Krentz Jayne Ann - Ostre krawędzie.doc

(1613 KB) Pobierz

Krentz Jayne Ann (Amanda Quick)

OSTRE  KRAWĘDZIE

 

Prolog

Cyrus Chandler Colfax przyglądał się Hadeso­wi, który ścigał Persefonę uciekającą z Piekła z nasionami Wiosny w dłoniach. Udręka, jaka malowała się na obliczu władcy podziemi, wyda­wała się Cyrusowi dziwnie znajoma. Wiedział dobrze, co przeżywa teraz ten biedak. Chciał nawet dać mu kilka dobrych rad.

Na pewno przyjemnie jest mieć przy sobie kobietę, zwłaszcza w miejscu takim jak piekło. Miło mieć kogoś, kto zawsze śmieje się uprzejmie z twoich świńskich dowcipów. Kogoś, kogo moż­na zabrać na wakacje - zakładając oczywiście, że czasami wyjeżdżasz na wakacje. Kogoś, kto może potrafi nawet  zrobić z tuńczyka coś więcej niż zwykłą kanapkę.

Ale co dobrego może być w kobiecie, która cię nie chce?

Cyrus przyjrzał się bliżej zdesperowanej twa­rzy Hadesa. „Zapomnij o niej. Pewnie i tak zawsze udawała orgazm". Cyrus znał tego rodzaju spektakle z pierwszej ręki. Kąty opanowała je niemal do perfekcji.

-               Niesamowite, prawda? - Doskonale biały uśmiech Damiena Marcha rozbłysnął w mroku otaczającym piedestał i ustawione na nim dzieło. - Czwarty wiek. Rzym, oczywiś­cie. Absolutne apogeum kryształu w starożytności.

-               Uhm... - Cyrus czuł, że już zaczyna mu się robić niedobrze. Damien był wyjątkowo irytujący, kiedy wpadał w ten swój mentorski ton.

-               Ta akurat technika cięcia nazywa się „diatreta". Wię­kszość dzieł sztuki wykonanych tą metodą to właśnie takie puchary jak ten. Znawcy nazywają to „pucharem klatkowym" ze względu na sposób, w jaki wyrzeźbione postacie odcinają się od tła. Wygląda to tak, jakby były doń przymocowane siatką. Albo uwięzione w niewidzialnej klatce.

-               Taak... - Cyrus przestał słuchać wykładu Damiena i wpatrzył się w starożytny puchar z jeszcze większym zainteresowaniem.

Hades i Persefona wyglądali tak, jakby próbowali oderwać się od szklanych pasemek, które przyciskały ich do kielicha. Otoczony wąskim, lecz mocnym strumieniem światła, pada­jącym nań z umieszczonej pod sufitem lampki, puchar błyszczał dziesiątkami odcieni czerwieni i żółci. Barwy piekiel­nego ognia? - zastanawiał się Cyrus. Drobne postacie zostały wyrzeźbione tak precyzyjnie, że wyglądały jak żywe istoty, zamrożone na zawsze w przezroczystym szkle.

Jednak to nie olśniewający blask kielicha tak bardzo go zafascynował, lecz jego wiek. Czuł jakieś dziwne podniecenie z tego powodu, że patrzy na przedmiot wykonany niemal siedemnaście stuleci temu.

- Nasz klient zakupił go na prywatnej aukcji. - Damien wyszedł z cienia i stanął po przeciwnej stronie szklanego klosza, który chronił starożytne dzieło. -Na bardzo prywatnej aukcji, jeśli mogę tak powiedzieć. Nikt z kupujących nie znał, ani nawet nie widział swoich konkurentów, nikt z nich nie wiedział też, kto wystawia puchar na sprzedaż. Wszystko zostało załatwione bardzo dyskretnie i z gwa­rancją absolutnej anonimowości. Cyrus spojrzał na Damiena z zainteresowaniem.

-              Chcesz powiedzieć, że to była nielegalna aukcja?

-              A jakżeż mogłaby być legalna? - Damien był najwyraź­niej rozbawiony. - Wszyscy eksperci powiedzą ci, że puchar Hadesa już nie istnieje. Ostatnie oficjalne zapisy na jego temat pochodzą z początku dziewiętnastego wieku. Uważa się, że został zniszczony gdzieś w czasach wiktoriańskich. W rzeczy­wistości jednak znalazł się w rękach prywatnych kolekcjone­rów.

-              I przez wszystkie te lata nikt się o tym nie dowiedział?

-              Mówi się, że kilka razy dochodziło do zmiany właściciela, jednak zawsze transakcje były nieoficjalne. - Damien z za­chwytem wpatrywał się w starożytny kielich, Gdy pochylił się niżej, światło odbiło się od jego przedwcześnie posiwiałych włosów i wyostrzyło arystokratyczne rysy patrycjuszowskiej twarzy, - Zdobył sobie nawet dość ponurą sławę.

-              Jaką?

Usta Damiena wykrzywiły się w protekcjonalnym uśmiesz­ku, który od kilku miesięcy coraz bardziej działał Cyrusowi na nerwy.

-              Legenda mówi, że za każdym razem, gdy kielich zmienia właściciela, ktoś z otoczenia nowego posiadacza umiera.

Cyrus uniósł lekko brwi.

-              Więc to tego rodzaju sława, hm?

-              To nic dziwnego, gdy w grę wchodzi tak stary przedmiot. Wszystkie zabytki o tak długiej historii mają podobną moc. Jeśli ktoś jest dość wrażliwy, może to wyczuć.

Damien wbił spojrzenie w puchar i wpatrywał się weń tak intensywnie, że Cyrus znów poczuł irytację. Potem po plecach przebiegł mu zimny dreszcz, który nie miał jednak nic wspólnego z wiekiem pucharu Hadesa.

-              Daj spokój, March, chyba nie wierzysz w takie brednie.
Damien nie odpowiedział mu wprost.

-              Właściwie niewiele o nim wiadomo. Eksperci nigdy go nie zbadali, bo zawsze pozostawał ukryty w prywatnych kolekcjach. Na przykład nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jak starożytni osiągali takie zadziwiające kolory. Czy w pro­cesie wytapiania szkła dodawano do niego złoto lub jakiś inny metal? Czy może jest to zupełnie przypadkowy efekt?

Cyrus doskonale zdawał sobie sprawę, że nie zna się wcale na sztuce. To Damien był autorytetem od tych spraw w firmie March & Colfax Security. Niemniej jednak nie sądził, by cokolwiek w tym starożytnym cudeńku było dziełem przypadku. Nawet on, zupełny ignorant, rozumiał, że cała rzecz wykonana została zbyt precyzyjnie i zbyt kunsztownie, by w jej tworzeniu mógł odegrać rolę jakiś przypadkowy czynnik.

-              Wątpię, by to był przypadek - powiedział.

Damien podniósł głowę. W jego zimnych, błękitnych oczach pojawił się szyderczy błysk.

-              Naprawdę?

W poprzedni poniedziałek minęło pół roku od daty założe­nia firmy March & Colfax Security. Cyrus sądził, że spółka nie przetrwa następnych sześciu miesięcy. Wbrew temu, co twierdziła Kąty, wiedział już, że popełnił błąd wiążąc się z Damienem w interesach.

Wcześniej wmawiał sobie, że nie musi się wcale z kimś przyjaźnić, by podjąć z nim wspólną pracę. Teraz jednak okazywało się, że nie tylko bardzo nie lubił Damiena Marcha, ale także nie darzył go już zaufaniem. Nie widział sensu we współpracy z człowiekiem, któremu nie powierzyłby nawet szelek od spodni, jak mawiał jego dziadek, Beauregard Lancelot Colfax.

To prawda, że Damien zapewnił odpowiednią klientelę ich firmie. Miał rozległe znajomości w świecie elity towarzyskiej, gdzie pieniądze i władza tworzyły zamkniętą biosferę.

Na pozór ich spółka działała całkiem dobrze. March wie­dział, jak należy zawierać znajomości z możnymi tego świata. Wiedział, jak z nimi rozmawiać. Mógł zapewnić im korzystne zamówienia i spore zyski.

Udział Cyrusa w spółce był prosty. Cyrus miał instynkt i doświadczenie, był na wskroś uczciwy i sumienny, które to cechy pozwalały osiągać zadowalające rezultaty.

Dostarczenie pucharu Hadesa do jego nowego właściciela było jednym z najważniejszych zadań: jakich podjęła się dotąd firma March & Colfax. Klient, miliarder i kolekcjoner z Teksasu, żądał od nich absolutnej dyskrecji. Nie życzył sobie, by choćby najdrobniejsza wzmianka o pucharze dostała się do prasy czy do świata sztuki. Wręcz obsesyjnie pragnął zachować całkowitą anonimowość i gotów był zapłacić za to całkiem sporą sumę.

Cyrus wiedział, że w tej chwili nie może jeszcze odejść. Nie mógł zerwać spółki z Marchem jeszcze tego wieczora. Zobo­wiązał się dostarczyć puchar do miejsca przeznaczenia. Nigdy nie wycofywał się z podjętego zobowiązania.

Jednak teraz, gdy stal nieruchomo, wpatrując się w staro­żytne naczynie, wypełnione czerwonawym blaskiem, jakby trawione piekielnym ogniem, podjął ostateczną decyzję. Gdy tylko puchar znajdzie się w rękach samotnego miliardera, który wynajął March & Colfax, rozwiąże umowę z Marchem. Bezzwłocznie.

I tak nigdy nie lubił tego afektowanego i wyniosłego typka.

Kąty będzie przerażona i wściekła. Cyrus wiedział, że marzyła o tym, by stać się częścią tego świata, w którym zamieszkiwał Damien. Jednak niektóre marzenia, jak mawiał dziadek Beau, nie warte były zachodu.

- Puchar Hadesa ma pewne wielce interesujące właściwości - kontynuował Damien swym mentorskim tonem. - W sil­nym sztucznym świetle, takim jak to, wydaje się być napeł­niony bursztynowymi płomieniami.

-               I co?

-               Popatrz tylko, co się stanie, gdy ustawię światło tak, by odbijało się od powierzchni szkła, a nie przechodziło przez nie.

Damien sięgnął do lampy zawieszonej nad szklanym kloszem i ustawił ją pod właściwym kątem.

-              A niech mnie... - Cyrus wpatrywał się w naczynie, zafascynowany niesamowitym widokiem.

W odbitym świetle puchar Hadesa zmienił barwę. Wy­pełniała go teraz głęboka, ciemna czerwień. Kolor krwi.

-              Lepiej ruszajmy w drogę. - Damien wypuścił lampę i ponownie ukrył się w ciemności. Podsunął mankiet włos­kiego, szarego garnituru i spojrzał na swój złoty, szwajcarski zegarek. - Nasz bogaty przyjaciel z Teksasu będzie nas
oczekiwał z niecierpliwością.

Cyrus spojrzał na własny zegarek, którego tarczę zdobił rysunek sympatycznej papugi, i który przytwierdzony był do zwykłego skórzanego paska. Barwne upierzenie ptaka pasowało do jaskrawych odcieni czerwieni, żółci i błękitu, które pokrywały jego letnią koszulę.

- Wszystko idzie zgodnie z planem.

Damien wykrzywił usta w kolejnym protekcjonalnym uśmiechu.

-               Czas to rzecz najważniejsza w życiu i w interesach.

-               Dziadek Beau mówił coś podobnego.

Nie minęły jeszcze dwie godziny, gdy z ciemności za plecami Cyrusa wyleciała kula, a on sam zmuszony był przyznać, jak bardzo złe było jego wyczucie czasu.

Kiedy osuwał się powoli na ziemię, pomyślał, że powinien był zerwać umowę z Damienem poprzedniego dnia. Jednak ta świadomość przyszła zbyt późno. Pocisk przebił już jego lewe ramię. Barwna, tropikalna koszula nasiąkała szybko krwią.

Jedynym pocieszeniem była dlań świadomość, że nieznany napastnik mierzył w kręgosłup, a nie w ramię. Ocalał tylko dzięki instynktowi, instynktowi myśliwego, który ostrzegł go w porę. Poczucie zbliżającego się niebezpieczeństwa było dlań czymś wrodzonym, czymś, co zawdzięczał swemu dziadkowi, i co teraz uratowało mu życie.

Cyrus przeżył jakoś tę noc. Kiedy jednak następnego dnia odzyskał w szpitalu przytomność, dowiedział się, że cały jego świat legł w gruzach.

Jego żona, Kąty, nie żyła. Według policji została ofiarą napadu na samochód.

Damien March zniknął wraz ze wszystkimi aktywami firmy March & Colfax Security, pozostawiając go na krawę­dzi bankructwa.

A puchar Hadesa przepadł bez śladu.

Rozdział  pierwszy

Trzy lata później...

Eugenia Swift musiała wytężyć całą siłę woli, by utrzymać nerwy na wodzy i odpowiedzieć w miarę opanowanym tonem:

-              Na miłość boską, Tabithio, ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebuję, jest ochroniarz.

Tabithia Leabrook uśmiechnęła się z pewnego rodzaju jadowitą wyższością, zarezerwowaną dla tych, którym nigdy nie brakowało pieniędzy, wpływów i pewności siebie.

-              Pomyśl o tym jako o pewnym środku ostro­żności, Eugenio - powiedziała. - Rozsądne dzia­łanie profilaktyczne. Jak zakładanie pasa bez­pieczeństwa.

-              Albo szczepionka przeciw grypie - podsunął Cyrus Chandler Colfax.

Eugenia zacisnęła palce w odruchu bezradnej wściekłości, mnąc dopiero co wydrukowane za­proszenie na coroczne przyjęcie do Muzeum Szkła Leabrook. Zastanawiała się, jaka może być kara za uduszenie wiel­kiego mężczyzny, który nosi krzykliwe tropikalne koszulki, spodnie w kolorze khaki i mokasyny. Pomyślała, że żadna ława przysięgłych ani żaden sędzia nie wydałby na nią wyroku, gdyby tylko ujrzał na własne oczy len dowód.

Colfax dotychczas prawie się nie odzywał, spokojnie przy­słuchując się rozmowie, a raczej kłótni, która wirowała dokoła niczym trąba wodna. Grał na czas, pozwalając, by Tabithia znużyła ją swym uporem. Eugenia wyczuwała jego zamiary tak dokładnie, jakby napisał je na kartce i dał jej do przeczytania. Zamierzał czaić się w cieniu do chwili, gdy ona będzie już niemal pokonana. Wtedy wkroczy do akcji, by zadać ostateczny cios.

Ubrany w plamistą, błękitno-zielono-pomarańczową ko­szulę powinien wyglądać absurdalnie na tle perskiego dywa­nu i drewnianych paneli, którymi obite były ściany jej drogiego, luksusowego biura. Niestety, wcale nie wyglądał jak ktoś, kto znalazł się w nieodpowiednim miejscu. Oczywiś­cie, nie harmonizował zupełnie z kosztownym wystrojem, ale nie wygląda! jak intruz. To jej biuro było zbyt bogate i zbyt eleganckie.

Eugenia nie dała się zwieść pozorom. Ani przez chwilę. Potrafiła wyjątkowo trafnie oceniać prawdziwą naturę ludzi i rzeczy, nie zważając przy tym na ich wygląd czy za­chowanie. To właśnie ten dar pozwolił jej osiągnąć sukces, najpierw jako asystentce kustosza muzeum Leabrook, a teraz jako dyrektorowi. Zrozumiała więc od razu, że ten Colfax będzie dla niej sporym problemem.

Tajemnicze, tropikalne odzienie nie mogło ukryć przed nią prawdziwego oblicza Cyrusa Colfaxa. Wyglądał tak, jakby zjechał właśnie z gór, z parą sześciostrzałowych coltów przypiętych do bioder, i zamierzał oczyścić miasto z wszelkiej szumowiny.

Poruszał się i mówił powoli, jak ucieleśnienie dzikiego, ascetycznego i nieustępliwego stróża prawa z mitycznego Zachodu. Eugenia pomyślała, że Cyrus ma nawet dłonie rewolwerowca. A przynajmniej takie, jakie według jej wyob­rażeń powinien mieć prawdziwy rewolwerowiec. Silne i szczupłe, zręczne i dzikie, wrażliwe, a jednocześnie bez­względne.

Otaczała go aura wielkiego spokoju. Nie wykonywał żadnych zbędnych ruchów. Nie bębnił nerwowo palcami. Nie bawił się długopisem. Po prostu zajmował pewną prze­strzeń. Nie, poprawiła się w myślach Eugenia, on kontrolował przestrzeń.

Przypuszczała, że ma jakieś trzydzieści pięć lat, wcale jednak nie była tego pewna. Cyrus miał tego rodzaju rysy, które wraz z wiekiem łagodniały, a nie wyostrzały się. Tu i ówdzie pojawiły się na jego włosach ślady siwizny, jednak nic poza tym nie wskazywało na upływ czasu. Zauważyła też, że z pewnością nie ma ani grama zbędnego tłuszczu.

Jednak tym, co niepokoiło ją najbardziej, były jego oczy. Miały barwę ciężkiego, grubego szkła, kiedy patrzy się na nie z boku - intensywny, nieodparcie zielony odcień, zimny, jasny i tajemniczy. Był to kolor właściwy tylko materiałom hartowanym w ogniu.

Eugenia odrzuciła na bok pomięte zaproszenie i oparła się mocno o blat swego wiśniowego biurka. To było jej biuro i to ona tutaj rządziła. Spojrzała wyzywająco na Tabithię.

-              Ta propozycja oznacza jedynie niepotrzebne wydatki i zmarnowany czas - oznajmiła. - Poza tym, mam przecież wyjechać na wakacje.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin