi się
uzyskać w przypadku Rexa, jest naprawdę wielkiej klasy. Żaden z moich dotychczasowych zwierzomózgów
nie uzyskiwał połowy jego sprawności. Kaneter musi być znawcą, skoro od razu to zauważył.
- Kaneter ma bzika - oświadczył nieoczekiwanie Hanton. - Niektórzy nazywają to hobby, dla mnie to bzik.
Ale oczywiście jest znawcą. Na jego farmie nie ma chyba zagrody, w której nie byłoby zwierzomózga.
Jednego psomózga już ma, nie wiem, po jaką cholerę mu drugi... Kaneter jest starym kawalerem, mieszka
tylko z siostrą. Farma dobrze prosperuje i pewnie nie wie, co robić z forsą. Ja na jego miejscu bym wiedział, a
pan?
- Ja też - odparł Meledo. - Robiłbym to, co dotychczas. Lubię swoją robotę. Dobra, oto papiery Rexa -
przesunął ku krawędzi biurka spięte spinaczem dokumenty. - Pokwitowanie odbioru, faktura, akt własności,
karta gwarancyjna, świadectwa szczepień... Wszystko w najlepszym porządku. Proszę przekazać panu
Kaneterowi wyrazy szacunku - wstał z krzesła.
- Panie Meledo? - odezwał się Rex.
- Tak?
- Czy mógłbym po raz ostatni uczestniczyć w treningu?
Enimar Meledo wyprostował się. Wyglądał na zaniepokojonego.
- Co to za dziwna prośba? - zapytał.
- Odczuwam taką potrzebę - wyjaśnił Rex. - Poza tym chciałbym się pożegnać. Szczególnie z papugą
Kakdu.
Meledo nie spuszczał oczu z psa. Zastanawiał się. Nagle jego twarz wypogodziła się.
- Zła diagnoza - rzekł. - Pomyliłeś się, Rex. Posłuchaj: jest akurat godzina, o której codziennie
rozpoczynamy trening. Masz to już utrwalone. Po prostu nawyk. Rozumiesz mnie? Tak naprawdę to nie
odczuwasz żadnej potrzeby, tylko nawyk - przywykłeś do treningów o tej porze.
- Rozumiem - odparł Rex. - To logiczne.
- W porządku, Rex. Kontroluj się, a pan Kaneter na pewno będzie z ciebie zadowolony. - Za dwadzieścia
minut mamy pociąg - Hantonowi zaczęło się śpieszyć. - Lepiej, żebyśmy zdążyli, bo następny dopiero za
siedem godzin.
Koła postukiwały rytmicznie o szyny. Hanton czytał gazetę, przymykając ze znużeniem powieki. Rex siedział
obok niego. Wpatrywał się w migający za oknem krajobraz i skomlał z cicha.
Oprócz nich w przedziale siedziała kobieta z pięcioletnią może dziewczynką. Kobieta drzemała, a dziecko
wpatrywało się w psa. Za każdym razem, gdy Rex zaskomlał, oczy dziewczynki okrąglały i na twarzy
pojawiało się współczucie. Nagle zeskoczyła z siedzenia. Obejrzała się na mamę, której oczy wciąż były
zamknięte i - ośmielona panującą ciszą - wyciągnęła rękę.
Rex zamachał ogonem. Otworzył pysk w przyśpieszonym oddechu. Dłoń dziewczynki gładziła jego
szorstką sierść coraz śmielej, aż w końcu zacisnęła się na karku.
- Nie gryzie? - zapytała przebudzona matka dziecka.
- Każdy pies gryzie, proszę pani - odrzekł Hanton znad gazety. - Po to mają zęby i po to są psami.
- Proszę nie żartować!
Hanton uśmiechnął się leniwie.
- Dziecko jest bezpieczne - stwierdził, ponownie zajmując się gazetą.
- Powinien mieć kaganiec - zauważyła kobieta.
Hanton wzruszył ramionami.
- Ja nie muszę - powiedział Rex. - Jestem psomózgiem.
Kobieta zesztywniała. Rozejrzała się nerwowo, po czym chwyciła dziecko za rękę.
- Zostaw, Mary - szepnęła przyciągając dziewczynkę do siebie.
- Mamo, on mówi?
- Wiem - ucięła krótko matka. Sięgnęła po torebkę. - Weź swój płaszczyk, Mary. Wychodzimy.
Otworzyła drzwi przedziału.
- Mamo, dlaczego on mówi!
- Nie wiem dlaczego. I nie wiem po co! - odparła kobieta wychodząc na korytarz.
Trzask zamykanych drzwi przywrócił ciszę.
- Dobra robota - rzekł Hanton. Wyciągnął przed siebie nogi. - W ten sposób mamy cały przedział.
Rex zaskomlał. - Czuję smutek - powiedział.
- Wkrótce zapomnisz o Meledo. Przyzwyczaisz się do nowego pana.
- Czuję smutek z powodu odejścia tej dziewczynki - sprecyzował Rex. - Po raz pierwszy widziałem z bliska
dziecko. Uczyłem się o nich, ale nigdy przedtem nie widziałem.
- Niewiele straciłeś - odparł Hanton. - Można nawet powiedzieć, że zyskałeś. Dzieciaki są... No dobra!
Zamknij się! Chcę wreszcie przeczytać tę cholerną gazetę.
Rex patrzył w okno. Brak zapachów i dźwięków powodował, że to, co widział, niewiele różniło się od
obrazów, jakie niejednokrotnie oglądał podczas szkoleń na telewizyjnym ekranie. Bo Rex znał świat.
Wiedział, co to morza, rzeki, góry; wiedział, jak wyglądają lasy, pola i miasta. Znał świat teoretycznie, w
stopniu, w jakim przewidywał program nauczania i w jakim mógł to pojąć jego umysł wspomagany
mikroprocesorami.
- Dzieci są lepsze od dorosłych - stwierdził nieoczekiwanie Rex. - Są dobre.
Hanton spojrzał na niego zaskoczony.
- Bzdura! Dzieci myślą egocentrycznie. Nie odróżniają dobra od zła w ich prawdziwym sensie. Potrafią
wydłubać zwierzęciu oczy, na przykład takiemu jak ty, z pełnym przekonaniem, że jest to dobre, ponieważ im
się podoba. Masz szczęście, że nie znasz dzieci, szybko zmieniłbyś zdanie.
- Są lepsze od dorosłych - powtórzył Rex. - Lubię dzieci... Nie rozumiem, dlaczego ta kobieta tak nagle
zabrała stąd dziewczynkę?
- Przez ciebie - powiedział Hanton. - Bardzo wielu ludzi nie lubi zwierzomózgów.
- Dlaczego?
- Bez powodu. Ten sam mechanizm rozumowania, dzięki któremu ty lubisz dzieci, chociaż w ogóle ich nie
znasz. Kwestia przekonania... Bo ja wiem, jak to nazwać... Bez powodu.
- Nie rozumiem tego.
- Nic dziwnego, jesteś tylko psomózgiem... Cholera! Znowu dałem wciągnąć się w dyskusję. Czy ten twój
Meledo nie uczył cię, żebyś nie odzywał się nie pytany?!
- Nie.
- Nie?
- Nie.
- Coś takiego?!
Rex wyskoczył z wagonu i rozejrzał się. Nikogo, ani żywej duszy.
Podreptał w miejscu, obwąchał betonowe podłoże peronu, po czym znieruchomiał, wyciągając do przodu
pysk. Węszył. W pobliskim budynku przebywali ludzie, ale nikt nie wyszedł mu na spotkanie.
Pociąg szarpnął wagonami, ruszył nabierając szybkości i oddalił się, znikając z pola widzenia. Rex usiadł na
betonie. Czekał. Nasłuchiwał, rejestrując szum wiatru, śpiew ptaków, cykanie owadów. Z budynku dobiegały
niezidentyfikowane trzaski i szmer prowadzonych przez ludzi rozmów. Ale wciąż nikt się nie pokazywał.
Nieprzewidziana sytuacja.
"Wsiądziesz tam, gdzie wskaże ci konduktor" - powiedział Hanton. - "Zresztą, to tylko trzy stacje. Umiesz
liczyć do trzech? Jeżeli pojadę z tobą, nie wydostanę się z tego zadupia do jutra. A stary Kaneter, jak go
znam, na pewno nie użyczy gościny. To zbzikowany samotnik. Będzie czekał na ciebie na stacji, tak się
umówiliśmy. Wszystko jasne?" - potem wysiadł.
"Trzy stacje!" - przekrzykiwał jeszcze ruszający pociąg, jakby była to informacja trudna do zapamiętania. A
potem Rexowi zrobiło się jeszcze smutniej, nie wiadomo dlaczego, bo przecież nie polubił Hantona.
Konduktor uprzedził go dużo za wcześnie, a potem jeszcze raz, patrząc podejrzliwie, jakby przypuszczał, że
odpowiedź "Tak. Dziękuję panu" padała z magnetofonowej taśmy.
Teraz Rex czekał na Kanetera, swojego pierwszego w życiu właściciela, a ten nie nadchodził.
Minęła godzina, potem następna i zaczęło się ściemniać. W tym czasie z budynku stacyjnego dwukrotnie
wychodził mężczyzna w granatowym uniformie, przypominającym ten, w jaki ubrany był konduktor z
pociągu. Zaglądał do przybudówki, rozmawiał z kimś i wracał. Spoglądał na Rexa ciekawie, szczególnie za
drugim razem, ale nic nie mówił.
Wreszcie, gdy zapadł zmrok, Rex zdecydował się na działanie. Podszedł do drzwi, skoczył na nie przednimi
łapami i znalazł się w niewielkim pomieszczeniu z kilkoma ławkami i jednym przeszklonym okienkiem. Było
pusto, tylko na ławce siedział chłopiec i bawił się miniaturowymi modelami samochodów.
- Przepraszam... - odezwał się Rex. Chłopiec wypuścił z rąk zabawki i wpatrywał się w niego z otwartymi
ustami.
- Tato! - zawołał nagle. - Tato!
W okienku ukazała się twarz tego mężczyzny, którego wcześniej Rex widział na peronie. Zniknęła i zaraz
uchyliły się drzwi.
- Wygląda na spokojnego - powiedział mężczyzna. - Nie bój się. To ten z peronu. Ciekawe, co tutaj robi?
- Tato, on mówił do mnie!
- Hej! - zawołał mężczyzna, robiąc krok w kierunku Rexa. - To prawda?
- Tak - odparł Rex. - Jestem psomózgiem. Chciałbym przeprosić, jeśli...
- Jesteś od Kanetera?
Rex przytaknął z radością.
- Jestem zadowolony, że zna pan mojego właściciela - oznajmił. - Nie wiem, co mam robić. Pan Kaneter
miał po mnie przyjechać, a tymczasem nie ma go.
- Kaneter kupił nowy okaz do swojej kolekcji - rzekł ojciec do syna. - Powinienem od razu się domyślić...
Poczekaj - skinął na Rexa. - Zadzwonię do niego.
Rex obserwował rozmawiającego przez telefon w pomieszczeniu za szybą, ale nie słyszał słów. Z kolei
chłopiec przyglądał się mu w milczeniu.
- Pan Kaneter pozostawia ci możliwość wyboru - powiedział mężczyzna po powrocie. - Możesz czekać na
niego do jutra, albo wyruszyć samemu. Jest zajęty i teraz nie może przyjechać.
- Ja nie znam drogi - powiedział Rex.
- Droga jest prosta, nie sposób zabłądzić, jakieś piętnaście kilometrów.
- Jeżeli pan Kaneter go nie chce, to może my go weźmiemy, tato? - odezwał się chłopiec.
- Głupstwa opowiadasz, Seve. Oczywiście, że pan Kaneter go chce. Ale nie ma czasu. Po prostu dla niego
nie jest to sprawa najważniejsza.
- Dla mnie by była - oświadczył Seve. - Gdybym tylko miał takiego psa...
- Przecież masz Hucka.
- To co innego. On nie mówi.
- Seve! Pies to nie zabawka. Jest przyjacielem nawet wtedy, gdy nie wpakuje się w niego kupy elektroniki.
- Wiem, ale...
- Mówiłem ci już, że nie stać nas na to. Pamiętasz, jak długo zbieraliśmy na nowy samochód? A psomózg
kosztuje przynajmniej dziesięć razy tyle. Nawet stary model.
- To niesprawiedliwe! - krzyknął Seve i kopnął leżący na podłodze samochodzik. - Ja do końca życia będę
miał tylko te cholerne resoraki! - Odwrócił się i wybiegł z poczekalni.
- Seve!
Bez odpowiedzi.
Mężczyzna westchnął i przysiadł na krawędzi ławki.
- Tak to jest - powiedział patrząc na Rexa, ale myślami błądził gdzie indziej. - Człowiek myśli, że żyje mu
się całkiem nieźle. Jest z siebie zadowolony, dopóki nie włączy telewizora i nie dowie się, co jeszcze może
mieć. Mniejsza o nas, dorosłych, ale jak wytłumaczyć dziecku, że nie dla niego ta reklama? Że zadowolone
dzieciaki, bawiące się na ekranie fantastycznymi zabawkami, to właściwie obca planeta, często w ogóle
nieosiągalna... Reklamy! Lepsze od! Lepsze niż! Psomózgi lepsze od psów! Ptakomózgi od ptaków! ...Dla
ptasich móżdżków... Rozumiesz mnie? - popatrzył przytomniej na Rexa.
- Nie rozumiem.
- No tak... Nie szkodzi. Wiesz co? Mam pomysł. Za godzinę kończę dyżur i jedziemy z Sevem do domu.
Możemy podwieźć cię kawałek. Zaoszczędzisz z pięć kilometrów. No i łatwiej stamtąd trafisz. Co ty na to?
- Dziękuję. To bardzo uprzejme z pana strony - odparł Rex.
Las zaczynał się zaraz za stacją. Była noc. Reflektory samochodu wyławiały z ciemności coraz to nowe pnie
drzew, które przemykały, znikały z tyłu, a ich miejsce zajmowały wciąż nowe. I zapach. Mieszanina
niezliczonej liczby woni nieznanych Rexowi.
Samochodem zatrzęsło.
- Cholera! - zaklął mężczyzna za kierownicą. - Wciąż zapominam o tym korzeniu. Będę musiał kiedyś go
wyrąbać, bo jak ja tego nie zrobię, to nie zrobi tego nikt.
Seve i Rex zajmowali tylne siedzenie. Po słowach mężczyzny Rex uważniej przyjrzał się drodze, po której
jechali. Nawierzchnia pełna była kolein i wyboi. I pachniała, co wydawało się niewiarygodne. Drogi nigdy
nie pachniały. Ta pachniała, ponieważ była naga.
- Uważaj, tato, na wilkołaki - powiedział Seve. Twarz miał poważną, dopiero gdy zauważył w lusterku oczy
ojca, uśmiechnął się, jakby chciał zdeprecjonować wartość swoich słów.
- Przestraszysz naszego gościa... To nieładnie - powiedział ojciec.
- Mnie nie można przestraszyć - rzekł Rex. - Posiadam kontrolę nad tego rodzaju reakcjami.
- Jest pełnia - zauważył Seve. - Założę się, że w taką noc jak dzisiaj... - zamilkł, bo znowu spojrzał w
lusterko.
- Kto to jest wilkołak? - zapytał po chwili Rex. Przez plątaninę konarów i gałęzi usiłował dostrzec Księżyc.
Mężczyzna roześmiał się głośno: - Jesteś niesamowity, Rex. Dlaczego nie zapytasz, co to jest pełnia?
- Faza Księżyca.
- Tak myślałem, że wiesz. Zabawne. Znam ludzi, którzy nie mają pojęcia, co oznacza faza Księżyca, ale kto
to jest wilkołak, wiedzą wszyscy.
- A ja widziałem wilkołaka - oznajmił Seve. - W ogrodzie pana Kanetera.
- Seve! - w głosie ojca brzmiało zniecierpliwienie. - Skończ wreszcie z tymi swoimi historyjkami!
- Kiedy to prawda. W zeszłym miesiącu, wieczorem, wtedy gdy mama krzyczała na mnie, że późno wracam
do domu - Seve mówił szybko, bojąc się, żeby mu nie przerwano. - Pan Kaneter walczył z nim i wygrał. To
był najprawdziwszy wilkołak, tylko jakiś taki mały. Pan Kaneter rzucił nim o ziemię i wtedy wilkołak
zniknął.
Ojciec westchnął.
- Po pierwsze, nie powinieneś wałęsać się wieczorami, a po drugie, pan Kaneter posiada wiele zwierząt, w
tym i takie, których nie znasz... No! To jesteśmy - wcisnął pedał hamulca. Zatrzymali się na rozstajach
leśnach dróg.- My skręcamy w lewo - mówił do Rexa - a ty pójdziesz cały czas prosto. Za jakieś cztery
kilometry skończy się las i stamtąd już łatwo trafisz, bo zabudowania farmy widoczne są z daleka.
- Dziękuję - powiedział Rex. - Sądzę, że dam sobie radę.
Czekał, aż Seve otworzy mu drzwiczki, ale chłopiec najwyraźniej zwlekał.
- On jest głodny - stwierdził.
Ojciec chrząknął i potarł pokrytą szczeciną brodę.
- No tak - rzekł. - Może zjesz z nami kolację, Rex? Wyruszysz rano.
- Dziękuję.
- Ale przed matką ty się będziesz tłumaczył - oświadczył ojciec synowi.
Powietrze było rześkie i chłodne. Polna droga biegła pomiędzy łanami dojrzewającego zboża, połyskującego
w promieniach porannego słońca. Nagle łany zboża skończyły się i Rex wybiegł na zieloną równinę.
Pastwiska. W oddali, na jedynym w okolicy wzgórzu, stała farma: trzy budynki okolone murem. Droga
prowadząca ku wzgórzu kontrastowała wśród traw kolorem piasku; na samym wzniesieniu wiła się trzema
zakolami, dopadając wreszcie bramy wjazdowej.
Rex zatrzymał się i obserwował stado pasącego się bydła.
Był psem farmerskim i wreszcie zobaczył to, na co czekał od chwili rozpoczęcia podróży. Ze zdwojoną
energią ruszył naprzód, wielkim susem przeskoczył rów nawadniający i już stał przy stadzie. Oceniał je na
osiemdziesiąt sztuk. Błądził wzrokiem w poszukiwaniu byka, który mógłby być przywódcą, ale nie znalazł
żadnego. Same jałówki i kilka cieląt.
Nagle z trawy wyłonił się pies. Dobrze odżywiony, silny kundel. Rex przypomniał sobie, że Hanton
wspominał coś o psomózgu Kanetera i przez chwilę miał nadzieję, że to ten pies.
Kundel zawarczał ostrzegawczo.
- Jesteś pasterzem? - zapytał Rex, lecz pies cofnął się tylko z ogłupiałą miną. Nie był psomózgiem.
"Ale musi być niezły" - ocenił Rex. - "Osiemdziesiąt sztuk bydła tak z samego rana i nie widać żadnych
uchybień".
- Uwaga! - rozległ się krzyk. - Cielę!
Krzyczała jałówka. Holenderka z dziwacznym garbem na grzbiecie. Kundel w jednej chwili stracił
zainteresowanie Rexem. Popędził w kierunku parkanu, przy którym między dwoma poziomymi deskami
zaklinowało się kilkumiesięczne cielę.
Rex zbliżył się do jałówki.
- Również posiadam mikromózg - rzekł.
- Co to mikromózg? - usłyszał pytanie.
Zastanowił się. Właściwie nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Znał odpowiedź, czuł ją swoim umysłem,
ale nie potrafił jej sformułować.
- Dzięki niemu rozumiesz mnie - rzekł.
- Nie rozumiem - odparła jałówka.
Rex znowu musiał zastanowić się. Tak uczył go Meledo: "Zastanów się dwa razy, jeśli masz problem".
Przyjrzał się dokładniej jałówce i potwierdził swoje przypuszczenia. Wyraźny ślad rozbudowy organizmu w
postaci wypukłości na grzbiecie oraz ubogie słownictwo świadczyły, że pochodziła z masowej hodowli. I to -
sądząc po wieku - sprzed jakichś dziesięciu lat. Zapewne jej inteligencja również była uboga.
- Nie wiesz, kim jesteś?
- Krowa - padła odpowiedź. - Farma Kanetera.
- Są w stadzie inne mikromózgi?
Jałówka spoglądała na niego okrągłymi oczami, a jej pysk poruszał się rytmicznie. Prawdopodobnie
usiłowała się skupić.
- Czy rozmawiasz tu z kimś? - poprawił się Rex.
- ...Tak.
- Z kim?! - ogon Rexa zakołysał się.
- Z kim chcę. Umiem mówić.
Rex położył uszy po sobie. Zaczynał pojmować bezsens dalszej rozmowy. Odchodził, gdy nagle coś wpadło
mu do głowy.
- Pewnie będziemy się spotykać częściej - powiedział do jałówki. - Jestem pasterzem.
Stracił już nadzieję na reakcję, gdy dotarły do niego słowa:
- Pasterz Wolam.
- Nazywam się Rex - zaprzeczył.
- Wolam bardzo dobry pasterz - jałówka patrzyła w głąb pastwiska, na kundla, który właśnie odgonił cielę
od parkanu i zapędzał wprost do matki.
- No tak - rzekł Rex. Nie zdawał sobie sprawy jak bardzo ludzkie jest uczucie, które niespodziewanie go
ogarnęło.
Zabudowania farmy otaczał mur bielony wapnem. Przy bramie stał pies. Psomózg Kanetera, który był tu
strażnikiem.
- Kto? - zapytał krzykliwie. - Kto jesteś?
Rex zatrzymał się. Tak pragnął tego spotkania, a teraz nagle mu to zobojętniało. Może sprawił to ton głosu
Zgłoś jeśli naruszono regulamin