Kaiser Janice - Tajemniczy narzeczony.pdf

(387 KB) Pobierz
Kaiser Janice - Tajemniczy narz
Kaiser Janice
Tajemniczy Narzeczony
Arianna Hamilton krążyła nerwowo po pokoju, obracając na palcu pierścionek zaręczynowy.
Był to najpiękniejszy klejnot, jaki kiedykolwiek widziała — trzykaratowy brylant osadzony w
platynie. Kiedy dostała go od Marka w Dniu Zakochanych, była nieprzytomna ze szczęścia.
Zdjęła pierścionek, zacisnęła go w dłoni i podeszła do okna. Spojrzała na szarzejące w
mroku, ciche, zasypane liśćmi Murray Hill i pomyślała o eleganckim domu, który Mark dla
nich kupił. Gdy przypomniała sobie, jak go urządzali w marzeniach, miała ochotę się
rozpłakać. Trudno uwierzyć, że ich pragnienia nigdy się nie spełnią. Zrozumiała, że choć
bardzo kocha Marka Lindsaya, nie może go poślubić.
Odezwał się telefon. Pewnie jej siostra bliźniaczka dzwoni z Aspen. Arianna chwyciła
słuchawkę.
- Halo? Zara?
— Nie, kochanie, to ja— usłyszała głos Marka. — Chciałem
ci tylko powiedzieć, że się spóźnię. Posiedzenie zarządu trochę się przeciągnęło, a teraz
utknąłem w korku. Ale będę niedługo. Za jakieś piętnaście, dwadzieścia minut.
— Dobrze, Mark. Jeszcze nie zaczęłam szykować kolacji. Mogę się do tego zabrać w każdej
chwili.
— Nie śpiesz się. Przywiozę butelkę szampana. Pamiętasz, że do ślubu pozostał tylko
miesiąc? Chyba możemy to uczcić.
— Och, Mark — szepnęła ze łzami w oczach.
— Wiem, że jestem sentymentalnym głupcem, ale cię kocham.
Arianna zagryzła usta niemal do krwi.
— Do zobaczenia — wyjąkała. Odwiesiła słuchawkę i otarła łzy. Jak mu to powie, na Boga?
Przeszła do sypialni, otworzyła szafę i popatrzyła na suknię ślubną. Tygodniami chodziła po
sklepach, szukając wymarzonej kreacji. Gdy już straciła nadzieję, ujrzała ją na wystawie
niewielkiego butiku.
Wpadła do sklepu, chwyciła to dzieło kunsztu krawieckiego i ruszyła do przymierzalni,
zrzucając pośpiesznie okrycie. Gdy delikatny atłas spłynął na jej biodra, nabrała pewności, że
właśnie tego szukała. Na myśl, że nigdy nie włoży tej idealnej wprost sukni, serce o mało nie
pękło jej zżalu.
Dręczyła ją niepewność. Może głupio robi? Teoretycznie Mark Lindsay to idealny kandydat
na męża. Jest przystojny, ma doskonałe maniery, pochodzi ze znamienitej rodziny i pewnego
dnia zostanie właścicielem banku Lindsay Sć Soames. Co ważniejsze, od początku
wiedziała, że Mark naprawdę jej pragnie — to czuły, troskliwy kochanek. Nigdy nie wątpiła w
szczerość jego uczuć, ale...
Właśnie to „ale” nie dawało jej spokoju. Nie potrafiła sprecyzować, co ją gnębi. Mark to
chodzący ideał, ale jego miłość raczej ją przytłaczała, niż cieszyła.
Telefon znowu się odezwał.
— Sprawa życia i śmierci, co? — powiedziała jej siostra.
— Przełożyłam spotkanie, żeby do ciebie zadzwonić. Mam nadzieję, że to naprawdę coś
ważnego, Ań.
— Zara — odparła drżącym głosem — odwołuję ślub.
— Co takiego?!
- Odwołuję...
— Słyszałam, co powiedziałaś, Arianno. Pytam dlaczego? Co się stało?
— Właściwie nic. Po prostu opadły mnie wątpliwości.
— Ale jeszcze niedawno uważałaś, że Mark to ósmy cud świata.
— Może na tym polega problem. Wiem, że to zabrzmi krętyńsko, ale czasami mam wrażenie,
że jest zbyt wspaniały. Jedyne, czego pragnie, to mnie uszczęśliwić.
— Boże, to straszne — zażartowała Zara.
— Pewnie myślisz, że oszalałam. Często budzę się w środku nocy i sama się nad tym
zastanawiam. Chyba podświadomie czegoś się boję.
— Rozmawiałaś o tym z Markiem?
— Próbowałam, ale jest tak we mnie zakochany, że opacznie odbiera moje słowa. Będzie tu
dziś wieczorem. Zamierzaliśmy spędzić weekend w domku letniskowym, który należy do jego
rodziny. W tej sytuacji nigdzie nie pojadę. — Arianna umilkła, i dopiero po dłuższej chwili
rzekła drżącym głosem: — Chcę mu zwrócić pierścionek zaręczynowy.
— Jesteś pewna? — spytała Zara. — Całkowicie pewna?
— Jestem. Noszę się z tym zam arem już od jakiegoś czasu. W kółko o tym myślę.
 
— Czy wydarzyło się coś szczególnego? Pokłóciliście się?
— Nie. Mark nigdy nie podniósł na mnie głosu ani nie stracił panowania nad sobą. Czasami
nawet żałuję, że tak się nie stało.
W słuchawce znowu zapadła cisza. Tym razem trwała dłużej. Ariannie serce waliło jak
młotem.
— Zawsze lubiłaś ostrych facetów — powiedziała w końcu Zara. — Drani o złotym sercu.
Rozumiem, że Mark może być dla ciebie za miękki.
— Czyli nie jestem wariatką?
— Oczywiście, że jesteś, ale dla mnie to nie nowina.
Arianna odetchnęła z ulgą. Chociaż były bliźniaczkami, miały zupełnie inne usposobienia i
zainteresowania. Zara skończyła prawo i zamieszkała w Aspefl. Natomiast Arianna
pracowała jako redaktorka w dużym wydawnictwie i nie wyobrażała sobie życia poza Nowym
Jorkiem.
Obie czuły się szczęśliwe. Martwiło je tylko tO, że nie mogą częściej się widywać. Brakowało
im zwłaszcza tych spotkań, od kiedy dwa lata temu zmarła ich babka ze strony ojca, Ellen
Hamilton. Po katastrofie lotniczej, w której zginęli ich rodzice, osierocając dziesięcioletnie
dziewczynki, zabrała wnuczki do siebie, do Denver.
— Zdajesz sobie sprawę, że odwołując ślub w ostatniej chwili, narazisz na kłopoty wiele
osób? — spytała Zara.
- Owszem — odparła Arianna. - Nie masz pojęcia, jak mi przykro. Wiem, że ty, Darcy i Laura
kupiłyście już suknie dla druhen, a Laura nawet bilet do Nowego Jorku.
— Ja też — rzekła Zara. — I tak mogę przyjechać, chyba że nie chcesz.
— Och, pewnie, że chcę. Nie wiem, co mogłoby mi lepiej zrobić. Skoro obie z Laurą macie
bilety, to może spotkamy
się we cztery. Z bólem serca stwierdzam, że suknie trzeba spisać na straty, ale podróży me
musicie odwoływać.
— Masz rację. Poza tym, nie widujemy się tak często, jak to sobie obiecałyśmy po
skończeniu ogólniaka.
— świetnie. Któregoś wieczoru możemy odwiedzić salon Madame Wu. Chyba ci o nim nie
opowiadałam, ale to szczególne miejsce. Ciasteczka szczęścia, które tam podają, mają
czarodziejską moc! Ich przepowiednie się spełniają!
— Arianno, ty naprawdę zwariowałaś.
— To ciekawe miejsce, Zaro. Na pewno ci się spodoba.
— Zamilkła, a kiedy znowu się odezwała, w jej głosie wyczuwało się wahanie. — Ale nie
musimy tam chodzić, jeśli me będziesz miała ochoty. Przede wszystkim chciałabym
wynagrodzić wam straty, jakie przeze mnie poniosłyście.
— śpij spokojnie — rzekła Zara. — Jakoś to przeżyjemy. Gorzej będzie z Markiem.
— Wiem. — Głos.Arianny drżał. — Jestem przerażona.
— Dasz sobie radę. Nigdy nie bałaś się trudnych decyzji. I bez względu na to, co zrobisz,
masz moje pełne poparcie. Chyba wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.
— Dzięki. To bardzo dużo dla mnie znaczy — odrzekła Arianna. — Jesteś jedyną osobą,
której mogę się zwierzyć. Mamy tylko siebie.
— To prawda — westchnęła Zara. — Dobrze o tym wiem.
— Dzięki za wszystko.
— Kocham cię, siostrzyczko. Głowa do góry. Wszystko dobrze się ułoży. Jak zawsze.
— Do zobaczenia za parę tygodni.
ROZDZIA£1
Mark Lindsay wjechał wypożyczonym samochodem na serpentynę, która prowadziła do
Independence Pass, i wkrótce był już na samym wierzchołku. Zjechawszy na pobocze,
spojrzał na łagodnie pochylone, pokryte śniegiem łąki rozciągające się od góry Elbert na
północy aż do szczytu La Piatu na południu. Był dopiero początek października i śnieg
sprawiał na nim niesamowite wrażenie, tym bardziej że dwa dni temu wrócił z Karaibów.
Przez ostatni miesiąc Mark żył w rozterce. Wreszcie trzydziestego września, w dniu, w którym
mial się odbyć jego ślub z Arianną, postanowił polecieć na Martynikę, by się przekonać, czy
narzeczona. rzeczywiście pragnie od niego odejść. Przez myśl mu nie przeszło, że trzy dni
później znajdzie się w Górach Skalistych. Mark uchylił szybę, by zaczerpnąć świeżego
powietrza i objąć wzrokiem pełne majestatu góry. Choć słońce grzało mocno, na wysokości
trzech tysięcy sześciuset metrów panował chłód. Odetchnął głęboko, myśląc ze zdziwieniem
o nauczce, jaką dostał od życia.
Decyzja Arianny o zerwaniu zaręczyn całkowicie go zaskoczyła.
 
— Nie chodzi o to, że cię nie kocham, Mark -. powiedziała, zwracając mu pierścionek. —
Ale...
— Ale co?
— Nie wiem. Chyba nie jestem jeszcze gotowa.
— Nie jesteś gotowa — powtórzył. — Zgadzam się, że siedmiomiesięcme zaręczyny nie
należą do najdłuższych na świecie, lecz...
— Mark — przerwała mu, wstając od stołu — to nie jest kwestia czasu. — Byli w jej
mieszkaniu w Murray HiJl. Niewielki salonik rozjaśnia£ chybotliwy płomień świecy.
— Ale powiedziałaś, że nie jesteś gotowa.
Podeszła do okna i odwrócona tyłem do Marka, patrzyła na roziskrzony światłami Manhattan.
Mark nigdy nie zapomni tego widoku — jej drobnego, smukłego ciała, miękkich rudych loków,
błyszczących w świetle świecy, wąskiej talii i krągłych bioder... Arianna stała mu się tak
bardzo bliska, pokochał ją całym sercem, a ona go zraniła.
— Nie chodzi o ciebie, Mark - wyjaśniła — ale o mnie. Nie potrafię ci tego wytłumaczyć. Po
prostu wydaje mi się, że powinnam odczuwać coś innego.
— Chodzi o to, czy mnie kochasz, czy nie.
Arianna odwróciła się od okna i popatrzyła na niego błyszczącymi oczami.
— To nie jest takie proste. Naprawdę nie jest.
— No dobrze — rzekł — odłóżmy na razie ślub.
Potrząsnęła głową.
— Nie, to byłoby nie w porządku z mojej strony, gdybym kazała ci czekać. Za pół roku mogę
czuć to samo co teraz.
— Chcę spróbować — odparł. — Co byś pomyślała o mnie, gdybym od razu pozwolił ci
odejść?
£zy popłynęły jej z oczu.
— Może zasługujesz na kogoś lepszego, kto potrafi cię docenić. Tak, na pewno zasługujesz
ha kogoś takiego.
Na początku był w szoku. Z pewnością jego durna została zraniona, me rozumiał, co się
stało. Przez parętygodni czekał,
żyjąc nadzieją. Myślał, że Arianna odzysku zdrowy rozsądek, że zerwała zaręczyny ze
strachu przed życiową decyzją. Gdy jednak nie otrzymał od niej żadnej wiadomości, doszedł
do wniosku, że przyczyny jej zachowania powinien szukać w czym innym.
Nie tylko on był zaskoczony i rozczarowany.
— Co się dzieje z tą dziewczyną? — spytała jego matka, gdy podzielił się wieścią z
rodzicami. — Te spotkania z gwiazdarni filmowymi musiały przewrócić jej w głowie.
— Nie w tym rzecz, mamo.
— Może i nie, kochanie. Arianna na pewno jest śliczną dziewczyną, ale nie jedyną na
świecie. W Meredith też byłeś zakochany. I jeśli chcesz znać moje zdanie, to ona bardziej do
ciebie pasowała. Jaka szkoda, że zginęła w tej straszliwej kraksie samochodowej.
Jego matka miała słabość do Meredith Peyton, kobiety, z którą był zaręczony parę lat temu,
ale trzeba przyznać, że odkąd pojawiła się Arianna, Julia Lindsay ani razu nie wspomniała
nieżyjącej narzeczonej syna. Jednak nie ulega wątpliwości, że dla Julii właśnie ona była
uosobieniem idealnej żony — z dobrej rodziny, właściwie wychowanej, należącej do
śmietanki towarzyskiej. Ze stratą Meredith pogodził się wiele lat temu, ale me chciał znowu
zostać sam. Szczerze pokochał Ariannę. Nie był pewien, czy Ań rzeczywiście uważała, że
zasługuje na kogoś lepszego, czy po prostu próbowała osłodzić rozstanie.
Musiał dowiedzieć się, co naprawdę kryło się za decyzją o zerwaniu. Zadzwonił do niej do
pracy.
— Richard? — spytała, podnosząc słuchawkę.
- Nie, Arianno, to ja, Mark.
— Och, Mark, wybacz mi — odparła zakłopotana. — Miałam dwa telefony jednocześnie,
musiałam więc wcisnąć zły guzik. Richard Gere jest na drugiej linii. Ma tylko potwierdzić
termin spotkania. Możesz chwilkę poczekać? — Wyłączyła się na parę sekund. —
Przepraszam — powiedziała, włączając się z powrotem.
— Mam nadzieję, że w Hollywood wszystko w porządku.
— Starał się, by nie usłyszała sarkazmu w jego głosie.
— Richard zastanawia się nad napisaniem książki i jego agent chce, żeby omówił ze inną
szczegóły. To zwykła procedura.
Arianna przybrała pojednawczy, a nawet przepraszajy ton. To go zdziwiło, nie miała już
przecież wobec niego żadnych zobowiązań.
— Dzwonię do ciebie, ponieważ nasza podróż poślubna na Martynikę została wcześniej
opłacona, a trudno żądać zwrotu pieniędzy na tydzień przed wyjazdem. Myślałem, że sam
 
pojadę, ale muszę przeprowadzić ważną transakcję. Przyszło mi do głowy, że może ty
miałabyś ochotę wykorzystać swój bilet i rezerwację w Maison des Carabes.
— Proponujesz, żebym wybrała się w tę podróż, chociaż
ślub się nie odbędzie?
— Wszystko zapłacone, Arianno. Dlaczego nie skorzystać
z okazji?
W słuchawce zapadła cisza. Mark czekał.
— Myślisz, że jestem nieczuła i niewrażliwa, prawda?
Był zaskoczony, słysząc nutę cierpienia w jej głosie.
— Sądzisz, że łatwo mi było zerwać zaręczyny?
— Arianno, nie miałem zamiaru...
— Och, to nie twoja wina. Nie dziwię się, że tak źle o mnie myślisz.
— Słuchaj, inaczej te bilety się zmarnują. Pomyślałem, że może zechcesz je wykorzystać, to
wszystko.
Znowu zapadła cisza.
— Chyba nie będę w stanie — odparła po chwili. — To miał być nasz miesiąc miodowy... to
znaczy... o Boże... nie jestem zimna jak głaz.
— Te bilety nie są mi potrzebne. Prześlę ci je razem z rezerwacją hotelową. Zrobisz z tym, co
zechcesz.
Choć Mark słyszał silne wzburzenie w jej głosie i nie miał wątpliwości, że czuje się winna, nic
nie wskazywało nato, że zmieni decyzję.
Nie chciał wywierać na nią żadnego nacisku, miał jednak nadzieję, że Arianna się z nim
skontaktuje. W końcu zrozumiał, że sam musi doprowadzić do spotkania.
W następny piątek, w przeddzień ich planowanego ślubu, zadzwonił do wydawnictwa. Ku
jego rozczarowaniu, okazało się, że Arianna wybrała się na kolację z Richardem Gere. Mark
nie potrafił opanować zazdrości. Spytał asystentkę, czy będzie w pracy w poniedziałek i
dowiedział się, że wbrew temu, co powiedziała, wybiera się na Martynikę. Nie zastanawiając
się długo, postanowił polecieć za nią na Karaiby. Ich ostatnia rozmowa przekonała go, że
Arianna nie jest w najlepszym stanie ducha. Postanowil, że porozmawia z nią szczerze i zrobi
wszystko, by do niego wróciła. A jeśli mu się to nie uda, może przynajmniej pozostaną
przyjaciółmi.
Sprawy me potoczyły się po jego myśli. W hotelu na Martynice zastał wprawdzie Ariannę, ale
w towarzystwie mężczyzny. Z początku był oburzony i wściekły — tak bardzo starał się
sprostać jej oczekiwaniom, a ona go zdradziła. Okazało się jednak, że był w błędzie. Arianna
nie przyleciała na Karaiby. Pojechała do Aspen. To Zara zamieszkała w hotelu wraz ze swym
przyjacielem, korzystając z rezerwacji siostry bliźniaczki.
— Ari doszła do wniosku, że praca najlepiej leczy złamane serce — wyjaśniła mu Zara w holu
Maison des Caralbes.
Ta uwaga rozbudziła ciekawość Marka.
— Naprawdę ma złamane serce czy tylko tak mówisz, żeby mnie pocieszyć?
Popatrzyła na niego uważnie.
— Niech to zostanie między nami, ale Arianna nie jest do końca przekonana, czy słusznie
postąpiła, odwołując ślub.
To była najlepsza wiadomość, jaką usłyszał od miesiąca.
— Tak powiedziała?
— Nie, ale znam Ari jak własne pięć palców — odparła Zara. — Zawsze myślimy tak samo,
nawet jeśli dochodzimy do różnych wniosków. Mark, nie chcę ci robić nadziei, ale musisz
wiedzieć, że moja siostra wciąż się zastanawia, co do ciebie czuje.
— Tylko to chciałem usłyszeć — rzekł. — Jadę do Aspen.
— Nie ś.piesz się tak.
— Myślisz, że to zły pomysł?
— Może i dobry, ale musisz się przygotować do rozmowy. Im lepiej zrozumiesz jej uczucia,
tym łatwiej dopniesz celu.
Mark potrząsnął głową.
— Szkoda, że wcześniej nie poprosiłem cię o radę. No,
dobra, zamieniam się w słuch. Tylko mów bez ogródek, nie bój się, że mnie zranisz.
— Mark, z opowieści Ań wynika, że jesteś chodzącym ideałem. Troskliwy, delikatny,
uprzejmy i kochający. Może dla niej okazałeś się zbyt idealny. Wiem, że czasami czuła się
przytłoczona twoją miłością. Nie chcę powiedzieć, że marzy o mężczyźnie obojętnym, ale
jeśli masz zamiar doprowadzić ją do ołtarza, to zachowuj się tak, by musiała zabiegać o twoje
względy. Ona potrzebuje kogoś, ktotrzymaiby ją w niepewności, a nie spełniał każdą jej
zachciankę. Ań uwielbia wyzwania. Pamiętaj o tym, to jest klucz do jej serca.
 
Słowa Zary otworzyły mu oczy. Nagle zobaczył swój związek z Ańanną w zupełnie innym
świetle. Oczywiście, że czuła się przytłoczona jego miłością, skoro robił wszystko, by uważała
go za wspaniałego mężczyznę — zgadywał każde jej życzenie, zwracał szczególną uwagę
na to, by jej nie urazić ani nie zdenerwować. Jak na ironię, wyrządził w ten sposób więcej
złego niż dobrego. Co gorsza, był nieuczciwy wobec siebie. Udawał kogoś innego.
Wydawało mu się, że tragedia, która rozegrała się na oblodzonej drodze w Connecticut parę
lat temu, nadał miała wpływ na jego życie. Wciąż czuł się odpowiedzialny za śmierć Meredith
i nosił smutek w sercu.
Kiedy pojawiła się Arianna, zaczął zachowywać się nienaturalnie. Otoczył ją nadmierną
troską. Powodowała nim obawa przed ponowną stratą, a także, początkowo nie
uświadomiona, potrzeba spłacenia długu wobec nieżyjącej Meredith. Na szczęście Zara
uzmysłowiła mu prawdę. Zrozumiał, że postępował głupio.
Nie wszystko byłdstracone, ponieważ dzięki Zarze miał pretekst do ponownego spotkania z
Ańamią. Zdarzyło się coś nieprawdopodobnego — na lotnisku wzięto Zarę za Ariannę i
wręczono jej maszynopis, który, jak się okazało, ujawniał tajemnice mafii.
— Będę spokojniejsza, jeśli to ty przekażesz go Ań — powiedziała Zara, ostrzegając go, że
bierze na siebie duże ryzyko. — Niektórzy ludzie są gotowi zabić, byle tylko ten maszynopis
nie wpadł w niepowołane ręce. Mówię poważnie. Wolałabym, żeby Ańanna w ogóle go nie
dostała, ale nie mogę podejmować za nią decyzji. Zostawiam to tobie.
Teraz stanął przed poważnym dylematem. Cieszył się, że ma pretekst, by spotkać się z
Arianną, ale wiedział też, że maszynopis wystawia ją na niebezpieczeństwo. Bał się, że jeśli
będzie próbował ją ochraniać, potraktuje to jako kolejną próbę ograniczania jej swobody.
Musiał znaleźć sposób, by jej pomóc, nie wzbudzając jej protestów.
Zara nie miała żadnych sugestii.
— Jesteś w trudnej sytuacji — rzekła — ale powinieneś sam
sobie z tym poradzić.
Przyrzekł, że będzie strzegł Ańanny jak oka w głowie. Zapakował maszynopis i złapał
najbliższy samolot do Miami. „Irm razem niczego nie będzie udawał.
Mark po raz ostatni wciągnął w płuca rześkie górskie powietrze, popatrzył w lusterko i wjechał
na szosę. Od Aspen dzieliła go niecała godzina drogi, a tam czekała kobieta, którą kochał,
Zdziwi się, kiedy go zobaczy, ale to zdziwienie będzie niczym w porównaniu z niespodzianką,
jaką jej szykuje. Zara uparcie twierdziła, że jej siostra pragnie mężczyzny, o którego względy
musi zabiegać. I będzie zabiegała, postanowił w duchu.
Arianna weszła do sklepu przy Mili Street, w którym codziennie odbierała opóźniony o jeden
dzień egzemplarz „The New York Timesa”. Właściciel wyjął z ust fajkę i kiwnął
głową na powitanie.
— Witaj, Zaro — rzeki. — Musiało tu przyjechać jeszcze kilku nowojorczyków, bo sprzedałem
wszystkie „Timesy”. Ale dla ciebie jeden zostawiłem.
— Dzięki — odparła z uśmiechem, wyjmując z torebki banknot pięciodolarowy.
Mężczyzna położył na ladzie gazetę razem z resztą. Arianna podziękowała mu i wyszła. Nie
zawracała sobie głowy wyprowadzaniem go z błędu. Po paru próbach tłumaczenia, że nie
jest Zarą, tylko jej siostrą bliźniaczką, doszła do wniosku, że lepiej dać sobie z tym spokój.
Obiecała Zarze podczas pożegnarna w Nowym Jorku, że będzie się dobrze sprawowała.
— Za nic w świecie me ośmielę się zepsuć ci reputacji
— zapewniła z uśmiechem. — Wiem, że małe miasteczka są specyficzne.
Wolałabym po powrocie do domu nie dowiedzieć się, że zostałam usunięta z palestry.
Błagam cię tylko o jedno: nie udzielaj żadnych porad prawnych — odparła Zara.
Arianna obiecała solennie spełnić prośbę siostry.
Dotarła do Main Street, skręciła ńa zachód i z gazetą pod pachą poszła dalej wolnym
krokiem, napawając się górskim jesiennym powietrzem. Lubiła spacery, a w Nowym Jorku nie
miała na nie zbyt wiele czasu. Podczas pobytu w Aspen
wsiadła do samochodu Zary tylko raz, by pojechać do supermarketu. Większość czasu
spędzała w domu i pracowała, choć nie tak dużo, jak to sobie zaplanowała. Głowę wciąż
miała nabitą myślami o Marku.
Dziś rano redagując tekst, przypomniała sobie, jak na nią spojrzał, gdy rozstali się na
początku września. Jak na mężczyznę, któremu właśnie zwrócono pierścionek zaręczynowy,
Mark zachował zadziwiający spokój. Choć miał zgaszone spojrzenie i smutny uśmiech, nie
powiedział niczego, co złamałoby jej serce.
— Dla mnie najważniejsze jest to, że jesteś szczęśliwa. Nawet jeśli to oznacza, że nie
możesz być ze” mną. Ale ja nadał będę cię kochał.
Arianna spojrzała na zegarek. Na Martynice zbliżała się pora kolacji. Gdyby z nim nie
zerwała, byliby teraz razem-w podróży poślubnej, może właśnie w tej chwili siedzieliby przy
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin